Exclusive
20
min

Zamieniła ukraińską telewizję na szwedzki cmentarz

"Dyrektorka cmentarza zapewniła mnie, że nie będę musiała podnosić niczego cięższego niż wiadro ziemi. Nie powiedziała jednak, że będę musiała nosić ich 250 dziennie".

Kateryna Kopanieva

Przed wojną Iryna Łytwyn-Komarowska była prezenterką w ukraińskiej telewizji. Po przeprowadzce do Szwecji jej życie zawodowe i osobiste zmieniło się diametralnie. Zdjęcie: Facebook Iryna Litwin-Komarowska

No items found.

Podczas ostrzału nasz nowy dom został trafiony. Już go nie ma

Ukraińscy widzowie pamiętają Irynę Łytwyn-Komarowską jako prezenterkę wiadomości sportowych na kanałach Nowy Kanał i Era TV. W ostatnich latach przed wojną na pełną skalę prowadziła również kursy aktorskie i scenopisarskie. W 2018 r. Iryna, jej mąż i córka przeprowadzili się do nowego domu, który sami zbudowali Irpieniu niedaleko Kijowa. I to właśnie tam dopadła ich wojna. Udało im się ewakuować w ostatniej chwili.

- Słyszeliśmy ogień karabinów maszynowych w pobliskim lesie - wspomina Iryna. - Przez pierwszych pięć dni wojny mieszkaliśmy w piwnicy naszych sąsiadów, bo w naszym domu nie było schronienia. 2 marca udało nam się wyjechać samochodem do Kijowa. Kilka dni później do naszego miasteczka przybyli kadyrowcy. Zostało tam czterech sąsiadów, z których dwóch wkrótce zmarło. Nasz nowy dom został trafiony podczas ataku moździerzowego. Doszczętnie spłonął.

Dom Iryny w Irpinie przed i po rosyjskiej inwazji. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Moja córka i ja byliśmy już wtedy daleko. Po ucieczce samochodem do Kijowa postanowiłyśmy pojechać dalej pociągiem. Wsiadłyśmy do pierwszego pociągu, który zobaczyłyśmy na stacji i tak wylądowałyśmy w Rachowie, w obwodzie zakarpackim. Najpierw dotarłyśmy do wioski przy samej granicy z Rumunią. Potem za radą lokalnych mieszkańców, którzy nie mogli poradzić sobie z napływem uchodźców, przekroczyłyśmy granicę pieszo. W Rumunii spotkałyśmy księdza, który umieścił nas w miejscowym kościele baptystów. Rozłożyli materace na podłodze w sali kościelnej. Byłam zagubiona. Nie miałam pojęcia, co robić i gdzie iść.

I wtedy zadzwoniła moja przyjaciółka. Podczas Euro 2012 poznała w Kijowie kilku Szwedów i od tamtej pory przyjaźniła się z jednym z nich, Frederikiem. Kiedyś nawet na jej prośbę podwiozłam go na lotnisko. A potem okazało się, że rodzina przyjaciela Frederika to rolnicy, którzy mają własny dom. Ci ludzie chcieli pomóc uchodźcom z Ukrainy - szukali kobiet z dziećmi, które byli gotowi przyjąć. Wkrótce napisał do mnie sam Frederik. Podał szczegóły i powiedział, że on i jego przyjaciele zebrali już pieniądze na bilety lotnicze dla nas. Niewiele się zastanawiając, wsiadłyśmy do samolotu - i wylądowałyśmy w Szwecji.

Główna zasada szwedzkiego życia: zero stresu

Małe szwedzkie miasteczko Västerås, w którym znajdowało się gospodarstwo, leży sto kilometrów od Sztokholmu. Ludzie, którzy nas ugościli, mają duży dom z XVIII wieku; mieszka w nim już ósme pokolenie rodziny. Na początku komunikowaliśmy się z nimi za pomocą gestów - ze stresu zapomniałam nawet podstawowych angielskich słów. Szwedzki był dla mnie językiem nieznanym i zupełnie niezrozumiałym.

Od razu powiedziano nam, że możemy zostać na farmie tak długo, jak chcemy. Mieszkaliśmy tam przez okrągły rok. Wiosną 2022 r. wielu ukraińskich uchodźców przybyło do Szwecji i zostało rozlokowanych na terenie całego kraju. Początkowo umieszczano ich w akademikach, następnie szukano mieszkań socjalnych. Obecnie w Västerås mieszka około 300 ukraińskich rodzin, większość w mieszkaniach socjalnych. O ile mi wiadomo, nie płacą czynszu ani rachunków za media. Moja córka i ja mogłyśmy pójść tą drogą, tyle że w takim przypadku byłybyśmy wielokrotnie przenoszone po całej Szwecji, nim otrzymałybyśmy mieszkanie socjalne. Pomyślałam, że jeśli to możliwe, zostaniemy w miejscu, do którego przyjechałyśmy.

Złożyłyśmy wniosek o status ochrony tymczasowej ochrony i zaczęłyśmy otrzymywać pomoc: 6 euro na osobę dorosłą i 5 euro na dziecko dziennie, czyli łącznie nieco ponad 300 euro miesięcznie dla mnie i dla mojej córki. Jak na tak drogi kraj to niewiele. Ale można przeżyć, ponieważ Ukraińcy mają w Szwecji wiele przywilejów: bezpłatne zakwaterowanie, darmowe podróże w obrębie gminy, pomoc w zakresie żywności i odzieży. Istnieją tu sklepy z używaną odzieżą, otwarte specjalnie dla Ukraińców. Można w nich dostać całkiem przyzwoite ubrania i meble z Ikea za darmo.

Uważam, że Szwecja jest jednym z najbardziej zorientowanych społecznie krajów na świecie. Wszystko jest tu pomyślane tak, by ludzie czuli się jak najbardziej komfortowo. Nawet jeśli nie znasz ani jednego szwedzkiego słowa, nie zgubisz się na dworcu, lotnisku czy na ulicy; przy tak wielu przeróżnych strzałkach i instrukcjach to niemożliwe. To samo dotyczy organizacji transportu publicznego i władz lokalnych: przez ponad półtora roku pobytu w Szwecji nigdzie nie widziałem kolejki. Szwedzi mówią, że ich główną zasadą w życiu jest "zero stresu". Gdziekolwiek jesteś, nie powinnaś czuć się zestresowana.

Iryna z córką Marią w Szwecji. Zdjęcie: Facebook Iryna Łytwyn-Komarowska

Jednak według Iryny trudno żyć w tym kraju bez znajomości szwedzkiego. Bez niego znalezienie dobrej pracy jest niemal niemożliwe.

- Jeśli znasz angielski, łatwiej będzie ci żyć w Szwecji, bo większość Szwedów mówi nim płynnie - mówi Iryna. - Ale nawet perfekcyjny angielski nie pomoże ci w znalezieniu pracy: do tego potrzebujesz szwedzkiego. Ze względu na dużą liczbę imigrantów otwarto tutaj specjalne kursy, które przygotowują ludzi od podstaw do poziomu wystarczającego do wejścia na rynek pracy. Te kursy obejmują 5-6 godzin szwedzkiego dziennie, jednak dla Ukraińców stały się dostępne dopiero niedawno. Wiosną i latem ubiegłego roku Szwedzi byli przekonani, że wojna nie potrwa długo, więc ich władze nie myślały o integrowaniu Ukraińców ze społeczeństwem. Sytuacja zmieniła się dopiero sześć miesięcy później, kiedy stało się jasne, że wojna potrwa długo. Tyle że wtedy już pracowałam, więc na kursy szwedzkiego się nie załapałam.

"Minionki" na szwedzkim cmentarzu

Pierwszą możliwością zarobku, jaką znalazła Iryna, było zbieranie siana i pielenie.

- Latem pracowałam na pół etatu w polu. Przy wyrywaniu chwastów robiłam 25 000 kroków dziennie - mówi Iryna. - Gdy zarobiłam pierwsze pieniądze, zdałam sobie sprawę, że nie chcę siedzieć na zasiłku i zastanawiać się, na jakie produkty mogę sobie pozwolić, a na jakie nie. Wtedy pojawiła się opcja pracy w fabryce: pakowałam siano dla koni do ośmiokilogramowych worków, które układałam jeden na drugim w kilku rzędach. Mam metr sześćdziesiąt wzrostu, więc musiałam podnosić je nad głowę, co było bardzo trudne. Przez długi czas nie mogłam zrozumieć, dlaczego dwumetrowi wikingowie, którzy pracowali ze mną na zmianie, ani razu nie pomyśleli, by mi pomóc. Dopiero kilka tygodni później nieśmiało zapytali mnie, czy nie miałbym nic przeciw temu, by to oni układali górne rzędy. Zapytałam wprost: "Dlaczego nie zasugerowaliście tego wcześniej?". Okazało się, że bali się mnie urazić. Szwecja to kraj feministyczny, w którym ofertę pomocy ze strony mężczyzny kobieta może uznać za zniewagę - myśląc, że w ten sposób chce podkreślić, że jest od niej silniejszy.

Pięć miesięcy pracy w fabryce to był dla mnie ciężki czas. Byłam bardzo zmęczona. Ciągle wdychałam pyłki z siana, więc nabawiłam się chronicznego, alergicznego kaszlu. I wtedy Marie, Szwedka, u której rodziny mieszkałyśmy, znalazła dla mnie pracę w kościele. Wyobrażałam sobie, że to będzie tradycyjny kościół, więc byłam bardzo zaskoczona, gdy zobaczyłam przestrzeń biurową. Tyle że zaproponowano mi pracę na pobliskim cmentarzu. Zapytałam, czy będę musiała podnosić coś ciężkiego, lecz dyrektorka cmentarza zapewniła mnie: co najwyżej wiadro z ziemią. Nie powiedziała jednak, że takich wiader będę podnosić 250 dziennie.

Romantyzm pracy na cmentarzu. Zdjęcie: Facebook Iryna Łytwyn-Komarowska

Warunkiem mojego zatrudnienia było posiadanie prawa jazdy i doświadczenia w prowadzeniu pojazdów. Cmentarz jest duży, więc pracownicy poruszają się po nim samochodami elektrycznymi. Przeszłam też poważny test na obecność alkoholu i narkotyków we krwi i w moczu - badania pokazały nawet stan mojej wątroby. Przyszli pracownicy cmentarza są dokładnie sprawdzani, bo muszą pracować z kosiarkami, podkaszarkami i innymi urządzeniami elektrycznymi, przy których trzeba zachować maksymalną ostrożność.

Czego ja w tej pracy nie robiłam... Kopałam groby, wymieniałam w nich ziemię, sadziłam klomby, kosiłam trawę. A lato 2022 roku było dla Szwecji nietypowe: najpierw z powodu rekordowych upałów, a potem z powodu deszczu, który nie przestawał padać od lipca do października.

W takim deszczu pracowałam osiem godzin dziennie. Zabrałam do pracy trzy komplety bielizny - żaden płaszcz nie mógł mnie uratować, byłam przemoczona do suchej nitki. Moje dłonie dusiły się w gumowych rękawiczkach, a lakier schodził z paznokci bez acetonu

Bywało, że ciężkiej pracy fizycznej towarzyszył też dyskomfort moralny: kopiesz dół pod nową urnę, a twoja łopata wbija się w urnę, którą zakopano tu wcześniej... Za tę pracę otrzymywałam około dwóch tysięcy euro miesięcznie.

W pogrzebach zazwyczaj nie uczestniczyliśmy - zadaniem "minionków" (jak nazywałam samą siebie i moich kolegów, ze względu na nasze żółte kombinezony) było wykopanie grobu przed rozpoczęciem ceremonii. Ale oczywiście widziałam te ceremonie więcej niż raz i za każdym razem byłam zaskoczona tym, z jakim spokojem Szwedzi podchodzą do śmierci. Być może wynika to z faktu, że większość ludzi w Szwecji żyje długo; wielu umiera dopiero po dziewięćdziesiątce. Zamiast płakać i lamentować krewni zmarłego mówią o tym, jak szczęśliwe życie prowadził. A sam cmentarz jest nie tyle miejscem żałoby, co pamięci. Ludzie spacerują tu z psami i jeżdżą na rowerach.

Iryna nazwała pracowników cmentarza "minionkami" ze względu na jaskrawożółty kolor ich kombinezonów. Zdjęcie: Facebook Iryny Łytwyn-Komarowskiej

Mąż mówił mi, że bez niego jestem nikim

Iryna przyznaje: była tak zmęczona, że nie raz chciała rzucić pracę. Ale nie zrobiła tego z ważnego powodu.

- Nie chodzi nawet o pieniądze - przyznaje - to moja osobista historia. Kiedy mieszkałam w Irpieniu, wydawało mi się, że wszystko w moim życiu jest idealne: mąż, dziecko, piękny dom. Ale w rzeczywistości dobrze wiem, czym jest związek oparty na przemocy; byłam w nim przez 15 lat. Mąż mówił, że bez niego jestem nikim. Byłam od niego zależna finansowo, a on robił wszystko, by uniemożliwić mi pracę. Wszystkie moje zajęcia - telewizję i nauczanie - nazywał "bzdurami".

Mówił: "Zamiast tych bzdur powinnaś ugotować mi barszcz"

Krótko przed wojną, nie mogąc wytrzymać ciągłej presji psychicznej, poszłam na terapię. Przepracowałam z psychologiem wiele spraw, ale nadal nie wiedziałam, jak zostawić męża. Zabranie dziecka i wynajęcie mieszkania nie było dobrym rozwiązaniem - w Kijowie znalazłby sposób, by zrujnować mi życie. To symboliczne, że mój kurs terapeutyczny zakończył się 23 lutego 2022 roku. Kilka dni wcześniej powiedziałam mojemu coachowi, że nadal nie widzę wyjścia. Zapytałam: "Chcesz powiedzieć, że 23 lutego skończę kurs, a 24 lutego rano moje życie nagle diametralnie się zmieni?". Teraz mam gęsią skórkę od tych słów. Przypominając sobie, jak wsiadałyśmy z córką do pociągu do Rachowa, zdałam sobie sprawę, że uciekałam nie tylko przed wojną, ale i przed mężem...

Już się rozwiedliśmy. Tak jak się spodziewałam, pokojowe zakończenie związku było niemożliwe - były sądy, prawnicy, poważny konflikt. Ale zrobiłam to. Pracując w deszczu na cmentarzu często przypominałam sobie jego słowa: "Co ty możesz beze mnie zrobić? Ty nic nie umiesz. Nie przeżyjesz!" A ja wciąż udowadniałam sobie, że potrafię. Potrafię zarabiać pieniądze, potrafię żyć bez niego. Praca na cmentarzu pomogła mi zamknąć terapię.

Randka ze Szwedką jest wtedy, gdy siedzisz w restauracji i myślisz tylko o tym, jak zapłacisz

Teraz Iryna jest w nowym związku. Z Frederikiem.

- To ten sam Frederik, który pomagał nam we wszystkim od pierwszego dnia w Szwecji. Kiedy zobaczył mnie na lotnisku w Malmoe, od razu przypomniał sobie, jak odwoziłam go na lotnisko w Kijowie - mówi Iryna. - Nasza relacja rozwijała się stopniowo. Na początku to była przyjaźń. Rozumieliśmy się, choć mój angielski jest okropny. Frederik pokazał mi, że związki mogą być czymś więcej niż ty, co miałam wcześniej. A partnerzy mogą być nie tylko kochankami, lecz także przyjaciółmi, którzy się rozumieją i szanują.

Iryna i Frederik w Szwecji. Zdjęcie: Facebook Iryna Łytwyn-Komarowska

Szwedzi bardzo różnią się od większości ukraińskich mężczyzn, widzę to nawet u innych par. Oczywiście ludzie są różni wszędzie, ale tutaj rzadko spotkasz zakompleksionego mężczyznę, który chce się dowartościować kosztem kobiety. Ma to związek z mentalnością, bezstresową atmosferą, w której wychowywane są dzieci. Nawet w tutejszych szkołach wszystko jest traktowane bardzo prosto. Nie radzisz sobie z jakimś przedmiotem? W porządku, ucz się innego. Nikt nie będzie cię zmuszał, upokarzał ani zastraszał. Najważniejsze jest zdrowie psychiczne. Większość Szwedów przedkłada rodzinę nad karierę czy bogactwo. Tu nie ma dążenia do sukcesu, wielkiej kariery za wszelką cenę - ani pracy przez całą dobę. To esencja szwedzkiej filozofii "lagom" - brać od życia nie wszystko, ale dokładnie tyle, ile potrzebujesz. Żyje tu bardzo niewielu biednych ludzi - i równie niewielu naprawdę bogatych. Dominuje zdrowa klasa średnia. Pracują oboje partnerzy, urlop macierzyński biorą na zmianę. Jeśli urodzi się dziecko, a ojciec nie weźmie co najmniej kilku miesięcy macierzyńskiego, nikt w pracy tego nie zrozumie.

Oczywiście w szwedzkim społeczeństwie istnieją też pewne skrajności. Frederik powiedział mi na przykład, że randka ze Szwedką jest wtedy, gdy siedzisz w restauracji i myślisz tylko o tym, jak zapłacisz. I wcale nie chodzi o pieniądze. Mężczyzna zastanawia się, jak nie urazić kobiety swoim pytaniem o tę zapłatę. Jeśli zapłaci sam, ta randka prawdopodobnie będzie ostatnią. Jeśli zaproponuje, że zapłaci połowę, kobieta może zacząć nalegać, że zapłaci za oboje. Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że bez względu na to, co powie, niezręczna sytuacja jest nieunikniona.

Z Frederikiem razem płacimy za mieszkanie, które wynajmujemy. Jako że moja pensja jest trzy razy niższa niż jego, na razie płacę tylko część. Ale już na początku umówiliśmy się, że kiedy zacznę zarabiać więcej, zapłacę odpowiednio więcej. Choć dla Ukraińców może to brzmieć trochę dziwnie, takie podejście jest właściwe, bo pokazuje równość i niezależność finansową obojga partnerów.

W dokumentach Frederik i ja jesteśmy zarejestrowani jako "związek sambo" - co oznacza, że jesteśmy partnerami cywilnymi. W Szwecji niewiele osób zawiera dziś klasyczne małżeństwa. Zwykle pary wolą być ze sobą jako sambo przez całe życie.

Niedawno Irynie skończyła się umowa o pracę na cmentarzu. Nie przedłużyła jej.

- Dałam sobie miesiąc wolnego, chciałam nacieszyć się niebudzeniem się o 5.20 rano - wyjaśnia. - Ale szukam pracy w innej dziedzinie. Zdaję sobie sprawę, że z moim szwedzkim nie mogę jeszcze ubiegać się o pracę, która wymaga komunikacji z ludźmi. Myślę więc o sprzątaniu, jednocześnie będę prowadzić blog na Facebooku. Chcę podzielić się moją historią i wesprzeć kobiety, które są w podobnej sytuacji. Wszyscy potrzebujemy teraz wsparcia.

Zdjęcie: Iryna Łytwyn-Komarowska | Facebook

No items found.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Anastazja Saksman – „Ada” ma 32 lata i od ponad półtora roku jest operatorką dronów w 411. Samodzielnym Batalionie Bezzałogowych Systemów Powietrznych. We wrześniu wjechała na minę przeciwczołgową. Lekarze musieli amputować lewą nogę, walka o prawą wciąż trwa.

Na wojnę z zemsty

Przed inwazją pracowałam w sektorze IT, promowałam strony internetowe w Google – mówi „Ada”. – Decyzja o wstąpieniu do wojska nie była spontaniczna, zaczęłam o tym myśleć już w 2014 roku. Nie wyobrażałam sobie jednak wtedy, że może dojść do czegoś takiego, co mamy już od 3 lat. Pierwsza eksplozja uświadomiła mi, że to wojna na pełną skalę. Byłam wtedy w Wyszogrodzie niedaleko Kijowa. Do zachodniej Ukrainy pojechaliśmy dwa dni później, kiedy korki się zmniejszyły. Firma, w której pracowałam, zwolniła wszystkich pracowników, postanowiłam więc zostać wolontariuszką. Któregoś dnia natknęłam się na informację, że potrzebni są tłumacze w ośrodku dla uchodźców w Zamościu. Pomagałam tam przez prawie miesiąc, jednocześnie szukając pracy. Gdy dostałam ofertę, wróciłam z Polski do Lwowa. Myśl, by iść do wojska, zaczęła mnie nawiedzać coraz częściej – do dziś nie potrafię wyjaśnić, dlaczego. Po części chodzi chyba o zemstę. Za każdym razem gdy Rosjanie atakowali nasze spokojne miasta, gdy ginęli cywile, zwłaszcza dzieci, nienawiść i chęć zemsty gwałtownie we mnie rosły.

„Ada” na służbie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Chcesz do wojska? Znajdź sobie jednostkę

Miałam listę jednostek, do których chciałam wstąpić. Bardzo długo szukałam możliwości mobilizacji przez Lobby X [platforma zatrudnienia i agencja rekrutacyjna – red.]. Wysyłałam CV, pisałam bezpośrednio do różnych oddziałów, ale nikt mi nie odpowiadał. Miałam wtedy znajomych w wojsku, lecz oni też nie chcieli mnie przyjąć. Mówili: „Umrzesz tam. Co robisz? Jesteś kobietą”.

Byłam zarejestrowana na Tinderze i od czasu do czasu nawiązywałam kontakty z wojskowymi. Głównie po to, by dowiedzieć się, jak funkcjonują niektóre jednostki

Szczególnie interesował mnie stosunek do kobiet w wojsku. Chciałam uzyskać informacje z różnych stron, by wiedzieć, na co się przygotować. Często wchodziłam na Tindera, bo po prostu lubiłam oglądać zdjęcia wojskowych. Z kilkoma żołnierzami poszłam nawet na kawę. Nie szukałam związku – szukałam sposobu, by się zaciągnąć. I pewnego dnia nawiązałam kontakt z żołnierzem, który jest dowódcą kompanii. Przywitaliśmy się, zamieniliśmy kilka słów. Zapytałam go, czy mógłby spojrzeć na moje CV, bo nikt nie odpowiada na moje listy. Może powinnam coś zmienić? „Zgłoś się do nas” – powiedział. Wysłał moje CV do swoich przełożonych, niedługo później odbyłam rozmowę z moim przyszłym dowódcą i osobą z centrali. W kwietniu 2023 roku wstąpiłam do jednostki rozpoznania powietrznego.

Moja historia nadałaby się na memy w rodzaju: „Dziewczyny, nie siedźcie na Tinderze, bo pójdziecie w kamasze”

Tylko jeden mój przyjaciel wiedział, że zdecydowałam się iść na wojnę. Mam tylko ojca. Powiedziałam mu w ostatniej chwili, gdy otrzymałam już legitymację wojskową i znałam datę wyjazdu do ośrodka szkoleniowego. Zadzwoniłam do niego: „Czy możesz zabrać mojego kota do siebie?”. Postawiłam go przed faktem dokonanym, ale i tak próbował mnie od tego odwieść: „Oj, nie rób tego, kobietom w wojsku jest ciężko”. Tyle że ja mam już 32 lata i nie muszę nikogo prosić o pozwolenie. To moje życie.

Wojny z książek się nie nauczysz

Zostałam przydzielona do jednostki bezzałogowych statków powietrznych (UAV). Rozpoznanie lotnicze to jedyna specjalizacja, której w ogóle nie brałam pod uwagę. Chciałam dołączyć do piechoty albo do samolotów szturmowych – by zdobyć doświadczenie potrzebne do tego, by pójść dalej. Wojny nie możesz nauczyć się z teorii, musisz wszystkiego sama doświadczyć. Tymczasem w armii wciąż jest kilku dowódców, którzy nie mają żadnego doświadczenia bojowego i nie rozumieją wielu procesów. To często bardzo utrudnia pracę wojska.

Podczas pracy z dronem. Zdjęcie: archiwum prywatne

Przeszłam ogólne szkolenie strzeleckie, taki pakiet startowy, potem były specjalistyczne ćwiczenia w jednostce. Wysyłano nas na różne kursy, potem wymienialiśmy się doświadczeniami, bo było dużo pracy, a mało ludzi.

Lubię latać wszystkim, ale najbardziej lubię uczestniczyć w uderzeniach. Trudno powiedzieć, dlaczego. W przypadku drona FPV [zapewniający widok z perspektywy pierwszej osoby – red.], większość czasu poświęcamy na znalezienie rozwiązania, które sprawi, że będzie latał. Najwięcej czasu zajmuje szkolenie techniczne. Miałam sytuację, w której latałam dronem cyfrowym zamiast analogowym. Analogowa transmisja wideo pokazuje przynajmniej niektóre punkty orientacyjne, podczas gdy cyfrowa albo to robi, albo nie. Cel był oddalony o jakieś 100-150 metrów, wrogowie ukrywali się w szopie. Lecz chociaż transmisja zniknęła, a ja nic nie widziałam, Rosjanie zostali trafieni. Ale to było czyste szczęście. Moment trafienia został zarejestrowany przez inny oddział walczący w tym rejonie.

Najtrudniej jest wtedy, gdy musisz trafić w cel, by pomóc naszej piechocie, ale z powodu problemów technicznych nie możesz tego zrobić

Wykrycie i trafienie działającego sprzętu wroga jest szczególnie problematyczne w przypadku dronów FPV. Wszystko działa, a za pięć minut jakieś złącze się zrywa. W teren zabieramy ze sobą nawet lutownice, by w razie potrzeby przełączać się na inne częstotliwości. Rosjanie często wymyślają coś nowego, co uniemożliwia nam latanie. Ale my również szukamy nowych rozwiązań.

„W teren zabieramy ze sobą nawet lutownice, by w razie potrzeby przełączać się na inne częstotliwości”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Feralna misja

To było 6 września 2024 roku, podczas mojego pierwszego wyjazdu na pozycję w pobliżu Wuhłedaru. Samochód, który prowadziłam, najechał na minę przeciwczołgową. Moje nogi utknęły w poszarpanej podłodze. Zdałam sobie sprawę, że muszę natychmiast założyć na nie opaskę uciskową. Ale drzwi po mojej stronie były pogniecione od eksplozji, byłam zablokowana. Powiedziałam mojemu towarzyszowi, żeby włączył Starlinka i wezwał pomoc. Wykrwawiałam się, jednak pomoc przybyła dość szybko. Mieliśmy szczęście, że auto nie eksplodowało, bo wiozło dużo amunicji. Poza tym byliśmy na otwartym terenie i mogliśmy zostać wykryci przez drony wroga.

Obudziłam się jeszcze tego samego dnia na oddziale intensywnej terapii w Zaporożu. Lewej nogi już nie było, prawa miała zmiażdżoną piętę. Przetransportowano mnie do Lwowa

Teraz lekarze z Superhumans próbują uratować moją prawą nogę. W ciągu półtora miesiąca od wypadku przeszłam 11 operacji.

Lekarze z Superhumans próbują uratować prawą nogę „Ady”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Proteza przyjdzie później. Wszystko zależy od tej mojej prawej nogi. W tej chwili nie mogę jej jeszcze opuścić pionowo, zawsze musi być w pozycji poziomej. Jest więc jeszcze za wcześnie, bym mogła uczyć się chodzenia na protezie.

Jestem Ada, nie Nastia

Kiedy dotarłam do szpitala, powiedziałam wszystkim, żeby nie mówili do mnie Nastia, jak w dokumentach, ale Ada. Przyzwyczaiłam się do tego imienia po prawie półtora roku spędzonym w wojsku. Wybrałam swój znak wywoławczy nie bez powodu. Ady to ptaki podobne do wróbli, jest też asteroida Ada, a większość moich tatuaży jest związanych z kosmosem. Od dzieciństwa marzę, by polecieć w kosmos. Istnieje również język programowania Ada – czyli mój pseudonim ma coś wspólnego z branżą IT, którą kiedyś się zajmowałam. Poza tym dobrze brzmi: „żołnierz Ada” albo: „pilot Ada”. Kiedy będę miała na to czas, być może nawet zmienię swoje imię w dokumentach.

Nie jest mi łatwo przyzwyczaić się do cywilnego życia. Brakuje mi zapału i atmosfery, jaką miałam na froncie, kiedy byłam z moimi towarzyszami broni
„Uważam, że dziś każdy powinien być w wojsku albo robić coś dla wojska”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Poświęcam dużo czasu na kontakty z cywilami i za każdym razem muszę zakładać pewną maskę społeczną. Nie mogę się przy nich całkowicie zrelaksować i być sobą. Czuję się znacznie bardziej komfortowo wśród moich towarzyszy. Bo są rzeczy, które oni rozumieją bez słów. Między wojskiem a cywilami są bariery. Nie musisz nam się tłumaczyć, dlaczego nie wstąpiłeś do wojska. To twoja sprawa. Poza tym ludzie często pytają: „Kiedy ta wojna się skończy?” To najbardziej niewłaściwe pytanie na świecie. W takich momentach chcę odpowiedzieć: „A co robisz, żeby się skończyła?”. Uważam, że dziś każdy powinien być w wojsku albo robić coś dla wojska. W przeciwnym razie nie pokonamy Rosji.

Życie w teraźniejszości

Wojna wiele mnie nauczyła, zaczęłam postrzegać świat i życie w zupełnie inny sposób. Żyję dniem dzisiejszym. To irytujące, gdy ludzie pytają mnie, jakie mam plany po zwycięstwie. Ja nie wiem nawet, jakie mam plany na jutro. Wojna zmieniła mój krąg społeczny, dziś to głównie wojskowi. Mam też kilku cywilnych przyjaciół, którzy również są zaangażowani w wojnę jako wolontariusze.

Nigdy nie żałowałam swojej decyzji o wstąpieniu do wojska. Patrząc na moją kontuzję ludzie są zaskoczeni, jak ja to znoszę. A ja byłam na coś takiego psychicznie przygotowana już w momencie podejmowania decyzji o mobilizacji

Już wtedy rozumiałam, że mogę zostać ranna, a nawet zginąć. Mogło być gorzej, mogłam na przykład zostać całkowicie sparaliżowana. A z takimi obrażeniami jak moje jestem tylko tymczasowo ograniczona ruchowo. Oczywiście, moje życie się zmieni, ale będzie pełne. Nadal mam bóle fantomowe, jednak już się do nich przyzwyczaiłam. W większości przypadków one pozostają z człowiekiem na całe życie. Kiedy się nasilają, przechodzę mózgiem przez każdą część brakującej kończyny i ból na chwilę odpuszcza. Pomagają też leki.

„Oczywiście, moje życie się zmieni, ale będzie pełne”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Chcę wrócić do wojska. Najprawdopodobniej nie będę już pracowała z dronami FPV, ale z innymi rodzajami dronów. W wojsku czekają na mnie, mają już dla mnie miejsce. Rozumiem jednak, że mój powrót nie jest pewny. W trakcie mojego leczenia sytuacja w kraju może się zmienić, podobnie jak moje plany. Na razie jestem w Superhumans.

Po zwycięstwie chciałbym zobaczyć Ukrainę niezależną, bez korupcji i bez Rosji. Wiem, że nawet jeśli przywrócimy granice z 1991 roku, wojna się na tym nie skończy. Nawet jeśli Rosja tymczasowo przestanie nas nękać, po jakimś czasie znów zacznie. Poczytajcie historię – Moskwa zawsze próbowała zagarnąć Ukrainę dla siebie. Dopóki więc nie zostanie całkowicie zniszczona, dopóki się nie rozpadnie, nic się nie zmieni. Mam wrażenie, że to po prostu nasz los – być z nimi cały czas w stanie wojny.

Chciałabym, żeby w końcu zostawili nas w spokoju. Na zawsze.

20
хв

Do armii przez Tindera. Historia zwiadowczyni „Ady”

Natalia Żukowska

Przed inwazją miała spokojną pracę, ale gdy przyszli Rosjanie, nie mogła już usiedzieć na miejscu. Najpierw wstąpiła do obrony terytorialnej, później do regularnego wojska – do 118 brygady. Została snajperką.

Niby dlaczego mam uciekać?

Przed inwazją pracowałam jako administratorka w serwisie samochodowym we Lwowie – mówi Anastazja. – Rodzice bardzo chcieli, bym z moim 5-letnim synkiem wyjechała za granicę. Byłam już rozwiedziona, cała odpowiedzialność za niego spadła na moje barki.

Siedzieliśmy w autobusie, czekając w kolejce na granicy. Płakał, nie chciał wyjeżdżać, zresztą ja też nie. Wtedy pomyślałam: „Niby dlaczego mamy uciekać z własnego domu?”. Wzięłam go na ręce i powiedziałam: „Wracamy”.

Wróciłam do mojej pracy, ale czułam, że nie jestem na swoim miejscu. Pracowałam w dzień, a w nocy pomagałam w punktach kontrolnych, prawie nie spałam. Razem z przyjaciółką zaczęłyśmy uczęszczać na kursy wojskowe; organizowali je oficerowie obrony terytorialnej. Nikomu nic nie mówiąc, zdecydowałyśmy się zaciągnąć. W sumie od dawna chciałam podpisać kontrakt z armią, ale czekałam, aż moje dziecko trochę urośnie. Jestem sprawna fizycznie i nie widzę siebie w biurze, w miniówce i na wysokich obcasach.

Nie chciałam iść zabijać. Chciałam bronić swojego domu, bo wiedziałam, że gdy Rosjanie do niego przyjdą, nie będzie ich obchodziło, czy jestem żołnierzem, czy cywilem. Najważniejsze będzie dla nich to, że jestem Ukrainką

Znalazłyśmy jednostkę, która zechciała nas przyjąć. To był nowo sformowany batalion.

Anastazja Sawka: „Nie chciałam iść zabijać. Chciałam bronić swojego domu ”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Na początku przydzielono nas do różnych kompanii jako snajperki piechoty. Po przeszkoleniu przenieśli nas do oddzielnej jednostki snajperskiej.

Snajper pracuje na okrągło

Tak naprawdę toczymy niestandardową wojnę. To nie tak jak podczas II wojny światowej, kiedy snajper leżał w jednym miejscu przez długi czas, obserwując i czekając. Kiedy atakujemy, to wszyscy, łącznie ze snajperem, biorą udział w ataku. Oznacza to, że nie siedzimy kilometr od pozycji wroga. Najbliższy wróg, z którym się mierzyłam, był w odległości 100 metrów. Snajper musi mieć bardzo dobre wyszkolenie fizyczne i orientację. Musisz pracować dzień i noc. Najtrudniej jest, gdy musisz patrzeć przez celownik przez długi czas. Bo kiedy odwracasz wzrok, masz mgłę przed oczami i nic nie widzisz.

Kiedyś zdarzyło się, że ja i mój towarzysz pracowaliśmy przez dwie doby bez przerwy. Po silnym ostrzale zapadła ciemność. Zrozumieliśmy, że musimy poszukać naszych. Od wybuchów w pobliżu on już nic nie słyszał, ja nic nie widziałam, przed oczami migotały mi tylko światełka. Cudem udało nam się dotrzeć do punktu dowodzenia.

„Kiedy snajper spudłuje, to nie jest koniec świata. Snajper to nie robot. Na strzelanie wpływa wiele czynników”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Snajperzy pracują w parach. Numer jeden to strzelec, numer dwa obserwator, który zapewnia wsparcie. Jeśli zobaczy, że chybiłeś, poprawia. Ale od razu powiem, że chybienie snajpera to nie koniec świata. Snajper nie jest robotem. Jest wiele czynników, które wpływają na strzelanie, np. warunki pogodowe, wiatr. Poza tym z powodu kontuzji, których już doświadczyłam, czasami trudno się skoncentrować.

Ale dostosowywaliśmy się już do tej wojny. Kiedy idziemy na misję, nie zabieramy ze sobą dwóch karabinów snajperskich, bo odległości są czasami małe i łatwiej strzelać ze zwykłego karabinu szturmowego. Dlatego to ja mam karabin snajperski, a mój dowódca karabin automatyczny i pistolet maszynowy.

Łopata – główna broń

Strzał snajpera trwa trzy sekundy, podczas szturmu trochę dłużej. W idealnej sytuacji zaraz po nim znikasz. Na ucieczkę masz co najwyżej dziesięć minut, więc zanim wyruszysz na misję, musisz przestudiować obszar i drogi ucieczki – powinno być ich kilka. Jeśli nie masz czasu uciec, musisz zawczasu się okopać i siedzieć cicho. Musisz sobie przygotować okop i tak zwaną lisią norę. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, czasem główną bronią na froncie nie jest karabin, a łopata. Jeśli chcesz żyć, musisz kopać. Nad tobą latają drony, a ty musisz się zamaskować. Czasami zakrywaliśmy miejsce zasadzki siatką maskującą i kopaliśmy na zmianę. Praca na tej wojnie jest cholernie trudna.

Drony i zmasowany ostrzał to najtrudniejsze rzeczy dla snajpera. Nie możesz długo pozostać w jednym miejscu. Ostrzał jest ciągły. To jak gra w ruletkę

Siedzisz w okopie, a wokół ciebie panuje chaos. Nie raz zostaliśmy przysypani ziemią i musieliśmy się odkopywać. Niemal po każdej akcji wracaliśmy z szokiem od wybuchu pocisków.

Praca snajpera zależy od kilku czynników. Pierwszym jest teren. Ciężko pracować zwłaszcza w rejonie Zaporoża, bo trudno tam znaleźć miejsce, z którego dobrze widać. W obwodzie donieckim jest łatwiej. Oczywiście były momenty, kiedy nasze pozycje zostały zauważone przez wroga – wtedy natychmiast zaczynał się ostrzał. W takim momencie nie możesz nic zrobić. Po prostu siadasz w jamie i przez radio informujesz dowództwo, skąd strzelają, jaki kaliber, jak często walą. Potem liczysz sekundy. W tym czasie nasze drony szukają miejsca, z którego strzela wróg, i niszczą cel. Ale to nie zawsze się udaje. Wróg też jest bardzo dobrze ukryty. Więc po prostu siedzisz i czekasz.

Najgorzej, gdy strzela do ciebie czołg. Bo nie słyszysz, jak strzela. Słyszysz już tylko wybuchy

Raz czołg wroga próbował rozwalić ziemiankę, w której byliśmy. Ale tuż przed nim spadła bomba, powstał ogromny krater i ten czołg do tego krateru wpadł.

Największy strach: niewola

Oprócz broni snajper zabiera ze sobą stację pogodową, dalmierz, noktowizor, saperkę, kamuflaż, jedzenie, wodę i amunicję. Jedzenie to suche racje, gulasz i batony energetyczne. Ogólnie rzecz biorąc, musieliśmy nosić do 50 kilogramów różnych rzeczy, sama broń ważyła co najmniej 10 kilogramów. Ale się przyzwyczailiśmy. Zdarzało się, że po zdjęciu wszystkiego czułam się, jakbym była naga. A wracanie często było jeszcze trudniejsze, bo zwykle przynosiliśmy jakieś łupy z pola bitwy, np. broń albo płytki z kamizelki kuloodpornej, które można wykorzystać do oklejenia samochodu.

Warunki pracy zazwyczaj są takie same. Nie ma toalety. Oczywiście dziewczynom jest trudniej, bo nie możesz wstać i się po prostu wysikać. Ale się przystosowałam

Kolejnym problemem są myszy. Włażą na ciebie, gryzą ciebie i twoje jedzenie. Jeśli chcesz spać, musisz założyć kominiarkę i rękawiczki. W przeciwnym razie odgryzą ci koniuszek nosa.

Nie rodzisz się snajperem. Stajesz się nim. To nie tak, że strzelasz, trafiasz – i jesteś snajperem. Po powrocie z walki musisz iść na poligon i dalej trenować i się doskonalić. Nigdy nie liczyłam swoich trafień. Wykonałam swoją pracę – i to wszystko, ten dzień się skończył. Nie chcę pamiętać o wielu rzeczach ani o nich rozmawiać. Wykonując swoją pracę, nie widziałam we wrogach ludzi. Wiem, co robią i co mogą zrobić. To zło musi zostać zniszczone.

Każda para snajperów ma swoje własne zasady. Na przykład my nie dzielimy się szczegółami naszej pracy ani nie rozmawiamy o naszych sukcesach przy innych. Możemy o tym rozmawiać tylko ze sobą

Na froncie najbardziej bałam się trafić do niewoli. Snajper jest cenną zdobyczą dla wroga, bo strzela celnie na duże odległości i widzi to, czego piechota nie jest w stanie dostrzec. Zdarzało się nawet, że snajperzy wroga polowali na nas. Jednak snajper może zabić snajpera tylko w filmie. Owszem, podczas bitwy w mieście coś takiego może się zdarzyć, ale w lasach czy na polach już nie.

Z okopu do Superhumans

28 listopada 2023 r. pracowaliśmy przy wjeździe do wsi Nowoprokopiwka, na kierunku zaporoskim. Rosjanie byli jakieś sto metrów od nas. Poszliśmy z piechotą. To był duży błąd dowództwa i ryzyko dla personelu. Wróg zaczął nacierać, odparliśmy atak. Po wykonaniu zadania powinniśmy się wycofać, ale dowódca brygady zabronił nam tego. Zaczął nas ostrzeliwać rosyjski moździerz i drony. Miejsca do ukrycia było mało – okop i dwie dziury na trzech piechurów i nas dwoje. W każdej dziurze znajdowało się już kilku martwych wrogów. Musieliśmy na nich siedzieć, a czasem leżeć. Nie mogliśmy ich nawet stamtąd wyciągnąć, bo wróg mógł zauważyć ruch. Wszędzie unosił się nieznośny trupi odór. Wszyscy byli w szoku, do tego potężny ostrzał. Dopiero gdy zrobiło się ciemno, dowództwo nakazało mnie i mojemu partnerowi się wycofać. Piechota została. To była szara strefa, w której znajdowaliśmy się zarówno my, jak wróg. Po przejściu około 60 metrów nadepnęłam na minę. Jakby od stóp do głowy poraził mnie prąd.

Nadeszła ekipa ewakuacyjna. Mieli miękkie nosze, które ciągle się składały i moje nogi raz po raz opadały i ciągnęły się po ziemi. Chłopaki nieśli mnie do punktu ewakuacji kilka kilometrów. Cały czas byłam przytomna
Anastazja po ewakuacji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Kiedy przywieźli mnie do punktu stabilizacji, usunęli opaskę uciskową, dali znieczulenie i odcięli resztę nogi. Nie było szans na jej uratowanie, chociaż od wypadku minęły zaledwie dwie godziny. Po pobycie w klinikach w Dnieprze i Kijowie zostałam przyjęta do 8 Szpitala Klinicznego we Lwowie. Tam przeszłam pierwszą operację i wypełniłam aplikację do Superhumans. 22 stycznia dostałam protezę. I to właśnie wtedy spotkałam miłość.

Zjeść coś normalnego

On też przyjechał do Superhumans na wstępne badania, nawet hospitalizowani byliśmy tego samego dnia. To było po badaniach, chciałam zjeść coś normalnego. Zapytałam dziewczyny w recepcji, gdzie dają dobre jedzenie. Usłyszał mnie i powiedział: „Mam samochód, chodźmy, niedaleko jest kawiarnia, gdzie możesz coś zjeść”. Tak się poznaliśmy. Zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu. Chodziliśmy na rehabilitację, jedliśmy razem śniadania, obiady, kolacje. Wszędzie byliśmy razem. Od razu zdałam sobie sprawę, że to on. Ołeksij był bardzo opiekuńczy.

Łatwo było nam być razem, bo dobrze się rozumieliśmy. Później mi się oświadczył, to było podczas nagrywania programu telewizyjnego „Nigdy nie zapomnę”. Ciągle dzwonili do mnie z prośbą o wywiad, a ja długo odmawiałam. Potem skontaktowali się z Ołeksijem i uzgodnili, że oświadczy mi się właśnie podczas tego programu. Oczywiście nic o tym nie wiedziałam. Zastanawiałam się tylko, dlaczego tak bardzo mnie namawia, bym wzięła w tym udział.

Po oświadczynach. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wchodzę do studia z moim synem, a tam Ołeksij, moja mama i siostra Roksolana. Pomyślałam: co oni tu robią? I wtedy on ukląkł. Nie spodziewałam się, że tak się skończy wspólne śniadanie z tym mężczyzną. Daty ślubu jeszcze nie ustaliliśmy, bo Ołeksij wciąż przechodzi rehabilitację. Na pewno nie będzie wielkiej uroczystości na sto osób, to nie czas na takie rzeczy. Po rehabilitacji chcemy wrócić do służby.

Podczas rehabilitacji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Nikt nie zamrozi tej wojny

Przed wojną nie wierzyłam w siebie. Dziś zdaję sobie sprawę, że nie jestem już dziewczyną, która będzie od kogoś zależna. Stałam się silniejsza. Poznałam też wiele godnych zaufania osób, którym mogę powierzyć swoje życie. By wygrać, musimy przestać myśleć o negocjacjach i zamrożeniu wojny. Nikt jej nie zamrozi, to będzie tylko pył w oczach każdego Ukraińca, a nie zwycięstwo. To da wrogowi czas na przygotowanie kolejnej ofensywy.

Co powinniśmy zrobić? Nie mówię, żeby atakować. Musimy budować okopy i obronę, a nie angażować się w bezsensowne kontrofensywy.

Anastazja i Ołeksij. Zdjęcie: archiwum prywatne

Musimy zmienić armię. Musimy wyrzucić z niej sowieckich generałów, którzy przez 20-30 lat tylko zbierali medale i pagony. Dziś mówią nam, co mamy robić, choć sami nawet nie powąchali prochu.

Dla mnie nie będzie zwycięstwa jako takiego, bo już za dużo z siebie daliśmy. Jednak musimy odzyskać nasze terytoria. Przede wszystkim dlatego, że zginęło zbyt nie wielu ludzi

I po to, aby pokazać wrogowi, że będziemy stać twardo, bo to jest nasza ziemia. Jeśli oddamy im terytoria teraz, zaatakują znowu – za 3, 5 lub 10 lat. A nasze dzieci będą musiały chwycić za broń. Nie możemy na to pozwolić. Nie chcę, aby moje dziecko musiało walczyć. Nie chcę być starą kobietą, która czeka na powrót syna z wojny.

20
хв

Anastazja Sawka: - Nie chcę być starą kobietą, która czeka na powrót syna z wojny

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Profesor Tadeusz Sławek: Wpuściliśmy do swojego domu gościa - i to wszystko zmienia

Ексклюзив
Miłość w Tinderze
20
хв

Przygody Ukrainek na Tinderze: Stany Zjednoczone

Ексклюзив
Miłość w Tinderze
20
хв

Przygody Ukrainek na Tinderze: Czechy i Bułgaria

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress