Exclusive
20
min

Od kawy do grilla: sukcesy i porażki ukraińskich restauratorów w Polsce

„Był okres, kiedy traciliśmy 6 000 zł miesięcznie. W naszych kalkulacjach szliśmy ukraińskim sposobem myślenia o cenach. Ale w Polsce zasady są inne: pracownicy otrzymują wysokie wynagrodzenia”. Właściciele odnoszących sukcesy ukraińskich lokali w Polsce opowiadają o swoich udanych decyzjach i błędnych kalkulacjach

Tetiana Wygowska

Kto by nie chciał otworzyć własnej kawiarni?

No items found.

Niedawno na jednej z grup „nasi w Polsce” natknęłam się na post o sprzedaży ledwo co przygotowanej do otwarcia kawiarni. Właścicielka zamieściła urocze zdjęcia stylowego wnętrza – aż chciało się w nim zanurzyć. W komentarzach było pełno pytań o to, dlaczego kawiarnia została sprzedana. Właścicielka przyznała, że nie obliczyła właściwie kosztów w biznesplanie i zabrakło jej pieniędzy na start.

Wcześniej słyszałam podobne historie od moich znajomych – artystów z Katowic i pisarza z Wrocławia. Ale wtedy był ku temu obiektywny powód: epidemia COVID. Postanowiłam bliżej zbadać ten temat i w ten sposób natrafiłam na dwa odnoszące sukcesy lokale prowadzone w Polsce przez Ukraińców. Ich właściciele zgodzili się opowiedzieć o swoich sukcesach i porażkach.

Więcej niż kawiarnia

Kawiarnia „Szczęście istnieje” pojawiła się na mapie Katowic jakoś rok temu. Dziś to jedno z ulubionych miejsc zarówno mieszkańców, jak turystów. Można tu usłyszeć nie tylko ukraiński i polski – wielokulturowa przestrzeń zgromadziła kreatywnych ludzi różnych narodowości o różnych zainteresowaniach.

Daria Rudyk, właścicielka lokalu, oprócz ukraińskiego zna jeszcze polski, angielski, turecki, hiszpański i chiński

Gdy postanowiła otworzyć kawiarnię, w Polsce mieszkała już od 10 lat. Ma też polskie obywatelstwo.

– Chcieliśmy stworzyć nie tylko kawiarnię, ale społeczność – wyjaśnia Daria. – Przestrzeń, w której będą różne kluby, wydarzenia i zajęcia, na przykład spotkania poliglotów, wieczory literackie, kluby kobiece i biznesowe itp. Oferujemy więc nie tylko kawę i jedzenie, ale przede wszystkim okazję do spotkań i nawiązywania interesujących znajomości.

Zacznij od podstaw

Daria pochodzi z wielodzietnej rodziny. Jej rodzice mają ośmioro dzieci, spośród których siedmioro ma własne firmy. Ducha przedsiębiorczości zaszczepiła w nich mama, która prowadziła dużą firmę odzieżową w obwodzie winnickim, eksportowała towary za granicę i była gwiazdą telewizyjną. Bez pomocy ojca prowadzenie rodzinnego biznesu byłoby jednak niezwykle trudne.

Daria Rudyk

Dla Darii mąż też jest wsparciem.

– On jest żeglarzem – mówi Daria. – Pomyśleliśmy, że skoro trudno nam pracować razem na odległość, powinniśmy stworzyć coś razem na lądzie. Nie mieliśmy w tym żadnego doświadczenia, a to duży problem, gdy otwierasz kawiarnię. Bo błędy kosztują cię dużo pieniędzy.

Na szczęście mieliśmy poduszkę finansową i kilka osób pożyczyło nam pieniądze. Gdyby nie to, musielibyśmy sprzedać nasz biznes.

Jeśli chcesz otworzyć kawiarnię, powinnaś wcześniej pracować jako menedżerka w innej kawiarni – choćby za darmo

Znam wiele osób, które pracują w tej branży od dłuższego czasu, ale nie chcą mieć własnej kawiarni. Bo to ciągłe zmartwienie – 24/7, życie w trybie wielozadaniowym. Musisz szybko przechodzić od jednego zadania do drugiego, znajdując przy tym czas na dokończenie poprzedniego.

Biznesplan, który napisaliśmy, nie mając żadnego doświadczenia, opiewał na 30 tysięcy dolarów. Ale projekt w rzeczywistości kosztował nas znacznie więcej. Musisz liczyć co najmniej 1000 dolarów za metr kwadratowy kawiarni – usłyszałam to od przedsiębiorcy, który jest właścicielem sieci kawiarni w Polsce. Będzie taniej tylko wtedy, gdy wszystko masz z drugiej ręki. My nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy na sprzęt, kupiliśmy więc tanie naczynia, a ekspres do kawy wypożyczyliśmy. Tylko dzięki temu, że mój mąż ma pracę, jakoś udało nam się pokonać trudności.

Na ratunek – menedżer kryzysowy

Musisz być przygotowana na to, że na początku nie będzie wysokich zysków. A jeśli nie będziesz odpowiednio planować, możesz nawet wyjść na minus.

– Mieliśmy okres, w którym miesięczna strata wynosiła 6 tysięcy złotych. W naszych obliczeniach szliśmy ukraińskim tropem myślenia w kwestii cen. Tyle że w Polsce zasady są inne, tu pracownicy otrzymują wysokie pensje. Na początku mieliśmy wielu pracowników na umowę o dzieło – zatrudniam zarówno Polaków, jak Ukraińców. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że kiedy pracownicy stanowią 50% kosztów, to jest to za dużo. Teraz mam 30% i jest łatwiej.

Drugim problemem były niskie ceny posiłków. Daria wspomina, że na początku sami klienci zdawali się jej mówić: „Wszystko mi się u was podoba, zwłaszcza ceny”.

– Kucharze też robili wszystko „na oko”, podczas gdy ważne jest precyzyjne ważenie produktów – wspomina Daria. – Jeśli kiedyś na jedzenie wydawałam co najmniej 30 tysięcy, teraz wydaję 17 tysięcy.

Tyle że wszystkie te mądre odkrycia nie spadły Darii z nieba. Musiała zwrócić się do specjalisty:

– Stworzyłam arkusze kalkulacyjne i statystyki, ale ponieważ nie miałam doświadczenia w analizie kryzysowej projektu, nie wiedziałam, od czego zacząć wprowadzanie zmian. Zatrudniłam więc menedżera kryzysowego, który pomógł mi stworzyć nowe menu. Wszystko zostało wyliczone co do grosza i już w grudniu 2023 roku byłam na plusie.

Zwalniać ludzi tak, by czuli się szczęśliwi

Trzeba też było zmniejszyć liczbę pracowników:

– Mieliśmy dwóch baristów i dwóch kucharzy – mówi Daria. – Teraz jest po jednym. Tak, jest więcej pracy, ale jak się okazało, pracownicy mogą ją wykonać bez szkody dla siebie i mojego biznesu. Barista parzy kawę i zmywa naczynia. Niestety to jedyny sposób na przetrwanie właściciela, który zainwestował w ten biznes dużo pieniędzy.

Natalia Ritewa

Daria uważa, że pracowników należy traktować z szacunkiem – nawet tych, których zamierzasz zwolnić.

– Kiedy ktoś się nie sprawdza, musisz się z nim pożegnać. Czasami nie od razu widać, że dana osoba nie nadaje się do tej pracy, że jest nieuporządkowana lub powolna. Na początku było mi bardzo trudno zwalniać ludzi, ale nauczyłam się już, jak to robić.

Nie możesz po prostu powiedzieć komuś: „Nie nadajesz się na baristę, bo masz brudne paznokcie”. Albo: „Nie poradzisz sobie jako kelnerka, bo jesteś zbyt powolna”. Trzeba tak pożegnać się z każdą osobą, by jej nie urazić. W końcu ta kawiarnia nazywa się „Szczęście istnieje” i chcesz, by wszyscy byli tu szczęśliwi. Poza tym negatywna opinia w Internecie może cię kosztować reputację.

Kiedyś zwolniłam osobę, z którą później się zaprzyjaźniłam. Przyszła do nas na kawę

Zwalniając ją, powiedziałem: „Ołena, jesteś zbyt inteligentna i utalentowana na tę pracę. Nie jesteś tu we właściwym miejscu, musisz znaleźć sobie inne zajęcie”.

Dziś Daria ma wiele planów. W jej kawiarni można teraz kupić specjalnie pakowaną kawę, będą też sprzedawane koszulki.

Od uchodźczyni do bizneswoman

– W Oleszkach żyliśmy pod okupacją przez sześć miesięcy – wspomina Natalia Ritewa. – Zdarzało się, że nie mieliśmy kontaktu ze światem przez 2-3 tygodnie, a telefonu mogliśmy używać tylko jako latarki lub kalkulatora. W sierpniu zdecydowaliśmy, że musimy wyjechać. Nie posłalibyśmy przecież dziecka do kacapskiej szkoły. Wyjechaliśmy przez Krym.

Na początku nie uczyłam się polskiego, bo czekałam na deokupację, by wrócić do domu. Ale Oleszki nie zostały wyzwolone. Stało się jasne, że muszę rozpocząć działalność w Polsce.

Jeśli nie wiesz, co robić, rób, co umiesz

W obwodzie chersońskim rodzina Natalii miała dwa sklepy: jeden w Oleszkach, a drugi, sezonowy – w nadmorskiej osadzie Lazurne. Uznali więc, że w Krakowie spróbują swoich sił w handlu:

– Początkowo chcieliśmy sprzedawać piwo z beczki, ale potrzebowaliśmy do tego małego pomieszczenia, o powierzchni 20-30 metrów kwadratowych. Zamiast niego znaleźliśmy inny lokal – w pobliżu dawnej fabryki Schindlera na Kazimierzu, gdzie jest wielu turystów. Uznaliśmy więc, że kawiarnia będzie lepszym rozwiązaniem.

Potem znaleźli Ukrainkę, która piecze pyszne napoleonki i ciasta miodowe. No i wyremontowali lokal, bo w tym budynku, choć był nowy, nie było nawet toalety.

– Nie wiedzieliśmy wtedy, że remont będzie konieczny. Teraz nie szukałabym lokalu w nowym budynku, bo wymogi sanitarne dla takich lokali są bardzo restrykcyjne. Mieliśmy otwierać latem, ale przyszła kontrola sanepidu – i się zaczęło: sufit był za nisko, potrzebowaliśmy 2 toalet, a nie jednej, umywalek też było za mało.

Mój mąż, który wszystko robił sam, musiał zburzyć to, co zbudował – i zbudować od nowa. Podjął pracę jako taksówkarz, bo nie mieliśmy z czego żyć

Otwarcie opóźniło się o 3 miesiące.

Kiedy kawiarnia ruszyła, zdali sobie sprawę, że popełnili błąd w obliczeniach. Nie piekli słodyczy, utrzymanie się tylko ze sprzedaży kawy było nierealne. Zaczęli zastanawiać się, co jeszcze mogą zaoferować klientom.

– W mediach społecznościowych często natykałam się na pytanie: „Gdzie można grillować mięso?”. Też tęskniłam za naszymi kebabami. W Ukrainie mieszkaliśmy w prywatnym domu, mój mąż robił je pyszne na grillu. Powiedziałam mu: „Spójrz, jak wielu Ukraińców tęskni za naszym kebabem. A przecież ty robisz go tak pysznie. Spróbujmy!”

Tak na mapie Krakowa pojawiła się kebabownia o nazwie Bacchus café.

Pomogła poczta pantoflowa

Natalia mówi, że w reklamę nie zainwestowała ani grosza. Bo jeśli oferujesz unikalny produkt, to on sam się zareklamuje.

– Na dodatek wrzucałam posty tylko w tych grupach, których moderatorzy nie prosili o pieniądze. Nie płaciłam też za ukierunkowaną reklamę w mediach społecznościowych, a mimo to nasze strony na Instagramie i Facebooku mają już ponad 1000 obserwujących.

Natalia uważa, że to zasługa przyjaznej atmosfery, która panuje w lokalu. Chętnie rozmawia z gośćmi, opowiada im swoją historię, interesuje się ich sprawami. Dlatego chcą tu wracać.

– Wiele osób bierze jedzenie na wynos. Niektórzy zabierają gotowe kebaby na wieś, nad jezioro, inni zamawiają je do domu. Jest też sprzedaż przez aplikacje mobilne. Zaczęliśmy współpracować z Pyszne. Nie ma opłaty wstępnej, tylko 30% od sprzedaży. Jako że mają tylko jeden grill i w weekendy są bardzo zajęci, z aplikacji korzystają tylko w dni powszednie.

Gotować, jak w domu

Większość klientów kebabowni to Ukraińcy. Dla wielu Polaków kebab to wciąż egzotyczne danie – choć tylko do momentu, gdy go spróbują.

– Zauważyłam, że Polacy bardzo lubią cebulę, dlatego do moich kebabów dodaję dużo marynowanej cebuli. Często ludzie podchodzili do mnie i pytali, według jakiego przepisu ją marynuję. W czym tkwi sekret? Śmieję się, że nie ma żadnego sekretu, tylko sól i ocet, ale w określonych proporcjach. A oni brali zeszyty i zapisywali dokładne proporcje. Nie żałuję, że dzielę się przepisami. Ale przepisu na mój popisowy sos nie zdradzę nikomu!

Staram się gotować w pracy tak, jak chciałabym gotować w domu. Żałuję, że w przeszłości byłam zbyt leniwa, no i nie miałam na to czasu. Tutaj pokazuję wszystkie moje wynalazki i chętnie dzielę się nimi z innymi. Mamy tu rejon turystyczny, więc zarówno Hiszpanie, jak Włosi próbowali naszych kebabów. Byli zaskoczeni i chwalili. Obcokrajowcy nie do końca rozumieją, jak to jeść, ponieważ podaję kebaby na chlebie pita, a oni myślą, że trzeba je zrolować i ugryźć... Kiedy jednak dostają sztućce, wszystko staje się jasne. Chcę, by nasze ukraińskie jedzenie było popularne na całym świecie.

Chcę, żeby Hiszpan czy Włoch, gdy wróci do domu, zobaczywszy coś ukraińskiego przypomniał sobie: o, znam tę kuchnię, jest świetna! Próbowałem już jedzenia od Ukraińców, jest pyszne!

Wnioski z doświadczeń naszych bohaterek

* Poznaj przepisy. Gdyby Natalia wiedziała, że Polska ma inne podejście do zakładania biznesu niż Ukraina, nie otwierałaby restauracji w nowym budynku. Poszukałaby już wyposażonego lokalu.

* Naucz się języka lub zatrudnij tłumacza. Podczas pierwszej konsultacji ze służbami sanitarno-epidemiologicznymi Natalia zorientowała się, że ich sufit jest za nisko, ale stwierdzenie inspektora „można to uzgodnić” potraktowała dosłownie. I kiedy przyszła kontrola i zabroniła im otwierania lokalu, okazało się, że „uzgadnia” to inny organ. Natalia straciła czas i wszystko trzeba było gruntownie przerobić.

* Niskie ceny nie są gwarancją sukcesu. Taniość potraw była jedną z przyczyn kryzysu w kawiarni Darii. Z kolei Natalia mówi, że po raz pierwszy podniosła ceny za radą swoich klientów. „Wasze jedzenie jest naprawdę smaczne, ale nieracjonalnie tanie – powiedział jeden z nich. – Kiedy patrzysz na te ceny, nie ufasz jakości. Jakim cudem świeża sałatka może kosztować 10 zł?”. Teraz sałatka Natalii kosztuje 20 zł, co nie budzi już żadnych wątpliwości.

* Przygotuj się na to, że otwarcie zajmie co najmniej 3 miesiące, i miej oszczędności. Niezależnie od tego, jak szczegółowy jest twój biznesplan, powinnaś odłożyć pewną kwotę na nieprzewidziane wydatki i zarządzanie kryzysowe.

* Skuteczny marketing to nie tylko płatna reklama. Buduj dobre relacje z klientami i szanuj ich opinie. Daria nazywa swoich klientów „gośćmi” i wierzy, że dobre traktowanie każdego może sprawić, że będzie szczęśliwy.

Zdjęcia z prywatnych archiwów bohaterek

No items found.

Założycielka i redaktor naczelna wydawnictwa „Czas Zmian Inform”, współzałożycielka fundacji „Czas Zmian”, wolontariuszka frontowa, dziennikarka, publikująca w gazetach ukraińskich i polskich, w szczególności „Dzienniku Zachodnim”, „Gazecie Wyborczej”, "Culture.pl".  Członkini Ogólnoukraińskiego Towarzystwa „Proswita” im.  Tarasa Szewczenki, organizatorka wydarzeń kulturalnych, festiwali, "Parad Wyszywanki" w Białej Cerkwi.

W Katowicach stworzyła ukraińską bibliotekę, prowadzi odczyty literackie, organizuje spotkania z ukraińskimi pisarzami.  Laureatka Nagrody literackiej i artystycznej miasta Biała Cerkiew im  M. Wingranowskiego.  Otrzymała Medal „Za Pomoc Siłom Zbrojnym Ukrainy”, a także nagrodę Visa Everywhere Pioneer 20, która docenia osiągnięcia uchodźczyń, mieszkających w Europie i mających znaczący wpływ na swoje nowe społeczności.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Luty 2022 nigdy się nie kończy

Dla wielu Ukraińców 24 lutego 2022 r. to dzień, w którym wszystko zmieniło się nieodwołalnie. Dla Andżeliki ten moment nadszedł 8 lutego, gdy w wypadku samochodowym zginął jej mąż. W jednej chwili została wdową z dwiema córkami na utrzymaniu: starsza miała 14 lat, młodsza zaledwie 8 miesięcy.

– I tak ten luty 2022 wciąż we mnie trwa – mówi.

Na początku maja 2022 r. postanowiła wyjechać. Z małym bagażem na dwa tygodnie, „żeby to wszystko przeczekać”. Zostawiła swój dom i firmę, zabrała tylko dzieci.

Luty 2022 roku był najstraszniejszym miesiącem w życiu Andżeliki

– Najpierw pojechałam do Dniepru. Wynajęłam pokój w hotelu, ale nie miałam dużo pieniędzy, więc szybko musiałam poszukać innego miejsca na nocleg. Zobaczyłam ogłoszenie, że jedno z sanatoriów na Wołyniu przyjmuje uchodźców wewnętrznych, więc tam pojechałam.

Rodzice jej męża zostali w Bachmucie, by pilnować domu. W lipcu 2022 r. znaleźli się pod ostrzałem. Teść stracił nogi, teściowa też odniosła obrażenia kończyn.

– Poprosiłam o przewiezienie ich do Łucka, bym mogła się nimi zaopiekować. Bo i jak miałam do nich jechać? Moja młodsza córeczka była bardzo mała. Jedna z fundacji wynajęła mi dom w mieście na rok, więc przenieśliśmy się tam ze schroniska sanatoryjnego.

I tak się razem mozolimy

Starsza córka rozpoczęła naukę w szkole medycznej, młodsza skończyła roczek.

– Przy naszym domu w Bachmucie mąż miał małą wędzarnię. Często wędził ryby dla siebie, przyjaciół i krewnych, ja też mu pomagałam. Kiedy przyjechałam do Łucka, przypomniałam sobie o tym. Za zgodą właścicieli wynajmowanego domu postawiłam małą wędzarnię na podwórku, kupiłam trochę makreli, uwędziłam i zaproponowałam innym przesiedlonym dziewczynom, żeby spróbowały. Stworzyłam grupę w mediach społecznościowych. W tym samym czasie w Łucku odbywały się kursy na temat możliwości zarobkowania dla kobiet, których firmy ucierpiały w wyniku wojny. Uczyli, jak napisać biznesplan, by dostać dotację. Było kilka naborów.

Zapraszano mnie na nie, ale dwukrotnie odmawiałam. Nie mogłam pojechać – moi rodzice wymagali opieki, no i miałam małe dziecko. W końcu poszłam na trzeci nabór, lecz nawet wtedy zamierzałam tylko się uczyć, a nie tworzyć biznesplan

Na początku 2023 roku wzięła udział w kursie „Możliwości ekonomiczne dla kobiet dotkniętych wojną”, prowadzonym przez organizację pozarządową „Rozwój Wołynia”. Projekt był skierowany do osób, które chciały reaktywować swoje firmy lub rozpocząć nową działalność w nowym miejscu. Po studiach napisała biznesplan. Postanowiła przetestować pomysł z wędzeniem ryb.

Na tym kursie poznała Olgę Stonohę z Charkowa, która później została jej wspólniczką. Zrazu Olga chciała sprzedawać odzież damską, lecz wkrótce zdecydowała się wesprzeć Andżelikę – chociaż nie miała większego doświadczenia z wędzeniem ryb. Jej rodzice wędzili mięso, więc jakieś pojęcie miała tylko o tym.

– I tak Olga i ja mozolimy się już razem od dwóch lat – uśmiecha się Andżelika.

Angelica na lokalnym rynku ze swoimi produktami

W 2023 r. wygrały konkurs na projekt biznesowy dla kobiet, zorganizowany przez centrum kariery „WONA” w Łucku przy wsparciu Funduszu Ludnościowego Narodów Zjednoczonych. Ten konkurs dawał kobietom w trudnej sytuacji szansę na realizację pomysłów na własną przedsiębiorczość. Dzięki dotacji mogły kupić sprzęt: zamrażarkę, wagę itp.

Biznes się rozkręcił. Zaczęły od kilku rodzajów ryb, teraz mają w asortymencie ponad 30 pozycji: ryby suszone, wędzone i solone, owoce morza. Dzięki kolejnej dotacji wynajęły warsztat.

Rybne przysmaki Andżeliki Syszczenko

Co do łaźni na przekąskę?

Dziś rybne przysmaki Andżeliki i Olgi można teraz kupić na targach rolniczych i w ich zakładzie.

– W każdą sobotę przyjeżdżamy na targ w Łucku, a w czwartki jeździmy do Kiwerc [miasteczko na Wołyniu – red.]. Kiedy docieramy na targ, zawsze jesteśmy w świetnym nastroju, wszyscy do nas podchodzą, bo już nas znają. Oferujemy degustację różnych rodzajów ryb. Dzwonią do nas i pytają: „Jesteśmy 10 dziewczynami, idziemy do łaźni. Co radzicie nam wziąć ze sobą na przekąskę?”. Regularnie informujemy w mediach społecznościowych, że właśnie przygotowaliśmy nową partię ryb – „więc odwiedźcie nas lub przyjdźcie na targ”. W naszym zakładzie zawsze mamy świeże produkty, jeśli ktoś chce je kupić z odbiorem.

Zrobienie gotowego produktu trwa kilka dni: ryba musi zostać rozmrożona, oczyszczona, posolona, przez chwilę fermentowana, a potem umyta, wysuszona i uwędzona. Wyprodukowanie partii wędzonych makreli zajmuje 3 dni.

– Teraz łatwo o tym mówić, ale nie było nam łatwo: znalezienie sprzętu, dobrych surowców, dostawców. Kiedy zaczynałam działalność, zadzwoniłam do przyjaciół w Awdijiwce, którzy dali mi numer do swoich konkurentów w Kijowie. Ci z kolei poradzili mi, bym skontaktowała się z dostawcami ze Lwowa. Słyszałam, że na Wołyniu, w Okońsku [wioska 80 kilometrów od Łucka – red.], hodują pstrągi. Pojechałam tam i kupiłam żywego pstrąga, żeby spróbować, czy da się go ugotować. Szukałam tu i tam, własnymi kanałami.

Stopniowo miejscowi uzależnili się od ryb Andżeliki.

– Tutaj, na Wołyniu, ludzie jedzą więcej ryb słodkowodnych – szczupaków, karasi, karasi srebrzystych. A my oferowaliśmy im tuńczyki, marliny czy ryby maślane.

Biznes Andżeliki i Olgi urósł już pięciokrotnie. Muszą jednak stale się uczyć, improwizować, testować nowe pomysły i przepisy. Oczywiście wytwarzane przez nie przysmaki są droższe niż te w sklepie. Głównie dlatego, że to produkty naturalne, bez konserwantów.

Nie zamierzam się poddawać

Andżelika i Olga marzą o własnym sklepie stacjonarnym. Napisały już nawet projekt.

– Tego lata wygrałyśmy kilka grantów i napisałyśmy biznesplany dla naszego markowego sklepu. Zalanowałyśmy tam trzy działy: ryby schłodzone i mrożone, produkty gotowe (tarty rybne, sałatki, szaszłyki, rybne fast foody) i trzeci dział: gotowe ryby wędzone, solone, suszone, pakowane próżniowo. W Łucku nie ma sklepów z tak dużym wyborem. Kiedy jednak policzyłyśmy koszty, zdałyśmy sobie sprawę, że jeszcze nas nie stać. Musimy urosnąć jeszcze co najmniej czterokrotnie, by utrzymać taki sklep. Musimy mieć dobry magazyn, dobrą reklamę, dobry szyld i przeszkolić sprzedawców.

Nie chcemy mieć małego sklepiku, jak na rynku. Marzymy o dużym, wysokiej jakości. Dlatego na razie za pieniądze z grantu kupiłyśmy tylko dodatkowy sprzęt

Największym problemem Andżeliki jest brak mieszkania. Jej dom w Bachmucie jest w ruinie. W Łucku wynajmuje mieszkanie, ale to kosztowna sprawa. Nie można zaoszczędzić pieniędzy.

– Ludzie często pytają mnie, dlaczego jestem w Łucku. Moi rodzice przeprowadzili się ostatnio do obwodu kijowskiego, gdzie zapewniono im mieszkanie, i do mnie dzwonią. Koledzy z innych miast opowiadają mi, jak są tam wspierani... Nie wiem, co mnie tu trzyma. Mam wiele pomysłów, jest miejsce na rozwój, ale brak własnego mieszkania bardzo mnie zniechęca. Wydałam wszystko, co zarobiłam. Do tego dochodzą dzieci: jeśli moja najmłodsza córka zachoruje i nie pójdzie do przedszkola, to ja nie pójdę do sklepu. Jeśli nie oszczędzam, nie sprzedaję – a jeśli nie sprzedaję, to nie zarabiam. To takie uwłaczające: miałam dom, ale zniknął w ciągu sekundy i teraz muszę wszystko robić sama. Pracowałam przez pół życia, a w wieku 40 lat znalazłam się na ulicy z dwiema torbami – i muszę zaczynać wszystko od nowa. Ile będę miała lat, gdy zarobię już wystarczająco dużo pieniędzy, by kupić nowy dom? Straciłam świadczenia socjalne, ponieważ jestem indywidualną przedsiębiorczynią. Kiedy więc ludzie zapraszają mnie na różne wydarzenia i mówią mi, jak bardzo są dumni ze mnie i mojej historii, jest to trochę wyzwalające – wyznaje Andżelika. I zaraz dodaje, że nie zamierza się poddawać.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Andżeliki Syszczenko

20
хв

Rybny biznes daleko od domu. Historia Andżeliki z Bachmutu

Julia Malejewa

Biznes z rodzinnej pasieki

Kateryna Wodołażska, współzałożycielka przedsiębiorstwa, mówi, że Faina Bee to firma rodzinna. Rodzina jej męża posiada pasiekę już od kilku pokoleń. Dziś oprócz tradycyjnego miodu produkują wosk do świec i desery miodowe: miód kremowy (miód z liofilizowanymi owocami i jagodami) i orzechy w miodzie. Obecnie pasieka składa się z 90 uli, ale w planach jest 140.

– Planowaliśmy zwiększyć liczbę uli już w 2022 roku – mówi Kateryna. – Wtedy mieliśmy tylko małą pasiekę, z której miód sprzedawaliśmy. Gdy cena hurtowa spadła, postanowiliśmy spróbować wytwarzać miodowe desery. Ale zaczęła się inwazja i musieliśmy się tymczasowo przeniesieść  do obwodu iwanofrankiwskiego.

Pasieki pozostały na Charkowszczyźnie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jednak pasieki ze sobą nie zabrali – zaopiekowali się nią teściowie Kateryny. Wraz z mężem wróciła do Charkowa na początku 2023 r. – by  zacząć produkcję deserów miodowych:

– Jesienią 2023 r. mieliśmy już dobrą sprzedaż, w czym pomogło nam kilka dotacji. Obecnie wszystkie produkty Faina Bee są wytwarzane zgodnie z polityką i procedurami HACCP [system analizy ryzyka, zagrożeń i kontroli produktów – red.]. Dzięki temu mogliśmy wejść na większe rynki, do dużych sieci handlowych.

Generatory nie pomogą

W regionach frontowych, także w rejonie Charkowa, ostrzały są nieustanne. Pszczoły bardzo źle znoszą hałas, więc nie jest łatwo je tam hodować. Co chwilę próbują odlatywać w jakieś cichsze miejsca, więc na czas zbierania miodu pasiekę trzeba przenosić do zachodniej, spokojniejszej części regionu.

Ale problemów jest więcej. Infrastruktura energetyczna Charkowa jest zniszczona. A Faina Bee to kilka zakładów produkcyjnych, sklep z deserami i oddzielny zakład wytwarzania wosku.

– Sklep znajduje się obok placówki medycznej, więc prąd prawie nigdy nie jest tam wyłączany – mówi Kateryna. – Ale tam, gdzie znajduje się zakład produkcji wosku, prądu nie ma bardzo często. Według harmonogramu powinien być wyłączony od godziny 9:00 do 16:00, ale nie ma go od 7:00 do 18:00. Gdybyśmy użyli do produkcji generatorów, koszty byłyby zbyt wysokie.

Bieda i biurokracja

Jako że popyt na produkty miodowe zmalał, Faina Bee polega głównie na nabywcach detalicznych – tyle że w Charkowie jest ich mniej. Jeszcze niedawno charkowianie chętnie kupowali desery miodowe, zwłaszcza dla dzieci, ale wiele rodzin wyprowadziło się z miasta. Poza tym ludzie zbiednieli.

Chcąc przyciągnąć nowych klientów Kateryna i jej mąż umieścili swoje produkty w kilku małych sklepach, ale z powodu ostrzału niektóre z nich zostały zamknięte. Natomiast żeby producent rzemieślniczy mógł dostać się na półki supermarketów, oprócz szeregu zezwoleń i certyfikatów musi przejść długą procedurę zatwierdzania.

– W supermarketach jest dużo biurokracji. Obecnie korespondujemy z jedną z takich sieci. Jednak negocjacje są trudne, mimo że posiadamy wszystkie certyfikaty HACCP – ocenia Kateryna.

W sprzedaży produktu pomaga promocja w mediach społecznościowych. Zdjęcie: archiwum prywatne

Kolejne wyzwanie

Promocja w mediach społecznościowych to kolejny sposób na większą sprzedaż produktu. Ale trzeba do tego zatrudnić specjalistę i zainwestować w reklamę:

– Nasza marża nie pozwala nam promować się na Instagramie tak skutecznie, jakbyśmy chcieli. Cena pozyskania klienta to 3 dolary, a tyle właśnie kosztuje nasz produkt. Poza tym agencje SMM, zatrudniające specjalistów, którzy mogliby nam pomóc, nie chcą współpracować z małymi firmami. Koncentrują się na większych firmach i większych budżetach reklamowych. Dlatego rozwijamy swoją stronę internetową, na której uruchomimy reklamę kontekstową.

Właściciele Faina Bee myślą o eksportowaniu swoich produktów. Wymaga to jednak spełnienia przez firmę kolejnych surowych wymogów, zdobycia wielu licencji i znajomości procedur celnych krajów, na których rynki chcesz wejść. Jednak Kateryna się nie zniechęca – to tylko kolejne wyzwanie, któremu trzeba sprostać.

20
хв

Pszczoły zawsze szukają spokoju: miodowy biznes pod bombami

Julia Malejewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Ukraiński biznes nie czeka na koniec wojny

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress