Jest wolontariuszką i polską korespondentką wojenną, mieszka w Ukrainie od Rewolucji Godności. W 2014 roku pojechała z wolontariuszami na wschód Ukrainy. Relacjonowała sytuację w kraju, pisała reportaże z frontu. W 2019 r. otrzymała nagrodę Związku Dziennikarzy Polskich za reportaż „Bierz ciało, póki dają”, poświęcony ukraińskim matkom poszukującym synów zaginionych w czasie wojny. Obecnie Monika angażuje się w wolontariat i we współpracy z warszawskim Centrum Lemkina zbiera dowody rosyjskich zbrodni wojennych na terytorium Ukrainy.
Natalia Żukowska: Mimo że zeszłego lata zawiesiłaś swoje dziennikarstwo wojenne, nadal jeździsz na linię frontu. Teraz masz inną misję. Opowiedz o niej.
Monika Andruszewska: Moja misja i cel są niezmienne od 2014 roku: robię, co w mojej mocy, by opowiedzieć światu o wszystkim, co dzieje się w Ukrainie i pomóc w zwycięstwie. I robię to w każdy dostępny mi sposób. W rzeczywistości to, co się teraz dzieje, jest dokładnie tym, co działo się wcześniej. Po prostu teraz Rosja zajęła więcej ukraińskiego terytorium. Zabijanie ludzi za ich flagę, za ich miłość do ojczyzny, próby zniszczenia narodu ukraińskiego, gwałty na kobietach, torturowanie więźniów – wszystko to działo się już wcześniej. To nie zaczęło się teraz. Dziś ludzie, którzy zostali schwytani przez Rosjan w 2014 roku, nadal są przetrzymywani w rosyjskich komorach tortur.
Wraz z wybuchem wojny na pełną skalę widzimy po prostu kontynuację tego, co robi Federacja Rosyjska. Ona próbuje zniszczyć Ukrainę
Współpracujesz z Centrum Lemkina, które od kwietnia 2022 roku zbiera dowody na zbrodnie wojenne Rosji. Jak rozpoczęła się wasza współpraca?
Centrum Lemkina działa w ramach Instytutu Pileckiego, który jest częścią polskiego Ministerstwa Kultury. Zostało otwarte przez profesor Magdalenę Gawin. Instytut Pileckiego od wielu lat dokumentuje zbrodnie totalitaryzmu. To, co dzieje się na Ukrainie, jest kontynuacją tego samego totalitaryzmu, który przez wiele lat niszczył Europę Wschodnią. Magdalena Gawin zaproponowała mi współpracę, a ja się zgodziłem. Po pierwsze dlatego, że ideologia Centrum pokrywa się z moim spojrzeniem na sprawę. Po drugie, to okazja do dokumentowania zbrodni na poziomie państwa polskiego. Stworzyłam grupę, która pracuje w Ukrainie i zbiera dowody. Oprócz mnie w naszym zespole jest Iryna Dowgan, która była torturowana przez Rosjan w Doniecku w 2014 roku, a teraz pracuje z mężem. Współpracuje z nami również Wiktoria Godik z Irpienia. Zbieramy dowody wszystkich zbrodni wojennych. W maju przedstawimy raport na temat ostrzelania przez Rosjan pokojowego konwoju w obwodzie kijowskim. Po raz kolejny chcemy pokazać światu, jaka jest Rosja. Chcemy przekazać informację, że sytuacja na froncie jest katastrofalna. Brakuje broni i amunicji.
Ukraina potrzebuje pomocy świata zachodniego, bo w tej chwili Siły Zbrojne Ukrainy są jedynym gwarantem bezpieczeństwa nie tylko Ukrainy, ale całej Europy
Jestem Polką, ale mieszkam w Ukrainie. Musimy pokazać wszystkim, co grozi nam ze wschodu.
Ile zeznań ofiar rosyjskich zbrodni wojennych udało się do tej pory zebrać?
Warszawskie biuro Centrum Lemkina, które zbierało zeznania od uchodźców z Ukrainy, ma ich prawie tysiąc. A my, pracując na terytoriach okupowanych i na froncie, zebraliśmy już około 700 zeznań ofiar rosyjskich zbrodni wojennych. Trudno podać dokładną liczbę, ponieważ jesteśmy w trakcie gromadzenia zeznań. Nawet teraz nie policzyliśmy zeznań z naszych ostatnich wyjazdów do regionu Chersonia. Mogę jedynie powiedzieć, że liczba ta stale rośnie.
Jak i gdzie znajdujecie świadków zbrodni wojennych?
Pracujemy w pobliżu frontu i na terytoriach nieokupowanych. Czasami ktoś mówi nam, że coś wydarzyło się w wiosce, wtedy po prostu idziemy do rady tej wioski – zazwyczaj mają listę osób, które ucierpiały. Czasami udajemy się do ośrodków kultury, do lokalnych ratowników medycznych, a ci kierują nas do osób, których szukamy. Zdarza się, że podczas rozmowy ocalały dzieli się z nami kontaktami do osób, z którymi przebywał w areszcie. Staramy się objąć pomocą wszystkie regiony Ukrainy, które zostały dotknięte rosyjską agresją.
Naszym celem jest stworzenie mapy wojny, aby pokazać, że gdziekolwiek rosyjskie wojsko postawi stopę, popełniane są te same zbrodnie
Niestety wiele miejsc, w których pracowaliśmy, nie znajduje się już pod kontrolą Ukrainy. Na przykład niektóre wioski w pobliżu Awdijiwki czy Bachmutu. Niektóre obszary znajdują się bezpośrednio na linii frontu. Nie możemy więc sprawdzić, co stało się z ludźmi, którzy zeznawali nam o zbrodniach wojennych w pobliżu Wuhłedaru. Nie wiemy, czy żyją. W końcu Rosja po prostu wymazuje osady z mapy. Niektórzy z naszych świadków nie mogli wyjechać i nie wyobrażali sobie życia gdzie indziej. Dotyczy to zwłaszcza osób starszych. Jest takie powiedzenie w języku polskim: „Starych drzew się nie przesadza”. Ci ludzie wybrali miejsce, w którym chcą żyć i umrzeć. To bardzo smutne.
Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w pracy? Do czego nie potrafisz się przyzwyczaić?
Kiedy dokumentujemy zeznania ofiar, nie powinniśmy mówić i okazywać tego, co czujemy. To nie jest w porządku. Musimy mówić o ludziach, o tym, jacy są odważni, ponieważ czasami rozmawiamy trzy kilometry od Rosjan. Ci ludzie, ryzykując własne życie i zdając sobie sprawę, że rosyjskie wojsko może w każdej chwili znów ruszyć naprzód, wciąż mówią o zbrodniach. Najtrudniejsze jest to, że pracujemy na terytorium, które jest nieustannie atakowane. Obecnie na Ukrainie nie ma bezpiecznych miejsc, ale są miejsca szczególnie niebezpieczne. Rosja nieustannie atakuje terytoria okupowane i strefę przygraniczną. Próbuje zabić wszystko, co się rusza, w tym nas. Ponadto terytorium okupowane jest silnie zaminowane. Gdy tylko zejdziesz z asfaltu, istnieje ryzyko, że wejdziesz na minę. Rosja zrzuca też miny przeciwpiechotne z dronów.
Wspierasz też rodziny, których krewni są w niewoli. Jak dokładnie im pomagasz?
Więźniami i zaginionymi zajmuję się od 2014 roku. To wtedy pierwsza jednostka, którą dobrze znałam, batalion „Donbas”, znalazła się w kotle iłowajśkim, a wielu moich znajomych trafiło do niewoli [w sierpniu 2014 r. pod Iłowajśkiem rozegrała się jedna z najkrwawszych bitew ówczesnej wojny w Donbasie – red.]. Od tego czasu mocno angażuję się w sprawy jeńców wojennych i osób zaginionych. Wsparcie jest różne. Miałam okazję pomagać finansowo, a także realizować różne projekty, na przykład przy wsparciu polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ambasady RP. Organizowaliśmy kursy dla rodzin więźniów, kupowaliśmy telefony i laptopy. Ale najważniejsze w przypadku więźniów jest wsparcie informacyjne. To szczególnie ważne w przypadku więźniów cywilnych, którzy zostali schwytani przez Rosjan na początku ATO [antyterrorystyczna operacja sił ukraińskich przeciw wspieranym przez Rosjan separatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego, rozpoczęta wiosną 2014 r. – red.] pod fałszywymi zarzutami. Na przykład w 2016 r. donieckie MGB [Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego, samozwańcza struktura władzy separatystów stworzona na wzór sowiecki – red.] aresztowało 18-letniego Bohdana Kowalczuka, a sąd Donieckiej Republiki Ludowej skazał go na 10 lat więzienia. Ten chłopak ma tylko dziadków, jest osobą całkowicie niemedialną. Wsparcie informacyjne jest jedyną rzeczą, która może uratować ludzi takich jak on.
Albo Ołena Pech, historyczka sztuki i badaczka w muzeum sztuki w Horliwce. Została aresztowana w 2018 roku i nadal przebywa w więzieniu. W niewoli była torturowana, gwałcona i zmuszana do podcinania sobie żył. Stan jej zdrowia jest katastrofalny. To bardzo smutne, że nawet w Ukrainie, jeśli zapytasz ludzi, jakich więźniów kojarzą, powiedzą: z Azowstali – i to wszystko. Wcześniej mówili, że Sencowa [Ołeh Sencow, ukraiński reżyser, pisarz i aktywista, był więźniem Rosjan w latach 2014-2019 – RED.]. Tymczasem od września 2014 r. w niewoli przebywa Walentyn Wygiwskij, aresztowany przez Rosjan na Krymie i oskarżony o szpiegostwo. O nim i o wielu innych nic nie wiedzą nie tylko w Europie, ale nawet na Ukrainie – z wyjątkiem tych, którzy są, że tak powiem, wtajemniczeni. Dlatego takie sprawy należy nagłaśniać w mediach. To może uratować im życie. Wymiana takich ludzi nie obejmie. To, co możemy zrobić, to krzyczeć na cały światy, że oni żyją i trzeba ich ratować.
W 2014 roku pojechałaś z wolontariuszami na wschód Ukrainy. Miałaś jakieś wątpliwości, obawy?
Pojechałam na Majdan, kiedy byłam studentką. Po Rewolucji Godności wszyscy ludzie, których znałam, zaczęli podróżować na wschód. Już wtedy było dla mnie jasne, że Majdan się nie skończył. Trwał dalej na wschodzie. Nie miałam wątpliwości co do słuszności mojej decyzji – chociaż 10 lat później zdałam sobie sprawę, że nie rozumiałam wtedy, że był to punkt bez powrotu. Wtedy nie myślałam, że zostanę w Ukrainie tak długo i że spędzę tu całe życie. Mówiąc: „tutaj”, mam na myśli nie Ukrainę, ale wojnę.
Przez długi czas pracowałaś jako korespondentka wojenna. Skąd wzięło się pragnienie bycia w miejscu, w którym każdy dzień oznacza ryzyko?
Zawsze chciałam być dziennikarką, dlatego poszłam na polonistykę. Jeśli chodzi o dziennikarstwo wojenne, to ono przyszło naturalnie. W 2014 roku, po Iłowajśku, zaczęłam pisać posty na Facebooku i zobaczył je redaktor jednego z polskich mediów. Zaproponował mi pisanie dla nich materiałów o wojnie. Korespondentką wojenną uczyniła mnie wojna.
Jakie materiały są dla Ciebie najcenniejsze?
Nie mogę powiedzieć, że któryś materiał jest najcenniejszy. Dla mnie cenne było to, że miałam okazję pisać o ukraińskim podziemiu w Doniecku, o donieckich patriotach, którzy pozostali w mieście, którzy koordynowali ogień ukraińskiej artylerii, którzy blogowali podczas okupacji. To dla mnie cenne, że miałam zaufanie tych ludzi, jestem z tego dumna. Dla mnie materiał nie jest cenny sam w sobie – jest cenny, gdy coś daje. Na przykład gdy pomaga przeprowadzić zbiórkę pieniędzy na potrzeby wojska. Kiedyś napisałam o szpitalu psychiatrycznym w Swatowe w obwodzie ługańskim. W rezultacie ten szpital otrzymał pomoc, a my sprawiliśmy, że świat tych pacjentów na chwilę stał się lepszy. Jednak kiedy Swatowe znalazło się pod okupacją, Rosjanie uprowadzili naszych pacjentów do Rosji. To było szczególnie przykre, ponieważ zaprzyjaźniliśmy się z tymi ludźmi. Niektóre Polki pisały listy do pacjentów tego szpitala i ci ludzie myśleli, że mają rodzinę w Polsce. Dla mnie cenne jest, gdy udaje ci się zmienić coś na lepsze.
Uważam, że dziennikarstwo jest potrzebne do zmiany rzeczywistości. Inaczej po co to robić?
W którym momencie zdałaś sobie sprawę, że chcesz zamienić dziennikarstwo na wolontariat?
Nigdy nie miałam takiego pragnienia. Wolontariatem zajmowałam się od samego początku, równolegle z dziennikarstwem. Jeśli dziennikarstwo nie pomaga rozwiązać problemu, jeśli reportaże nie pomagają bohaterom historii, nie pomagają zmienić sytuacji, to jaki jest sens dziennikarstwa? Jestem człowiekiem, nie hieną.
W marcu 2022 roku, ryzykując życie, uratowałaś 30 Ukraińców, którzy pod ostrzałem zostali wywiezieni z Irpienia w obwodzie kijowskim. Kim są ludzie, których uratowałaś?
Z zasady nie komentuję wydarzeń ze swojego życia. Uważam, że moje zachowanie w tamtym momencie nie było niczym nadzwyczajnym. I nie chcę, żeby ludzie mówili, że Monika Andruszewska jest bohaterką, bo pomogła ludziom opuścić niebezpieczny teren. Tu znowu chodzi o dziennikarstwo. Byli tam moi koledzy, którzy tylko kręcili reportaże, ale nie zrobili nic, by pomóc tym ludziom. Wyglądało to tak: starsza pani biegła z ciężkimi torbami, rozpoczął się ostrzał, a ona upadła na ziemię. W tym momencie podbiegli dziennikarze. Myślała, że przynajmniej pomogą jej wstać, ale oni tylko robili jej zdjęcia. Wyglądało to przerażająco. Moje zachowanie było zachowaniem zwykłej osoby, a nie nadzwyczajnej. Było mi jednak wstyd za moich kolegów, bo zachowali się nieludzko. Nie wiem też, kim byli ludzie, których uratowałam. Byli z różnych miejscowości, nawet z Hostomla, którzy przeszli wiele kilometrów pod ostrzałem, by uciec przed okupantem. Większość z nich pochodziła z Irpienia i Buczy.
Utrzymujesz z nimi kontakt?
Nie było warunków do wymiany namiarów i późniejszego utrzymywania kontaktu. Jedyną osobą, z którą wymieniłam dane, była dziewczyna o imieniu Wiktoria, która szła tylko z dwoma psami i kotem. Po dotarciu do ukraińskiego punktu kontrolnego wymieniłyśmy się kontaktami na Facebooku. Byłam pod wrażeniem: nie zabrała żadnych rzeczy osobistych i zrobiła wszystko, by uratować swoich czworonożnych przyjaciół. W samochodzie powiedziała mi, że jest weterynarką. Pomyślałam, że fajnie byłoby mieć w Kijowie znajomego weterynarza, bo czasami zabieraliśmy zwierzęta, które były pod ostrzałem, a ja nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Przynosiliśmy je więc potem do kliniki weterynaryjnej, w której była Wiktoria. Tak się zaprzyjaźniłyśmy. A tak przy okazji: ona pracuje ze mną w Centrum Lemkina i razem jeździmy front i na tereny okupowane. Jest członkinią naszego zespołu.
Jak krewni reagują na twoją pracę? Namawiają Cię do powrotu do domu?
Wszyscy moi przyjaciele w Ukrainie to ludzie zaangażowani w walkę z Rosją. Wszyscy mężczyźni, z którymi się przyjaźnię, to wojskowi. Cała moje środowisko to weterani i patrioci. Dlatego wszyscy doskonale rozumieją, że musimy walczyć z wrogiem, bo Moskwa sama z siebie nie zniknie. Nikt z moich przyjaciół nigdy nie zapytał mnie, czy chcę wrócić do Polski. Moje stanowisko jest dla wszystkich jasne.
Ale w moim polskim środowisku temat powrotu pojawia się często. Mam tylko kilku przyjaciół w Polsce, którzy rozumieją, że nie wrócę. Dość często słyszałam stwierdzenia w stylu: „To jest wojna, a nie prawdziwe życie, musisz wrócić i żyć prawdziwym życiem. Żyj wygodnie w Warszawie, pij latte z mlekiem sojowym i idź do pracy”.
Może nie wiem zbyt dużo o prawdziwym życiu, ale widziałam prawdziwe śmierci. I szkoda, że dla niektórym ludziom – zarówno w Ukrainie, jak w Europie – dopiero pojawienie się rosyjskich czołgów na sąsiedniej ulicy byłoby w stanie uświadomić, co się naprawdę dzieje
I dopiero wtedy pęknie ta bańka, w której żyją, te iluzje. I zaczną dostrzegać, jak katastrofalna jest sytuacja. Bo to wojna o przetrwanie, od której zależy istnienie nie tylko Ukrainy, ale i Europy. Jeśli chodzi o moją rodzinę, mama od 10 lat żyje z tym, że nie wie, czy ja żyję – dopóki do niej nie napiszę. To niełatwe, ale wychowała mnie na niezależną i świadomą osobę, która podejmuje własne decyzje. Rodzina nigdy nie próbowała mnie do niczego przekonywać. Rozumieją, co robię i dlaczego.
Kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach? Jak spędzasz wolny czas?
Jestem uzależniona od morza. Kiedy tylko mam okazję, staram się tam pojechać. Morze to moja jedyna psychoterapia. Dlatego interesuje mnie wyzwolenie ukraińskiego Krymu, aby piękne i ciepłe morze było bliżej.
Myślałaś o tym, co zrobisz, gdy wojna się skończy?
Wojna się nie skończy, dopóki istnieje Federacja Rosyjska. Może dojść do zamrożenia konfliktu, który ostatecznie powróci do aktywnych faz wojny. Dopóki Rosja istnieje, będzie próbowała zniszczyć Ukrainę i inne kraje, którymi jest zainteresowana na różne sposoby. Walki mogą na chwilę przycichnąć, ale później powrócą. Jest takie powiedzenie, że tylko martwi widzieli koniec wojny. To prawda. Ta wojna pozostaje z nami. Nadal będziemy z nią żyć, ponieważ straciliśmy naszych przyjaciół, bliskich, krewnych. A kraj jest bardzo zaminowany, zaminowany od dziesięcioleci. Więc nawet jeśli wojna przejdzie w fazę zamrożenia, nadal będą ofiary – ludzie, którzy zginą przez miny.
Ponadto wielu ludzi będzie załamanych psychicznie. Ci, którzy stracili swoich bliskich, jeńców wojennych, o których ich rodziny będą walczyć jeszcze przez wiele lat. Może wzrosnąć liczba samobójstw
Powrót zaginionych również jest wyzwaniem, z którym ich rodziny będą musiały się mierzyć przez długi czas. Nawet teraz mamy matki, które czekają na powrót synów z niewoli od 10 lat i nic o nich nie wiedzą. A po inwazji na pełną skalę takich matek będą dziesiątki tysięcy. Przerażające, ale zajmie to dużo czasu. O czym będę pisała? Jest wiele tematów, które będą trwać latami.
Nie myślę o tym, kiedy skończy się wojna, nie pozwalam sobie o tym myśleć. Teraz najważniejsze jest skoncentrowanie się na przetrwaniu. Myślenie o tym, co będzie po wojnie, to nonsens. Nie wiem nawet, czy dożyję jej końca. Zawsze jednak byłam – i jestem – przekonana, że Ukraina wygra. Pytanie tylko, czy my tego dożyjemy. Mam nadzieję, że tak. A to zależy od wsparcia Sił Zbrojnych Ukrainy. Tu i teraz.
Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!