Exclusive
20
min

Mówią do mnie: "Wróć". Czy to już czas?

Zespół redakcyjny portalu Sestry tworzą kobiety z dziećmi. Każda z nas, podobnie jak tysiące Ukrainek na całym świecie, codziennie słyszy pełne wyrzutu: "Wracaj". Ale każda z nas chroni swoje dzieci. Bo ukraińskie dzieci to broń przeciwko Putinowi i innym dyktatorom. Czy ktokolwiek ma prawo potępiać matkę, która chroni swoje dziecko, przyszłość narodu? Czy matki za granicą zasługują na mniejszy szacunek niż te w kraju?

Maria Górska

Maria Górska i Bianka Zalewska. fot: Łukasz Sokół

No items found.

Pamiętam moment, w którym to się stało. Zapłakana, z dzieckiem na ręku i starszą córką u boku siedziałam w małym, starym SEACIE, wypełnionym po brzegi torbami z ubraniami. Drogę ze Lwowa do Warszawy przejechałam już wiele razy, ale nigdy nie odbyłam tak długiej podróży.

Długa podróż ze Lwowa do wymuszonego nowego życia. Zdjęcie: archiwum prywatne

Urodziłam dziecko w siódmym miesiącu wojny. Dopóki byłam w Ukrainie, codziennie pracowałam jako dziennikarka dla Espreso TV. W pierwszych dniach inwazji ja i moi koledzy - z Kijowa, Buczy, Hostomla i Irpinia - zamknęliśmy nasze mieszkania i pojechaliśmy do Lwowa, gdzie codziennie relacjonowaliśmy wydarzenia w kraju z naszego lwowskiego studia.

Codziennie rozmawialiśmy na żywo z ludźmi, którzy uciekli przed okupacją, przeżyli bombardowania i tortury w rosyjskiej niewoli. Do dnia porodu mój ogromny brzuch nie był widoczny pod stołem studyjnym. Dlatego fakt, że pojawiłam się na oddziale położniczym przy ulicy Rapoporta [oddział położniczy miejskiego III Miejskiego Szpitala Klinicznego we Lwowie - red.] oszołomił położne - jak się okazało, były gorliwymi widzami naszego programu, który prowadziłam z Witalijem Portnikowem. A potem nie chciałam obciążać kanału telewizyjnego koniecznością wynajmowania dla mnie mieszkania na czas urlopu macierzyńskiego. Opcja powrotu do domu, do Kijowa, nie była brana pod uwagę. Niebezpieczeństwo kolejnego ataku na region kijowski nie minęło, więc powrót nie miał sensu. Jedynym możliwym kierunkiem był więc zachód, do sąsiedniej Polski, gdzie mogłam bezpiecznie przeczekać urlop macierzyński.

Głęboką nocą po długiej podróży weszłam do zimnego, obcego mieszkania, umyłam podłogę, łazienkę i toaletę, pościeliłam czystą pościel przywiezioną z domu i położyłam dzieci spać. Nasze rzeczy były poukładane jak wyspy na środku oceanu. Cóż, pomyślałam z rozpaczą, mogło być gorzej. Na pewno zostanę tu na kilka tygodni.

Dzieci, które mieszkają w Polsce od prawie dwóch lat i nie były w Ukrainie od czasu wybuchu wojny. Zdjęcie: archiwum prywatne

Od tego czasu minęło 512 dni. Pierwsza zima na podwarszawskiej wsi bez pomocy rodziny nie była łatwa, ale nie narzekałem, bo wszyscy w Ukrainie mają trudniej niż ja. Kiedy mała Amelia skończyła 6 miesięcy, wróciłam do pracy zdalnej dla Espreso, a wkrótce potem połączyłam siły z polskimi dziennikarzami, aby uruchomić magazyn internetowy Sestry.eu, który funkcjonuje na skrzyżowaniu Polski i Ukrainy, między Zachodem a wschodnią bramą Europy. Nasz serwis utrzymuje Ukrainę w centrum uwagi świata - i mówi Ukrainie, co UE mówi o nas. Tworzą go dziennikarki - tymczasowe emigrantki z Ukrainy, w tym ja.

Kiedy wojna się zaczęła, moja najstarsza córka Oliwia miała 6 lat. Teraz ma 8. Amelia ma teraz rok i 5 miesięcy. Co miesiąc nagrywam jej dorastanie, publikuję jej zdjęcie na Facebooku i podpisuję: "Dziewczynka, która nigdy nie była w domu". I za każdym razem dostaję przyjazny komentarz: "Wracaj!". Nie tylko ja słyszę wyrzuty, i to dalekie od tych najcieplejszych. Inne dziewczyny na całym świecie też. Wiele osób obwinia dziś ukraińskie kobiety przebywające z dziećmi w Europie za to, że opuściły swoje domy i oderwały się od ukraińskiej rzeczywistości dla europejskiego komfortu, zachodnich świadczeń i pensji, podczas gdy cały kraj jest w stanie wojny.

Cóż, rozumiem te wyrzuty i ten ból z powodu naszej nieobecności, z powodu mojej nieobecności. Rozumiem gorycz. Ale, uwierzcie mi, boli mnie również to, że nie ma mnie teraz w moim domu, że kwiaty w nim czekają od dwóch lat, aż któryś z moich krewnych podleje je, przechodząc obok. Nie mogę siedzieć latem w weekendy w wiejskim domu mojego ojca w obwodzie żytomierskim, czytając poezję i wdychając zapach polnych kwiatów. Dbając o swoją sylwetkę, chciałabym po pracy wejść na Bulwarno-Kudriawską, przejść Aleją Krajobrazową do Andrijiwskiego zejścia, zrobić długi spacer w dół, po drodze kupić dwie kawy i odwiedzić pracownię mojej przyjaciółki. A potem wjechać kolejką linową na górę i zobaczyć mój Kijów ze Wzgórza Wołodymyrskiego. Nie tylko tęsknię za domem, chciałbym być tam z wami, w epicentrum wydarzeń - i walczyć z Putinem wszystkimi dostępnymi mi środkami! Być w domu podczas ataków rakietowych. Wściekła niczym sto dzikich bestii, siedziałam podczas alarmu w moim korytarzu na placu Halickim (kiedy byłam w domu po raz ostatni, nazywał się jeszcze plac Zwycięstwa). Albo w studiu Espreso na Mickiewicza, gdzie na żywo dzwoniłam do całej Ukrainy, pytając: "Jak się masz?". Na początku rosyjskiej wojny podejmowałam ryzyko i szłam na linię frontu, by kręcić reportaże, tak jak Bianka Zalewska, moja odważna przyjaciółka, dziennikarka Espreso, a obecnie dziennikarka Discovery TVN. W lipcu 2014 roku została ranna w Donbasie, wyzdrowiała i wróciła do filmowania wojny. A ja urodziłam dziecko.

Bianka Zalewska i Maria Górska, dziennikarki Espreso. Zdjęcie: archiwum prywatne

Gdyby nie to, robiłabym teraz relacje z ostrzeliwanych miast. Rozmawiałbym z ratownikami, którzy usuwają gruzy - i sama bym je usuwała. Kręciłbym historie o naszych żołnierzach. Przytulałbym tych, którzy kogoś utracili - i sama bym traciła. Zdjęłabym kamizelkę z napisem "PRESS" i chwyciłbym za broń, tak jak inna moja koleżanka z Espreso, niegdyś dziennikarka, a obecnie oficer prasowy Sił Zbrojnych Ukrainy Anastazja Błyszczyk, której ukochany zginął na wojnie. Jego imię, imę Ołeksandra Machowa, nosi teraz jedna z ulic w Kijowie. Być może pewnego dnia jakaś ulica nosiłaby moje imię. Zamiast tego od ponad 500 dni jestem z dala od domu, żyjąc jak na zaczarowanym rozdrożu, nie wiedząc, gdzie będę jutro i w którą stronę pójść, jak zaplanować swoje życie, gdzie zbudować dom. Przed wojną kupiliśmy mieszkanie w Kijowie. Teraz na początku każdego miesiąca oprócz polskich rachunków za media płacę rachunki za moje wirtualne życie w domu. Za mieszkanie, w którym nie mieszkamy. Za szkołę, do której nie chodzimy. I za Nianię Oliwii, której nie widzieliśmy od pierwszych dni wojny.

Myślałam o tym całą noc. Rano obudziłam się i zobaczyłam Amelię siedzącą tyłem do mnie; bawiła się lalką. Wypowiedziałem jej imię. W ciszy, tak nagle, zabrzmiało zbyt ostro. Dziecko przestraszyło się i rozpłakało. Ona jest taka delikatna! Gdzieś czytaliśmy, że imię Amelia pochodzi od kwiatu. Trzeba było zobaczyć jej uśmiech - jakby rozkwitło tysiąc słońc!

Mała Amelia, która nigdy nie była w domu. Zdjęcie: archiwum prywatne

Przytuliłam córkę, uspokoiła się. Ale ja nie, bo w porannych wiadomościach był kolejny atak rakietowy na Ukrainę. Iskander-M, S-300, S-400, X-22. W Charkowie zginęło osiem osób, w tym ośmioletnia dziewczynka, taka jak moja Oliwia. Ratownicy nieśli jej ciało w kocu, mówiąc: "Uważaj na jej nogi, uważaj na jej nogi!". W Kijowie są dziesiątki rannych, w tym trójka dzieci. Patrzę na moje córki i zadaję sobie pytanie, jak zareagowałyby teraz na alarmy rakietowe, gdybyśmy byli w domu? Czy przeżyłyby kolejny atak rakietowy? Czy mam prawo narażać życie moich dziewczynek?

Ulica nie zostanie nazwana moim imieniem. Nie zamienię mojej kamizelki prasowej na karabin. Ale mam broń. Potężniejszą niż technologia wszystkich służb specjalnych razem wziętych. Broń, której Putin i inne potwory bardzo się boją. Muszę zapewnić jej bezpieczeństwo. Odpowiadam za nią własnym życiem. I nie pytajcie mnie, kiedy wrócę. Odpowiedź jest oczywista - kiedy broń będzie bezpieczna. Broń przyszłości. Broń tysiąca słońc. Moja polska przyjaciółka Bianka Zalewska dobrze mnie rozumie. Jest teraz w Warszawie, przygotowuje się do zostania matką.

No items found.

Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Polsko-ukraiński spór wokół tragedii wołyńskiej

O zrozumieniu i pojednaniu

Zacznę od osobistego doświadczenia. Przyczyny, dla których tragedia wołyńska jest tak ważna dla polskiego społeczeństwa, uświadomiłem sobie kilka lat temu, 1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych. Pierwszego dnia listopada prawie wszyscy Polacy oddają cześć swoim zmarłym, a fakt, że wielu z nich wciąż nie zostało pochowanych zgodnie z obrządkiem chrześcijańskim, jest dla polskiego społeczeństwa bardzo bolesny. Do niedawna było to wykorzystywane głównie przez prawicowych polityków i Kresowian – potomków ludności ze wschodnich regionów II Rzeczypospolitej.

Tego lata wszystko się jednak zmieniło – Donald Tusk zaczął grać kartą wołyńską. Ten krok polskiego premiera pokazuje, że w polskim społeczeństwie istnieje konsensus co do potrzeby uhonorowania ofiar tragedii wołyńskiej zgodnie z polskimi zasadami. A polscy politycy – i nie tylko oni – są gotowi przekonywać Ukrainę na różne sposoby.

Donald Tusk i Wołodymyr Zełenski podpisali 8 lipca umowę o bezpieczeństwie. fot: Fot: KPRM

Dlaczego ten temat nie dotyka Ukraińców tak bardzo jak Polaków? Po pierwsze, bo przez długi czas [my, Ukraińcy – red.] żyliśmy w kraju, w którym zbiorowa pamięć historyczna była podporządkowana interesom innych – najpierw Imperium Rosyjskiego, potem Związku Radzieckiego.

Po drugie, Ukraina ma obiektywne trudności ze spersonalizowanym pomiarem strat osobowych podczas największych tragedii XX wieku, Hołodomoru i II wojny światowej. Brak dokumentów i fakt, że duża część archiwów znajduje się w Rosji, uniemożliwiają ustalenie dokładnej liczby ofiar. W rzeczywistości wymienienie wszystkich ofiar z imienia i nazwiska jest niemożliwe.

Po trzecie, wojna rosyjsko-ukraińska, największa na świecie wojna od 1945 roku, wciąż trwa, codziennie pochłaniając życie Ukraińców. Na tym tle spory historyczne wydają się mieć co najmniej drugorzędne znaczenie.

Ekshumacja ofiar tragedii wołyńskiej jest jednak konieczna z wielu powodów.

Tylko w ten sposób – w oparciu o obiektywne dane – możemy poznać przybliżoną liczbę ofiar, precyzując, czy mówimy o tysiącach, czy o dziesiątkach tysięcy zabitych

Proces ekshumacji nie może być szybki. Jednocześnie procedura ta może napotkać obiektywne trudności, ponieważ polski Instytut Pamięci Narodowej faktycznie pełni funkcje organu ścigania, a jego praca na terytorium państwa będącego partnerem strategicznym powinna być określona przez specjalny dokument. Najlepiej – decyzją obu rządów, którą na poziomie politycznym mogłyby poprzeć polski Sejm i Senat oraz Rada Najwyższa Ukrainy. Ze względu na delikatny charakter sprawy lepiej byłoby, gdyby zespoły poszukiwawcze były międzynarodowe, z przedstawicielami nie tylko Polski i Ukrainy. Tyle że do czasu zakończenia działań wojennych to także wiąże się z obiektywnymi trudnościami. Nie każdy zagraniczny specjalista będzie chciał udać się do kraju, w którym trwają regularne naloty.

Promykiem nadziei na porozumienie wydaje się natomiast gotowość ukraińskiego IPN do wznowienia prac poszukiwawczych po zakończeniu stanu wojennego i – w drodze wyjątku – prowadzenie prac poszukiwawczych na prośbę obywatelki RP Karoliny Romanowskiej-Adamiec. Przydatne będzie określenie obszaru poszukiwań, to jest ustalenie, czy będą one prowadzone na terenie byłego województwa wołyńskiego (obecne obwody wołyński, rówieński i tarnopolski).

Wojna z pomnikami

Ukraińska opinia publiczna przypomina również o sprawie pomnika żołnierzy UPA na górze Monastyr w Polsce. To miejsce pamięci miało trudną historię, było wielokrotnie niszczone przez nieznanych wandali. Wspólna decyzja prezydentów Polski i Ukrainy, aby odpowiednio odrestaurować pomnik, z opatrzeniem go tablicą z nazwiskami ponad 60 poległych żołnierzy UPA (w bitwie z oddziałami NKWD), nie została zrealizowana. Takie wybiórcze działania polskich władz wywołują sprzeciw i opór ich ukraińskich odpowiedników. Oba kraje wpadają w spiralę konfrontacji, w której Polska czuje się pewniej, ponieważ jej narracja historyczna jest ukształtowana i ugruntowana w świadomości społecznej.

Z drugiej strony mamy przykład Huty Pieniackiej, zamieszkiwanej przez Polaków wsi w obwodzie lwowskim, która była bazą partyzantki sowieckiej i Armii Krajowej. Jej mieszkańcy zostali wymordowani przez niemieckich oprawców w lutym 1944 roku. Pomnik mieszkańców Huty Pieniackiej był wielokrotnie atakowany przez nieznanych wandali, ale strona ukraińska odrestaurowywała go tak szybko, jak to było możliwe.

Odrestaurowany pomnik w Hucie Pieniackiej. Fot: Wiki

Warto również zwrócić uwagę na wpływy Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej oraz partyzantki sowieckiej, których działania były koordynowane z Moskwy.

Nie należy też zapominać, że tragedia wołyńska wydarzyła się podczas niemieckiej okupacji tych terenów i to władze okupacyjne były odpowiedzialne za to, co się stało. Czystki etniczne (mało kto zaprzeczy, że miały miejsce) dokonywane były zarówno przez Polaków, jak Ukraińców, ale Ukraińcy nie mieli wówczas własnego, niepodległego państwa.

Pamięć z posmakiem politycznym

Jeszcze w lipcu 2024 roku polski wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz mówił, że bez rozwiązania problemu wołyńskiego Ukraina nie będzie mogła stać się członkiem UE. W październiku stanowczo podtrzymał swoje stanowisko, publicznie nie zgadzając się z opinią Andrzeja Dudy tej kwestii. Wydaje się, że to [wyrażanie podobnych opinii – red.] nie do końca leży w zakresie kompetencji ministra obrony. W polskiej polityce istnieją też jednak inne opinie i stanowiska. W otoczeniu Kosiniaka-Kamysza znajduje się poseł PSL Tadeusz Samborski, znany z organizowania akcji „Wołyń” na Dolnym Śląsku.

Główny powód jest jednak inny.

Wiosną przyszłego roku w Polsce odbędą się wybory prezydenckie, które można opisać tytułem starego polskiego serialu: „Stawka większa niż życie”. Jak dotąd tylko Konfederacja zdecydowała się na ogłoszenie swego kandydata na prezydenta – Sławomira Mentzena, który wygłosił szereg ostrych wypowiedzi zgodnych z linią jego partii. Konfederacja od dłuższego czasu bazuje na antyukraińskich oświadczeniach, okresowo wzmacniając je ksenofobicznymi manifestacjami. Inne siły polityczne reprezentowane w parlamencie kontynuują poszukiwania swoich kandydatów. Jeśli wygra Koalicja Obywatelska, premier Donald Tusk będzie mógł skupić w swoich rękach maksymalną władzę. Oczywiście nie wszystkim polskim politykom taka perspektywa się podoba.

Wykorzystanie kwestii Wołynia podczas castingu kandydatów jest logiczne

Dlatego Karol Nawrocki, dyrektor Instytutu Pamięci Narodowej, nazwał Galicję „wschodnią Małopolską”. Tego określenia nie można nazwać konstruktywnym, ale w walce o głosy musimy przygotować się też na takie wypowiedzi.

Przecież wiceminister spraw zagranicznych Władysław Teofil Bartoszewski zapowiedział, że Polska podniesie kwestię tragedii wołyńskiej podczas negocjacji w ramach pierwszego rozdziału negocjacyjnego między Ukrainą a UE. Radosław Sikorski, jego bezpośredni przełożony, którego wrześniowa wizyta w Kijowie wywołała poruszenie w mediach, nazywa proces integracji europejskiej złożonym i także mówi o potrzebie należytego uhonorowania ofiar tragedii wołyńskiej.

Paradoks sytuacji polega na tym, że wykorzystanie tragedii wołyńskiej w wyścigu prezydenckim jest mało prawdopodobne właśnie ze względu na istnienie konsensusu w tej sprawie w polskim społeczeństwie. Podczas wyborów technolodzy polityczni opierają się na tematach, które dzielą społeczeństwo, a upamiętnienie ofiar Wołynia nie może pretendować do takiego wpływu.

Jednak koalicja rządząca pod przywództwem Donalda Tuska może wykorzystać ten temat do odwrócenia uwagi opinii publicznej od niespełnienia własnej obietnicy złagodzenia przepisów aborcyjnych

Błędem byłoby również zakładanie, że w Polsce nie ma innych głosów w sprawie tragedii wołyńskiej. I nie chodzi tu nawet o stanowisko byłego ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza, który porównał obecną politykę polskich władz do działań hieny, co zresztą nie wszyscy w Ukrainie zrozumieli (przypomnę, że Winston Churchill mówił o „polityce hieny” Polski w przededniu II wojny światowej). W 80. rocznicę Powstania Warszawskiego prezydent Andrzej Duda porównał to wydarzenie do obrony Mariupola, choć zostało to zignorowane przez oficjalny Kijów. Polski prezydent zauważył również, że nadmierne nagłaśnianie tragedii wołyńskiej leży w interesie Putina, tyle że ten wątek jego wypowiedzi nie był przejawem współczucia dla Ukrainy, a raczej elementem wewnętrznej walki politycznej. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia, który również ma ambicje prezydenckie, wyraził natomiast gotowość odłożenia dyskusji o tragedii wołyńskiej na późniejszy termin.

Spotkanie prezydentów Wołodymyra Zełenskiego i Andrzeja Dudy w przeddzień szczytu NATO. Zdjęcie: Marek Borawski/KPRP

W ariergardzie zrozumienia

Czy ludzie w Kijowie rozumieją złożoność sytuacji? Jestem pewien, że tak, lecz niemożliwe jest wprowadzenie znaczących zmian tu i teraz. Dmytro Kułeba popełnił błąd w ostatnich tygodniach swojego urzędowania na stanowisku ministra spraw zagranicznych [wypowiadając się na temat Wołynia i Akcji „Wisła” – red.] podczas Campus Polska w Olsztynie. Jego dymisja nie była jednak rytualną ofiarą dla Warszawy, raczej innego rodzaju rezonansem.

Andrij Sybiha, następca Kułeby, wykonał pierwszy telefon jako minister spraw zagranicznych do Radosława Sikorskiego. Na początku października Sybiha odwiedził Warszawę i spotkał się z Andrzejem Dudą, przewodniczącymi obu izb parlamentu, Sikorskim i polskimi ekspertami. Wśród jego rozmówców nie było jednak Donalda Tuska, który jest dziś właścicielem największego kawałka tortu władzy w Polsce.

Co robić?

W obecnej sytuacji nie ma sensu działać w zwykłym formacie, ponieważ stanowisk Polski i Ukrainy nie da się szybko zmienić. Jedynym sposobem na uleczenie „rany pamięci” jest działanie asymetryczne. Ukraina bardzo by skorzystała, gdyby Wołodymyr Zełenski znalazł okazję, powiedzmy, w drodze do Ramstein, pokazać Andrzejowi Dudzie i Donaldowi Tuskowi swój plan zwycięstwa. Tak, tak, obu, bo w marcu politycy ci polecieli razem do Joe Bidena, by uzgodnić wzmocnienie zdolności obronnych Polski.

Przydałoby się też publiczne podpisanie umowy na zakup polskiej broni czy zintensyfikowanie działań polsko-litewsko-ukraińskiej brygady imienia Konstantego Ostrogskiego.

Nie potrzebujemy imitacji energicznych działań, ale kroków potwierdzających realną treścią tezę o strategicznym partnerstwie obu krajów
20
хв

Wołyń: rana pamięci

Jewhen Magda

Projekt badawczy „Historia Ukrainy: inicjatywa globalna”, który został zaprezentowana w Kijowie pod koniec września, jest już od dawna spóźniony. Zachodni intelektualiści i elity polityczne powinny wreszcie zrozumieć różnice między Ukrainą a Rosją – że to nie ci sami ludzie, nie ten sam język, a na pewno nie ten sam poziom determinacji do wszczynania wojen.

W ciągu zaplanowanego na trzy lata programu historycy przeprowadzą dziesiątki niezależnych badań, obejmujących okres od pierwszych śladów cywilizacji do dnia dzisiejszego.

Inauguracja projektu „Historia Ukrainy: inicjatywa globalna”. Zdjęcie: Akademia Dyplomatyczna przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych Ukrainy

„Tematy badań będą obejmować początki osadnictwa, rozprzestrzenianie się języków indoeuropejskich, stosunki między klasyczną Grecją a regionem Morza Czarnego, Europę wikingów, stosunki między Bizancjum a Kijowem oraz współczesne kwestie budowania narodów i imperiów” – czytamy w opisie ambitnego projektu.

Z wielu względów – politycznych, finansowych, ideologicznych – elity rządzące w Ukrainie nigdy nie przemyślały własnego dziedzictwa historycznego

Nigdy nie zgromadziliśmy utalentowanych ukraińskich historyków, by postawić przed nimi ważne zadanie wyjaśnienia tysiącletniego dziedzictwa lokalnych terytoriów i uświadomienia zachodnim kolegom po fachu, że istnieje odrębny ukraiński naród, z niezwykłą historią budowania własnej państwowości i chroniącej ją siły militarnej.

Podczas gdy Ukraińcy nie mieli czasu na zagłębianie się w siebie, rosyjska propaganda promowała własne narracje. Nic dziwnego, że przemówienia Joe Bidena czasami odnosiły się do „bliskich więzi rodzinnych między Rosjanami i Ukraińcami”. „The Economist”, skądinąd cenione medium, w jednym z artykułów ubolewał nad wzrostem nacjonalizmu w Ukrainie. Pisał również, że rosyjskojęzyczni obywatele Ukrainy mogą stać się bojownikami Putina.

To oznacza, że na Zachodzie nie ma zrozumienia, skąd pochodzą ci rosyjskojęzyczni obywatele. I dlaczego jest to temat do poważnych studiów nad imperialną polityką carskiej Rosji i stalinowskimi represjami

Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Czym jest Ukraina?” nasiliło się po tym jak rosyjski dyktator Władimir Putin udzielił w lutym 2024 roku wywiadu Tuckerowi Carlsonowi, trumpiście i wielbicielowi teorii spiskowych. Kremlowski agresor chciał się w nim zaprezentować się jako zbawca chrześcijaństwa i nowy przywódca wschodnich Słowian.

Ale od samego początku coś poszło nie tak, a sam gospodarz rozmowy, z natury cyniczny, był wyraźnie zażenowany. Putin przyniósł bowiem ze sobą jakieś kwity, które rzekomo „potwierdzają prośbę Bohdana Chmielnickiego o wzięcie pod silną opiekę moskiewskiego cara południowych terytoriów ziem rosyjskich ”.

Nie były to jednak skany jakichś nieznanych dokumentów, lecz zwykłe wydruki tekstów napisanych w programie Microsoft World, co pachnie bezczelnym fałszerstwem

Projekt uruchomienia zespołu badawczego jest więc bardzo na czasie. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, jak rosyjska propaganda działa na młodych ludzi, którym od dzieciństwa wbija się do głów, że przed przybyciem Rosji na okupowanych obecnie terytoriach Ukrainy nie było cywilizacji ani kultury.

Jak trafnie zauważa Anton Pawluszko, znany ukraiński analityk OSINT [biały wywiad – red.] w InformNapalm, „obecne pokolenie orków zostanie zastąpione przez jeszcze bardziej zdeprawowane pokolenie”.

Timothy Snyder, amerykański historyk, specjalista w dziedzinie dziejów Europy Środkowej i Wschodniej, Związku Radzieckiego i Holokaustu, przedstawił kilka uwag na temat tego, czym przede wszystkim interesują się jego koledzy.

Timothy Snyder. Zdjęcie: Akademia Dyplomatyczna przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych Ukrainy

Snyder uważa, że trwająca od ponad dwóch i pół roku wojna na pełną skalę uświadomiła wielu ludziom fakt, że Ukraina w ogóle istnieje. Teraz grupa naukowców proponuje tę kwestię rozwinąć, wyjaśniając, dlaczego jest ważna. Co robili tu starożytni Grecy? Jaki ślad pozostawili po sobie Scytowie? Jak ostatecznie wpłynęło to na oblicze dzisiejszej Europy – tradycje handlu, dyplomacji i sojuszy międzypaństwowych?

„Cała metoda nauczania historii Europy Wschodniej opiera się na rosyjskiej konstrukcji imperialnej. W rezultacie od Kalifornii po Niemcy nauczamy historii zgodnie z koncepcją, że to, co zaistniało w Kijowie i na Rusi 1000 lat temu, jest w jakiś sposób dzisiejszą Rosją” – opisuje główny problem zachodnich uniwersytetów w wywiadzie dla Liga.net Timothy Snyder. „Musimy z tym skończyć” – dodaje.

Celem projektu „Ukraińska historia: inicjatywa globalna” jest więc pokazanie, że ukraińska historia jest w rzeczywistości znacznie szersza niż Ukraina, znacznie szersza niż Rosja. I że jest powiązana z prawie wszystkim, co ważne w historii Europy i świata

Trzeba go zrealizować, by stworzyć lepszą alternatywę dla historii Putina i Miedwiediewa, którzy zdążyli już powiedzieć każdemu politykowi na świecie, że wszystko, co rosyjskie, w Ukrainie było i będzie.

Zachodni historycy obiecują dzieło liczące 3 miliony słów, czyli prawie 8500 stron wielkoformatowej książki. Jest jednak mały problem: to będzie historia Ukrainy pochodząca od zachodnich ekspertów i uwzględniająca to, jak widzą nas w swoim kontekście historycznym.

Aby ta praca była obiektywna, Ukraińcy też powinni przemyśleć swoje dziedzictwo. Jako niepodległy naród, jako ludzie, którzy wraz z Polakami i Litwinami zbudowali dwa silne państwa: Wielkie Księstwo Litewskie i Rzeczpospolitą Obojga Narodów.

Ważne jest, by zrozumieć swoje miejsce na mapie – aby nie stać się populacją funkcjonującą poza polityką, której nie obchodzi, pod jaką flagą żyje

Przez tak długi czas Ukraińcom wmawiano, że są narodem biernym, który przed II wojną światową nigdy nie walczył, że wielu zapomniało o tradycji armii, o doświadczeniu kampanii pod Azowem i Moskwą, o długiej wojnie z bolszewikami i o podziemnym ruchu oporu w XX wieku. Wszystko to sprawiło, że nasi politycy byli infantylni w budowaniu państwa, a nasza ludność (nie naród) bała się dać dodatkową hrywnę na rozwój własnej armii.

Wielotomowa historia Ukrainy pióra zachodnich uczonych może być w przyszłości krytykowana. Głównie dlatego, że nie skupia się na narodzie ukraińskim, a raczej na terytorium Ukrainy jako arenie wydarzeń europejskich.

Powinniśmy jednak potraktować to jak impuls do trzeźwej debaty i inspirację dla innych autorów do napisania własnej historii Ukrainy. Coś zapewne trafi do kosza, ale na pewno coś zostanie opublikowane i przetłumaczone na angielski.

I w końcu zmieni to smutny stan rzeczy, w którym encyklopedie dla dzieci w Wielkiej Brytanii wciąż używają rosyjskich transkrypcji nazw „Kijów” i „Charków”, a Ruś Kijowską nazywają „Rosją Kijowską”

Kiedy ukraińskie matki po raz pierwszy zauważyły te przeinaczenia, skontaktowały się z wydawnictwem, które wspomniane encyklopedie produkuje. Jednak tamtejsi biznesmeni przez długi czas ignorowali ich skargi. Zareagowali dopiero w 2024 roku, gdy skontaktowała się z nimi ambasada Ukrainy.

Teraz wydawnictwo obiecuje wypuścić poprawioną wersję.

Historia napisana przez Timothy'ego Snydera, Serhija Płochija, Anne Applebaum i innych uczonych z Zachodu nie rozwiąże wszystkich problemów związanych z dziedzictwem historycznym, o które Rosja prowadzi ludobójczą wojnę przeciwko jego twórcom, Ukraińcom. Istnieją jednak szanse na to, że ukraińskie dzieci za granicą nie będą już karmione fałszywkami o „Annie, rosyjskiej królowej Francji” i o tym, że „tylko Rosjanie zwyciężyli w II wojnie światowej”.

A analitycy szanowanych zachodnich mediów nie będą szermować stwierdzeniami o „ukraińskim nacjonalizmie”

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Historia na nowo. Jak zachodni naukowcy mogą uciszyć „historyka” Putina?

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Rewolucja technologiczna: jak ukraińskie drony wpływają na przebieg wojny

Ексклюзив
20
хв

Bezpieczeństwo w zamian za terytorium: plotki, rzeczywistość i ryzyka dla Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

USA bardziej martwią się ewentualną klęską Rosji niż przegraną Ukrainy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress