Exclusive
20
min

Nikt nie odwołał polowania na żołnierzy

– W 2022 r. dostaliśmy wagon, który ukraińskie koleje całkowicie przerobiły w ciągu czterech dni, by zaspokoić nasze potrzeby ewakuacyjne. Tak szybko wszystko wtedy działało. A dziś znów jest biurokracja – mówi Iryna Sołoszenko, jedna z najbardziej znanych ukraińskich wolontariuszek

Natalia Żukowska

Iryna Sołoszenko. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Wojna zaczęła się dla niej w 2014 roku na Majdanie. Po aneksji Krymu przez Rosję próbowała się zmobilizować. Poszła do komisariatu wojskowego, ale jej nie przyjęli. Przyszła więc pomagać w szpitalu wojskowym, gdzie początkowo... myła podłogi. Dziś Iryna Sołoszenko jest znaną i powszechnie szanowaną wolontariuszką, kierowniczką projektu odbudowy Głównego Wojskowego Szpitala Klinicznego i szefową systemu mobilnej ewakuacji rannych.

Instynkt wolontariusza

Natalia Żukowska: Na początku przynosiłaś na Majdanie protestującym ubrania i jedzenie, a kiedy zaczęli do nich strzelać, zostałaś pielęgniarką. Jak wspominasz tamte dni?

Iryna Sołoszenko: 20 lutego 2014 r. rano byłam w katedrze św. Michała. To tam usłyszałam dźwięki podobne do wystrzałów z karabinu maszynowego. Po 25 minutach byłam w Pałacu Październikowym, zaczęłam wynosić rannych i zabitych. Nigdy w życiu nie myślałam, że w centrum Kijowa zobaczę cywili idących z drewnianymi tarczami pod kule.

Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Byłam świadkiem strzelaniny na Majdanie. Po wszystkim zwróciłam się do Prokuratury Generalnej. Mam dwa wykształcenia, medyczne i prawnicze. Uważałam, że doprowadzenie sprawy do końca, ujawnienie każdego incydentu i zrozumienie, kto co zrobił, jest konieczne. Bo było wiele spekulacji i plotek.

Na Majdanie

Kiedy zaczął się ostrzał, biegłam po schodach, nie wiedząc, która strona strzela. Bo odgłosy dochodziły od strony hotelu „Ukraina” i wydawało się, że to z niego strzelają. Do dziś przeprowadzono już dziesiątki badań i wiadomo, że oprócz tych z czarnej kompanii z żółtymi opaskami [Berkut, specoddziały ukraińskiej milicji, rozwiązane w 2014 r., po wydarzeniach na Majdanie – red.] nie było innych, którzy strzelali od strony z Pałacu Październikowego.

Do dziś nie rozumiem, dlaczego nie można zatrzymać osoby, która biegnie sto metrów od ciebie, strzelając jej pod nogi. Jak można komuś strzelić w głowę albo w tułów? Albo otworzyć do kogoś ogtień, gdy on odwraca się i ucieka? Dlatego 20 lutego był punktem zwrotnym w moim życiu. Moje życie bardzo się wtedy zmieniło.

Zdałam sobie sprawę, że już nie może już być beztroskiej przeszłości i przyszłości. Próbowałam wrócić do normalnej pracy, ale nie mogłam. Zostałam więc wolontariuszką

Jak się okazało, to był dopiero początek. Myślisz sobie: co będzie następne? Bomba atomowa? Świat stanął na głowie i nic cię już nie zaskoczy.

Jak zostałaś wolontariuszką? Od czego zaczęłaś?

Gdy przyszłam do szpitala wojskowego, myłam podłogę na oddziale urazowym. Pomagałam 80-letniej pielęgniarce, która przeżywała ciężkie chwile. Później zdałam sobie sprawę, że mogę pomóc bardziej. Zaczęliśmy remontować oddziały, przebudowywać toalety, kupować materace. Pisałam o potrzebach w mediach społecznościowych, a ludzie reagowali. Wymieniliśmy drewniane okna na oddziale chirurgii ratunkowej – wcześniej, gdy pacjent był zabierany z sali operacyjnej, musiał leżeć w przeciągu. Mógł złapać zapalenie płuc.

W drodze na front

Jeździliśmy też na front, dużo pomagaliśmy cywilom, zabieraliśmy dzieci z niebezpiecznych osiedli. Angażowaliśmy się w rozwiązywanie problemów związanych z protetyką w Ukrainie. Krok po kroku coś zmienialiśmy. I to działało.

Od 2014 roku jestem jedną z założycieli organizacji charytatywnej Ochotnicza Sotnia „Wolontariat”. Stworzyli ją wolontariusze, którzy pracowali, gdy nie było pieniędzy ani leków. Lekarze zwracali się do nas, gdy chcieli zdobyć niezbędne leki dla konkretnego rannego żołnierza.

Kiedy zaczęła się wojna na pełną skalę, stało się jasne, że nie wszystko u nas jest przygotowane. Nikt nie był przygotowany na wojnę na tysiąc dwustu kilometrach frontu.

Jak zmieniła się pomoc przez te ostatnie 10 lat?

Dziś mamy listę fundacji charytatywnych i organizacji pozarządowych z udokumentowanym doświadczeniem. Krzepiące jest to, że biznes i sektor bankowy reagują. Zarazem jednak trudniej zebrać pieniądze na niektóre potrzeby, zwłaszcza w obliczu dramatycznej zmiany preferencji politycznych naszych zagranicznych partnerów. Mieliśmy nadzieję na amerykańskie wsparcie, ale teraz wszystko się zmieniło. Cieszę się, że Europejczycy starają się wypełnić tę lukę, ale Europa musi też zadbać o własną obronę. Powinna wykorzystać ukraińskie doświadczenia, w szczególności medyczne.

Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, ogląda ukraiński sprzęt medyczny

Na przykład opowiadam im [Europejczykom] o moich czterech dużych projektach, które zrealizowałam podczas wojny. Pierwszym były wagony ewakuacyjne. Drugim wyposażenie szpitala w Kijowie w maszyny do hemodializy na oddziale intensywnej terapii. Trzeci to nowy oddział przyjęć w szpitalu, a czwarty – projekt „Siła krwi”.

„Siła krwi” jest takim moim dzieckiem, które dorasta na moich oczach.

Krew jest pierwszą rzeczą, która daje rannym szansę na przeżycie. Jeśli nie ma krwi, nie ma udanych operacji i hemodializ

Nie mam zwykłych dni

Powiedziałaś kiedyś, że Twoje dni przypominają „dzień świstaka”. Jak wygląda taki dzień?

U mnie nie ma zwykłych dni; są tylko niezwykłe. Czasami zaczynam dzień od wagonów ewakuacyjnych. Staram się do nich dojechać, zapytać o potrzeby. Potem idę do biura, gdzie sporządzam wnioski, pisma, akty. Potem mam spotkania online. Zazwyczaj dzień pracy zaczyna się o 8 rano, a kończy o 22. Czasami muszę też odbywać spotkania online w domu, jeśli na przykład trzeba porozmawiać z kimś z Kanady lub Ameryki. Taka rozmowa może odbyć się o 1 w nocy. Ale wiesz, to nie jest trudniejsze niż bycie w okopie na froncie. Więc nie narzekam.

Iryna w towarzystwie hollywoodzkiego aktora i reżysera Sean Penn, który nakręcił film o wojnie w Ukrainie

Kategorycznie odmawiasz rozmowy na temat ewakuacji medycznej, choć zajmuje ona lwią część Twojego czasu. Dlaczego?

Ewakuacja rannych to operacja wojskowa, dlatego to nie jest temat publiczny. Staramy się nie mówić o liczbie przetransportowanych rannych ani o tym, dokąd jeżdżą nasze samochody ewakuacyjne. Bo nikt nie odwołał polowania na naszych żołnierzy. Wróg mógłby wykorzystać te informacje. Kiedy nastanie pokój i wygramy, na pewno o wszystkim opowiemy.

Jakie problemy związane z ewakuacją medyczną są najpilniejsze?

Zaczęliśmy od jednej karetki, teraz jest ich ponad 40. Nie wszystkie nowe, trzeba je konserwować i naprawiać. Potrzebujemy też sprzętu medycznego, bo on również się psuje. Na przykład teraz za pośrednictwem funduszu charytatywnego zamówiliśmy obwody oddechowe, które prowadzą od respiratora do maski pacjenta. Kiedy złożyliśmy zamówienie u producenta, byli zaskoczeni, że tak szybko potrzebujemy nowych. Musiałam im wyjaśnić, że ich urządzenia nie pracują w karetce dziennie przez godzinę, ale przez 12-16 godzin, bo służą do transportu rannych na froncie.

Najtrudniejszy dla Ciebie moment w ciągu tych wszystkich lat?

Dlaczego wagony ewakuacyjne zaczęły działać tak szybko w 2022 roku? Bo dano mi numer telefonu szefa kolei ukraińskich, a on szybko odpowiedział. Dogadaliśmy się w pięć minut. Umówił nas na spotkanie w poniedziałek, a w środę dostaliśmy wagon, który koleje w pełni dostosowały do naszych potrzeb. W cztery dni. Tak szybko wszystko działało. Dziś znów jest biurokracja.

W wagonie ewakuacyjnym

Trudno chodzić na niekończące się spotkania, pisać listy, czekać na odpowiedzi, wciąż coś udowadniać.

W październiku miną trzy lata tych niekończących się wyjaśnień, dlaczego tak ważne jest, żeby ludzie wchodzący do szpitala mogli korzystać z windy, że pacjenci nie mogą być przewożeni ulicą nago, że ranni powinni leżeć na oddziale, a nie na korytarzu

Niby wszyscy to rozumieją, ale to nieskończenie długi proces. Tracimy czas, który dla rannych jest bezcenny.

Najtrudniej jest, gdy pojawia się jakaś potrzeba, a ty nie możesz znaleźć nikogo, kto by ją szybko zaspokoił. Poza tym każdy zakupiony przedmiot powinien być jak najszybciej dostarczony osobie, która go potrzebuje. Brak opóźnień oznacza mniejsze ryzyko śmierci. Dla mnie czas, szybkość zaspokajania potrzeb, jest zawsze wyzwaniem.

W lipcu 2023 r. napisałaś w mediach społecznościowych: „Ukraińcy to niesamowity naród: co wymyślą – to zrobią. Zbiórka pieniędzy na projekt ‘Zrodzony z płomieni’ została zamknięta”. W tamtym czasie udało Ci się zebrać ponad 17 milionów hrywien, które poszły na sprzęt medyczny dla nowoczesnego oddziału recepcyjnego Szpitala Wojskowego w Kijowie.

Kupiliśmy sprzęt endoskopowy „Olympus”. Dzięki niemu lekarze mogą przeprowadzać minimalnie inwazyjne operacje. To wspaniałe, że zamiast przecinać całą jamę brzuszną, po czym powrót do zdrowia zajmuje co najmniej miesiąc, można poddawać ludzi tak nieinwazyjnym zabiegom. Po nich człowiek wraca do pracy w ciągu pięciu dni.

Izba przyjęć powinna powstać naprzeciwko budynku chirurgii i oddziału urazowego, a na koniec oba budynki powinny zostać połączone. To jest zadanie, które obecnie realizujemy. Zrobiliśmy już projekt i obliczamy, ile trzeba betonu, jaka powinna być winda i wejście na oddział, gdzie i ile będzie gniazdek.

Mam nadzieję, że na ukończenie projektu wystarczy rok. To będzie dwa tysiące metrów kwadratowych powierzchni. Najtrudniejsze jest wykonanie podziemnego schronu przeciwbombowego. Bo to Peczersk, a tam grunt jest trudny.

Projekt izby przyjęć szpitala

Czego jeszcze potrzebuje główny szpital w kraju?

Dziś 98% jego potrzeb pokrywa państwo. Od 2014 roku szpital współpracuje z kilkunastoma organizacjami charytatywnymi, do których może się zwrócić w razie potrzeby. Nie ma czegoś takiego, że mówi się bliskim rannego, żeby poszukali leków. Wszystko jest dobrze zorganizowane. Jedyne, co zawsze wszystkim powtarzam, to: „Oddawajcie krew, bądźcie dawcami”. Bo krwi ciągle potrzeba. Musi istnieć bank krwi. Potrzeba dużo krwi, tyle że liczba dawców znacznie spadła. I to jest problem.

Dziękuję, że mi go przyprowadziłaś

Poznałaś historie tysięcy ludzi. Które zrobiły na Tobie największe wrażenie?

Każda jest wyjątkowa. Pamiętam, że kiedy w 2015 roku upadała obrona lotniska w Doniecku, Denys Adonin, który był wtedy ratownikiem medycznym, wysłał mi zdjęcie. Przedstawiało mężczyznę bez szczęki i szyi. Nie mogłam pojąć, jakim cudem ten człowiek jeszcze żyje.

Pamiętam też „cyborga” Ihora Rymara [cyborgami nazwano ukraińskich żołnierzy, którzy bronili lotniska w Doniecku od 26 maja 2014 do 22 stycznia 2015 – red.]. W śpiączce przeżył zaledwie tydzień. Pomagałam jego rodzinie zbierać pieniądze, żeby można było zapłacić za leczenie. Kiedy Ihor zmarł, Łesia Kuz, wdowa po nim, połowę zebranych 400 tysięcy hrywien przekazała jego towarzyszom broni, a drugą połowę mnie. Wykorzystałam te pieniądze na zakup dwóch defibrylatorów dla zespołów medycznych, opłacenie operacji itp. Minęło 10 lat, a ja wciąż pamiętam Igora i Ołesię.

Albo Serhija Chrapko, który walczył o życie w 2015 roku… Ma amputowaną rękę i nogę, a mimo to spełnił swoje marzenia: skakał ze spadochronem, jeździł na nartach, nauczył się pływać i ukończył maraton. Jako wolontariusz pomaga swoim kolegom żołnierzom na oddziale chirurgii, gdzie sam był leczony. Prowadzi samochód, ma dwoje dzieci.

Jak mówi Wadym Swyrydenko, który stracił kończyny pod Debalcewem: „Jeśli chcesz, możesz żyć, jak chcesz. Nawet najlepsze protezy nie będą działać same”.

Iryna Sołoszenko, Serhij Chrapko, Wadym Swyrydenko i Arsen Mirzojan podczas maratonu

Kiedy realizowaliśmy projekt „Zrodzony z płomieni”, bardzo chciałam, żeby jedną z jego twarzy był Witalij Kyrkacz-Antonenko, prawdziwy przystojniak. W tym czasie służył w obronie terytorialnej w obwodzie ługańskim i bardzo trudno było go wyciągnąć z frontu. Jego żona Natalia była w ciąży. Kiedy zaczęła się inwazja, straciła dziecko. Cudem zaszła w ciążę po raz drugi. Powiedziałam: „Dajmy jej szansę, by mąż ją wsparł. Żeby razem się dowiedzieli na USG, że mają dziewczynkę”. Spędził tydzień z żoną, wrócił na front, a trzy dni później zginął. Teraz patrzę, jak dorasta jego dziecko. Natalia mówi mi: „Dziękuję, że mi go wtedy przyprowadziłaś”. Nawiasem mówiąc, udało im się zamrozić materiał biologiczny, dzięki czemu miała szansę ponownie urodzić.

Jak wojna zmieniła Ciebie i Twoje otoczenie?

Ludzie, którzy nie byli moimi prawdziwymi przyjaciółmi, opuścili mnie na początku inwazji. Miałam na przykład znajomego, byłego żołnierza, z którym wiele przeszliśmy. Obiecał mi, że w razie niebezpieczeństwa zabierze moją najmłodszą córkę za granicę. Miała wtedy 15 i pół roku. Kiedy wszystko się zaczęło, od razu do niego zadzwoniłam... Dowiedziałam się, że wyjechał z Ukrainy dwa tygodnie wcześniej. To był koniec naszych kontaktów.

Moja córka i moja matka zostały przygarnięte przez osobę, której nie znałam. Pani Galina z Włoch ma mieszkanie w Tarnopolu. Zostały u niej przez półtora miesiąca.

Jak zmieniła mnie wojna? Nie wiedziałem, że jestem aż tak cierpliwa

Okazuje się, że kiedy jestem pewna, że to, co robię, jest ważne i naprawdę coś zmieni, nigdy nie zbaczam z obranej ścieżki. Nawet jeśli to trudne. Przestałam się też obawiać, co ludzie o mnie pomyślą i jak będą mnie postrzegać.

Z mężem

Co pomaga Ci się trzymać, gdy wokół tyle bólu i nieszczęść?

Mam rodzinę i to bardzo pomaga. Wiesz, czasami obserwujący mnie na Facebooku piszą: „Musisz odpocząć”. To oczywiście dobre życzenie, ale nie wtedy, gdy pomyślisz o ludziach na froncie.

Albo słyszę, jak mówią: „Jestem zmęczony. Już szósta, muszę iść do domu”. Nie rozumieją, że ktoś oddaje swoje życie, a oni nie potrafią poświęcić nawet 10 dodatkowych minut.

Mój mąż dzielnie znosi tę moją ciągłą aktywność, to, że wciąż chcę coś zmieniać. Jest nie tylko mężem, ale i wspaniałym przyjacielem. Osoby z mojego otoczenia, z którymi pracuję, też pomagają. A kiedy ktoś z nas czuje się źle, rozmawiamy ze sobą, przytulamy się i idziemy dalej.

Zdjęcie: archiwum prywatne i Facebook Iryny Soloshenko

No items found.
Р Е К Л А М А

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
żołnierka Olga Jehorowa

Olga „Wysokość” Jehorowa broni Ukrainy od 2022 roku: najpierw w batalionie ochotniczym, teraz w siłach zbrojnych. Przed inwazją ta krucha, szczupła dziewczyna została mistrzynią w podnoszeniu ciężarów i trenerką.

Była kilkukrotnie ranna, ale za każdym razem po leczeniu wracała do akcji. Tej zimy wspięła się na Kilimandżaro razem z weteranami poruszającymi się na protezach.

Ludzie odwracali wzrok

– W 2023 roku pojechaliśmy na misję i znaleźliśmy się pod ostrzałem – wspomina Olga. – Zatrzymaliśmy się, by spojrzeć na mapę i sprawdzić, jak ominąć to miejsce. Mój towarzysz usiadł za drzewem, ja też tam poszłam. Nagle spadł pocisk. Pamiętam ogromną chmurę dymu, hałas i silne uderzenie w podbrzusze, jakby coś mnie popchnęło. Schyliłam się, wkurzona: jak można kopać człowieka w brzuch? Podczołgałam się do mojego towarzysza. Spojrzał na mnie i powiedział, że pewnie mam w sobie odłamek. Wokół mnie trwał armagedon, musiałam jak najszybciej dostać się do wozu ewakuacyjnego, żeby nie narażać innych. Gramoliłam się, jak pokraka, bo nie mogłam się wyprostować. W połowie drogi do samochodu zdałam sobie sprawę, że już nie mogę biec – jakby nóż przeciął mi brzuch. Mój towarzysz podniósł mnie i zaniósł do samochodu...

Ten mój uraz mógł być leczony na miejscu. Musiałam dotrzeć do chirurga, a to było daleko.

Pamiętam przerażone twarze wokół mnie: dziewczyna, ranna w brzuch, takie miejsce. Odwracali wzrok. Wtedy pomyślałam, że to koniec – nie będę miała dzieci, nie będę miała wątroby, życia też. Chciałam zemdleć, żeby podróż szybciej minęła. Ale cały czas byłam przytomna i czułam każdą sekundę bólu. Mój mózg pracował i byłam przytomna nawet wtedy, gdy zabrali mnie na operację.

Wstrzyknęli mi leki, ale też nie pomogły, ból był nie do zniesienia. Lekarz był zły. Nie mogłam wyprostować nóg, bo w podróży były zgięte; w szpitalu musieli wyprostować je na siłę. Krzyczałam, choć nie chciałam straszyć ludzi wokół. Byłam zaskoczona tą moją reakcją. A potem nie mogli mi założyć maski tlenowej, bo wszystkich odpychałam. W końcu udało im się mnie uśpić i zoperować.

Okazało się, że podczas ewakuacji odłamek w moim brzuchu się przemieścił. W samochodzie leżałam na ławce i na każdym wertepie tłukłam o nią miednicą. W końcu kawałek pocisku utknął w jelicie i zaczęło się krwawienie wewnętrzne. Lekarz powiedział, że jeszcze kilka milimetrów, a część jelita trzeba byłoby usunąć. A to oznaczało niepełnosprawność.

„W 2023 roku, podczas misji, doznałam urazu głowy. Wróciłam do pracy po 12 dniach”

Ksenia Minczuk: Jak długo trwało leczenie?

Olga Jehorowa: Około 4 miesięcy. Wystąpiły komplikacje i miałam kolejną operację. Kiedy byłam jeszcze na oddziale intensywnej terapii, moi towarzysze przyszli się ze mną zobaczyć. Zrozumiałam, że chcę do nich dołączyć. Czytałam o tym w książkach: kiedy człowiek programuje się na powrót do zdrowia, to zdrowieje szybciej. Tak, nadal bolało, jedzenie przyprawiało mnie o mdłości i trudno było iść do toalety. Ale dało się żyć. Wkrótce po tym, jak zostałam wypisana, poszłam do PDC [centrum stałej dyslokacji – red.] i powiedziałam: „Chcę tu być”.

„Rozumiem, ale to nie jest dobry pomysł” – odpowiedział dowódca.

Zostałam wysłana do szpitala wojskowego.

Podczas rekonwalescencji byłam pobudzona, może z powodu PTSD. Gdy tylko słyszałam smutną muzykę lub widziałam matkę przytulającą dziecko albo chłopca przytulającego dziewczynkę, wybuchałam płaczem

Rzadko płaczę, ale tam każdy wieczór kończył się łzami. Później zdałam sobie sprawę, że to było odreagowanie tamtego doświadczenia. Od tamtej pory od czasu do czasu ćwiczę tę umiejętność. Bo są sytuacje, kiedy po prostu musisz się wypłakać. Łzy nie zawsze są dramatem. Są funkcją ciała, by się zrelaksować. Warto nauczyć się z nich korzystać.

I po tym wszystkim dobrowolnie wróciłaś na front?

Gdybym tego nie zrobiła, nie szanowałabym siebie. Leczenie dobiegło końca. Jak miałabym wyjaśnić sobie powód mojego niepowrotu?

Poszłaś służyć, gdy tylko zaczęła się inwazja. Byłaś gotowa?

Kilka dni przed 24 lutego 2022 roku mój ówczesny chłopak zapytał mnie: „Czy w razie czego zawieziesz moich rodziców na Zakarpacie?”. „Nie – odpowiedziałam. – Znajdziemy kogoś, kto to zrobi. A ja pojadę z tobą na wojnę i pomogę”.

Pierwszego dnia inwazji przyszliśmy zapisać się do batalionu ochotniczego. Nie mieliśmy żadnego przeszkolenia wojskowego.

Wydawało mi się, że wszyscy to zrobią, naszym obowiązkiem była przecież obrona Ukrainy. Nie było poczucia, że są jakieś inne opcje. Po 3 miesiącach batalion ochotniczy został rozwiązany. Spotkałam już wielu chłopaków, którzy planowali oficjalnie zaciągnąć się do wojska. Mówili: „Chodźcie z nami. Tu nikt nic nie umie. Nauczymy się razem”. Ich wsparcie zadziałało. Wstąpiłam do wojska.

„Tu nie jesteś sama, twój mózg i twoje uczucia są mózgami i uczuciami twoich braci”

Mam w sobie to coś

Na początku zostałam zatrudniona jako urzędniczka, bo w tej jednostce dziewczyny nie były przyjmowane na stanowiska bojowe. W tamtym czasie dowódcy byli sceptycznie nastawieni do kobiet w wojsku. Ale ja już weszłam na tę drogę, już zdecydowałam, że będę walczyć. I w końcu zdobyłam stanowisko bojowe.

Jak Ci się udało?

Pokazałam, że płeć nie ma znaczenia. Liczy się to, jak bardzo jesteś zdeterminowana, jaki masz trening fizyczny, jak szybko możesz opanować umiejętności niezbędne na wojnie. Jeśli masz to wszystko, wojsko nie ma powodu, by ci odmówić. Ale musisz być uparta.

Wiem, dlaczego w wojsku panuje seksizm. Bo dowódcy często nie wierzą, że młoda, ładna dziewczyna może być pełnoprawnym członkiem zespołu. Myślą, że to będzie kłopot. Podczas szkolenia ciągle słyszałam: „Co ty tu robisz?”, „Dlaczego nie jesteś w kuchni?”, „Po co ci to?”. Byłam nieustannie oceniana, każdy mój ruch był analizowany. Jeśli facet popełni błąd, nikt może nie zwrócić na to uwagi. Jeśli dziewczyna popełni ten sam błąd, to on będzie zapamiętany i wypominany jej każdego dnia. Presja psychologiczna jest silna.

Byłam jak czarna owca, w którą nikt nie wierzy. Gdyby nie moi towarzysze, nie wiem, czy potrafiłabym to wytrzymać

Najwyraźniej wciąż mam w sobie to coś. Po trzech miesiącach treningu sytuacja całkowicie się zmieniła, zaczęli mnie szanować. Czułam, że jestem na swoim miejscu. Potrafiłam bronić swojego autorytetu i zaczęło mi to wychodzić na dobre. Ważny był też czynnik sprawności fizycznej. Przed wielką wojną uprawiałam sport przez 7 lat i moja sprawność fizyczna była lepsza niż u większości mężczyzn. Więc ten najważniejszy dla dowódców argument natychmiast zniknął.

„Na froncie też musisz codziennie trenować. I pilnować diety”

Po szkoleniu nadal zdarzały się seksistowskie sytuacje, ale miały już inny charakter. To było jak opieka, o którą nie prosiłam. Nie chcieli mnie zabierać ze sobą, bo się o mnie martwili. Dobrze to rozumiem, ale o to nie prosiłam. Tak zachowywali się głównie dowódcy w wieku 50+. Traktują cię jak córkę.

Podczas służby zmieniłam kilka stanowisk bojowych. Ze względów bezpieczeństwa nie mogę powiedzieć, co robię teraz. Moja droga jest długa i trudna. Gdyby ktoś powiedział mi w pierwszych dniach inwazji, że będę miała taką drogę w armii, nigdy bym nie uwierzyła. Możesz przetrwać wszystko. Ale straty – nie.

Co jest trudniejsze w wojsku: sprawy fizyczne czy emocjonalne?

Fizycznie to nie jest dla mnie trudne. Trenuję prawie codziennie. W ciągu 3 lat wojny pamiętam trzy razy, kiedy było ciężko fizycznie. To były długie biegi w pełnym ekwipunku. Psychicznie jest trudniej. Na przykład kiedy moi towarzysze broni wpadają w depresję, martwię się o nich. Biorę ich emocje na siebie.

Na tym polega trudność: nie jesteś tu sama, a twój mózg i twoje uczucia są mózgami i uczuciami twoich towarzyszy. A jeśli coś jest nie tak z kimś, to coś jest nie tak z tobą

Takie siostrzane uczucia, powiedziałbym.

Jakiego momentu na wojnie nigdy nie zapomnisz?

Bycia ranną. I śmierci braci. Kiedy zabierano mnie ranną do szpitala, prosiłam Boga, bym jak najszybciej mogła wrócić do braci. Myślałam: „Oni pojadą na misje, przydarzą im się różne rzeczy, a mnie tam nie będzie”. Kiedy wróciłam, po operacji i leczeniu, przed misją bojową bałam się, czy moja psychika nie zawiedzie w kluczowym momencie.

Pierwszą misję po kontuzji pamiętam bardzo dobrze. Przywalili blisko naszej pozycji, tętno skoczyło mi do 180. Przestraszyłam się w nietypowy dla mnie sposób. Zwykle w stanach, których nie rozumiem, nie zamieram: jeśli muszę biec, to biegnę, jeśli muszę upaść, to upadam. Tym razem zamarłam, ale w ciągu jednego dnia wszystko minęło. Zaadaptowałam się i tamten stan już nie wrócił.

„Z czasem zaczynasz odczuwać wielkość tego strachu w środku jako coś fizycznego”

Jak pachnie wojna?

Strachem i śmiercią. Wszystko na wojnie jest przesiąknięte strachem. Z czasem ten strach staje się czymś namacalnym. Możesz poczuć jego rozmiar wewnątrz siebie. Rzecz w tym, by nauczyć się z nim żyć i upewnić się, że nie wpływa na twoją pracę. Bo im dłużej jesteś na wojnie, tym więcej różnych scenariuszy masz w głowie.

Widziałaś tak wiele odciętych rąk i nóg, rozwalonych samochodów i domów. Widziałaś, jak bomby wlatują do piwnic i niszczą wszystko na swojej drodze. Kiedy słyszysz ich gwizd, na myśl przychodzi ci wszystko, co kiedykolwiek słyszałaś i widziałaś. Ciało reaguje natychmiast

Ciężko, gdy nie ma przerwy od służby, gdy ciągle w niej jesteś. Wtedy człowiek może stać się ciężarem dla innych. Dlatego trzeba albo zrobić przerwę, albo przenieść człowieka na inne stanowisko, z dala od walki. Mam w zespole faceta, który jest na wojnie od 2014 roku. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak on to wszystko znosi. Dla mnie tacy ludzie to nie tylko bohaterowie. To nadludzie.

Czego się najbardziej boisz?

Śmierci moich braci. Kiedy o tym myślę, mój mózg jakby się zatrzymuje. Jakbym nie rozumiała, jak dalej istnieć. Możesz przetrwać wszystko. Straty – nie.

Jak wojna Cię zmieniła?

Myślę, że stałam się głębsza. To tak, jakby w mojej głowie otworzyły się nowe komórki, wypełnione myślami o wszechświecie, uczuciami i doznaniami, których wcześniej nie miałam.

Przed wojną żyłam w różowych okularach. Otaczali mnie ludzie, których lubiłam. Wykonywałam pracę, którą lubiłam.

Na wojnie zetknęłam się z rzeczami, które wcześniej widziałam tylko w filmach: niesprawiedliwość, prześladowanie – a jednocześnie jedność, której nie poczujesz nigdzie indziej. Przed wojną nie wiedziałam, co to strach czy prawdziwy ból. Nie wiedziałam prawie nic o tym życiu! A teraz ono się przede mną otworzyło

Dlaczego jesteś na wojnie?

Podczas wojny moja motywacja się zmieniła. Zaczęło się od: „Dla zwycięstwa, kraju, Ukraińców”. Teraz to: „Jestem tu dla dobra tych, którzy są wokół mnie. Dopóki oni walczą, ja też będę walczyła”.

Puzzle między bitwami

Jak to wytrzymujesz?

Przez pierwszy rok czułam, że moja psychika tonie. Zdałam sobie sprawę, że to było bezpośrednio związane z moim zdrowiem fizycznym. Sposób, w jaki jem, śpię i trenuję. Na początku służby nie trenowałam. Myślałam, że i bez tego mam wystarczająco dużo stresu. Później zrozumiałam, że muszę przenieść moje cywilne umiejętności do miejsca, w którym jestem teraz. Zaczęłam codziennie ćwiczyć i normalnie się odżywiać.

Mam jeszcze jeden sposób na przetrwanie i wyłączenie się: układam puzzle, duże i skomplikowane. Mam ich bardzo dużo, zawsze kupuję kilka na zapas. Włączam audiobooka i układam puzzle. Przez lata wysłuchałam wielu audiobooków.

„Mam jeszcze jeden sposób na przetrwanie i wyłączenie się: układam puzzle, duże i skomplikowane”

Twój znak wywoławczy to „Wysokość”. Skąd się wziął?

Przez półtora roku służby byłam jedyną dziewczyną w całej kompanii, a potem w plutonie, bez znaku wywoławczego. Kiedy przeniesiono mnie do plutonu snajperów, dowódca powiedział: „Jak to nie masz znaku wywoławczego?”. Dał mi czas do wieczora na wymyślenie go. Chłopaki i ja myśleliśmy, myśleliśmy – i nic. Dowódca powiedział: „W takim razie będziesz ‘Wysokość’”.

Bo „Wysokość” to był pseudonim jego pierwszego dowódcy. Kiedy mi o tym powiedział, pomyślałam, że to wyróżnienie. Bardzo szanowaliśmy i ceniliśmy naszego dowódcę, byliśmy gotowi pójść za nim do piekła i z powrotem. Więc przyjęłam ten pseudonim.

Jej „Wysokość” Olga wybiera się na Kilimandżaro. Pewnie organizatorzy tej wspinaczki mieli zagwozdkę, gdy usłyszeli Twój pseudonim. „Ona na pewno tę wysokość zaliczy” – pomyśleli?

Też tak myślę (śmiech).

Marzysz o napisaniu książki. O czym?

Gdzieś od czasu studiów prowadzę dziennik, wypełniam go każdego dnia. Być może kiedyś dojrzeję, przyjdzie do mnie jakaś mądrość i z tych wszystkich prostych wpisów będę w stanie zrobić porządną książkę. Ale najpierw muszę sobie wyjaśnić, jaką wartość miałaby ta książka dla innych.

O czym marzysz?

O podróżowaniu, najlepiej rowerem. A jeśli nie znajdę ludzi o podobnych pragnieniach, to kamperem. Chcę zobaczyć świat, to wszystko, co jest na zdjęciach w Internecie. Czy są prawdziwe? Nie rozumiem, dlaczego takie piękno istnieje, skoro ja go nie oglądam.

Jedność w górach jest jak jedność na wojnie

Wyszłaś na Kilimandżaro. Czemu zgodziłaś się coś tak trudnego, skoro wcześniej byłaś ranna?

Zadzwoniła Iryna Nikorak, dyrektorka organizacji pozarządowej Arm Women Now. Powiedziała: „Jest tu taki projekt, szukają dziewczyny. Jesteś zainteresowana?”. „Już się zbieram” – odrzekłam (śmiech).

To było potężne doświadczenie, naprawdę bardzo trudne fizycznie i psychicznie. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek wcześniej tak się czuła.

Wspinaczka na Kilimandżaro z weteranami na protezach, 2025 r.

Byliśmy chorzy, brakowało nam tlenu. Kiedy dotarłam na szczyt, byłam zszokowana tym, jak bardzo jestem zmęczona. Chciało mi się płakać – tak się nad sobą użalałam. Ale jednocześnie zdałam sobie sprawę, że mogę wiele zrobić. Bo jeśli byłam w stanie wspiąć się na Kilimandżaro, to mogę robić niesamowite rzeczy.

Ta podróż odsłoniła moje nowe oblicza, bardzo podniosła moją samoocenę. Zrozumiałam też, że jedność w górach to niemal to samo, co jedność na wojnie.

To miłość do innych po prostu za to, że tam są i idą obok ciebie. Szanujesz ich, doceniasz i jesteś gotowa dać im z siebie wszystko, jeśli tylko sobie jakoś radzą. Każdy powinien przeżyć coś takiego

Wiem, że nasz przykład jest potężną zachętą dla innych, zwłaszcza dla żołnierzy, którzy stracili kończyny. Pamiętam, jak leżałam w szpitalu i martwiłam się o swoje przyszłe życie – po tym jak zostałam ranna. Myślałam: „Po co mi to życie?” Gdyby pokazano mi wtedy film dokumentalny o ludziach z protezami kończyn, wspinających się na Kilimandżaro, na pewno miałoby to na mnie wpływ. Nasza wspinaczka jest ważna, bo pokazuje, że wszystko jest możliwe.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

10
хв

Olga Jehorowa: Możesz przetrwać wszystko. Straty – nie

Ksenia Minczuk
Miłość na wojnie

Poznali się na służbie, zakochali w sobie podczas inwazji. Teraz razem ratują rannych żołnierzy. Mają ze sobą wiele wspólnego – zainteresowania, hobby, pracę. Wspólnie obchodzą urodziny, choć dzielą ich cztery lata. Oto Anastazja Podobajło i Mykoła Jasinenko, małżeństwo medyków w punkcie stabilizacyjnym 56. Brygady Piechoty Zmotoryzowanej w Mariupolu.

Najważniejsi ludzie w życiu

Nastia pochodzi z Charkowa. Decyzję o pójściu na wojnę podjęła, gdy miała 19 lat. Wtedy, w 2017 roku, była studentką pierwszego roku na Wydziale Filologicznym Charkowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Karazina. Dołączyła do ukraińskiego korpusu ochotniczego „Prawy Sektor”.

Anastazja Podobajło: – Chciałam zostać nauczycielką w szkole podstawowej

– Chciałam zostać nauczycielką w szkole podstawowej. Teraz to wygląda jak jakiś sen, jakby nie dotyczyło mojego życia – mówi Nastia. – W tamtym czasie otaczali mnie najwięksi patrioci zaangażowani w wojnę. Gdy tylko mogłam, jeździłam jako wolontariuszka do żołnierzy na front. I zdałam sobie sprawę, że mogę zrobić coś więcej. Poczułam, że muszę wstąpić do wojska, chciałam zostać ratownikiem medycznym. Ukończyłam więc kurs medycyny taktycznej i dołączyłam do służby.

Jej rodzice nie wiedzieli o niczym przez całe cztery miesiące. Myśleli, że wynajmuje mieszkanie z przyjaciółką w Charkowie

Powiedział im były kolega Nastii z klasy, bez pytania jej o zgodę.

– To doświadczenie nauczyło mnie, że muszę być bardziej selektywna w dobieraniu sobie przyjaciół. Pokłóciłam się z rodzicami, nie rozmawialiśmy przez miesiąc. Potem spotkaliśmy się w połowie drogi. Oni mają tylko mnie, a ja potrafię ich zrozumieć. Wciąż się o mnie martwią, a ja martwię się o nich, bo są w Charkowie. Nasza relacja jest oparta na zaufaniu. Myślę, że udało mi się uświadomić im, że oni i mój mąż są najważniejsi w moim życiu.

Mykoła pochodzi z Mariupola, kiedyś pracował w Azowstali. Na wojnie jest od 2016 roku. Zwiadowca. Jego kontrakt wygasał 26 lutego 2022 r., lecz inwazja zmieniła wszystko. Pozostał w służbie:

– Nie żałuję, bo działy się wydarzenia, których nie przegapiłem – mówi. – Poza tym to tutaj znalazłem żonę. Cała moja rodzina – matka, siostra i dwie siostrzenice – pozostała na okupowanym terytorium, lecz nie utrzymuję z nimi kontaktu. Dokonali wyboru. Nie po mojej myśli.

Coś nie poszło nie tak

On był w kompanii zwiadowczej, ona w plutonie snajperów. Po raz pierwszy Mykoła zobaczył Nastię, gdy szedł do sklepu w wiosce oddalonej o jakieś 15 kilometrów od jego pozycji. Jechała samochodem. Zatrzymała się, by podwieźć żołnierza.

– Powiedzieliśmy sobie tylko: „Cześć, cześć” – wspomina Nastia. – Nawet go nie zapamiętałam, bo nie pamiętam zbyt dobrze twarzy i imion. To pomaga mi w pracy, nie chcę pamiętać wszystkich zabitych i rannych. Dlatego z niektórymi ludźmi muszę spotykać się po kilka razy.

Mykoła: – W Nastii zobaczyłem nie tylko dobrego człowieka, ale także kobietę, która potrafi zatroszczyć się o innych

Sześć miesięcy przed inwazją Mykoła został przeniesiony do jednostki Anastazji. Wraz z wybuchem wielkiej wojny zaczęli pracować razem jako medycy bojowi. Wspominają, że na początku łączyło ich braterstwo i przyjaźń, które później przerodziły się w coś więcej.

– Na początku po prostu się nią opiekowałem, chroniłem ją w razie potrzeby, a potem… coś poszło nie tak. Zakochałem się. W Nastii zobaczyłem nie tylko dobrego człowieka, ale też kobietę, która potrafi zatroszczyć się o innych – wyznaje Mykoła.

Nastia: – Zawsze mnie wspierał, zawsze był obok, słuchał i rozumiał. Okazał się przyjacielem – i to nie tylko wtedy, gdy był potrzebny. Wiele osób mówi: „Wojna nic mi nie dała”. Dla mnie to absurd, bo wojna nie musi nam nic dawać. Wojna zabiera. Ale jednocześnie mogę powiedzieć, że ta wojna dała mi męża, silne wsparcie.

Podwójne oświadczyny

Kilka miesięcy później Mykoła postanowił się oświadczyć. Nie przygotował wielkiej przemowy, po prostu wyznał, co czuje. W odpowiedzi usłyszał śmiech.

– Miałem wrażenie, że Nastia myśli, że opowiadam jej jakiś żart. Dla mnie to nie było zabawne: mówisz o swoich uczuciach, a ktoś śmieje ci się w twarz. Więc po prostu dałem jej pierścionek i powiedziałem: „Weź go, noś, bo już go nie potrzebuję”. Wtedy przestało jej być do śmiechu – mówi Mykoła.

Nastia przyznaje, że nie potraktowała jego słów poważnie, bo dzień wcześniej się pokłócili. Miesiąc później sama stanęła przed Mykołą, z pierścieniem i przemową:

– Zmierzyłam grubość jego palca gumką do włosów, gdy spał. Zamówiłam pierścień w Nova Post. Jeśli wydaje ci się, że możesz coś zmienić, musisz spróbować. Kto powiedział, że kobiety się nie oświadczają? Zrobiłam to w miejscu, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy.

Przemowę, którą starannie przygotowała, zapomniała. Żartuje, że ledwo mogła sklecić kilka słów. Swojego męża nazywa mądrym, bo przyjął jej oświadczyny

Po powrocie z kolejnej akcji wzięli dwa dni wolnego, zabrali ze sobą rodziców Nastii i po cichu pobrali się w Dnieprze.

– Nie mieliśmy tych fajnych ślubnych momentów, sukienki, hucznych uroczystości – wspomina Nastia. – Ubraliśmy się w dresy. Przez jakiś czas chciałam tego wszystkiego, ale potem zdałam sobie sprawę, że to nie jest takie ważne. Nie wybierałam pięknej sukni ani pięknych zdjęć. Wybierałam mężczyznę na całe życie.

Obrączki ślubne Nastii i Mykoły

Mykoła: – Nie mieliśmy normalnego ślubu, bo pochowaliśmy wielu naszych przyjaciół. Dla mnie to wyglądałoby jak „uczta podczas zarazy”. Nawet w książce telefonicznej pozostało niewiele nazwisk osób, do których można by zadzwonić. Bo nasi przyjaciele są albo na misji bojowej, albo już zginęli.

Coś do zrobienia na tym świecie

Teraz zajmują się ewakuacją medyczną. Największą przeszkodą w tej pracy jest nie ostrzał artyleryjski, ale ogromna liczba dronów, które latają przez całą dobę. Dotarcie na czas do ludzi, którzy czekają na pomoc, często jest niemożliwe.

– Zdarzały się sytuacje, gdy ranni żołnierze, którzy szli na ewakuację, byli po prostu przez drony zabijani. Było wiele beznadziejnych sytuacji, z których udało nam się ujść z życiem

To znaczy, że wciąż na tym świecie mamy coś do zrobienia.

Kiedyś zdarzyło się, że Nastia i Mykoła zostali otoczeni. Po kilku nieudanych szturmach w oddziale było więcej żołnierzy było rannych niż sprawnych. Istniała tylko jedna droga odwrotu – przez zaminowane pole.

– Jestem wdzięczna tym kierowcom, którzy zaryzykowali jazdę dwoma transporterami i motocyklem przez zaminowane pole – mówi Nastia. – Niestety tylko jeden pojazd zdołał do nas dotrzeć. Udało nam się wyciągnąć około 30 osób, w tym rannych, a nawet jednego jeńca. Gdyby tego ranka ci ludzie nie poszli nam na pomoc, byłoby po nas.

Nastia i Mykoła pomagają rannemu żołnierzowi

– Niektórzy ranni mieli opaski uciskowe założone przez 20 godzin. Mój mąż i ja nie mieliśmy już w plecakach prawie żadnych leków. Było 17 rannych, jeden miał uszkodzone organy wewnętrzne. Nie było żadnych środków przeciwbólowych. Chłopaki wyli z bólu.

Mykoła mówi, że wspólna praca z żoną czasami jest trudna, bo wciąż się o nią martwi. Jednocześnie przyznaje, że Nastia jest dla niego niezawodnym wsparciem nawet w ekstremalnych sytuacjach:

– Oczywiście jako mąż nie chciałbym, by moja żona służyła w siłach zbrojnych. Ale bycie dobrym mężem oznacza nieprzeszkadzanie żonie w podążaniu własną ścieżką. Ona wybrała tę ścieżkę na długo zanim mnie poznała. Doskonale wie, co robi. Gdybym zaczął wywierać na nią presję, stawiać ultimatum i tak dalej, wątpię, czy bylibyśmy razem.

Nastia podczas pracy

– Doskonale zdajemy sobie sprawę, że mało kto zadba o nas lepiej niż my sami. Gdybym znalazła się w patowej sytuacji, chciałabym, żeby był przy mnie. Jestem pewna, że on myśli tak samo. Wiem, że jeśli zostanę ranna, on mi pomoże i wszystko będzie dobrze – mówi Nastia.

Mieć o czym rozmawiać, mieć o czym milczeć

Wolne chwile starają się spędzać czas razem.

Nastia: – Kiedy było ciepło, poszliśmy do parku w Kramatorsku. Mam w zwyczaju karmić tam kaczki, to świetna okazja, żeby pójść na krótki spacer, o czymś porozmawiać. Tym właśnie jest romantyczność w czasie wojny.

Mykoła jest przekonany, że romantyzm na wojnie to chwile wsparcia:

– Dlaczego żołnierzom jest trudno? Bo żony, które czekają w domu, ich nie rozumieją. Dwa różne światy. Ktoś martwi się, że nie zrobili mu dziś bananowej latte, a ktoś inny – że jego najlepszemu kumplowi urwało nogę. Nastia i ja mamy zdrowe relacje, bo jesteśmy z tego samego świata. Rozumiemy się nawzajem.

Na wojnie też może być romantycznie

Spory mogą dotyczyć tylko pracy. Na przykład tego, kto pójdzie na akcję. Ale oni nie mieszają pracy z życiem prywatnym.

Nastia: – Myślę, że radzimy sobie dobrze, dopóki mamy o czym rozmawiać i o czym milczeć. Możemy być w tej samej ziemiance, po prostu tam być, ale prawie się nie komunikować, bo każde jest zajęte własnymi sprawami. A kiedy rozmawiamy, to rozmawiamy o pracy, o naszych wspólnych planach – od tych na najbliższy dzień po plany na życie w cywilu. O ile będziemy takie mieli.

– Czasami daję jej kwiaty – dodaje Mykoła. – Kiedy jadę gdzieś w jakiejś sprawie, zatrzymuję się przy kwiaciarni, jeśli jakaś jeszcze jest. Trzeba to robić, bo ona jest przede wszystkim kobietą. Chcę, żeby jej było miło

Kapibara, czyli pragnienie hedonizmu

Nastia nigdy nie planowała być żołnierką, więc po zwycięstwie odejdzie ze służby:

– Nie lubię słowa „obowiązek”. Teraz chodzi o mój wewnętrzny obowiązek wobec siebie, moich zmarłych przyjaciół, moich żyjących rodziców. Po zwycięstwie chciałabym jednak uruchomić własny mały projekt – przytulną kawiarnię z elementami terapii i rehabilitacji z udziałem zwierząt. Chodzi o takie zwykłe życie – robienie zakupów w niedzielę, martwienie się o to, co ugotujesz na śniadanie, obiad i kolację. Mówisz sobie: „Jakie to irytujące”, ale i tak wiesz, że to konieczność.

Mykoła jest za. Ale dopóki trwa wojna, nie zdejmą mundurów:

– Przeszliśmy już zbyt wiele. Straciliśmy już zbyt wiele, by tak po prostu się poddać i powiedzieć: „Koniec, wojna jest dla młodych”.

„Nie zdejmiemy mundurów, dopóki trwa wojna”

– Wojna to moja młodość, moje najlepsze lata, najlepsi ludzie, których poznałem i których większość odeszła. To moje pierwsze – i być może moje ostatnie. Tak czy inaczej, żyję teraz swoim najlepszym życiem i cieszę się, że mogę walczyć.

Nastia marzy, by kiedyś mieć kapibarę. Lubi te zwierzęta nie ze względu na ich wygląd. Chodzi o styl życia:

– To hedoniści, którzy jedzą, śpią i pływają. Myślę, że kapibara to moje zwierzę totemiczne, które nauczyłoby mnie hedonizmu i po zwycięstwie pomogło przystosować się do cywilnego życia.

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterów

8
хв

„Kto powiedział, że kobiety się nie oświadczają?” Wojenna miłość medyków wojskowych

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
4
хв

Zemsta Trumpa. Jak USA pomagają Rosji wygrać wojnę w Ukrainie i dokonać inwazji na Europę

Ексклюзив
9
хв

Gdybym poległa w Mariupolu, nie byłoby takich komentarzy

Ексклюзив
11
хв

Wiaczesław Klimow, współzałożyciel Nova Post: – Na początku inwazji zmienialiśmy naszą strategię kilka razy w tygodniu

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress