Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Dla sukcesu Ukrainy – i naszego wspólnego sukcesu – musimy zwiększyć swoje wpływy i zaangażowanie oraz ograniczyć władzę autorytarnych reżimów, które zagrażają naszej wspólnej wolności i dziedzictwu
Co czeka Ukrainę w 2025 roku? Zdjęcie: Francisco Seco/Associated Press/East News
No items found.
Wielu postrzega rok 2025 jako czas, w którym „wszystko musi się skończyć” – a przynajmniej musi skończyć się wojna rosyjsko-ukraińska, której zakończenie emocjonalnie obiecywał Donald Trump podczas swojej kampanii wyborczej. Zmiana władzy w Stanach Zjednoczonych to jednak tylko wierzchołek góry lodowej zmian, na które powinniśmy zwrócić uwagę.
Nikt nie może z całą pewnością stwierdzić, że wojna rosyjsko-ukraińska rzeczywiście zakończy się w 2025 roku
Wymagałoby to bowiem nie tylko chęci Trumpa czy zgody ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Zakończenia wojny musiałby chcieć także Putin, a nowy amerykański prezydent musiałby mieć na swojego rosyjskiego odpowiednika większy wpływ niż odchodząca administracja.
Nikt jednak nie wie, jakie są te dźwignie wpływu. Nie wie tego zwłaszcza sam Trump, który zdaje się chcieć porozumienia z rosyjskim przywódcą. A może nie? W końcu ostatnio, gdy mówi o zakończeniu wojny rosyjsko-ukraińskiej, w głosie Trumpa brakuje pewności siebie...
Możemy tylko mieć nadzieję, że nowy lokator Gabinetu Owalnego nie wie czegoś, czego nie wiedzą inni – i że będzie w stanie odpowiednio ocenić poziom wyzwań związanych z wojną rosyjsko-ukraińską
Kolejnym ważnym wyzwaniem dla cywilizowanego świata są „wojny hybrydowe” Rosji i Chin. W 2016 r., kiedy dyskutowano o domniemanej ingerencji Moskwy w wybory prezydenckie w USA, chodziło głównie o ataki hakerskie i wycieki informacji.
Dziś, jak pokazały wybory prezydenckie w Rumunii, miejsce hakerów zajęli menedżerowie mediów społecznościowych i założyciele komunikatorów. Ta nowa technologia zagraża wielu społeczeństwom, w których obywatele głosują kierując się nie swoimi poglądami, ale emocjami. Otwiera to szerokie możliwości dla oszustów, w tym wielu prawdziwych agentów wpływu Moskwy.
Nawiasem mówiąc, jeśli wyobrazimy sobie, że rok 2025 rzeczywiście będzie rokiem „zamrożenia” wojny rosyjsko-ukraińskiej i utoruje drogę do wyborów w Ukrainie, może to stać się problemem również dla ukraińskiego społeczeństwa. Jestem pewien, że w rosyjskiej stolicy już przygotowują się na taki obrót wydarzeń.
A co, jeśli wojna rosyjsko-ukraińska będzie kontynuowana z taką samą siłą? Może to doprowadzić nie tylko do problemów w samej Ukrainie, ale także do rozszerzenia konfliktu
Nie ma potrzeby dowodzić, że Moskwa i Pekin wykorzystują konfrontację w Europie, by osłabić Stany Zjednoczone, podzielić Zachód i wzmocnić wpływy autorytarnych reżimów w globalnej polityce i gospodarce. Trend ten będzie się nasilał, jeśli kraje demokratyczne nie będą przygotowane na sprostanie wyzwaniu.
Teraz sposoby reagowania będą zależeć od stanowiska nowej administracji USA i tego, jak szybko zostanie ono sformułowane. Tak czy inaczej, będziemy musieli poczekać kilka miesięcy, by się przekonać, jak będzie działał „prawdziwy Donald Trump” – nie ten z wieców wyborczych. Tyle że Putin i Xi Jinping nie będą czekać...
Nie oznacza to oczywiście, że w procesie politycznym nie mogą pojawić się „łabędzie” – czarne lub białe – które zmienią wszystko w ciągu zaledwie kilku dni, jak to było np. w przypadku upokarzającego upadku dyktatury Baszara al-Asada w Syrii
Ten upadek również powinien być lekcją, która uświadomi nam, jak ważne jest, by wytrwale przygotowywać swój sukces, by nie przegapić swojego czasu. I jak ważne jest utrzymanie wsparcia sojuszników, od których jesteś zależny. W końcu sojusznicy syryjskich rebeliantów, choć są praktycznie uwięzieni w jednej małej prowincji Syrii, w ostatnich latach tylko zwiększali swoje wpływy w regionie. A sojusznicy Assada – Rosja, Iran i Hezbollah – tylko je tracili.
Dla sukcesu Ukrainy – i naszego wspólnego sukcesu – musimy więc zwiększyć swoje wpływy i zaangażowanie oraz ograniczyć możliwości autorytarnych reżimów, które zagrażają naszej wspólnej wolności i dziedzictwu. I nie powinniśmy zakładać, że droga do tego sukcesu nie może szybka. Doświadczenie Syrii pokazuje, że być może musimy po prostu odpowiednio zaplanować nasze działania i osiągnąć cele we właściwym czasie.
Ukraiński publicysta, pisarz i znany dziennikarz, który od ponad 30 lat pracuje w demokratycznych mediach Europy Środkowo-Wschodniej. Jest autorem setek artykułów analitycznych w mediach ukraińskich, białoruskich, polskich, rosyjskich, izraelskich i bałtyckich. Jest prezenterem na kanale Espresso TV, ma własny kanał na YouTube i współpracuje z ukraińskimi i rosyjskimi serwisami Radia Wolna Europa. Prowadzi program "Drogi do wolności", poświęcony Ukrainie po Majdanie i przestrzeni poradzieckiej. Jest ona obecnie nadawana ze Lwowa jako wspólny projekt Radia Wolna Europa, "Nastojaszczeje Wriemia" i kanału Espresso TV.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Na zewnątrz robi się ciemno. Podbiegam do okna, by zobaczyć pierwszą gwiazdkę na niebie. Z kuchni dochodzi słodki zapach świeżo upieczonych pączków. Mój tata i dziadek wnoszą stół do salonu. Mała Mi pomaga rozłożyć obrus i talerze. I już migocze pierwsza gwiazdka – zaczyna się Wigilia. Mam 9 lat i wiem, że dziś wieczorem przeżyję coś niesamowitego, coś, na co czekam każdego roku – prawdziwą świąteczną bajkę.
Moja rodzina zawsze obchodziła Boże Narodzenie zgodnie ze wszystkimi tradycjami. I choć mój dziadek wędził najpyszniejszą szynkę na świecie, babcia pilnowała, byśmy skosztowali jej nie wcześniej niż 7 stycznia (według starego kalendarza), bo do wtedy był post.
Na wigilijnym stole zawsze było 12 obowiązkowych bezmięsnych potraw. I było coś magicznego w tym, że cała rodzina, zmęczona gotowaniem i sprzątaniem domu, w końcu zasiadała do świątecznego stołu. Wszyscy rozmawiają, wszyscy są szczęśliwi, spokojni...
Po dobrej kolacji przychodzi czas na kolędy i kolędników, przychodzą sąsiedzi. Wszystko wokół wypełnia atmosfera komfortu i dobrego samopoczucia.
W pewnym momencie moja babcia wyjmuje modlitewnik i śpiewa coś, czego nikt nie zna, ale wszyscy słuchają uważnie, zafascynowani. Możliwość bycia świadkiem tej czystej, autentycznej atmosfery jest wielkim szczęściem, ponieważ ukraińskie Boże Narodzenie i Wigilia są dosłownie przesiąknięte tradycjami i zwyczajami, które prawie niezmienione przetrwały do dnia dzisiejszego: od kutii, 12 potraw i kolęd, po tak pozornie trywialne rzeczy, jak cztery ząbki czosnku na każdym rogu stołu, by chronić przed złymi duchami, oraz porcja kutii pozostawiona na noc dla tych, których już z nami nie ma.
Tak obchodziliśmy Boże Narodzenie w obwodzie lwowskim, gdzie co roku jeździłam na ferie zimowe. Moja druga babcia mieszkała wtedy na Krymie, była etniczną Rosjanką i miała tylko jedną osobę, która łączyła ją z Ukrainą – mojego dziadka.
Ale było coś jeszcze. Przez jakiś czas, na długo przed moim urodzeniem, moja babcia Klarysa, mój dziadek Anatolij, mój ojciec i siostra mieszkali w Czerwonogradzie.
Kiedy moja babcia dostała pracę w tamtejszym domu kultury, poznała nauczycielkę języka ukraińskiego, która otworzyła przed nią, kobietą z Syberii, zupełnie nowy świat ukraińskich świąt, szopek i kolęd.
– I tak mnie to zafascynowało, tak spodobał mi się pomysł przedstawienia teatralnego o narodzinach małego Jezusa, że zaczęłam szukać różnych scenariuszy – wspomina babcia.
W następnym roku wystawiła własną szopkę.
Nigdy wcześniej nie myślałam, jakie to niezwykłe, że osoba, która nie miała wcześniej żadnych związków z Ukrainą, przyjechała tu z innego kraju i zakochała się w ukraińskiej kulturze
Kiedy babcia i jej dziadek przeprowadzili się z Galicji na Krym, przywieźli ze sobą zwyczaje obchodzenia Bożego Narodzenia na ukraiński sposób.
Babcia Klarysa pracowała jako bibliotekarka, prowadziła też kluby dla dzieci w lokalnym domu kultury. Mając już doświadczenie w wystawianiu jasełek, zaczęła angażować do nich miejscowe dzieci. Wspomina, że na początku rodzice byli temu przeciwni, ponieważ w szopce występują śmierć i diabeł.
– Nawet się ze mną kłócili, ale potem wszystkim tak się spodobało, że dzieci niemal walczyły o te role – śmieje się.
Chodziły do szkół i sklepów z szopką i śpiewały kolędy. A jeśli nie zdążyły odwiedzić kogoś w wiosce, były niezadowolone.
Tę tradycję podchwycili uczniowie szkół średnich, w końcu jasełka to świetna zabawa! Nawet krymskotatarskie dzieci przyłączyły się do teatralnej opowieści o narodzinach Jezusa Chrystusa. A lata później, po aneksji Krymu, kiedy moi dziadkowie zostali zmuszeni do ucieczki przed rosyjskimi okupantami, krymskotatarska uczennica mojej babci znalazła ją w mediach społecznościowych i podziękowała za doświadczenie ukraińskich świąt Bożego Narodzenia.
Nawiasem mówiąc, to dowód, że chociaż święta mają charakter religijne, nie trzeba być chrześcijaninem, by się nimi cieszyć.
Ja uważam się za ateistkę, więc dla mnie Boże Narodzenie nie jest tak bardzo związane z Synem Bożym, jak z Ukrainą i dziedzictwem, które naprawdę cenię
Obchody Bożego Narodzenia odbywały się również w mojej ukochanej Buczy, gdzie mieszkałem z ojcem i macochą Łesią przed inwazją.
Łesia podjęła się wtedy tytanicznego zadania nauczenia okolicznych dzieci śpiewania kolęd (ta tradycja nie jest tak powszechna w regionie Kijowa). I gdy ci młodzi kolędnicy przychodzili do naszego domu z głośną, wesołą piosenką o dzieciątku Jezus, a nawet życzeniami na święta Bożego Narodzenia, było nam bardzo miło.
Wtedy byłam jeszcze nastolatką i nie do końca rozumiałam sens tego wszystkiego. Wyczerpujące przygotowania do Wigilii wydawały mi się czymś nierozsądnym: wielkie sprzątanie mieszkania, kilka dni gotowania 12 bezmięsnych potraw. I jak prawdziwa nastolatka buntowałam się przeciwko Bożemu Narodzeniu, upierając się, że to przestarzała tradycja, niech umrze! W głębi duszy uwielbiałam jednak nasze święta w Buczy. Każdego roku wielu gości przychodziło do naszego domu na kolędowanie, co dodawało świętom prawdziwego ciepła i powagi. Niektórzy przynosili nawet instrumenty muzyczne, a nasze małe mieszkanie było wypełnione świątecznymi kolędami, aby sąsiedzi wokół nas mogli je usłyszeć.
Moje jasne Boże Narodzenie w Buczy odebrali mi Rosjanie. Z powodu inwazji od dwóch lat przebywam w Irlandii
Mam 22 lata, mówię płynnie po angielsku, pracuję. Znalazłam przyjaciół wśród Irlandczyków. I właśnie w tych realiach, w których tak łatwo jest zapomnieć o swojej tożsamości, z jakiegoś powodu 3000 kilometrów od domu nagle zapragnęłam zorganizować prawdziwą ukraińską imprezę bożonarodzeniową.
To wcale nie było łatwe, problemy zaczęły się natychmiast. Po pierwsze, w Irlandii nie ma pszenicy na kutię. Ani pszenicy, ani nawet pierogów. Jedynym wyjściem było poszukanie czegoś w polskim sklepie. Ale i to nie jest takie proste, bo najbliższy znajduje się 80 kilometrów od maleńkiego kurortu, w którym zamieszkałam. Musiałam więc znaleźć kogoś, kto mnie tam zawiezie.
– Jak to: nie ma pszenicy? Na pewno? – zapytałam sprzedawcę z niedowierzaniem.
– Przepraszam panią, przed chwilą się skończyła.
No to gugluję: „alternatywa dla pszenicy na kutię”.
Odpowiedź:
„Kasza jęczmienna”.
– Super! To poproszę!
A potem najtrudniejsza część: znaleźć kuchnię. W tamtym czasie mieszkałam w mieszkaniu komunalnym, więc nie miałam ani własnej kuchni, ani nawet dostępu do niej.
Musiałam prosić ukraińskie kucharki, które gotowały dla naszego „hostelu”, by trzymały w zamrażarce moje pierogi i uszka (podobne do małych pierożków, ale z posiekanymi grzybami zamiast nadzienia mięsnego). Grzyby do świątecznego barszczu namoczyłam w stołówce w pracy podczas przerwy, zostawiając przy nich lakoniczną notatkę: „Do not touch. Thank you!”.
Pożyczyłam garnki od irlandzkiego kolegi, a kuchnię „wynajęłam” od pary z Odessy, przyjaciół mojej mamy
Oczywiście kutię musiałam robić późno w nocy, po pracy (dzięki Bogu, Polacy sprzedają gotową masę makową, co pozwoliło mi zaoszczędzić sporo czasu i nerwów). Jakie to szczęście usiąść przy tym świątecznym stole, rozłożyć obrus, położyć owoce mojej ciężkiej pracy na ładnych talerzach. Zrozumiałam to w pełni teraz, kiedy jestem już dorosła i mieszkam w dalekim kraju.
Chcę odzyskać choć odrobinę tego poczucia domowego komfortu i harmonii, jakie zawsze dawało mi Boże Narodzenie.
W tym roku wszystko jest u mnie inaczej. Wynajmuję własne mieszkanie z przyjaciółmi, więc mam własną kuchnię. Dzielimy mieszkanie z chłopakiem i dziewczyną z Argentyny, którzy nie mają aż takiego sentymentu do Bożego Narodzenia jak Europejczycy.
Jednak moi argentyńscy przyjaciele już zakochali się w pierogach z wiśniami, więc w tym roku pomogli mi zrobić kutię. Nawiasem mówiąc, moi irlandzcy przyjaciele są bardzo zaskoczeni, że w Wigilię nie jemy mięsa – bo wszystkie ich główne dania są mięsne.
Głównym wydarzeniem dla nich jest świąteczne śniadanie, kiedy cała rodzina zbiera się przy stole i rozdzierają „christmas crackers” – kolorowe tekturowe pudełka w kształcie dużych cukierków.
Jedna osoba pociąga za jeden koniec cukierka, druga za drugi – i na zewnątrz wypada niespodzianka, która była w środku. Zawsze jest papierowa korona, którą zakłada się na głowę, a także karteczki z zagadkami i świątecznymi żartami.
Chociaż ta tradycja jest dla mnie dość nietypowa, uważam ją za bardzo zabawną
Zakochałam się w tej osobliwej chwili, kiedy z zabawną koroną na głowie próbuję zrozumieć dowcipy po angielsku, w większości dla mnie nieśmieszne
Jak by jednak przyjemnie nie było, nie mogę (i nie chcę) stać się Irlandką, Angielką czy kimkolwiek innym. Bo nie mogę przestać być Ukrainką – czyli stracić to, co czyni mnie Ukrainką. A to, co czyni mnie Ukrainką, to przede wszystkim pamięć o dziedzictwie moich przodków. Gdyby nie ci odważni ludzie, którzy pielęgnowali tradycje, czasami kosztem własnego życia, kim byłabym teraz? Te tradycje, które próbowano zniszczyć przez wieki. Jak by to było, gdybym zapomniała, jak się robi kutię?
Od dziesięcioleci próbują narzucić nam kosmopolityczną sowiecką kulturę Nowego Roku tylko po to, byśmy zapomnieli o naszej własnej – o naszej tożsamości. A jeśli pozwolę sobie o tym zapomnieć, to kto będzie zwycięzcą?
Miałam szczęście dorastać w rodzinie, w której zwyczaje bożonarodzeniowe były żywe i autentyczne. Dało mi to wiedzę, którą dzielę się i będę dzielić z innymi ludźmi. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla wielu Ukraińców Boże Narodzenie było czymś symbolicznym, czymś niezbyt ważnym. Jeśli czujesz, że tak jest i w twoim przypadku, dowiedz się jak najwięcej o tym, jak obchodzono Boże Narodzenie w przeszłości – w Twojej rodzinie lub regionie. Spróbuj odtworzyć przynajmniej niektóre z tych tradycji w tym roku! Ucz się z dziećmi kolęd, nawet z muzyką.
Niech nasza wspaniała kultura żyje. Bo inaczej po co o nią walczyć?
Zacznijmy od pytania, czy w XXI wieku ludobójstwo jest realne.
Reżim Baszara al-Assada upadł w niecałe dwa tygodnie, a tuż po tym świat oglądał wnętrza jego katowni Sednaya w pobliżu Damaszku. Syryjscy rebelianci znaleźli tam góry butów i szczątki ciał, które nie zostały jeszcze rozpuszczone w kwasie. Tak krwawy dyktator, który uciekł do Moskwy z milionami dolarów, rozprawiał się z tymi, którzy chcieli żyć wolni.
„Moja siostro, Syrio, twój rosyjski brat cię ochroni” – śpiewali Rosjanie, pomagając towarzyszowi Baszarowi trzymać Syrię za gardło przez wiele lat.
Oczywiście reżim Putina wiedział, że pod syryjską stolicą znajduje się nowe Auschwitz. Zabito w nim, zazwyczaj po torturach, ponad 30 tysięcy ludzi. Stracili tu nie tylko życie, ale i swoje człowieczeństwo
Wielu rosyjskich oficerów, którzy nauczyli się w Syrii podstaw ludobójstwa, wzięło i wciąż bierze udział w obecnej wojnie w Ukrainie. Ci noszący medale kaci wystrzeliwali pociski prosto na głowy cywilów tulących swoje dzieci w łóżeczkach. Zdając sobie jednak sprawę, że w 2025 roku pod presją Stanów Zjednoczonych, a nawet Chin wojna w Ukrainie w obecnej formie będzie musiała zostać ograniczona, rosyjska propaganda wdrożyła nowe narracje, by wciągnąć nas do swojego obozu koncentracyjnego.
Margarita Simonyan, autorka wielu kremlowskich narracji, zapewnia nas, że rosyjscy okupanci zdecydowanie nie są faszystami, którzy „przyjdą i wyrżną wszystkich, jak w Buchenwaldzie czy Treblince”. Mówi, że nie ma różnicy, która flaga powiewa nad Odessą – ukraińska czy trójkolorowa flaga agresora.
Tyle że te czarne usta rosyjskiej propagandy kłamią. Pojawia się bowiem coraz więcej informacji o tym, że Ukraińcy w okupowanej części Zaporoża są karani grzywnami za ukraińskie napisy na budynkach. Dlatego od tego, jaka jest twoja flaga i język, zależy, czy wokół siebie masz płot, czy drut kolczasty.
Potem na scenę wkroczył Dmitrij Miedwiediew, były premier Rosji, a obecnie wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa FR. Był bardziej bezpośredni: powiedział, że Ukraińcy i Rosjanie to jeden naród. Co więcej, odmówił nam prawa do głosu. W artykule dla rosyjskich dyplomatów Miedwiediew stwierdził, że Ukraińcy stoją teraz przed wyborem: albo pozostać z Rosją, albo zniknąć z mapy świata. Ukraińcy powinni więc uznać swoją przynależność do „ogólnorosyjskiego projektu”.
W podobny sposób myślał Hitler, odmawiając Polakom prawa do samostanowienia.
Zresztą sam Putin nawet nie ukrywał, że inspirował się Hitlerem, gdy planował wykrwawienie Ukrainy
Miedwiediew uważa, że „Ukraińcy powinni schować swoją dumę z ‘inności’, przestać przeciwstawiać się ogólnorosyjskiemu projektowi i wyegzorcyzmować demony politycznego ukrainizmu”. Krótko mówiąc, po upadku ZSRR Rosjan boli to, że nie mają już pod swoją kontrolą dziesiątek milionów ukraińskich niewolników, których można by głodzić i zmuszać do żebrania w kołchozach i obozach pracy.
O tym, że nowe ludobójstwo w Ukrainie nie jest pijacką fantazją Miedwiediewa, świadczy kilka innych faktów. Po pierwsze, rosyjskie Ministerstwo Obrony wyciągnęło na światło dzienne nową wersję „mapy trzech rodzajów Ukraińców”. Pierwotna taka mapa była sztuczką sił prorosyjskich w wyborach w 2004 r., kiedy to technolodzy polityczni z Moskwy próbowali przemycić ją do kampanii wyborczej prezydenta Wiktora Janukowycza.
Dwadzieścia lat później ci sami specjaliści od dezinformacji i propagandy odkurzyli stary pomysł, by sprzedać go Amerykanom
Twierdzą, że cztery okupowane regiony Ukrainy powinny wejść w skład Rosji, centralna Ukraina z Kijowem powinna zostać przekształcona w coś na kształt mołdawskiego Naddniestrza, a zachodnia część kraju – zostać podzielona między kraje sąsiednie.
Drugim sygnałem ostrzegawczym jest to, co Rosjanie zaplanowali dla Ukraińców tworzących tkankę swojego państwa. Podczas swojego wystąpienia na forum „Ludobójcze praktyki Federacji Rosyjskiej w Ukrainie: od Hołodomoru do wojny rosyjsko-ukraińskiej” szef wywiadu obronnego Ukrainy Kyryło Budanow wymienił tych, których okupanci uważają za swoich największych wrogów:
- nauczycieli języka ukraińskiego, literatury i historii,
- weteranów ATO [Antyterrorystyczna Operacja wojsk ukraińskich na wschodzie kraju, wymierzona w prorosyjskich separatystów z odwodów donieckiego i Ługańskiego, prowadzona w latach 2014-2018 – red.],
- dziennikarzy, naukowców, pisarzy,
- duchownych Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej i innych wyznań, którzy wspierali Ukrainę,
- osoby publiczne i polityków,
- szefów władz państwowych i lokalnych.
Wszyscy oni mieli znaleźć się na listach do egzekucji.
Budanow wyjaśnił, że rosyjscy okupanci otrzymali zawczasu instrukcje dotyczące lokalizacji zbiorowych mogił. Ciała rozstrzelanych planowano od razu spalać w mobilnych krematoriach
Praktyki opisane przez Budanowa są identyczne z czynami siepaczy Stalina i Hitlera. Plany okupantów, o których mówił Budanow, są bardzo podobne do praktyk nazistów w Treblince i Mauthausen-Gusen, gdzie w komorach gazowych regularnie palono osoby uznane za niepożądane i inteligentów z okupowanych państw.
Warto tu również wspomnieć o spuściźnie Stalina – wciąż największego bohatera narodowego Rosji. Co by się stało z tymi Ukraińcami pod okupacją, którzy po zniszczeniu kwiatu narodu pozostaliby przy życiu?
Cytuję fragment rozmowy z byłym sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy Ołeksijem Daniłowem z kwietnia 2024 roku:
„6 września 2021 r. ukazał się artykuł Szojgu [Siergieja Szojgu, podówczas rosyjskiego ministra obrony Rosji – red.] zatytułowany 'O nowych miastach Syberii' (...). Przeczytawszy go wtedy uważnie, zdaliśmy sobie sprawę, że pragnienie rozwijania Syberii kosztem (...) naszego kraju (...) nigdy nie zniknie. Szojgu po prostu wyartykułował ten plan: zbudować od 3 do 5 dużych miast na od 300 000 do miliona mieszkańców każde, które najwidoczniej mieli zasiedlić Ukraińcy. Wszystkie raporty, które przekazali nam nasi partnerzy wywiadowczy, dotyczyły obozów koncentracyjnych, obozów filtracyjnych, a przede wszystkim fizycznego zniszczenia prezydenta i najwyższego kierownictwa politycznego”.
Rzeczywiście: był taki artykuł. Jego autor (autorzy?) zastanawiał się, skąd wziąć taką masę ludzi, skoro odpowiednich zasobów siły roboczej za Uralem nie ma. Możemy więc założyć, że kiedy niektórzy czołowi politycy uśmiechali się na tych samych falach radiowych, na których świeżo upieczeni „eksperci wojskowi” mówili nam, że ostrzelanie miejsca upamiętnienia w Babim Jarze nie jest powodem do niepokoju – wszyscy o wszystkim wiedzieli. A obywateli Ukrainy nie ostrzeżono, „żeby nie było paniki”.
Fakt, że Rosja zawsze starała się zabijać Ukraińców – od razu albo powoli, na syberyjskich budowach – nie jest niczym nowym
Jednak zamiar zrobienia tego ponownie i narzucenia światu narracji, że to dzieło samej Ukrainy, musi zostać ukarany.
Bo jeśli coś takiego Rosjanom się uda, to Kreml otworzy nowy Auschwitz.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Ukraińska sieć ISEI, specjalizująca się w kosmetykach południowokoreańskich, japońskich i europejskich marek, otworzyła niedawno swój pierwszy sklep w Warszawie – w Centrum Handlowym „Atrium Targówek”. W sklep o powierzchni 70 metrów kwadratowych, obecnie największy w sieci, firma zainwestowała 200 tysięcy dolarów. Oczekuje się, że osiągnie rentowność w ciągu trzech lat.
Debiut ISEI w Polsce poprzedziły badania lokalnego rynku, potrzeb konsumentów, dostosowanie ofert i strategii marketingowych do specyfiki kulturowej polskich klientów (chociaż nie zapomniano też o Ukraińcach). ISEI, sieć kosmetyków w segmencie „średni+”, ma już w Ukrainie ponad sto sklepów.
Do końca 2025 r. spółka planuje otworzyć dwa lub trzy kolejne sklepy w innych wielkich miastach Polski i stworzyć tu sieć. ISEI poszukuje także nowych lokali na kolejne sklepy w lewobrzeżnej Warszawie i na Pradze. Docelowo chce działać w każdym większym mieście w Polsce.
To będą podwaliny pod ekspansję w całej Europie. W ciągu dwóch lat ta europejska sieć ma obejmować do 50 sklepów.
ISEI weszło na polski rynek dość pewnie i komfortowo. Dużą rolę odegrały w tym konsultacje Maxa Welcha, dyrektora generalnego firmy marketingowej Unica 13. Kiedy ukraińscy detaliści wchodzą na polski rynek, to właśnie od niego otrzymują porady dotyczące pozycjonowania i promocji produktów. ISEI musiało zrewidować swój asortyment, bo w Polsce obowiązują ograniczenia dotyczące importu niektórych produktów kosmetycznych.
Przed wejściem na polski rynek warto go przestudiować, mówią w ISEI. Na przykład kosmetyki koreańskie i japońskie stały się tu popularne stosunkowo niedawno. Polki są bardzo tradycyjne, a nawet patriotyczne w wyborze produktów. Dla nich produkt z napisem „made in Poland” jest automatycznie o kilka poziomów lepszy i chętniej go kupują.
Wcześniej poczytne branżowe magazyny w Polsce pisały, że nie wszystkie koreańskie czy azjatyckie produkty spełniają standardy, więc nie powinno się ich kupować. Jednak TikTok spełnił swoje zadanie. Blogerki modowe, które spopularyzowały kremy ze śluzem ślimaka, maseczki z węglem drzewnym czy bambusowe płatki pod oczy, podsyciły zainteresowanie tymi kosmetykami. Teraz Polki chętnie kupują produkty MISSHA, Cosrx, Beauty of Joseon czy SKIN1004. Natomiast wciąż niezbyt chętnie stosują bardzo popularne w Korei i Japonii kremy wybielające skórę.
O wejściu na polski rynek, równowadze w biznesie i przywództwie kobiet rozmawiamy z Anusz Towmasjan, założycielką i właścicielką ISEI, ekspertką w dziedzinie kosmetyków.
O odkrywaniu w sobie liderki
Przywództwo jest cechą wrodzoną – mówi przedsiębiorczyni. – Są ludzie, którzy liderują już w wieku studenckim – piszą scenariusze czy coś wymyślają coś. Są też ludzie, którzy są wrodzonymi wykonawcami. Nie ma nic złego w tym, że ktoś nie ma zdolności przywódczych.
Najlepiej, jeśli menedżer jest również liderem. Kiedy ludzie cię słuchają, znacznie łatwiej zarządzać firmą. Może się jednak zdarzyć, że szef jest tylko menedżerem, który wie, jak wyznaczać zadania i monitorować ich realizację, a liderem jest ktoś inny.
Istnieje wiele wyzwań związanych z przywództwem kobiet. Kiedy byłam młodsza, bardziej wierzyłam w to, co mówią inni, niż w to, czego sama chciałam – wychowano mnie tak, bym słuchała. Na zmianę tego stanu rzeczy strawiłam sporo czasu. Teraz słucham różnych opinii, lecz decyzje podejmuję samodzielnie.
Wymyśliłam kilka własnych zasad: podejmować decyzji wyłącznie na podstawie liczb; być uczciwą wobec siebie; umieć przemyśleć sprawę i cofnąć się o krok, gdy to konieczne; nie bać się zmian – i ufać swojemu przeczuciu.
O „swoich ludziach” w biznesie
Nie powinnaś bać się przyjmować do zespołu ludzi, którzy są od ciebie silniejsi. W przeciwnym razie skażesz siebie i firmę na krótkoterminowy kurs. W pewnym momencie zatrzymasz się, bo nie możesz przecież być najmądrzejsza. Jeśli jesteś świetnym marketingowcem, to zatrudnij finansistę, który zna się na matematyce, i słuchaj go. Chodzi o myślenie w szerszej perspektywie.
Kolejna kwestia: kandydat przychodzi na rozmowę z bardzo dobrym CV i mówi ci coś bardzo mądrego. Nic z tego nie rozumiesz, ale myślisz sobie: „Niech dla mnie pracuje”. Więc on zaczyna pracę – i tak jak niezrozumiale mówił na rozmowie kwalifikacyjnej, tak teraz niezrozumiale pracuje. Nie wiesz, jak się z nim komunikować.
Nigdy nie powinnaś zatrudniać nikogo tylko na podstawie ładnego CV. Wybieraj specjalistów, którym można zaufać
W ISEI są ludzie, którzy zajmują się zakupem towarów. Gdybym im nie ufała, miałabym dużo pracy. Przychodzi ktoś i zaczyna pracę, a ty w ciągu pierwszego miesiąca możesz sprawdzić, czy rozumie, co ma robić. I to wszystko – odpuść i pozwól mu się uczyć i popełniać błędy. Tyle że tych błędów nie może być zbyt wiele.
Nigdy nie postawię na czele firmy osoby, od której zależy wszystko. Bo ryzykowałabym, że po jej odejściu zespół się rozpadnie i nie będzie już z kim pracować. Inny przykład: menedżer wybiera takich specjalistów, którzy mogą pracować bez niego. Tyle że jeśli on odgrywa rolę „weselnego zapiewajły”, to również nie jest dobre. Musi być równowaga.
O stereotypach dotyczących przywództwa kobiet
Kobietom trudniej zorganizować biznes, ponieważ w społeczeństwie pokutuje wiele stereotypów dotyczących przywództwa kobiet. Ludziom łatwiej mówić, że „ona po prostu nie ma życia prywatnego, więc wydzwania i mówi: zrób to i tamto”.
Kluczową radą jest tutaj wiara w siebie – bo bez względu na to, co ktoś mówi, jeśli coś robisz, uczysz się, rozumiesz, to jesteś w tym dobra. A szacunek należy się tym, którzy odnoszą sukcesy.
W Ukrainie istnieje wiele stereotypów na temat kobiet menedżerów, wieku, urlopów macierzyńskich i itp. Jedynym sposobem, by sobie z tym poradzić, jest praca nad sobą
I zebranie swoich ludzi. W zespole, w partnerstwie otaczaj się tymi, którzy cię doceniają. Najlepiej robić to, co kochasz, i kochać to, co robisz. To w końcu przyniesie efekty.
O wejściu na polski rynek
ISEI nazywaliśmy międzynarodową firmą już w 2017 roku. To od początku było moje marzenie, a zespół je podchwycił. W 2022 roku mieliśmy okazję zacząć je realizować. Jeździłam do europejskich miast, odwiedzałam centra handlowe i przyglądałam się temu, co się tam dzieje. Zastanawiałam się, w których krajach kobiety są bardziej zadbane, a w których mniej. Rozmawiałam z Ukrainkami mieszkającymi w tych krajach, pytałam, czy miejscowe interesują się kosmetykami. Sprawdziliśmy też, czy na rynku są kosmetyki koreańskie.
By otworzyć udany biznes za granicą, musisz poznać rynek i zrozumieć konsumenta końcowego. Zespół zarządzający musi przez jakiś czas badać rynek
Co było pomocne w rozpoczęciu działalności w Polsce? Przed podjęciem jakichkolwiek kroków i wyciągnięciem wniosków postanowiliśmy podejmować decyzje wyłącznie na podstawie liczb. W końcu Ukrainki mogą preferować jedne produkty, a Polki inne. Podobieństwa między nami mogą być mylące, lecz statystyki pomogą unikać błędów.
Pomocna okazała się zdolność do refleksji i zrobienia kroku w tył, gdy było to konieczne. Dotyczyło to decyzji związanych z szybkim otwieraniem lokali. W Polsce takie rzeczy trwają dłużej.
Wchodząc na rynek innego kraju, nie bój się zmian i ufaj swojemu instynktowi
Aby zbadać polski rynek, na początku roku zaczęliśmy uruchamiać testowe platformy internetowe – sklepy z naszymi produktami. To narzędzie marketingowe do badania popytu. Klient może wejść na stronę sklepu, przejrzeć oferowane produkty i stworzyć swój koszyk. Sklep działał w trybie testowym, bez możliwości zakupu towarów. W ten sposób badaliśmy, na jakie kosmetyki jest w Polsce popyt.
Mogliśmy sprawdzić, czy jest jakiekolwiek zainteresowanie, czy ktoś w ogóle zechce kupować nasze produkty. Wydawaliśmy pieniądze na reklamę, zarządzanie treścią i szukaliśmy leadów [rodzaj zapytań od potencjalnych klientów: telefony, aplikacje na stronie internetowej, w mediach społecznościowych lub komunikatorach, listy – red.].
I Polska okazała się krajem, w którym było największe zainteresowanie naszymi produktami. Stworzyliśmy więc centrum logistyczne, latem otworzyliśmy sklep internetowy i rozpoczęliśmy w nim sprzedaż. Kiedy otworzyliśmy stacjonarny salon w Warszawie, bałam się, że nikt do ukraińskiego sklepu nie przyjdzie. Albo że będą wchodzić, rozglądać się – i wychodzić. Teraz cieszymy się, że ludzie u nas kupują, a wskaźniki są dobre. Jest popyt na nasze kosmetyki i to inspiruje.
O tym, jak zacząć biznes
Kiedy rozpoczynasz własną działalność, musisz być uczciwa wobec siebie. Musisz odpowiedzieć sobie na pytanie, czy lubisz to, co robisz. Czy to twój życiowy cel? Czy to jest bliskie twojemu przeznaczeniu? I czy jesteś w tym dobra?
Jeśli za każdym razem odpowiedź brzmi: „tak”, idź naprzód. Jeśli nie, zatrzymaj się i zmień kurs
Bardzo ważne jest, by komunikować się z ludźmi, którzy odnieśli sukces i mają ambitne cele. Musisz czytać książki i rozwijać w sobie helicopter view, mieć pełną wizję swojego biznesu.
Poświęcaj czas na wartościowe rzeczy. Możemy poświęcić godzinę na coś, co da nam X2 [strategia podwajania zysków w biznesie – red.], albo na coś, co da nam tylko +10%. Jeśli dokładnie wiesz, jaki jest twój cel, skupisz się na nim i poświęcisz godzinę na to pierwsze – odniesiesz sukces.
O trudnych decyzjach
Nie możesz budować pracy zespołu tylko na akceptacji. Bo jeśli tak zrobisz, będziesz stale od akceptacji zależna, a tym samym nie będziesz w stanie podejmować decyzji. Jednak akceptacji nie można też odrzucać. Menedżer jest gdzieś chwalony przez innego menedżera, przez klienta, przez swój zespół. To też jest część akceptacji.
Zdarzyła się sytuacja, w której zdałam sobie sprawę, że skala, w stronę której zmierzaliśmy, i gotowość zespołu były ze sobą nieporównywalne. Wtedy zapadła niepopularna decyzja o wprowadzeniu do firmy nowych ludzi. Nastąpiło wiele niewygodnych zmian. Część zespołu była w stanie iść dalej, inni nie.
Czasami podejmujesz niepopularne decyzje, których nikt nie zaakceptuje, ale które na dłuższą metę przyniosą rezultaty
O przekazywaniu odpowiedzialności
Do opuszczenia „strony operacyjnej” [przeniesienie kontroli nad procesami biznesowymi, raportowaniem, alokacją zasobów zespołu i innymi funkcjami zarządzania od właściciela do zatrudnionego przezeń prezesa; rok temu prezesem ISEI został Konstantin Doronin – red.] przygotowywałam się psychicznie przez rok.
Do tamtej pory gdy tylko pojawiała się sytuacja kryzysowa – czy to była rosyjska inwazja, czy otwarcie sklepu w Polsce – natychmiast chciałam we wszystko się angażować: robimy to, robimy tamto, a potem biegniemy tam…
Mój prezes słucha, zgadza się ze mną, a następnego dnia widzę, że postanowił zrobić wszystko inaczej – o wiele łatwiej i prościej. Wtedy łapię się na myśli, że muszę umieć odpuścić. To psychicznie trudne, podobnie jak delegowanie kompetencji, bo musisz zrezygnować z kontroli.
Ale musisz się tego nauczyć i być gotową na zmiany. W końcu wielkość firmy zawsze zależy od skali myślenia właściciela i menedżera. Jeśli będziemy się rozwijać i pracować nad sobą, firma też będzie się rozwijać.
Na zewnątrz robi się ciemno. Podbiegam do okna, by zobaczyć pierwszą gwiazdkę na niebie. Z kuchni dochodzi słodki zapach świeżo upieczonych pączków. Mój tata i dziadek wnoszą stół do salonu. Mała Mi pomaga rozłożyć obrus i talerze. I już migocze pierwsza gwiazdka – zaczyna się Wigilia. Mam 9 lat i wiem, że dziś wieczorem przeżyję coś niesamowitego, coś, na co czekam każdego roku – prawdziwą świąteczną bajkę.
Moja rodzina zawsze obchodziła Boże Narodzenie zgodnie ze wszystkimi tradycjami. I choć mój dziadek wędził najpyszniejszą szynkę na świecie, babcia pilnowała, byśmy skosztowali jej nie wcześniej niż 7 stycznia (według starego kalendarza), bo do wtedy był post.
Na wigilijnym stole zawsze było 12 obowiązkowych bezmięsnych potraw. I było coś magicznego w tym, że cała rodzina, zmęczona gotowaniem i sprzątaniem domu, w końcu zasiadała do świątecznego stołu. Wszyscy rozmawiają, wszyscy są szczęśliwi, spokojni...
Po dobrej kolacji przychodzi czas na kolędy i kolędników, przychodzą sąsiedzi. Wszystko wokół wypełnia atmosfera komfortu i dobrego samopoczucia.
W pewnym momencie moja babcia wyjmuje modlitewnik i śpiewa coś, czego nikt nie zna, ale wszyscy słuchają uważnie, zafascynowani. Możliwość bycia świadkiem tej czystej, autentycznej atmosfery jest wielkim szczęściem, ponieważ ukraińskie Boże Narodzenie i Wigilia są dosłownie przesiąknięte tradycjami i zwyczajami, które prawie niezmienione przetrwały do dnia dzisiejszego: od kutii, 12 potraw i kolęd, po tak pozornie trywialne rzeczy, jak cztery ząbki czosnku na każdym rogu stołu, by chronić przed złymi duchami, oraz porcja kutii pozostawiona na noc dla tych, których już z nami nie ma.
Tak obchodziliśmy Boże Narodzenie w obwodzie lwowskim, gdzie co roku jeździłam na ferie zimowe. Moja druga babcia mieszkała wtedy na Krymie, była etniczną Rosjanką i miała tylko jedną osobę, która łączyła ją z Ukrainą – mojego dziadka.
Ale było coś jeszcze. Przez jakiś czas, na długo przed moim urodzeniem, moja babcia Klarysa, mój dziadek Anatolij, mój ojciec i siostra mieszkali w Czerwonogradzie.
Kiedy moja babcia dostała pracę w tamtejszym domu kultury, poznała nauczycielkę języka ukraińskiego, która otworzyła przed nią, kobietą z Syberii, zupełnie nowy świat ukraińskich świąt, szopek i kolęd.
– I tak mnie to zafascynowało, tak spodobał mi się pomysł przedstawienia teatralnego o narodzinach małego Jezusa, że zaczęłam szukać różnych scenariuszy – wspomina babcia.
W następnym roku wystawiła własną szopkę.
Nigdy wcześniej nie myślałam, jakie to niezwykłe, że osoba, która nie miała wcześniej żadnych związków z Ukrainą, przyjechała tu z innego kraju i zakochała się w ukraińskiej kulturze
Kiedy babcia i jej dziadek przeprowadzili się z Galicji na Krym, przywieźli ze sobą zwyczaje obchodzenia Bożego Narodzenia na ukraiński sposób.
Babcia Klarysa pracowała jako bibliotekarka, prowadziła też kluby dla dzieci w lokalnym domu kultury. Mając już doświadczenie w wystawianiu jasełek, zaczęła angażować do nich miejscowe dzieci. Wspomina, że na początku rodzice byli temu przeciwni, ponieważ w szopce występują śmierć i diabeł.
– Nawet się ze mną kłócili, ale potem wszystkim tak się spodobało, że dzieci niemal walczyły o te role – śmieje się.
Chodziły do szkół i sklepów z szopką i śpiewały kolędy. A jeśli nie zdążyły odwiedzić kogoś w wiosce, były niezadowolone.
Tę tradycję podchwycili uczniowie szkół średnich, w końcu jasełka to świetna zabawa! Nawet krymskotatarskie dzieci przyłączyły się do teatralnej opowieści o narodzinach Jezusa Chrystusa. A lata później, po aneksji Krymu, kiedy moi dziadkowie zostali zmuszeni do ucieczki przed rosyjskimi okupantami, krymskotatarska uczennica mojej babci znalazła ją w mediach społecznościowych i podziękowała za doświadczenie ukraińskich świąt Bożego Narodzenia.
Nawiasem mówiąc, to dowód, że chociaż święta mają charakter religijne, nie trzeba być chrześcijaninem, by się nimi cieszyć.
Ja uważam się za ateistkę, więc dla mnie Boże Narodzenie nie jest tak bardzo związane z Synem Bożym, jak z Ukrainą i dziedzictwem, które naprawdę cenię
Obchody Bożego Narodzenia odbywały się również w mojej ukochanej Buczy, gdzie mieszkałem z ojcem i macochą Łesią przed inwazją.
Łesia podjęła się wtedy tytanicznego zadania nauczenia okolicznych dzieci śpiewania kolęd (ta tradycja nie jest tak powszechna w regionie Kijowa). I gdy ci młodzi kolędnicy przychodzili do naszego domu z głośną, wesołą piosenką o dzieciątku Jezus, a nawet życzeniami na święta Bożego Narodzenia, było nam bardzo miło.
Wtedy byłam jeszcze nastolatką i nie do końca rozumiałam sens tego wszystkiego. Wyczerpujące przygotowania do Wigilii wydawały mi się czymś nierozsądnym: wielkie sprzątanie mieszkania, kilka dni gotowania 12 bezmięsnych potraw. I jak prawdziwa nastolatka buntowałam się przeciwko Bożemu Narodzeniu, upierając się, że to przestarzała tradycja, niech umrze! W głębi duszy uwielbiałam jednak nasze święta w Buczy. Każdego roku wielu gości przychodziło do naszego domu na kolędowanie, co dodawało świętom prawdziwego ciepła i powagi. Niektórzy przynosili nawet instrumenty muzyczne, a nasze małe mieszkanie było wypełnione świątecznymi kolędami, aby sąsiedzi wokół nas mogli je usłyszeć.
Moje jasne Boże Narodzenie w Buczy odebrali mi Rosjanie. Z powodu inwazji od dwóch lat przebywam w Irlandii
Mam 22 lata, mówię płynnie po angielsku, pracuję. Znalazłam przyjaciół wśród Irlandczyków. I właśnie w tych realiach, w których tak łatwo jest zapomnieć o swojej tożsamości, z jakiegoś powodu 3000 kilometrów od domu nagle zapragnęłam zorganizować prawdziwą ukraińską imprezę bożonarodzeniową.
To wcale nie było łatwe, problemy zaczęły się natychmiast. Po pierwsze, w Irlandii nie ma pszenicy na kutię. Ani pszenicy, ani nawet pierogów. Jedynym wyjściem było poszukanie czegoś w polskim sklepie. Ale i to nie jest takie proste, bo najbliższy znajduje się 80 kilometrów od maleńkiego kurortu, w którym zamieszkałam. Musiałam więc znaleźć kogoś, kto mnie tam zawiezie.
– Jak to: nie ma pszenicy? Na pewno? – zapytałam sprzedawcę z niedowierzaniem.
– Przepraszam panią, przed chwilą się skończyła.
No to gugluję: „alternatywa dla pszenicy na kutię”.
Odpowiedź:
„Kasza jęczmienna”.
– Super! To poproszę!
A potem najtrudniejsza część: znaleźć kuchnię. W tamtym czasie mieszkałam w mieszkaniu komunalnym, więc nie miałam ani własnej kuchni, ani nawet dostępu do niej.
Musiałam prosić ukraińskie kucharki, które gotowały dla naszego „hostelu”, by trzymały w zamrażarce moje pierogi i uszka (podobne do małych pierożków, ale z posiekanymi grzybami zamiast nadzienia mięsnego). Grzyby do świątecznego barszczu namoczyłam w stołówce w pracy podczas przerwy, zostawiając przy nich lakoniczną notatkę: „Do not touch. Thank you!”.
Pożyczyłam garnki od irlandzkiego kolegi, a kuchnię „wynajęłam” od pary z Odessy, przyjaciół mojej mamy
Oczywiście kutię musiałam robić późno w nocy, po pracy (dzięki Bogu, Polacy sprzedają gotową masę makową, co pozwoliło mi zaoszczędzić sporo czasu i nerwów). Jakie to szczęście usiąść przy tym świątecznym stole, rozłożyć obrus, położyć owoce mojej ciężkiej pracy na ładnych talerzach. Zrozumiałam to w pełni teraz, kiedy jestem już dorosła i mieszkam w dalekim kraju.
Chcę odzyskać choć odrobinę tego poczucia domowego komfortu i harmonii, jakie zawsze dawało mi Boże Narodzenie.
W tym roku wszystko jest u mnie inaczej. Wynajmuję własne mieszkanie z przyjaciółmi, więc mam własną kuchnię. Dzielimy mieszkanie z chłopakiem i dziewczyną z Argentyny, którzy nie mają aż takiego sentymentu do Bożego Narodzenia jak Europejczycy.
Jednak moi argentyńscy przyjaciele już zakochali się w pierogach z wiśniami, więc w tym roku pomogli mi zrobić kutię. Nawiasem mówiąc, moi irlandzcy przyjaciele są bardzo zaskoczeni, że w Wigilię nie jemy mięsa – bo wszystkie ich główne dania są mięsne.
Głównym wydarzeniem dla nich jest świąteczne śniadanie, kiedy cała rodzina zbiera się przy stole i rozdzierają „christmas crackers” – kolorowe tekturowe pudełka w kształcie dużych cukierków.
Jedna osoba pociąga za jeden koniec cukierka, druga za drugi – i na zewnątrz wypada niespodzianka, która była w środku. Zawsze jest papierowa korona, którą zakłada się na głowę, a także karteczki z zagadkami i świątecznymi żartami.
Chociaż ta tradycja jest dla mnie dość nietypowa, uważam ją za bardzo zabawną
Zakochałam się w tej osobliwej chwili, kiedy z zabawną koroną na głowie próbuję zrozumieć dowcipy po angielsku, w większości dla mnie nieśmieszne
Jak by jednak przyjemnie nie było, nie mogę (i nie chcę) stać się Irlandką, Angielką czy kimkolwiek innym. Bo nie mogę przestać być Ukrainką – czyli stracić to, co czyni mnie Ukrainką. A to, co czyni mnie Ukrainką, to przede wszystkim pamięć o dziedzictwie moich przodków. Gdyby nie ci odważni ludzie, którzy pielęgnowali tradycje, czasami kosztem własnego życia, kim byłabym teraz? Te tradycje, które próbowano zniszczyć przez wieki. Jak by to było, gdybym zapomniała, jak się robi kutię?
Od dziesięcioleci próbują narzucić nam kosmopolityczną sowiecką kulturę Nowego Roku tylko po to, byśmy zapomnieli o naszej własnej – o naszej tożsamości. A jeśli pozwolę sobie o tym zapomnieć, to kto będzie zwycięzcą?
Miałam szczęście dorastać w rodzinie, w której zwyczaje bożonarodzeniowe były żywe i autentyczne. Dało mi to wiedzę, którą dzielę się i będę dzielić z innymi ludźmi. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla wielu Ukraińców Boże Narodzenie było czymś symbolicznym, czymś niezbyt ważnym. Jeśli czujesz, że tak jest i w twoim przypadku, dowiedz się jak najwięcej o tym, jak obchodzono Boże Narodzenie w przeszłości – w Twojej rodzinie lub regionie. Spróbuj odtworzyć przynajmniej niektóre z tych tradycji w tym roku! Ucz się z dziećmi kolęd, nawet z muzyką.
Niech nasza wspaniała kultura żyje. Bo inaczej po co o nią walczyć?
Pierwszy oddział formowanego w Polsce Legionu Ukraińskiego wyjechał już do Ukrainy. Żołnierze będą tam kontynuować szkolenie. Powiedział o tym w Radiu Swoboda ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Bodnar.
– To całkowicie dobrowolna jednostka, więc możemy tylko zachęcać do wstępowania do niej. Jestem przekonany, że nasi obywatele, którzy do niej dołączą, będą mieli satysfakcję z dobrego szkolenia – stwierdził dyplomata.
Szkolenie pierwszych legionistów – ochotników będzie kontynuowane na ukraińskich poligonach. Natomiast 10 stycznia 2025 r. kolejni ochotnicy podpiszą kontrakty z Siłami Zbrojnymi Ukrainy i udadzą się na szkolenie na jednym z polskich poligonów. Występując w telewizyjnym ogólnokrajowym maratonie informacyjnym „Jedyne Wiadomości” Bodnar podkreślił, że zwiększy się zarówno liczba ochotników, jak lista krajów, w których obywatele Ukrainy mogliby wstępować do ukraińskiego wojska.
Według ambasadora do Legionu Ukraińskiego w Polsce wpłynęło ponad tysiąc wniosków. Większość już rozpatrzono.
– Najpierw w Polsce odbywa się podstawowe szkolenie wojskowe. Następnie, w zależności od specjalizacji, żołnierza przenosi się na specjalistyczne poligony, przygotowujące do pełnienia określonych funkcji. Dopiero po tym żołnierze trafiają do odpowiedniej jednostki wojskowej na terytorium Ukrainy.
Pierwsze centrum rekrutacyjne w ramach programu Legion Ukraiński otwarto w październiku w Konsulacie Ukrainy w Lublinie. Na początku działalności centrum większość zgłoszeń pochodziło od Ukraińców mieszkających w Polsce lub Czechach. Było też jednak kilka z Wielkiej Brytanii, Irlandii, USA i Kanady.