Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
W Polsce uruchomiono chatbotkę Victoria, który pomaga kobietom. Zdjęcie: Shutterstock
No items found.
Jest w pełni anonimowa, nie ocenia, pomaga 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, także w chwilach, gdy nie możesz mówić na głos. Zna języki polski i ukraiński. Działa w aplikacji WhatsApp pod numerem+48 602 882 844. Adwokatka kobiet, fundacja Feminoteka, przedstawiła czatbotkę Viktorię – nowe narzędzie cyfrowe oparte na AI, które udzieli odpowiedzi na ważne pytania dotyczące przemocy ze względu na płeć.
Prezentacja nowego narzędzia pomocy Feminoteki odbyła się podczas debaty na temat przeciwdziałania przemocy wobec kobiet i systemowego wsparcia, zorganizowanej pod patronatem Ministry ds. Równości Katarzyny Kotuli.
Co to jest przemoc ze względu na płeć? Jakie prawa mają kobiety w Polsce, jeśli dotyka ich przemoc, w tym seksualna? Gdzie uzyskać pomoc? - to pytania, na które można znaleźć odpowiedź w sieci, licznych artykułach, w serwisach organizacji kobiecych i pomocowych. Ale czy łatwo jest uzyskać informacje w pigułce i skuteczną pomoc?
— System opieki nad osobami pokrzywdzonymi przemocą seksualną w Polsce nie działa, mimo że do jego wdrożenia Polska zobowiązała się w 2015 roku, ratyfikując konwencję stambulską. Przez lata organizacje społeczne, takie jak Feminoteka, starały się wypełniać lukę.Realizujemy nasze projekty, jak otwarty w 2023 roku w Warszawie punkt pomocy dla kobiet po doświadczeniu gwałtu i najnowsze narzędzie oparte na AI, czyli czatbotka Viktoria – mówi Joanna Piotrowska, andragożka, trenerka i ekspertka antyprzemocowa,, założycielka i prezeska Feminoteki.
Chatbotka Victoria to kanał cyfrowy działający w aplikacji WhatsApp pod numerem +48602882844. Zapewnia nowoczesny, bezpieczny i natychmiastowy dostęp do rzetelnych informacji o przemocy ze względu na płeć, w tym jak skorzystać z usług pomocowych, takich jak infolinie i bezpieczne przestrzenie.
Z kontaktu z Victorią mogą skorzystać osoby poszukujące in formacji na temat pomocy w przypadku doświadczenie przemocy ze względu na płeć. Jest skierowana zarówno do Polek, jak i uchodźczyń z Ukrainy, którzy przebywających w Polsce, ponieważ Wiktoria mówi w dwóch językach — polskim i ukraińskim.
Fundacja Feminoteka stworzyła chatbotkę w ramach partnerstwa z organizację CARE Polska. Podobne rozwiązania technologiczne było już wcześniej wspierane przez CARE w takich krajach, jak Afganistan i Ghana. Oprócz infolinii Feminoteki, każdy będzie mógł anonimowo i całodobowo uzyskać dostęp do czatu.
— Z czatbotką komunikujemy się przez WhatsApp, która jest popularną aplikacją, ale także może zwiększyć poczucie bezpieczeństwa. Zaletą jest brak konieczności pobierania dedykowanej aplikacji, to bardzo ważne, ponieważ osoby stosujące przemoc często kontrolują telefony swoich ofiar. Numer pomocowy czatbotki można wpisać w telefonie jako przyjaciółkę Viktorię. Mamy nadzieję, że nowe narzędzie umożliwi dostęp do informacji także osobom, które mieszkają w miejscowościach, gdzie poszukiwanie informacji na temat przemocy może być utrudnione w kontakcie bezpośrednim – zaznacza Joanna Gzyra-Iskandar, rzeczniczka ds. przeciwdziałania przemocy wobec kobiet w fundacji Feminoteka.
Od 2005 roku Feminoteka pomaga kobietom po doświadczeniu przemocy, od kilku lat skupia się na wsparciu w przypadkach przemocy seksualnej. Udziela pomocy psychologicznej, terapeutycznej i psychotraumatologicznej, a także prawnej, medycznej, prowadzi grupy wsparcia i telefon pomocowy z dyżurami ekspertek, specjalny Fundusz dla kobiet po gwałcie, wspiera pokrzywdzone również finansowo. Rocznie około 400 kobiet korzysta z różnych form wsparcia fundacji.
— To ważne, że sprawy kobiet, ich praw oraz przeciwdziałania przemocy wobec kobiet wróciły do debaty publicznej. Apelujemy do władz o wdrożenie instytucjonalnych, ale pełnych empatii procedur, zgodnych z międzynarodowymi standardami - mówi Joanna Piotrowska, założycielka i prezeska Feminoteki.
Feminoteka współpracuje z ekspertkami i ekspertami m.in. z WHO, Fundacji Pomocy Ofiarom Przestępstw oraz z ośrodkami specjalistycznymi w całej Europie nad założeniami systemu opieki nad pokrzywdzonymi przemocą seksualną w Polsce oraz przeciwdziałania przemocy. Zalecenia obejmują m.in. stworzenie wyspecjalizowanego ośrodka pomocy pokrzywdzonym w każdym województwie, zapewnienie szkoleń dla policji, prokuratorów i sędziów w zakresie standardów i procedur postępowania, wdrożenie wytycznych dotyczących opieki medycznej opracowanych przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), wprowadzenie systemu skierowań do specjalistów oferujących wsparcie psychologiczne, prawne, socjalne i pomoc asystentki/asystenta.
<border>Chatbot Wiktoria (24/7): +48 602 882 844
Telefon zaufania:
— polski: 888 88 33 88, czynny: poniedziałek-pt, od 11.00 do 19.00, sob-niedziela od 10.00 do 16.00
— język ukraiński: 888 88 79 88, czynny: pon-pt, od 14.00 do 19.00, sobota-niedziela od 10.00 do 15.00
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Dla wielu Ukraińców 24 lutego 2022 r. to dzień, w którym wszystko zmieniło się nieodwołalnie. Dla Andżeliki ten moment nadszedł 8 lutego, gdy w wypadku samochodowym zginął jej mąż. W jednej chwili została wdową z dwiema córkami na utrzymaniu: starsza miała 14 lat, młodsza zaledwie 8 miesięcy.
– I tak ten luty 2022 wciąż we mnie trwa – mówi.
Na początku maja 2022 r. postanowiła wyjechać. Z małym bagażem na dwa tygodnie, „żeby to wszystko przeczekać”. Zostawiła swój dom i firmę, zabrała tylko dzieci.
– Najpierw pojechałam do Dniepru. Wynajęłam pokój w hotelu, ale nie miałam dużo pieniędzy, więc szybko musiałam poszukać innego miejsca na nocleg. Zobaczyłam ogłoszenie, że jedno z sanatoriów na Wołyniu przyjmuje uchodźców wewnętrznych, więc tam pojechałam.
Rodzice jej męża zostali w Bachmucie, by pilnować domu. W lipcu 2022 r. znaleźli się pod ostrzałem. Teść stracił nogi, teściowa też odniosła obrażenia kończyn.
– Poprosiłam o przewiezienie ich do Łucka, bym mogła się nimi zaopiekować. Bo i jak miałam do nich jechać? Moja młodsza córeczka była bardzo mała. Jedna z fundacji wynajęła mi dom w mieście na rok, więc przenieśliśmy się tam ze schroniska sanatoryjnego.
I tak się razem mozolimy
Starsza córka rozpoczęła naukę w szkole medycznej, młodsza skończyła roczek.
– Przy naszym domu w Bachmucie mąż miał małą wędzarnię. Często wędził ryby dla siebie, przyjaciół i krewnych, ja też mu pomagałam. Kiedy przyjechałam do Łucka, przypomniałam sobie o tym. Za zgodą właścicieli wynajmowanego domu postawiłam małą wędzarnię na podwórku, kupiłam trochę makreli, uwędziłam i zaproponowałam innym przesiedlonym dziewczynom, żeby spróbowały. Stworzyłam grupę w mediach społecznościowych. W tym samym czasie w Łucku odbywały się kursy na temat możliwości zarobkowania dla kobiet, których firmy ucierpiały w wyniku wojny. Uczyli, jak napisać biznesplan, by dostać dotację. Było kilka naborów.
Zapraszano mnie na nie, ale dwukrotnie odmawiałam. Nie mogłam pojechać – moi rodzice wymagali opieki, no i miałam małe dziecko. W końcu poszłam na trzeci nabór, lecz nawet wtedy zamierzałam tylko się uczyć, a nie tworzyć biznesplan
Na początku 2023 roku wzięła udział w kursie „Możliwości ekonomiczne dla kobiet dotkniętych wojną”, prowadzonym przez organizację pozarządową „Rozwój Wołynia”. Projekt był skierowany do osób, które chciały reaktywować swoje firmy lub rozpocząć nową działalność w nowym miejscu. Po studiach napisała biznesplan. Postanowiła przetestować pomysł z wędzeniem ryb.
Na tym kursie poznała Olgę Stonohę z Charkowa, która później została jej wspólniczką. Zrazu Olga chciała sprzedawać odzież damską, lecz wkrótce zdecydowała się wesprzeć Andżelikę – chociaż nie miała większego doświadczenia z wędzeniem ryb. Jej rodzice wędzili mięso, więc jakieś pojęcie miała tylko o tym.
– I tak Olga i ja mozolimy się już razem od dwóch lat – uśmiecha się Andżelika.
W 2023 r. wygrały konkurs na projekt biznesowy dla kobiet, zorganizowany przez centrum kariery „WONA” w Łucku przy wsparciu Funduszu Ludnościowego Narodów Zjednoczonych. Ten konkurs dawał kobietom w trudnej sytuacji szansę na realizację pomysłów na własną przedsiębiorczość. Dzięki dotacji mogły kupić sprzęt: zamrażarkę, wagę itp.
Biznes się rozkręcił. Zaczęły od kilku rodzajów ryb, teraz mają w asortymencie ponad 30 pozycji: ryby suszone, wędzone i solone, owoce morza. Dzięki kolejnej dotacji wynajęły warsztat.
Co do łaźni na przekąskę?
Dziś rybne przysmaki Andżeliki i Olgi można teraz kupić na targach rolniczych i w ich zakładzie.
– W każdą sobotę przyjeżdżamy na targ w Łucku, a w czwartki jeździmy do Kiwerc [miasteczko na Wołyniu – red.]. Kiedy docieramy na targ, zawsze jesteśmy w świetnym nastroju, wszyscy do nas podchodzą, bo już nas znają. Oferujemy degustację różnych rodzajów ryb. Dzwonią do nas i pytają: „Jesteśmy 10 dziewczynami, idziemy do łaźni. Co radzicie nam wziąć ze sobą na przekąskę?”. Regularnie informujemy w mediach społecznościowych, że właśnie przygotowaliśmy nową partię ryb – „więc odwiedźcie nas lub przyjdźcie na targ”. W naszym zakładzie zawsze mamy świeże produkty, jeśli ktoś chce je kupić z odbiorem.
Zrobienie gotowego produktu trwa kilka dni: ryba musi zostać rozmrożona, oczyszczona, posolona, przez chwilę fermentowana, a potem umyta, wysuszona i uwędzona. Wyprodukowanie partii wędzonych makreli zajmuje 3 dni.
– Teraz łatwo o tym mówić, ale nie było nam łatwo: znalezienie sprzętu, dobrych surowców, dostawców. Kiedy zaczynałam działalność, zadzwoniłam do przyjaciół w Awdijiwce, którzy dali mi numer do swoich konkurentów w Kijowie. Ci z kolei poradzili mi, bym skontaktowała się z dostawcami ze Lwowa. Słyszałam, że na Wołyniu, w Okońsku [wioska 80 kilometrów od Łucka – red.], hodują pstrągi. Pojechałam tam i kupiłam żywego pstrąga, żeby spróbować, czy da się go ugotować. Szukałam tu i tam, własnymi kanałami.
Stopniowo miejscowi uzależnili się od ryb Andżeliki.
– Tutaj, na Wołyniu, ludzie jedzą więcej ryb słodkowodnych – szczupaków, karasi, karasi srebrzystych. A my oferowaliśmy im tuńczyki, marliny czy ryby maślane.
Biznes Andżeliki i Olgi urósł już pięciokrotnie. Muszą jednak stale się uczyć, improwizować, testować nowe pomysły i przepisy. Oczywiście wytwarzane przez nie przysmaki są droższe niż te w sklepie. Głównie dlatego, że to produkty naturalne, bez konserwantów.
Nie zamierzam się poddawać
Andżelika i Olga marzą o własnym sklepie stacjonarnym. Napisały już nawet projekt.
– Tego lata wygrałyśmy kilka grantów i napisałyśmy biznesplany dla naszego markowego sklepu. Zalanowałyśmy tam trzy działy: ryby schłodzone i mrożone, produkty gotowe (tarty rybne, sałatki, szaszłyki, rybne fast foody) i trzeci dział: gotowe ryby wędzone, solone, suszone, pakowane próżniowo. W Łucku nie ma sklepów z tak dużym wyborem. Kiedy jednak policzyłyśmy koszty, zdałyśmy sobie sprawę, że jeszcze nas nie stać. Musimy urosnąć jeszcze co najmniej czterokrotnie, by utrzymać taki sklep. Musimy mieć dobry magazyn, dobrą reklamę, dobry szyld i przeszkolić sprzedawców.
Nie chcemy mieć małego sklepiku, jak na rynku. Marzymy o dużym, wysokiej jakości. Dlatego na razie za pieniądze z grantu kupiłyśmy tylko dodatkowy sprzęt
Największym problemem Andżeliki jest brak mieszkania. Jej dom w Bachmucie jest w ruinie. W Łucku wynajmuje mieszkanie, ale to kosztowna sprawa. Nie można zaoszczędzić pieniędzy.
– Ludzie często pytają mnie, dlaczego jestem w Łucku. Moi rodzice przeprowadzili się ostatnio do obwodu kijowskiego, gdzie zapewniono im mieszkanie, i do mnie dzwonią. Koledzy z innych miast opowiadają mi, jak są tam wspierani... Nie wiem, co mnie tu trzyma. Mam wiele pomysłów, jest miejsce na rozwój, ale brak własnego mieszkania bardzo mnie zniechęca. Wydałam wszystko, co zarobiłam. Do tego dochodzą dzieci: jeśli moja najmłodsza córka zachoruje i nie pójdzie do przedszkola, to ja nie pójdę do sklepu. Jeśli nie oszczędzam, nie sprzedaję – a jeśli nie sprzedaję, to nie zarabiam. To takie uwłaczające: miałam dom, ale zniknął w ciągu sekundy i teraz muszę wszystko robić sama. Pracowałam przez pół życia, a w wieku 40 lat znalazłam się na ulicy z dwiema torbami – i muszę zaczynać wszystko od nowa. Ile będę miała lat, gdy zarobię już wystarczająco dużo pieniędzy, by kupić nowy dom? Straciłam świadczenia socjalne, ponieważ jestem indywidualną przedsiębiorczynią. Kiedy więc ludzie zapraszają mnie na różne wydarzenia i mówią mi, jak bardzo są dumni ze mnie i mojej historii, jest to trochę wyzwalające – wyznaje Andżelika. I zaraz dodaje, że nie zamierza się poddawać.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Andżeliki Syszczenko
Kateryna Wodołażska, współzałożycielka przedsiębiorstwa, mówi, że Faina Bee to firma rodzinna. Rodzina jej męża posiada pasiekę już od kilku pokoleń. Dziś oprócz tradycyjnego miodu produkują wosk do świec i desery miodowe: miód kremowy (miód z liofilizowanymi owocami i jagodami) i orzechy w miodzie. Obecnie pasieka składa się z 90 uli, ale w planach jest 140.
– Planowaliśmy zwiększyć liczbę uli już w 2022 roku – mówi Kateryna. – Wtedy mieliśmy tylko małą pasiekę, z której miód sprzedawaliśmy. Gdy cena hurtowa spadła, postanowiliśmy spróbować wytwarzać miodowe desery. Ale zaczęła się inwazja i musieliśmy się tymczasowo przeniesieść do obwodu iwanofrankiwskiego.
Jednak pasieki ze sobą nie zabrali – zaopiekowali się nią teściowie Kateryny. Wraz z mężem wróciła do Charkowa na początku 2023 r. – by zacząć produkcję deserów miodowych:
– Jesienią 2023 r. mieliśmy już dobrą sprzedaż, w czym pomogło nam kilka dotacji. Obecnie wszystkie produkty Faina Bee są wytwarzane zgodnie z polityką i procedurami HACCP [system analizy ryzyka, zagrożeń i kontroli produktów – red.]. Dzięki temu mogliśmy wejść na większe rynki, do dużych sieci handlowych.
Generatory nie pomogą
W regionach frontowych, także w rejonie Charkowa, ostrzały są nieustanne. Pszczoły bardzo źle znoszą hałas, więc nie jest łatwo je tam hodować. Co chwilę próbują odlatywać w jakieś cichsze miejsca, więc na czas zbierania miodu pasiekę trzeba przenosić do zachodniej, spokojniejszej części regionu.
Ale problemów jest więcej. Infrastruktura energetyczna Charkowa jest zniszczona. A Faina Bee to kilka zakładów produkcyjnych, sklep z deserami i oddzielny zakład wytwarzania wosku.
– Sklep znajduje się obok placówki medycznej, więc prąd prawie nigdy nie jest tam wyłączany – mówi Kateryna. – Ale tam, gdzie znajduje się zakład produkcji wosku, prądu nie ma bardzo często. Według harmonogramu powinien być wyłączony od godziny 9:00 do 16:00, ale nie ma go od 7:00 do 18:00. Gdybyśmy użyli do produkcji generatorów, koszty byłyby zbyt wysokie.
Bieda i biurokracja
Jako że popyt na produkty miodowe zmalał, Faina Bee polega głównie na nabywcach detalicznych – tyle że w Charkowie jest ich mniej. Jeszcze niedawno charkowianie chętnie kupowali desery miodowe, zwłaszcza dla dzieci, ale wiele rodzin wyprowadziło się z miasta. Poza tym ludzie zbiednieli.
Chcąc przyciągnąć nowych klientów Kateryna i jej mąż umieścili swoje produkty w kilku małych sklepach, ale z powodu ostrzału niektóre z nich zostały zamknięte. Natomiast żeby producent rzemieślniczy mógł dostać się na półki supermarketów, oprócz szeregu zezwoleń i certyfikatów musi przejść długą procedurę zatwierdzania.
– W supermarketach jest dużo biurokracji. Obecnie korespondujemy z jedną z takich sieci. Jednak negocjacje są trudne, mimo że posiadamy wszystkie certyfikaty HACCP – ocenia Kateryna.
Kolejne wyzwanie
Promocja w mediach społecznościowych to kolejny sposób na większą sprzedaż produktu. Ale trzeba do tego zatrudnić specjalistę i zainwestować w reklamę:
– Nasza marża nie pozwala nam promować się na Instagramie tak skutecznie, jakbyśmy chcieli. Cena pozyskania klienta to 3 dolary, a tyle właśnie kosztuje nasz produkt. Poza tym agencje SMM, zatrudniające specjalistów, którzy mogliby nam pomóc, nie chcą współpracować z małymi firmami. Koncentrują się na większych firmach i większych budżetach reklamowych. Dlatego rozwijamy swoją stronę internetową, na której uruchomimy reklamę kontekstową.
Właściciele Faina Bee myślą o eksportowaniu swoich produktów. Wymaga to jednak spełnienia przez firmę kolejnych surowych wymogów, zdobycia wielu licencji i znajomości procedur celnych krajów, na których rynki chcesz wejść. Jednak Kateryna się nie zniechęca – to tylko kolejne wyzwanie, któremu trzeba sprostać.
Dla wielu Ukraińców 24 lutego 2022 r. to dzień, w którym wszystko zmieniło się nieodwołalnie. Dla Andżeliki ten moment nadszedł 8 lutego, gdy w wypadku samochodowym zginął jej mąż. W jednej chwili została wdową z dwiema córkami na utrzymaniu: starsza miała 14 lat, młodsza zaledwie 8 miesięcy.
– I tak ten luty 2022 wciąż we mnie trwa – mówi.
Na początku maja 2022 r. postanowiła wyjechać. Z małym bagażem na dwa tygodnie, „żeby to wszystko przeczekać”. Zostawiła swój dom i firmę, zabrała tylko dzieci.
– Najpierw pojechałam do Dniepru. Wynajęłam pokój w hotelu, ale nie miałam dużo pieniędzy, więc szybko musiałam poszukać innego miejsca na nocleg. Zobaczyłam ogłoszenie, że jedno z sanatoriów na Wołyniu przyjmuje uchodźców wewnętrznych, więc tam pojechałam.
Rodzice jej męża zostali w Bachmucie, by pilnować domu. W lipcu 2022 r. znaleźli się pod ostrzałem. Teść stracił nogi, teściowa też odniosła obrażenia kończyn.
– Poprosiłam o przewiezienie ich do Łucka, bym mogła się nimi zaopiekować. Bo i jak miałam do nich jechać? Moja młodsza córeczka była bardzo mała. Jedna z fundacji wynajęła mi dom w mieście na rok, więc przenieśliśmy się tam ze schroniska sanatoryjnego.
I tak się razem mozolimy
Starsza córka rozpoczęła naukę w szkole medycznej, młodsza skończyła roczek.
– Przy naszym domu w Bachmucie mąż miał małą wędzarnię. Często wędził ryby dla siebie, przyjaciół i krewnych, ja też mu pomagałam. Kiedy przyjechałam do Łucka, przypomniałam sobie o tym. Za zgodą właścicieli wynajmowanego domu postawiłam małą wędzarnię na podwórku, kupiłam trochę makreli, uwędziłam i zaproponowałam innym przesiedlonym dziewczynom, żeby spróbowały. Stworzyłam grupę w mediach społecznościowych. W tym samym czasie w Łucku odbywały się kursy na temat możliwości zarobkowania dla kobiet, których firmy ucierpiały w wyniku wojny. Uczyli, jak napisać biznesplan, by dostać dotację. Było kilka naborów.
Zapraszano mnie na nie, ale dwukrotnie odmawiałam. Nie mogłam pojechać – moi rodzice wymagali opieki, no i miałam małe dziecko. W końcu poszłam na trzeci nabór, lecz nawet wtedy zamierzałam tylko się uczyć, a nie tworzyć biznesplan
Na początku 2023 roku wzięła udział w kursie „Możliwości ekonomiczne dla kobiet dotkniętych wojną”, prowadzonym przez organizację pozarządową „Rozwój Wołynia”. Projekt był skierowany do osób, które chciały reaktywować swoje firmy lub rozpocząć nową działalność w nowym miejscu. Po studiach napisała biznesplan. Postanowiła przetestować pomysł z wędzeniem ryb.
Na tym kursie poznała Olgę Stonohę z Charkowa, która później została jej wspólniczką. Zrazu Olga chciała sprzedawać odzież damską, lecz wkrótce zdecydowała się wesprzeć Andżelikę – chociaż nie miała większego doświadczenia z wędzeniem ryb. Jej rodzice wędzili mięso, więc jakieś pojęcie miała tylko o tym.
– I tak Olga i ja mozolimy się już razem od dwóch lat – uśmiecha się Andżelika.
W 2023 r. wygrały konkurs na projekt biznesowy dla kobiet, zorganizowany przez centrum kariery „WONA” w Łucku przy wsparciu Funduszu Ludnościowego Narodów Zjednoczonych. Ten konkurs dawał kobietom w trudnej sytuacji szansę na realizację pomysłów na własną przedsiębiorczość. Dzięki dotacji mogły kupić sprzęt: zamrażarkę, wagę itp.
Biznes się rozkręcił. Zaczęły od kilku rodzajów ryb, teraz mają w asortymencie ponad 30 pozycji: ryby suszone, wędzone i solone, owoce morza. Dzięki kolejnej dotacji wynajęły warsztat.
Co do łaźni na przekąskę?
Dziś rybne przysmaki Andżeliki i Olgi można teraz kupić na targach rolniczych i w ich zakładzie.
– W każdą sobotę przyjeżdżamy na targ w Łucku, a w czwartki jeździmy do Kiwerc [miasteczko na Wołyniu – red.]. Kiedy docieramy na targ, zawsze jesteśmy w świetnym nastroju, wszyscy do nas podchodzą, bo już nas znają. Oferujemy degustację różnych rodzajów ryb. Dzwonią do nas i pytają: „Jesteśmy 10 dziewczynami, idziemy do łaźni. Co radzicie nam wziąć ze sobą na przekąskę?”. Regularnie informujemy w mediach społecznościowych, że właśnie przygotowaliśmy nową partię ryb – „więc odwiedźcie nas lub przyjdźcie na targ”. W naszym zakładzie zawsze mamy świeże produkty, jeśli ktoś chce je kupić z odbiorem.
Zrobienie gotowego produktu trwa kilka dni: ryba musi zostać rozmrożona, oczyszczona, posolona, przez chwilę fermentowana, a potem umyta, wysuszona i uwędzona. Wyprodukowanie partii wędzonych makreli zajmuje 3 dni.
– Teraz łatwo o tym mówić, ale nie było nam łatwo: znalezienie sprzętu, dobrych surowców, dostawców. Kiedy zaczynałam działalność, zadzwoniłam do przyjaciół w Awdijiwce, którzy dali mi numer do swoich konkurentów w Kijowie. Ci z kolei poradzili mi, bym skontaktowała się z dostawcami ze Lwowa. Słyszałam, że na Wołyniu, w Okońsku [wioska 80 kilometrów od Łucka – red.], hodują pstrągi. Pojechałam tam i kupiłam żywego pstrąga, żeby spróbować, czy da się go ugotować. Szukałam tu i tam, własnymi kanałami.
Stopniowo miejscowi uzależnili się od ryb Andżeliki.
– Tutaj, na Wołyniu, ludzie jedzą więcej ryb słodkowodnych – szczupaków, karasi, karasi srebrzystych. A my oferowaliśmy im tuńczyki, marliny czy ryby maślane.
Biznes Andżeliki i Olgi urósł już pięciokrotnie. Muszą jednak stale się uczyć, improwizować, testować nowe pomysły i przepisy. Oczywiście wytwarzane przez nie przysmaki są droższe niż te w sklepie. Głównie dlatego, że to produkty naturalne, bez konserwantów.
Nie zamierzam się poddawać
Andżelika i Olga marzą o własnym sklepie stacjonarnym. Napisały już nawet projekt.
– Tego lata wygrałyśmy kilka grantów i napisałyśmy biznesplany dla naszego markowego sklepu. Zalanowałyśmy tam trzy działy: ryby schłodzone i mrożone, produkty gotowe (tarty rybne, sałatki, szaszłyki, rybne fast foody) i trzeci dział: gotowe ryby wędzone, solone, suszone, pakowane próżniowo. W Łucku nie ma sklepów z tak dużym wyborem. Kiedy jednak policzyłyśmy koszty, zdałyśmy sobie sprawę, że jeszcze nas nie stać. Musimy urosnąć jeszcze co najmniej czterokrotnie, by utrzymać taki sklep. Musimy mieć dobry magazyn, dobrą reklamę, dobry szyld i przeszkolić sprzedawców.
Nie chcemy mieć małego sklepiku, jak na rynku. Marzymy o dużym, wysokiej jakości. Dlatego na razie za pieniądze z grantu kupiłyśmy tylko dodatkowy sprzęt
Największym problemem Andżeliki jest brak mieszkania. Jej dom w Bachmucie jest w ruinie. W Łucku wynajmuje mieszkanie, ale to kosztowna sprawa. Nie można zaoszczędzić pieniędzy.
– Ludzie często pytają mnie, dlaczego jestem w Łucku. Moi rodzice przeprowadzili się ostatnio do obwodu kijowskiego, gdzie zapewniono im mieszkanie, i do mnie dzwonią. Koledzy z innych miast opowiadają mi, jak są tam wspierani... Nie wiem, co mnie tu trzyma. Mam wiele pomysłów, jest miejsce na rozwój, ale brak własnego mieszkania bardzo mnie zniechęca. Wydałam wszystko, co zarobiłam. Do tego dochodzą dzieci: jeśli moja najmłodsza córka zachoruje i nie pójdzie do przedszkola, to ja nie pójdę do sklepu. Jeśli nie oszczędzam, nie sprzedaję – a jeśli nie sprzedaję, to nie zarabiam. To takie uwłaczające: miałam dom, ale zniknął w ciągu sekundy i teraz muszę wszystko robić sama. Pracowałam przez pół życia, a w wieku 40 lat znalazłam się na ulicy z dwiema torbami – i muszę zaczynać wszystko od nowa. Ile będę miała lat, gdy zarobię już wystarczająco dużo pieniędzy, by kupić nowy dom? Straciłam świadczenia socjalne, ponieważ jestem indywidualną przedsiębiorczynią. Kiedy więc ludzie zapraszają mnie na różne wydarzenia i mówią mi, jak bardzo są dumni ze mnie i mojej historii, jest to trochę wyzwalające – wyznaje Andżelika. I zaraz dodaje, że nie zamierza się poddawać.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Andżeliki Syszczenko
Kaja Puto: Czy dla kobiet migracja jest innym doświadczeniem niż dla mężczyzn?
Iuliia Lashchuk: Z badań wiemy, że tak. Jeśli chodzi o zarobki, to w krajach rozwiniętych dostrzegamy hierarchię: na jej najwyższym szczeblu znajduje się lokalny mężczyzna, a na końcu – kobieta-migrantka.
Możemy więc powiedzieć, że migrantki spotykają się z podwójnym wykluczeniem. Mają trudniej niż osoby urodzone we własnym kraju, ponieważ pozbawione są sieci wsparcia – członków rodziny, przyjaciółek, sąsiadek, do tego często nie posiadają dokumentów lub nie znają języka.
I mają trudniej niż mężczyźni ze względu na obciążenie obowiązkami opiekuńczymi, pracą domową, a także podatność na ryzyka. 90 procent kobiet i dziewczynek, które dociera do Europy szlakiem śródziemnomorskim, doświadcza przemocy seksualnej.
Powyżej 70 procent osób, które doświadczyły handlu ludźmi, to kobiety i dziewczęta. A 60 procent ofiar handlu ludźmi to migranci
W szczególnie trudnej sytuacji są migrantki o nieuregulowanym statusie, czyli te, które nie mają pozwolenia na pracę czy pozwolenia na pobyt. Weźmy Polki czy Ukrainki pracujące we Włoszech. Rynek pracy ich potrzebuje, tak w latach dziewięćdziesiątych, jak dziś, ale państwo nie przyjmowało ich zbyt gościnnie. Przez lata nie mogły wyrobić sobie dokumentów, bo nie było takich możliwości prawnych, więc pracowały i do dziś często pracują na czarno.
Ciężko jest również kobietom, które przyjechały do krajów europejskich na podstawie wiz łączenia rodzin. Kiedy padają ofiarą przemocy domowej, boją się odejść od męża, by nie stracić swojego prawa do pobytu.
Hmm, a ja czytałam kiedyś raport z badań o Polkach w Wielkiej Brytanii. Wynikało z nich, że kobiety statystycznie łatwiej niż mężczyźni adaptują się w nowym społeczeństwie: szybciej uczą się języka, łatwiej nawiązują kontakty, nie przeżywają tak silnej frustracji związanej z utratą dotychczasowej pozycji…
Ale co to w znaczy, że łatwiej się adaptują? Szybciej się uczą języka? Szybciej poznają nowe osoby? Ale czy jest to tak naprawdę adaptacja czy może po prostu strategia przetrwania? Francesca Vianello pisała o „zawieszonych migrantkach”. Są to kobiety, które przyjechały na rok, na dwa, a zostały na dwadzieścia i próbują cały czas rozciągnąć się na dwa kraje. Starają się być obecną w obu światach jednocześnie, ale nie są w żadnym.
Z drugiej strony migracja bywa dla kobiet szansą na emancypację. Tu znów odwołam się do przykładu Ukrainek we Włoszech. Zaczęły tu migrować w latach dziewięćdziesiątych, po rozpadzie Związku Radzieckiego, w czasach dużej niepewności ekonomicznej. Ukraińskie społeczeństwo znało wówczas – jak pisała historyczka Oksana Kiś – dwa modele kobiecości, które powstały na gruzach modelu sowieckiej siłaczki. Pierwszy to słodka barbie, która chce się podobać mężczyznom, druga – berehynia, troskliwa opiekunka, po polsku powiedzielibyśmy – Matka Polka.
We Włoszech kobiety te zostawały zazwyczaj opiekunkami dzieci lub osób starszych. Na ukraińskie warunki zarabiały dużo, więc nierzadko stawały się żywicielkami rodziny. Zaczęły zarabiać własne pieniądze, podejmować samodzielne decyzje, rozumiały, że mogą być sprawcze. Niekiedy wyjazd pozwalał im w dodatku na separację od mężczyzny, z którym nie było im dobrze, ale presja społeczna nie pozwalała im od niego odejść.
Wyjazdy do Europy sprawiły, że Ukrainki wykształciły nowe modele kobiecości?
Z pewnością. Na przykład zmieniło się podejście do kobiet w średnim wieku, które wcześniej były niewidoczne. Wyjazdy Ukrainek do Włoch nazywano „migracją babć”, choć średnia wieku tych kobiet wynosiła czterdzieści siedem lat. Różniły się od Włoszek, miały urodę ciekawą dla włoskich mężczyzn i popatrzyły na siebie z innego punktu widzenia. Kiedyś niezamężna kobieta w wieku dwudziestu pięciu lat była postrzegana jako stara panna, a dziś Ukrainki coraz częściej decydują się na dziecko dopiero po czterdziestce.
Ważnym czynnikiem było również to, że kobiety migrowały same, a więc musiały same podejmować decyzje, zarabiać, pozyskiwać informacje. Musiały działać. A z tego działania wykształciły się również różne ruchy społeczne czy organizacje pozarządowe prowadzone przez kobiety.
Największy exodus Ukrainek nastąpił po wybuchu pełnoskalowej wojny…
Z Ukrainy wyjechało wtedy kilka milionów kobiet. Ale migracja przymusowa to zupełnie inna bajka. To nie jest wyjazd zaplanowany, przygotowany, pozbawiony jest planu B w stylu: jeśli coś się nie uda, wracam do domu – choć są i takie, które wracają. Dla wielu z nich ucieczka przed wojną oznacza przymusową separację od mężów. A także obowiązki opiekuńcze, bo wiele uchodźczyń przyjechało do Europy z dziećmi czy rodzicami. Dlatego wejście na rynek pracy oraz socjalizacja w nowym miejscu były dla nich wyzwaniem.
Z drugiej strony uchodźczynie miały pod pewnymi względami łatwiej niż migrantki, które wyjechały do Europy przed 2022 rokiem. Ochrona czasowa gwarantowana im przez Unię Europejską zapewniła im legalny pobyt i dostęp do rynku pracy. Tylko pytanie, jakiej pracy.
Uchodźczynie to w większości wykształcone kobiety, które lądują w sektorze prac prostych przez brak znajomości języka, skomplikowaną biurokrację lub obowiązki opiekuńcze
Legalność ich pobytu też jest dość efemeryczna, bo zależy nie tylko od sytuacji w Ukrainie, ale też decyzji politycznych krajów Europy.
Przywileje dla uchodźczyń wywołały napięcia między migrantkami? Kiedy Polska dołączyła do Unii Europejskiej, „starzy” polscy migranci byli nieco zazdrośni, że musieli długo walczyć o legalizację pobytu, podczas gdy „nowi” mają w tym względzie liczne przywileje. Z podobną niechęcią swoich rodaków spotykali się uchodźcy, którzy dotarli do Europy podczas tzw. kryzysu migracyjnego po 2015 roku.
Tak, oczywiście, pojawiały się takie sentymenty: to ja tyle lat walczyłam o kartę pobytu, czekając na dokumenty, nie mogłam odwiedzić rodziny w Ukrainie, a wy dostajecie wszystko na tacy. Jednak przeważała solidarność z ofiarami wojny. „Stare” migrantki podobnie jak obywatele państw UE przyjmowały uchodźczynie w domach, angażowały się w wolontariat, organizowały protesty antywojenne. Odpowiadały na problemy, których nie widziały zdominowane przez męską perspektywę aparaty państwowe.
Na przykład w Polsce powstała fundacja Martynka, którą założyły dwie krakowskie studentki z Ukrainy. Chciały wesprzeć uchodźczynie, szczególnie te, które doświadczyły przemocy czy narażone były na handel ludźmi. Pomagały też uzyskać dostęp do aborcji czy antykoncepcji, bo wiele ukraińskich kobiet, które przyjeżdżały do Polski, nie były świadome tego, że prawa reprodukcyjne kobiet są tu mocno ograniczone.
Swoją drogą, wybuch pełnoskalowej wojny stał się dla ukraińskich kobiet kolejną lekcją sprawczości. Te, które zostały w Ukrainie, walczą na froncie, działają w organizacjach wolontariackich, pracują, rodzą dzieci, opiekują się osobami starszymi, partnerami, którzy wrócili z frontu, spędzają noce w schronach bez prądu lub ogrzewania. Uchodźczynie również zaczęły się samoorganizować. Kiedy – szczególnie na początku pełnoskalowej wojny – ciężko było o miejsce dla dzieci w żłobkach czy przedszkolach, tworzyły grupy samopomocy sąsiedzkiej. Jedna kobieta zostawała z dziećmi, inne szły do pracy czy szukały pracy. Sieci społeczne stały się głównym źródłem informacji i wsparcia.
Polska to w Europie niechlubny wyjątek, jeśli chodzi o dostęp do aborcji. A z jakimi problemami spotykają się ukraińskie uchodźczynie w innych krajach Europy?
W Niemczech na przykład trudno im wejść na rynek pracy. Państwo wymaga, by jak najszybciej nauczyć się języka niemieckiego na poziomie C1, żeby móc podąć pracę w niektórych zawodach, w których wystarczyłby o wiele niższy poziom. Do tego dochodzi biurokracja. Trzeba złożyć podanie o kurs językowy, potem czeka się tygodniami na wyniki testu językowego, to wszystko trwa. Teoretycznie to dobry pomysł, by zaoferować migrantom kurs języka i tym samym pomóc im w adaptacji, jednak w praktyce spełnienie tych wymogów okazuje się mało osiągalne.
W szczególnie ciężkiej sytuacji są nauczycielki, które przez różnice w ukraińskim i niemieckim prawie nie mogą pracować w zawodzie. Aby nostryfikować dyplom, musiałyby ukończyć dodatkowe studia. Na tej sytuacji nikt nie wygrywa, bo w Niemczech brakuje rąk do pracy w edukacji, a wykształcone kobiety kończą w pracy poniżej kwalifikacji lub pobierają wsparcie socjalne.
Z kolei we Włoszech oferty pracy są bardzo ograniczone. Dla Ukrainek dostępne są sektory historycznie „ukraińskie”, czyli praca opiekuńcza i sprzątanie. Kobiety, które nie marzyły o życiu migrantki zarobkowej, a w dodatku uciekły przed wojną z dziećmi, nie chcą, a czasem również nie mogą podjąć tzw. prac „na dzień i noc”.
Po początkowej fali pomocy dla ukraińskich uchodźczyń w wielu krajach Europy nastąpił wzrost niechęci do uchodźców. W Polsce badania opinii publicznej wskazują, że spadek solidarności z uchodźczyniami dostrzegalny jest szczególnie wśród młodych kobiet. Komentatorzy tłumaczą to wzrostem konkurencji na rynku pracy w typowo kobiecych zawodach, a także na rynku… matrymonialnym. Czy te napięcia odczuwane są przez uchodźczynie? Jak byś to skomentowała?
Nie badałam tej kwestii, ale jeśli chodzi o Polskę, tego rodzaju napięcia były odczuwalne dla mnie już od 2015 roku. Jednak z mojego doświadczenia bycia migrantką w Polsce wynika, że ataków słownych czy fizycznych dokonywali przede wszystkim mężczyźni, nie kobiety. 2022 rok zmienił trochę sytuację, bo fala solidarności przykryła te marginalne, bądź co bądź, głosy antymigracyjne, ale teraz to znowu powraca. Dla niektórych uchodźczyń złośliwe komentarze o „uprzywilejowanych uchodźcach” stały się przyczyną powrotu do domu.
Nie chcą być postrzegane jako te lepsze, ale nie chcą być też brzemieniem. Rosyjska propaganda bardzo sprawnie działa na rzecz podsycania tego typu konfliktów
Uchodźczynie wyjechały z Ukrainy z myślą o tym, żeby po zakończeniu wojny wrócić do domu. Jednak im dłużej wojna trwa, tym bardziej ta perspektywa może wydawać się odleglejsza. Co wpłynie na decyzję uchodźczyń – wrócić do Ukrainy czy nie?
Zdecydują o tym trzy podstawowe czynniki. Po pierwsze zależy to od indywidualnej sytuacji migrantek – czy udało się zintegrować z nowym społeczeństwem, nawiązać rodzinne czy przyjacielskie więzi, znaleźć satysfakcjonującą pracę. A także czy mają do czego wracać – czy ich domy wciąż istnieją, a miejscowości znajdują się pod kontrolą Ukrainy.
Drugim czynnikiem będzie polityka państw samej Unii. Czy osoby objęte obecnie ochroną tymczasową będą mogły uzyskać status rezydenta terminowego? Czy po zakończeniu wojny pozwolimy dołączyć do tych kobiet mężom, którzy pozostali w Ukrainie? Czy będziemy je zachęcać do tego, by pozostały w naszych krajach – w końcu są chcianymi, bo raczej wykształconymi migrantkami – czy raczej do powrotu, bo wyludnionej Ukrainie będą jeszcze bardziej potrzebne?
A jaka polityka UE byłaby twoim zdaniem właściwa?
Taka, która nie traktuje uchodźczyń jak bezwolnych ofiar wojny, lecz jak partnerki do rozmowy. I nastawiona jest na maksymalne wykorzystanie więzi nawiązanych w wyniku wojny relacje między państwa UE a Ukrainą, również na poziomie międzyludzkim (np. poprzez wsparcie wspólnych biznesów, współpracy naukowej, wymian zawodowych itd.). Ukrainki mogą wrócić do kraju wyposażone w dobre praktyki dotyczące np. zielonej transformacji, a Zachód może uczyć się od Ukrainy zagadnień związanych z obronnością czy digitalizacją, w której Ukraina przoduje.
A trzeci czynnik?
Sytuacja w samej Ukrainie i jej polityka reintegracyjna. Czy osiągnięty pokój będzie trwały? Czy uda się odzyskać terytoria zagrabione przez Rosję i odbudować zniszczone wsie i miasteczka? Co zaoferuje państwo repatriantkom, na ile te obietnice będą przekonujące i na ile będą działały w praktyce? I czy Ukraińcy, którzy pozostali w kraju, zostaną na te powroty uchodźców odpowiednio przygotowani?
To znaczy?
Ucieczka przed wojną to temat, który wzbudza emocje. Z jednej strony mówi się o tym, że kobiety wyjechały, by chronić dzieci, z drugiej – niektórzy traktują je jak zdrajczynie, którzy pozostawiły swój kraj w potrzebie. Z jednej strony Ukrainki w Europie zdobywają wiedzę i doświadczenie, która przyda się w procesie odbudowy, a także zarabiają pieniądze, którymi wspierają krewnych w kraju, z drugiej – ich nieobecność pogłębia problemy wyludniającego się kraju. Ponadto doświadczenia ludzi, którzy uciekli przed wojną i tych, którzy zdecydowali się zostać w kraju, są skrajnie różne. Do tego dochodzą stereotypy o bogatym i beztroskim życiu za granicą.
Dlatego powrót uchodźczyń do Ukrainy nie będzie prosty. Ukraina musi zaprojektować program reintegracyjny, który z jednej strony zachęci uchodźczynie do powrotu, z drugiej – doceni wysiłek tych, którzy w kraju zostali.
Wojna przetrzebiła męską populację Ukrainy. To kobiety będą ją odbudowywać? A jeśli tak – przed jakimi staną wyzwaniami?
Marzę, że Ukraina stanie się kiedyś wolna, bezpieczna i inkluzywna, że każda osoba, niezależnie od płci, wieku, koloru skóry, religii, sprawczości mentalnej i fizycznej będzie się tam czuła w domu. Jednak prognozy demografów są dość pesymistyczne. Obawiam się, że powstanie presja psychologiczna, by kobiety rodziły dzieci. Na szczęście raczej nie pójdą za tym polityczne decyzje.
Jeśli chodzi o odbudowę, to tak jak mówiłam: najważniejsza jest strategia i dopasowana do niej wiedza. A więc marzę też o tym, by jednostka ludzka nie była traktowana jak cegła potrzebna do odbudowy, tylko jako człowiek z własną wizją, doświadczeniem, prawami i płcią.
Iuliia Lashchuk – badaczka migracji kobiet, kuratorka, research fellow w Centrum Polityk Migracyjnych European Univesity Institute we Florencji. Bada intersekcję płci i migracji, skupiając się na migracji Ukrainek po 1991 roku. Interesuje się kwestiami inności i obcości, różnorodnością, wizualnością oraz etyką gościnności.
AFUCA to Stowarzyszenie Francusko-Ukraińskie w Nicei, założone w 2016 roku przez Innę Burdel. Ta pochodząca z Kijowa Ukrainka mieszka we Francji od 20 lat. Któregoś dnia postanowiła zjednoczyć tamtejszą ukraińską społeczność, by wspierać wszystko, co ukraińskie, a przy tym pokazać Francuzom bogactwo i oryginalność ukraińskiej kultury. Wraz z podobnie myślącymi ludźmi Inna założyła ukraińską szkołę i zorganizowała Festiwal Sztuki „Kobzar”. Od wybuchu wojny na pełną skalę wykonali ogromną pracę, by wspierać uchodźców.
Maria Tuhaj: Tutaj jest inne życie i inna kultura. My jesteśmy inni
Pochodzę z miasteczka Piwdenne, które leży 20 minut jazdy samochodem od Charkowa. Cała nasza duża rodzina mieszkała w jednym domu. Moja najstarsza córka ma 13, młodsza 7, a syn 8 lat. Przed wojną mój mąż Dmytro pracował jako masażysta, rehabilitował sportowców. Ja grałam na flecie w orkiestrze symfonicznej, w Charkowskim Akademickim Teatrze Komedii Muzycznej. Jednocześnie zawodowo zajmowałam się sportem – przygotowywałam się nawet do mistrzostw Ukrainy w judo. Byliśmy szczęśliwi. Do czasu.
Przez pierwszy tydzień wojny mój mąż i ja spaliśmy na zmianę po trzy godziny, bojąc się, że zaskoczy nas ostrzał. To wyczerpało nas wszystkich. W końcu mąż podjął decyzję za nas oboje: wyjeżdżamy. Pakowałam się i rozpakowywałam trzy razy, bo nie chciałam opuszczać domu. Z Dniepru pojechaliśmy pociągiem do naszych krewnych w zachodniej Ukrainie. W wagonie było z półtorej setki ludzi, leżeli na półkach po dwie, trzy osoby. Ja spałam na siedząco. Do dziś nie rozumiem, dlaczego pociąg zatrzymywał się prawie na wszystkich stacjach, skoro nie był w stanie zabrać więcej osób.
Na peronie ludzie krzyczeli i płakali – wszyscy chcieli wejść do środka. Mężczyźni próbowali wyważać drzwi, by wysłać swoje żony i dzieci z dala od wojny. Czułam się, jakbym oglądała film o II wojnie światowej
Zatrzymaliśmy się u krewnych na 10 dni, a potem pojechaliśmy do Krakowa. Moja młodsza siostra, która w tym czasie podróżowała po Europie z mamą, wynajęła tam dla nas mieszkanie. Miasto bardzo nam się spodobało, zwłaszcza że język polski jest bliski ukraińskiemu. Ale siostra kupiła nam bilety do Francji, do Nicei. Tłumaczyła, że spośród miast, które odwiedziła, Nicea spodobała się jej najbardziej.
Po przyjeździe lokalne władze zapewniły nam hotel na pięć dni – Francuzi nie byli przygotowani na tak wielki napływ uchodźców. Złożyliśmy wniosek o tymczasową ochronę, lecz wkrótce zostaliśmy bez mieszkania. Udaliśmy się więc po pomoc do ośrodka zajmującego się uchodźcami w Cannes. Siedem razy zmienialiśmy mieszkanie, lecz mimo wszystko udało nam się posłać dzieci do francuskiej szkoły. Po zakończeniu roku szkolnego kolejna właścicielka poprosiła nas o opuszczenie mieszkania. To region turystyczny, a miejscowi w ciągu trzech miesięcy sezonu zarabiają na życie na resztę roku. Pojechaliśmy więc do Nicei, gdzie znajdował się obóz przejściowy, do którego trafiasz, gdy przyjeżdżasz tu po raz pierwszy. To była wielka hala z małymi pomieszczeniami, oddzielonymi od siebie płytami gipsowo-kartonowymi. Ludzie mieszkali w niej do tygodnia, potem byli przesiedlani do innych regionów. My chcieliśmy zostać w Nicei.
W tamtym czasie jedna z lokalnych organizacji przesiedlała Ukraińców na całe lato do bazy turystycznej w górach. Nas też przyjęli. Chodziliśmy na kursy, teren bazy był zamknięty. Dla tej organizacji pracowała Ołena Characzko, ukraińska śpiewaczka operowa. Jednocześnie udzielała się w Stowarzyszeniu Francusko-Ukraińskim, gdzie była odpowiedzialna za kierownictwo muzyczne. To ona zaczęła wyciągać mnie z mojej skorupy, zresztą nadal to robi. Dużo czasu zajęło mi zmuszenie się do wzięcia fletu do ręki. Ale w końcu razem z Ołeną zaczęłyśmy dawać koncerty i grać na instrumentach.
Dzieci miały czym się zająć – towarzyszenie Francusko-Ukraińskie organizowało dla nich lekcje ukraińskich tańców ludowych i szkółkę sobotnią. Pomaga też z dokumentami, zwłaszcza gdy co sześć miesięcy musisz odnawiać swój status ochrony tymczasowej we Francji.
Gdy wiesz, że w każdej chwili możesz zwrócić się do kogoś o pomoc lub radę, jest ci łatwiej psychicznie. Jest łatwiej, gdy masz wsparcie – choć ja jeszcze się nie przystosowałam. Tutaj jest inne życie i inna kultura. My jesteśmy inni.
Większość Ukrainek pracuje tu jako sprzątaczki. Śmiałyśmy się kiedyś, że Francuzi nigdy nie mieli tylu pomywaczek i sprzątaczek z wyższym wykształceniem
Zmywam naczynia w restauracji. Pracuję w nocy, a potem, od rana, muszę opiekować się dziećmi. Ten reżim już wpłynął na moje zdrowie – mam egzemę i silne alergie. Pomoc społeczna daje ci kartę z wirtualnymi pieniędzmi, nie możesz ich wypłacić. Możesz płacić tylko za jedzenie, ubrania czy sprzęt AGD. Kiedyś było to 440 euro miesięcznie dla osoby dorosłej, jednak nawet za tyle tam nie przeżyjesz.
Mój mąż jest żołnierzem i wciąż jest na wojnie. Swój urlop podzielił na trzy części, dzięki czemu w ciągu roku przyjeżdżał do nas trzykrotnie. Tak bardzo chciałabym pójść do mojego ogrodu i wypić kawę na tarasie… Na razie jednak zostajemy tutaj. Moja młodsza córka ma opóźnienie mowy, pracuje z nią logopeda. Syn mówi już po francusku, najstarsza córka studiuje w koledżu. Nikt z nas nie wie, co będzie w przyszłości. Na razie jednak widzę tu wiele możliwości dla moich dzieci, więc będę z nich korzystać.
Maryna Konowałowa: Najtrudniej uznać, że życie już nie będzie takie samo
Czułam, że wydarzy się coś złego. Czytałam zagraniczną prasę, oglądałam wiadomości, analizowałam informacje. Moja córeczka miała 4 lata, synek zaledwie 11 miesięcy. Zawczasu spakowaliśmy nasze walizki ewakuacyjne, bo Charków, w którym mieszkaliśmy, leży bardzo blisko granicy. Już w pierwszym dniu wojny zaczął się potężny ostrzał. Przenieśliśmy się z naszego mieszkania do domu rodziców, bo była tam piwnica. I tak to trwało do 3 marca 2022 roku. „A co jeśli Charków zostanie zdobyty przez wroga? Co zrobimy? Kim zostaną moje dzieci?” – zastanawiałam się. Aż w końcu postanowiłam wyjechać. Najpierw trafiliśmy do obwodu czerniowieckiego, potem do Francji.
Wybrałam ten kraj nieprzypadkowo, ponieważ w 2013 roku studiowałam w Lyonie (mam francuski tytuł magistra informatyki i statystyki w zarządzaniu). Mieszkała tam też moja młodsza siostra, Francja nie była mi więc obca. Znałam język, choć po 10 latach bez praktyki trochę już go zapomniałam. Razem ze mną i dziećmi przeprowadzili się moja mama, babcia, a nawet mój pies. Siostra pomogła mi znaleźć stabilne miejsce do życia.
We Francji bardzo trudno wynająć dom, chyba że masz Francuza, który za ciebie poręczy, i pensję, która musi co najmniej stanowić trzykrotność czynszu
Po przyjeździe najtrudniejszą rzeczą dla mnie było zaakceptowanie, że życie nie będzie takie samo jak wcześniej. Miałam szczęście, że znalazłam pracę z Ukraińcami. Obecnie pomagam ukraińskim uchodźcom znaleźć zatrudnienie.
Po przyjeździe do Nicei szukałam ukraińskich organizacji. Pewnego dnia natknęłam się na Stowarzyszenie Francusko-Ukraińskie. Pomagali nam i innym uchodźcom z żywnością i ubraniami, udzielali porad, organizowali zajęcia szkolne i rekreacyjne dla dzieci. Mieli też miejsce, do którego można było przyjść i porozmawiać. Dostałam od nich wielkie wsparcie. Psychologowie pracowali także z dziećmi, by pomóc im w socjalizacji.
Stowarzyszenie robi bardzo dużo dla Ukraińców, organizują wiele różnych wydarzeń kulturalnych. No i jest chór, na który chodzę w wolnym czasie
Udało im się też nawiązać silne i trwałe kontakty z lokalnymi władzami, co pomaga rozwiązywać nasze problemy. Na razie zostaję we Francji. Chcę, aby moje dzieci czuły się bezpiecznie i mogły studiować. Zintegrują się w nowym miejscu, nie zapominając, że są Ukraińcami. Czas pokaże, co będzie dalej.
Inna Burdel: Bardzo się nawzajem potrzebujemy
Nasze stowarzyszenie powstało w 2016 roku, kiedy pojawiła się potrzeba oddzielenia społeczności ukraińskiej od społeczności rosyjskiej, która była tu od dawna. Rozwijaliśmy projekty kulturalne i opiekowaliśmy się ukraińskimi dziećmi mieszkającymi w Nicei. Do 2022 roku zajmowaliśmy się głównie działalnością kulturalną. Organizowaliśmy wystawy, pokazy filmowe, konferencje, porządkowaliśmy groby pochowanych tu Ukraińców, tłumaczyliśmy audioprzewodniki w muzeach na język ukraiński.
Od początku inwazji rozszerzaliśmy naszą działalność. Dziś pracujemy w czterech głównych obszarach – do pracy kulturalnej i na rzecz dzieci dodaliśmy pomoc humanitarną dla Ukrainy oraz wsparcie na miejscu dla ukraińskich uchodźców.
Na początku wojny wysłaliśmy do Ukrainy wszystko, co nam ludzie przynieśli. Do tej pory wyekspediowaliśmy z Nicei 37 ciężarówek z pomocą humanitarną. Dodatkowo za pośrednictwem lokalnych przewoźników niemal co tydzień wysyłamy co najmniej 10-15 pudeł z pomocą
Pomoc humanitarną wysyłamy do konkretnych osób i tych fundacji oraz organizacji pozarządowych, z którymi od dawna współpracujemy. Zawsze sprawdzamy, dokąd co trafia. Pomagają głównie Ukraińcy, którzy mieszkają w Nicei od dłuższego czasu, ale czasami także Francuzi przywożą jakieś rzeczy lub leki. W naszym zespole są ludzie z wykształceniem medycznym, więc segregują leki. Wysyłamy je do placówek medycznych w Ukrainie.
Jednak w ciągu tych z górą dwóch lat wojny potrzeby znacznie się zmieniły. Na początku wojskowi potrzebowali wszystkiego, od skarpet po podstawowe artykuły, dziś potrzebują głównie dronów.
Pomagamy też Ukraińcom, którzy przychodzą do nas z dokumentami, ubezpieczeniem zdrowotnym, podpowiadamy, jak zapisać dzieci do szkoły, znaleźć pracę i wziąć udział w kursach językowych. Niestety uchodźcom w Nicei nie jest teraz łatwo, bo mieszkań jest niewiele i są drogie. To miasto turystyczne. Jest jednak więcej szans na znalezienie pracy, choć jeśli nie znasz języka – tylko w sektorze usług (hotele, restauracje).
Francja jest nadal otwarta na uchodźców z Ukrainy, podobnie jak reszta Europy. Problem w tym, że trzeba znaleźć zakwaterowanie na własną rękę. Dopiero mając własny adres możesz iść do prefektury po tymczasową ochronę
Na bazie naszego stowarzyszenia funkcjonuje szkółka sobotnia. Mamy salę udostępnioną przez magistrat Nicei i w każdą środę i sobotę przyjmujemy trzy grupy dzieci w wieku od 3 do 12 lat. Wszystkie uczą się francuskiego i ukraińskiego, a niektóre grupy – także matematyki, historii i kultury ukraińskiej. Są też dodatkowe zajęcia kreatywne: rysunek, rzeźba, modelarstwo i taniec.
Od 2017 roku organizujemy festiwal „Kobzar”. Poprzez takie wydarzenia staramy się pokazać tradycyjną kulturę ukraińską i współczesną Ukrainę.
Chcemy przybliżyć naszą kulturę Francuzom. I przełamać wieloletni stereotyp, że Nicea jest rosyjskim miastem. Napłynęło tu wielu Rosjan, bo chcą tutaj mieszkać
W przyszłym roku wspólnie z miastem Nicea zrobimy ukraińskie tłumaczenie przewodnika turystycznego po mieście. Po raz pierwszy we Francji pojawią się też wtedy broszury turystyczne w języku ukraińskim. Wiele osób z innych regionów próbuje teraz przenieść się do Nicei. Mówią: „Wiemy, że macie dużą społeczność, i potrzebujemy waszego wsparcia”. Bardzo potrzebujemy siebie nawzajem. Nawet po to, by przyjść i porozmawiać lub napić się herbaty (organizujemy już spotkania przy herbacie dla starszych kobiet).
Naszym celem jest stworzenie ukraińskiego centrum w Nicei, z programami kulturalnymi i biznesowymi, gdzie będziemy mogli rozmawiać o projektach inwestycyjnych po zwycięstwie.