Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Nowy Czech, kryminał Mroza po ukraińsku i stary, dobry Remarque. Oto trzy książki, które powinnaś zabrać ze sobą na wakacje, na weekendowy wypad na wieś – albo po prostu przeczytać je na balkonie ze szklanką mrożonej herbaty
O czym myśli człowiek w obliczu śmierci? Kiedy Artem Czech przez pięć dni był pod ostrzałem w okopach w pobliżu Bachmutu, żałował, że już nie skończy swojej książki. Ale wrócił z frontu – i skończył. Miał bowiem w sobie to, co psychoterapeuta Viktor Frankl, były więzień Auschwitz i Dachau, nazwał fundamentalną siłą przetrwania i wolą życia.
„Pieśń otwartej ścieżka” to western o wojnie. Nie o naszej wojnie narodowowyzwoleńczej, a o amerykańskiej wojnie secesyjnej. Ale główny bohater Hnat jest nasz. To ukraiński chłop pańszczyźniany, który przemierzył Krym, przepłynął ocean, a następnie walczył w wojnie w USA po stronie północnych stanów. Co ciekawe, nauczył się pisać i czytać po angielsku, ale nie po ukraińsku. Uparcie jednak poprawia każdego, kto nazywa go „Rosjaninem”, podkreślając swoją ukraińską tożsamość. Tylko czy można zachować swą tożsamość, rozpuszczając się w innej kulturze?
Gdy były biały niewolnik Hnat zdaje sobie sprawę, że jest już zmęczony niekończącą się wojną, opuszcza armię i wraz ze swoim nowym przyjacielem, byłym czarnym niewolnikiem Samem i córką miejscowego plantatora, Heike, wyrusza w długą podróż przez Amerykę, lawirując między dwiema walczącymi armiami.
W trakcie lektury niejeden czytelnik będzie miał wrażenie, że „to nie tyle o nich, co o nas”
Pod wierzchnią warstwą przygód kryją się głębsze warstwy, o których czytelnik będzie myślał po zakończeniu lektury. A wszystkie one są w jakiś sposób związane ze słowem „ścieżka”. Ścieżka z Moskwy na Zachód, ścieżka wiodąca od niewoli do wolności, ścieżka niekończącego się zmęczenia niekończącą się wojną. Gdziekolwiek idziesz, gdziekolwiek podróżujesz, zawsze jesteś na jakiejś ścieżce.
Zdjęcie: MERIDIAN CZERNOWITZ
<frame>Remigiusz Mróz, „Wybaczam ci”<frame>
Wydawnictwo Czwarta Strona, przekład Magdalena Jeż
Poleca Natalia Riaba
Mam taką swoją tradycję: ilekroć podróżuję z Warszawy do Kijowa lub odwrotnie, zawsze zabieram ze sobą grubą książkę, zakładając, że zacznę ją czytać w pociągu i skończę na miejscu. Ale to nigdy nie działa w ten sposób. Wszystkie grube książki czytam dokładnie w 10 godzin. 400 czy 600 stron – proszę bardzo! Bo jest w tym jeden sekret: zawsze zabieram ze sobą w podróż powieści przygodowe lub kryminały. Często przypadkowe, ale zawsze trafiające w mój czytelniczy gust. Tak też było z „Wybaczam ci” – pierwszą książką Remigiusza Mroza, najpopularniejszego autora współczesnych kryminałów w Polsce, która ukazała się w języku ukraińskim.
Tego samego dnia dzieją się dwie rzeczy: na placu Konstytucji w Warszawie zostaje zamordowana dziewczyna – i znika mąż głównej bohaterki. Wydaje się, że między tymi wydarzeniami nie ma żadnego związku, lecz to tylko pozór. „Wybaczam ci” to nie jest wiadomość od nieznanej ci kobiety, którą chciałabyś zobaczyć w telefonie swojego męża. A bohaterka książki, Ina Kobryn, znalazła się właśnie w takiej sytuacji.
O czym jest ta historia? Kto i co komu wybacza?
Ta wiadomość nie byłaby tak ważna, gdyby kobieta, która ją wysłała, nie zginęła… Autor krok po kroku buduje misterną intrygę, umiejętnie ukrywając przed czytelnikiem wskazówki.
Kim jest morderca i co ze sprawą ma wspólnego mąż głównej bohaterk? Zakończenie tej książki jest naprawdę szokujące. Wydaje się, że znasz już każdą postać, jej charakter, potrafisz przewidzieć jej działania, ale kompletna układanka ujawnia się przed tobą dopiero na końcu.
Więc znajdź te 10 godzin, by przeczytać genialny kryminał Mroza jednym tchem
Pociąg relacji Warszawa - Kijów to najlepsze miejsce do czytania książek jednym tchem. Zdjęcie: Natalia Riaba
<frame>Erich Maria Remarque, „Łuk Triumfalny”<frame>
Wydawnictwo „Klub Książki Rodzinnej”, w tłumaczeniu Jewhena Popowycza
Poleca Maria Górska
Zapomnijcie o wszystkim, co wcześniej wiedzieliście o Remarque'u. Pisarz, którego czytaliśmy przed wojną, i Remarque dzisiejszy to dwa różne światy. Remarque „przedwojenny” to romantyczne opowieści o bohaterach z ubiegłego wieku – czymś odległym, nie z naszego życia. Dziś, gdy Rosja zrzuca bomby i atakuje ukraińskie miasta rakietami, próbuje przełamać front w obwodzie charkowskim i zajmuje kolejne metry ukraińskiego wschodu, są to historie o nas samych, naszych próbach i naszej miłości. Uderzają cię w serce nie po to, byś cierpiała, ale po to, byś zrozumiała coś więcej o sobie, przemyślała historię i spojrzała na świat w nowy, pełen nadziei sposób.
„Łuk Triumfalny” to niesamowita, wzruszająca historia miłosna napisana przez Remarque'a częściowo na podstawie jego własnego życia.
Książka oparta jest na pełnym piękna i napięcia związku pisarza z gwiazdą filmową Marleną Dietrich
To także historia emigranta, który w Paryżu ucieka przed prześladowaniami ze względu na swoje niemieckie pochodzenie. Bohatera dręczą upiory wojny, przed którymi ucieka w ramiona najpiękniejszej kobiety na ziemi – ale z którą nie może być, bo jest ona jednocześnie aniołem i demonem. Chce być z nią szczęśliwy, ale nie jest w stanie zarobić na utrzymanie swojej kochanki, mimo że jest utalentowanym chirurgiem. Po I wojnie światowej niemieccy imigranci we Francji są personae non gratae – zmuszeni do ukrywania się przed policją imigracyjną i pracy na czarno. Ludwig, kryjący się za fałszywym nazwiskiem Ravic, zarabia na życie, potajemnie naprawiając błędy paryskich ginekologów, w tym lokalnego „luminarza” – pozbawionego talentu profesora, który pobiera od kobiet ogromne pieniądze za aborcje, lecz mimowolnie je okalecza. Ravic przeżywa rozdzierającą serce historię miłosną, jednocześnie żyjąc w obsesji zemsty na gestapowskim oprawcy, odpowiedzialnym za zabójstwo jego narzeczonej i tortury w obozie koncentracyjnym.
Maria Górska z Remarque'em na balkonie w Warszawie. Fot: Beata Łyżwa
Czytam to w Warszawie, gdzie mój pobyt i pracę determinuje status UKR, a teksty w naszych mediach to często świadectwa bohaterów, którzy przeżyli rosyjskie tortury. Z Remarque'em przeszłość i teraźniejszość zlewają się w jedno. Jak magiczne lustro otwiera się portal między Kijowem, Lwowem, Warszawą i Paryżem. Podczas gdy ja, tymczasowa migrantka wojenna, leczę duszę w pobliżu obrazów i rzeźb w Muzeum Narodowym w Warszawie, bohater w 1939 roku udaje się do Luwru po lekarstwo na złamane serce…
Ulicami Warszawy, współorganizowane wspólnie przez Stowarzyszenie Pedagogów Teatru oraz Komisję Pracownic i Pracowników Domowych Inicjatywy Pracowniczej, przeszły – 13 i 14 kwietnia – dwa Pochody Opiekunek z Ukrainy.
– Chcemy lepszych warunków – od umów o pracę, po czas wolny od obowiązków. Kiedy czytałam postulaty, założonego 200 lat temu, pierwszego związku zawodowego pomocy domowej w Polsce, to w zasadzie są one takie same, jak nasze. To pokazuje, jak niewiele się zmieniło. Obecnie pracujemy albo na umowach śmieciowych, albo w ogóle bez nich. Nie zawsze jest to wina tego, że ktoś nie chce dać nam umowy o pracę – osoby starsze często nie mają rodziny i przez niską emeryturę nie są w stanie tego zrobić. Chciałybyśmy, żeby powstał program socjalny, który wspomoże biedniejsze osoby poprzez np. odprowadzanie przynajmniej części składek. Ulży im to finansowo i da możliwość zatrudnienia opiekunki, a nam da ubezpieczenie i pozwoli na skorzystanie z ochrony zdrowia na NFZ. Są też oczywiście nieuczciwi pracodawcy i z nimi też walczymy. Mamy sukcesy, bo gdy nasz związek zawodowy interweniuje, zwykle robią oni krok w tył i wypłacają wynagrodzenie. To jeden z wielu powodów, dla których warto do nas dołączyć – mówiła Rusłana Pobereżnyk, przewodnicząca Komisji Pracownic i Pracowników Domowych Inicjatywy Pracowniczej.
„Domagamy się legalnych warunków zatrudnienia,ubezpieczeń, prawa do odpoczynku”
W trakcie przemarszu z głośników było słychać nie tylko utwory skomponowane przez opiekunki we współpracy z artystką Magdaleną Sowul, ale też uczestniczki niosły megafony – stworzone przez Martę Romankiw – dzięki którym zgromadzeni mogli usłyszeć wypowiedzi także tych opiekunek, które nie mogły dotrzeć na pochód.
– Jesteśmy opiekunkami i troszczymy się o dzieci, osoby starsze, chore, zależne. Nasza praca jest niezbędna, ale wciąż niewidoczna i nieuregulowana. Domagamy się legalnych warunków zatrudnienia, ubezpieczeń, prawa do odpoczynku. Chcemy też szacunku do siebie i tego, co robimy. Pomagamy waszym bliskim, a wy nas niekiedy traktujecie, jak niewolnice. Żądamy godnego traktowania i odpowiednich wynagrodzeń, bo obecnie nie wystarczają one często nawet na miesiąc – mówiła jedna z nich.
– Osoba starsza, która mieszka sama, bez nas nie byłaby w stanie funkcjonować. Często potrzebuje pomocy przy wstaniu z łóżka, z jedzeniem, ubraniem się, nie mówiąc już o sprzątaniu, zrobieniu zakupów czy innych obowiązkach. Dzięki nam nie tylko może zostać w swoim domu, ale też dostaje od nas dużo ciepła, wsparcia, podniesienia na duchu. Za to jej dzieci mogą normalnie pracować. To odpowiedzialna i momentami stresująca praca, a bywa, że trudna psychicznie, gdy osoba, którą się opiekujemy umiera. Tym bardziej powinno się nas docenić – podkreślała uczestniczka pochodu. – Gdybyśmy nie przyszły do pracy nawet przez kilka dni z rzędu, to może nie byłby to koniec świata, ale stworzyłoby to ogromne problemy dla rodziny, która sama musiałaby się zająć bliską osobą – dodała inna.
– Bardzo denerwuje mnie, że są tak duże różnice w pensjach opiekunek polskich i ukraińskich. Pracodawcy bardzo chętnie szukają tych drugich, bo płacą im o wiele mniej
Większość Polek za takie stawki, jakie dostajemy, w ogóle nie zgłosi się do pracy. To niesprawiedliwe. Chcemy mieć zapewnione podstawowe prawa, naprawdę nie domagamy się nie wiadomo czego… – słychać było z głośników.
– Nasza praca naprawdę jest ciężka, często wymaga wstawania w nocy, bycia czujnym niemal 24 godziny na dobę. Oddajemy swój czas innym ludziom i brakuje nam wolnego. A musimy odpoczywać, bo nie jesteśmy maszynami. Tymczasem wiele opiekunek z Ukrainy pracuje bez dnia wolnego. Nawet na spotkania naszej komisji związkowej przychodzą na dwie godziny, a potem muszą od razu wracać do pracy. Tak dłużej być nie może – tłumaczyła uczestniczka pochodu.
„Większość Polek za takie stawki, jakie dostajemy, w ogóle nie zgłosi się do pracy”
Na zakończenie drugiego Pochodu Opiekunek z Ukrainy, członkinie związku zawodowego wręczyły petycję przedstawicielkom Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej:
„Szanowna Pani Ministro,
zwracamy się do Pani jako Komisja Pracownic i Pracowników Domowych, działająca w ramach Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza. Od kilku lat zrzeszamy osoby pracujące w sektorze opieki domowej. Nasza praca jest niepewna, a mimo to często niewidzialna, bardzo ciężka i nieuregulowana. Dlatego założyliśmy związek i dlatego upominamy się o działania rządu na rzecz poprawy naszej sytuacji.
Wnosimy o podjęcie prac nad systemowymi zmianami w obszarze zatrudnienia opiekunek. Obecnie większość z nas pracuje bez umów, poza systemem prawnym i zabezpieczeń socjalnych. W sektorze opieki nad dziećmi państwo już wdrożyło rozwiązania umożliwiające formalizację zatrudnienia, z dopłatami do składek i ułatwieniami w legalnym zawieraniu kontraktów. Dzieci postrzegane są jako nadzieja społeczeństwa, jego przyszłość, dlatego państwo chce im zapewnić to, co najlepsze. Ale starość to również przyszłość, nasza wspólna przyszłość. Apelujemy o
- stworzenie jasnych ram prawnych dla zatrudnienia opiekunek w prywatnych gospodarstwach domowych;
- wprowadzenie zachęt i ułatwień dla pracodawców zawierających legalne umowy;
- umożliwienie osobom wykonującym prace opiekuńcze dostępu do systemu ubezpieczeń, świadczeń i ochrony prawnej;
- instytucjonalne wsparcie w zakresie kontroli warunków pracy oraz przeciwdziałanie przemocy i wyzyskowi.
Nie chcemy już funkcjonować w szarej strefie, niewidoczne, pozbawione ochrony, zmuszone do pracy w warunkach niepewności i przemocy, przemęczenia i strachu, bez możliwości zabezpieczenia podstawowych potrzeb.
Z poważaniem,
Komisja Pracownic i Pracowników Domowych Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza”.
Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę społeczność romska w Polsce powiększyła się z 20 000 do 80 000 osób. Zarówno w Ukrainie, jak w Europie Romowie wciąż spotykają się z dyskryminacją i uprzedzeniami.Olena Vaidalovych, Ukrainka romskiego pochodzenia, jest jedną z działaczek na rzecz praw człowieka, które od lat bronią praw Romów.
Stereotypy na temat Romów dotykały Ołenę już od dzieciństwa. To zmotywowało ją do walki o prawa mniejszości i pracy nad zmianą nastawienia społeczeństwa do Romów. Po wybuchu wojny na pełną skalę przeniosła się do Warszawy, gdzie kontynuowała swoją działalność. Dziś wraz z polską fundacją W Stronę Dialogu pomaga Romom z Polski i Ukrainy.
Ołena wśród ludzi, o któych prawa walczy
Kiedy coś ginęło, patrzyli na mnie
– Rodzice są Romami – mówi Ołena. – Moje dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych, zwłaszcza w czasach szkolnych. Poza domem często spotykałam się z dyskryminacją i zastraszaniem. Do dziś pamiętam żarty, które mnie nie śmieszyły. ?
Często mówili do mnie: „Przepowiedz nam przyszłość”, „Powróż z ręki”. Kiedy coś gdzieś zniknęło, zawsze obwiniali mnie. Bo jestem Romką. To wszystko było bardzo przykre. Próbowali też wykluczać mnie z zajęć szkolnych. Byłam zdana na siebie. Mimo tego wszystkiego uczyłam się bardzo dobrze, chciałam być prymuską. Myślę, że niektórzy nawet mi tego zazdrościli.
Mówił taki na przykład: „Jak Romka może mieć lepsze stopnie ode mnie? Przecież Romowie nie potrafią czytać ani pisać”
Każde dziecko mniej zdeterminowane niż ja poddałoby się. Jestem dumna, że się nie poddałam. Jestem bardzo wdzięczna mojej mamie, że mnie wspierała i zawsze powtarzała: „Jesteś mądra, nie jesteś gorsza od innych. Możesz robić wszystko, co chcesz”. To dawało mi siłę i motywowało do działania.
Natalia Żukowska: Co dla Ciebie oznacza bycie Romką?
Ołena Wajdałowycz: To moja rodzina, język, kultura i tradycje, które mamy.
W kulturze romskiej najważniejszą rzeczą jest szacunek dla starszych. Nie ma czegoś takiego jak niesłuchanie ich. Oni zawsze mają ostatnie słowo
Na przykładzie mojej rodziny mogę powiedzieć, że nasze dziewczyny bardzo poważnie podchodzą do małżeństwa i zakładania rodziny. Wychowano mnie w przekonaniu, że musisz świadomie wybierać partnera. I budować związek tylko po upewnieniu się, że to jest osoba, z którą chcesz spędzić życie.
Jakie stereotypy na temat Romów pokutują w Ukrainie i w Polsce?
Inni ludzie są wobec Romów stronniczy. Istnieją różne stereotypy: pozytywne, negatywne i neutralne. Na przykład wiele osób uważa, że Romowie nie chcą pracować i kradną. To negatywne stereotypy. Do pozytywnych zaliczyłabym pogląd, że wszyscy Romowie tańczą i śpiewają, chociaż to nieprawda. Innym jest to, że wszyscy Romowie mają dar przewidywania przyszłości, co też nie jest prawdą. Nie można uogólniać i wyciągać wniosków na podstawie tych kilku osób, które znasz. W rzeczywistości inni wiedzą bardzo mało o Romach.
Przed wybuchem wojny na pełną skalę w Ukrainie istniało 16 romskich grup dialektalnych. Różnią się tradycjami i poziomem integracji ze społeczeństwem. Romowie różnią się także wyglądem. Czasami mówią mi, że nie wyglądam jak Romka. Niektórzy uważają, że Romowie muszą mieć ciemniejszą skórę, oczy i włosy. Ale to też nie jest prawdą.
Nie tylko Ukraińcy, ale także Polacy niewiele wiedzą o społeczności romskiej. Niedawne badania przeprowadzone w Polsce wykazały, że 72% Polek i Polaków nie zna ani jednej osoby ze społeczności romskiej
Niewiedza rodzi szkodliwe stereotypy. Znalazło to odzwierciedlenie w kampanii społecznej „Poznajmy się”, zainicjowanej przez fundację W Stronę Dialogu. Staramy się obalać stereotypy, bo mają one negatywny wpływ na naszą liczną społeczność. Rada Europy podaje, że w Europie żyje od 10 do 12 milionów Romów – a może nawet więcej. Nie można mierzyć tych wszystkich ludzi tą samą miarą.
Kampania społeczna zainicjowana przez fundację W Stronę Dialogu
Skąd wzięły się stereotypy na temat Romów? Dlaczego inni ludzie w nie wierzą?
Te stereotypy mają głębokie podłoże historyczne. Romowie pojawili się w Europie w XI-XII wieku i niemal natychmiast stali się obiektem podejrzeń, ponieważ mówili nieznanym językiem (romani), mieli własne tradycje, muzykę, wyróżniali się wyglądem, często podróżowali. A to budziło strach. Już w średniowiecznej Europie byli prześladowani i mieli zakaz osiedlania się w miastach.
W niektórych krajach Romowie byli nawet fizycznie piętnowani – naznaczano ich ciała. Na terytorium współczesnej Rumunii byli zniewoleni przez 500 lat, aż do XIX wieku
Podczas II wojny światowej nazistowski reżim zamordował ponad pół miliona Romów. Ten akt ludobójstwa nie został jeszcze odpowiednio uznany w przestrzeni publicznej.
Historyczne traumy odcisnęły głębokie piętno na pamięci społeczności romskiej i publicznym postrzeganiu Romów. Należy jednak pamiętać, że stereotyp to uproszczenie, mechanizm samoobrony przed skomplikowaną rzeczywistością. Spójrzmy głębiej i zapytajmy siebie: „Co tak naprawdę wiem o tej osobie? Czego konkretnie się boję?”. Nie idealizuję społeczności romskiej. Wszyscy jesteśmy różni i nikt nie może mówić za wszystkich. Tak, są sytuacje, gdy ktoś robi coś złego. Ale ważne jest, aby nie zastępować indywidualnej odpowiedzialności odpowiedzialnością zbiorową.
Dla większości ludzi Romowie są jak kosmici
Kiedy wpadłaś na pomysł, by zająć się przełamaniem stereotypów otaczających społeczność romską?
Jeszcze w szkole. Widziałam, że moi romscy rówieśnicy przechodzą przez to samo co ja. Pamiętam, jak pewna dziewczynka bawiła się z nami na placu zabaw, a jej matka podeszła do niej, zabrała ją od nas i zabroniła jej się z nami bawić. Zapamiętam ten bolesny moment do końca życia. Zdałam sobie sprawę, że nie chcę, by romskie dzieci przechodziły przez coś takiego. Z jakiegoś powodu dla większości ludzi Romowie są jak kosmici. A my jesteśmy Ukraińcami romskiego pochodzenia, naszą ojczyzną jest Ukraina. Tysiące Romów na ochotnika broni Ukrainy na froncie. To, że mamy ciemniejsze włosy i inne zwyczaje, nie czyni nas gorszymi.
Z koleżanką Noemi Łakatosz
Jesteś najmłodszą Romką, która (w wieku 20 lat) przemawiała na Forum ONZ ds. Mniejszości. Co chciałaś powiedzieć światu?
Nie chciałam przemawiać jak działaczka na rzecz praw człowieka, która wydaje jakieś zalecenia. Chciałam, by moje przesłanie dotknęło ludzkich serc. Był rok 2018, a właśnie wtedy 24-letni Rom zginął z rąk prawicowych radykałów w Ukrainie. Powiedziałam, że świat powinien na to zareagować, a osoby zaangażowane w zbrodnię powinny zostać ukarane zgodnie z prawem Ukrainy.
Jak się postrzega społeczności romskie w Europie?
Dziś możemy mówić o ewolucji i zmianie opinii w społeczeństwie. I to jest dokładnie to, o co nam chodzi w fundacji W Stronę Dialogu. Staramy się zmieniać negatywne opinie o społeczności romskiej w Polsce. A to, co robimy tutaj, rozszerzamy na inne kraje.
Prowadzimy kampanie informacyjne, współpracujemy ze znanymi czasopismami. To, że jestem pierwszą Romką, która pojawiła się na okładce znanego polskiego magazynu „Wysokie Obcasy”, jest krokiem naprzód. Inne media również opowiedziały historie romskich kobiet, które odniosły sukces. W ten sposób stopniowo zmieniamy niesprawiedliwe opinie na temat Romów.
Działamy też na polu edukacji, dając romskim dzieciom możliwość uczenia się bez barier. Pomagamy w znalezieniu zatrudnienia, współpracujemy z przedsiębiorstwami. Staramy się, aby Romowie w Polsce byli niezależni ekonomicznie, potrafili się integrować i osiągnąć stabilizację. Bardzo ważne jest dla nas, by czuli się tu bezpiecznie.
Kim są członkowie waszego zespołu?
Jedną ze współzałożycielek naszej fundacji jest dr Joanna Talewicz, Polka romskiego pochodzenia. Drugą jest dr Małgorzata Kołaczek, która ma duże doświadczenie w pracy ze społecznością romską. Od 2012 roku Joanna i Małgorzata prowadzą szkolenia edukacyjne dla policji, dziennikarzy i nauczycieli.
Po wybuchu wojny na pełną skalę w Ukrainie wielu Romów przyjechało do Polski. W 2022 roku Komisja Europejska podała, że około 100 000 Romów opuściło Ukrainę i wyjechało do innych krajów. Spotkaliśmy się z dyskryminacją uchodźców pochodzenia romskiego. Na przykład kiedy udaliśmy się do schronisk, do których trafiali uchodźcy, zobaczyliśmy, że Ukraińcy pochodzenia romskiego zostali oddzieleni od innych. Koordynatorzy w tych schroniskach powiedzieli, że w ten sposób starają się uniknąć napięć. Ponadto zauważyliśmy, że ci „lepsi” Ukraińcy mieli bardziej komfortowe warunki – łóżka, fotele. Natomiast tam, gdzie byli Ukraińcy pochodzenia romskiego, mogło nie być nic. Widziałam dzieci śpiące na kartonach, choć była zima. Z tym właśnie walczymy.
Ołena podczas wystąpienia na warszawskiej konferencji zorganizowanej przez OBWE
Kto pomaga finansowo Twojej fundacji?
Duża część naszych projektów została sfinansowana przez rząd USA. W związku z decyzją administracji Trumpa o zamrożeniu funduszy na programy pomocowe przechodzimy teraz przez bardzo trudny okres. Bo co się stanie, jeśli nas zabraknie? Dzieci, które wspieramy, zostaną bez dodatkowej pomocy. Młodzi ludzie, którymi się opiekujemy, nie będą mieli możliwości rozwijania swoich zainteresowań. Kobiety, które inspirujemy, stracą szansę na lepszą przyszłość. Nie będzie kolejnych kampanii na temat społeczności romskiej, nasze postulaty nie dotrą do ministerstw i polityków. Mamy jednak nadzieję, że dzięki dobrym ludziom i sponsorom będziemy kontynuować nasze działania na rzecz praw człowieka, które prowadzimy od 13 lat.
Wierzę w dobrą przyszłości Romów
Jakiej pomocy potrzebują teraz romscy uchodźcy w Polsce? Z jakimi problemami się do was zgłaszają?
Teraz koncentrujemy się na integracji społecznej romskich uchodźców z Ukrainy, którzy pozostali w Polsce. Skupiamy się także na pomocy polskim i rumuńskim społecznościom romskim w Polsce przede wszystkim w zakresie edukacji, zatrudnienia, kwestii prawnych, pomocy psychologicznej itp. Współpracujemy również z władzami lokalnymi i rządem oraz lobbujemy na poziomie międzynarodowym. Chcemy, aby politycy i dyplomaci brali pod uwagę potrzeby społeczności romskiej.
Romowie z Ukrainy są takimi samymi ludźmi, jak inni Ukraińcy. Chcą dla siebie jak najlepiej
Rozumieją, że aby odnieść sukces w życiu, potrzebują edukacji i pracy. Jedynym problemem jest, że nie zawsze to wykształcenie mogą zdobyć. Na przykład zdarzało się, że odmawiano nam zapisania romskich dzieci do szkoły. Słyszeliśmy, że nie ma miejsc. Oczywiście nie możemy stwierdzić, czy to prawda, czy nie. Ale jeśli romskie dziecko nie zostanie przyjęte do szkoły, nie pozostawiamy tego jako prywatnego problemu rodziny.
Kontaktujemy się z administracją szkoły, wyjaśniamy normy prawne, szukamy zrozumienia, a w razie potrzeby angażujemy prawników i władze oświatowe.
Jeśli chodzi o zatrudnienie, to i tu pojawiają się problemy. Romowie są zatrudniani, lecz z przeszkodami. Bardzo trudno im też wynająć mieszkanie. Raz pomogliśmy pewnej rodzinie, w której Romka pracowała dla międzynarodowej organizacji.
Kiedy negocjowaliśmy czynsz przez telefon, wszystko było w porządku. Gdy przyszliśmy na spotkanie, odmówiono nam. I tak przez cztery miesiące. Niektórzy Romowie nie przyznają się, kim są, ponieważ boją się dyskryminacji
Jeśli jakiejś rodzinie nie wynajęto domu tylko ze względu na jej pochodzenie etniczne, pomagamy jej prawnie, rozmawiamy z właścicielem domu, czasami zwracamy uwagę opinii publicznej za pośrednictwem mediów. Ale zawsze staramy się to robić poprzez dialog, a nie konfrontację. To jedyny sposób, by zmienić coś na głębokim poziomie i na długi czas.
Romowie, którzy znaleźli w Polsce schronienie przed Rosjanami
Kim są ludzie, którym pomagacie?
Na początku rosyjskiej inwazji nastąpił bardzo duży napływ uchodźców. Opowiem pewną historię. Była kobieta, której córka zmarła w Ukrainie. Ta kobieta została z ośmiorgiem wnucząt, z których jedno było niepełnosprawne. Widzieliśmy, że bardzo dobrze dogadywała się z innymi Romami, którym pomagaliśmy w schronisku, więc zaproponowaliśmy jej pracę. Pracuje z nami już prawie trzy lata. Takie przypadki, gdy nasi podopieczni stają się naszymi współpracownikami, nie są odosobnione.
Często ludzie trafiali do nas bez dokumentów. Tracili je podczas ucieczki przed bombardowaniem albo gubili gdzieś w pośpiechu. Nie było łatwo zalegalizować ich statusu. Bali się, nie wiedzieli, czy jutro będą mieli co jeść i gdzie spędzić noc. Pomagaliśmy im.
Patrząc tych ludzi trzy lata temu i teraz, widzę ogromną różnicę. Dziś są zintegrowani ze społeczeństwem, mówią po polsku, większość jest zatrudniona. Bardzo się z tego cieszę.
Wiem, że otrzymujesz wiele wiadomości od romskich dziewczyn. O czym piszą?
O swoich pragnieniach i marzeniach. Chcą budować karierę, dostać się na uniwersytety, próbują się odnaleźć. Ale piszą do mnie także młodzi chłopcy. Mój siostrzeniec powiedział kiedyś, że bardzo ważne jest dla niego, by mieć jakiegoś mentora.
Przez wieki społeczność romska była odizolowana, bała się dyskryminacji i prześladowań – ale to nas nie złamało. Młodzi ludzie są teraz bardziej otwarci. Wielu Romów odnosi sukcesy zawodowe. Pracują w Komisji Europejskiej, Radzie Europy, OBWE, ONZ, współpracują z rządem, są doskonałymi specjalistami, naukowcami, nauczycielami i lekarzami. Są wykształceni, znają języki obce. Patrząc na nich, wierzę w dobrą przyszłość Romów.
Wydawnictwo „Ranok” specjalizuje się książkach dotyczących edukacji, metodyki i w literaturze dziecięcej. Tworzy podręczniki, encyklopedie – i światowe bestsellery, które wysyła obrońcom Ukrainy. Kiedy 23 maja podczas ostrzału Charkowa została zniszczona tamtejsza drukarnia „Faktor-druk”, wśród 50 tysięcy zniszczonych ukraińskich książek znajdował się cały nakład podręczników do siódmej klasy do języka niemieckiego, które „Ranok” miał dostarczyć do regionów następnego dnia. Wiktor Krugłow, dyrektor generalny wydawnictwa, obiecał jednak, że przed początkiem nowego roku szkolnego zdążą przygotować nowe podręczniki.
18 czerwca prezydent Wołodymyr Zełenski podpisał projekt ustawy pozwalającej Ukraińcom, którzy w tym roku ukończyli 18 lat, kupować książki o wartości 908 hrywien za pośrednictwem specjalnej aplikacji „Dia”. Wiktor Krugłow jest przekonany, że będzie to potężna inwestycja w wydawanie książek. Sestry rozmawiała z nim o tym, jak ukraińscy wydawcy nauczyli się pracować pod ostrzałem i w obliczu ciągłych przerw w dostawie prądu. I o tym, jak książki stają się dla Ukraińców wsparcie w ciężkich czasach.
Już nie jest wszystko jedno, w jakim języku czytasz
Julia Malejewa: Z jakimi wyzwaniami mierzą się dziś wydawcy książek w Ukrainie?
Wiktor Krugłow: Obecna sytuacja ma zarówno pozytywne, jak negatywne strony. Zacznę od pozytywnych, ponieważ jestem z natury optymistą. Jeśli chodzi o rozwój biznesu wydawniczego i popyt na ukraińskie książki, wszystko wygląda dziś znacznie lepiej niż przed 2014 rokiem.
Według moich szacunków i szacunków innych ekspertów udział literatury rosyjskiej i rosyjskojęzycznej w rynku w tamym czasie wynosił od 60 do 70%. Były to książki importowane do Ukrainy lub drukowane tutaj przez filie rosyjskich wydawnictw. Rosyjski biznes wydawniczy wywierał silną presję na ukraiński przemysł księgarski, w szczególności pod względem skali, ponieważ literatura rosyjskojęzyczna była drukowana w dużych nakładach.
Była jeszcze jedna kwestia, która nie jest już tajemnicą:
Rosyjskie wydawnictwa wykupywały prawa autorskie do tłumaczeń światowych bestsellerów nie tylko na język rosyjski, ale także na ukraiński – choć po ukraińsku ich nie publikowały
W rezultacie przekłady słynnych dzieł pojawiały się na naszym rynku najpierw w języku rosyjskim, a ich ukraińskojęzyczne wersje musiały czekać bardzo długo.
I chociaż po 2014 r. ludzie zaczęli czytać po ukraińsku, do 2022 r. wiele osób nie dbało o to, czy czytają po ukraińsku czy rosyjsku, o ile książka była dostępna w którymś z tych języków. Po 2022 roku wszystko się zmieniło. I nawet jeśli istnieje wybór między czytaniem po rosyjsku lub angielsku, wiele osób wybierze angielski.
Rosyjskie książki nie są teraz sprzedawane w księgarniach z powodu zakazu importu. I bardzo dobrze. Co więcej, istnieje duże zapotrzebowanie na ukraińskie produkty kulturalne: książki, spektakle, filmy. Oczywiście, w Internecie jest wiele rosyjskich treści, ale myślę, że pozbędziemy się ich w ciągu kilku lat.
Drukować książki na generatorach
A negatywne strony?
Oczywiście, jest ich wiele. W czasie wojny bardzo trudno publikować książki i brać udział w wystawach, zwłaszcza za granicą. Ale „Ranok” jeździ do Frankfurtu, Londynu i Warszawy. W Londynie ludzie podchodzili do naszych stoisk, patrzyli na książki i mówili ze współczuciem: „Nie możecie teraz pracować”. A my pokazywaliśmy im książki wydane w 2024 roku. Zachodzili w głowę, jak to możliwe.
Branża wydawnicza nauczyła się pracować online, umowy są również zawierane online. Obecnie największym problemem jest to, że duże wydawnictwa znajdują się w Charkowie, gdzie są problemy z prądem i Internetem.
Kiedyś zadzwoniłem do operatora komórkowego, by dowiedzieć się, dlaczego w pobliżu jest wieża telefonii komórkowej, ale nie ma Internetu. – Bo tam nie ma prądu – usłyszałem. Podłączyliśmy więc wieżę do naszego generatora i zapewniliśmy połączenie nie tylko sobie, ale także niektórym mieszkańcom Charkowa
Nasi redaktorzy nauczyli się podłączać akumulatory samochodowe do zasilaczy awaryjnych, co pozwala im pracować przy komputerach przez 5-7 godzin. Wszystkim naszym pracownikom i autorom, którzy cierpią z powodu przerw w dostawie prądu, zapewniamy światłowodowy Internet – mają do niego dostęp nawet bez elektryczności.
Ale największym problemem jest to, że książka to przedmiot fizyczny. Trzeba ją wydrukować i gdzieś przechowywać. Nasz magazyn w Charkowie ucierpiał już dwukrotnie. Kilka tysięcy metrów kwadratowych powierzchni zostało uszkodzonych, a na dodatek włączył się system przeciwpożarowy i wszystko zalał wodą.
Teraz trzymamy więc książki i papier w kilku miejscach w różnych magazynach w Ukrainie: w Kijowie, Łucku, we Lwowie itd. Opracowaliśmy rozproszony system przechowywania książek, byśmy mogli „przełączać się” z jednego magazynu na drugi. W dzisiejszych czasach nie ma w Ukrainie bezpiecznego miejsca.
Przechowujemy wszystkie nasze pliki w chmurze, co również wymaga ogromnych zasobów, bo nasze treści są mierzone w terabajtach i muszą być przechowywane w sposób umożliwiający dostęp do nich.
No i oczywiście jest problem z drukarniami. „Faktor-druk” jest trzecią drukarnią zniszczoną przez Rosjan od początku inwazji na pełną skalę. Straty sięgają milionów hrywien. 23 maja spłonął prawie cały nakład nowego podręcznika do nauki języka niemieckiego dla siódmej klasy. Następnego dnia planowaliśmy dostarczyć go do regionów. Papier, który przywieźliśmy do druku kolejnego wydania, również został zniszczony – a także około tuzina tytułów dla dzieci, które były tam drukowane.
Najgorsze jednak jest to, że w drukarni zginęli ludzie, a wielu innych zostało rannych. Takich specjalistów trzeba szkolić latami, to bardzo duży cios dla całej branży wydawniczej.
Jak sobie z tym wszystkim radzicie?
Staramy się dywersyfikować działania: importujemy papier tylko w takiej ilości, jakiej potrzebujemy, drukujemy w różnych drukarniach, nie tylko w Charkowie. To duże wyzwanie, ponieważ teraz musimy włożyć wiele wysiłku w planowanie i logistykę. Wcześniej nie pochłaniało to tak dużej części naszych zasobów.
Często jesteśmy pytani: „Dlaczego nie chcecie się przeprowadzić?” Myślę, że to byłaby zdrada Charkowa. Łatwo przenieść komputery, ale przecież ludzie tu zostaną. Wielu pracowników ma rodziców, którzy nie chcą lub nie mogą wyjechać, niektórzy mają zwierzęta. A ewakuacja całego miasta jest niemożliwa.
Nasi pracownicy mówią więc: „Nie wyjeżdżamy. Pomyślmy lepiej o tym, jak wzmocnić obronę powietrzną i co zrobić z tymi dronami zwiadowczymi”
Wspomniał Pan o generatorach, bateriach i światłowodowym Internecie. Jakie inne rozwiązania wdrożyliście?
Mamy umowy z przestrzeniami coworkingowymi wyposażonymi w schrony przeciwbombowe, elektryczność i Internet – nasi pracownicy mogą tam pracować. Wiemy jednak, że w Charkowie nie ma obecnie ani jednego bezpiecznego miejsca. Zdarza się, że alarm trwa cały dzień. Staramy się też zapewnić naszym ludziom wsparcie psychologów.
Książki są teraz bardzo drogie.
Koszty papieru, energii elektrycznej i druku znacznie wzrosły. Wcześniej udział kosztów energii elektrycznej w wydatkach drukarni był nieznaczny, teraz może sięgać 20%, bo drukowanie na generatorach jest drogie.
Dlatego jeśli mówimy o dostępie do literatury dla Ukraińców, musimy pomyśleć o uzupełnieniu zbiorów bibliotek, biorąc pod uwagę to, że nie mają one pieniędzy na zakup nowych książek. Musimy się zastanowić, jak im pomóc. Być może powinniśmy zaangażować społeczność europejską.
Czytanie książek to przecież także spokój psychiczny. Kiedy czytamy, przenosimy się do wyimaginowanego świata. Jest takie piękne powiedzenie: „Im więcej książek przeczytałeś, tym więcej żyć przeżyłeś”. Może właśnie dlatego rośnie popyt na ukraińskie książki – ludzie potrzebują oderwać się od swoich problemów.
Świat czeka na ukraińskie książki
Robicie coś poza klasyczną, drukowaną książką?
W 2022 roku zdaliśmy sobie sprawę, że dzieci muszą się uczyć, bez względu na wszystko. Dlatego opracowaliśmy elektroniczne aplikacje podręczników z dodatkami wideo i audio. To interesujące rozwiązanie dla dzieci, ponieważ mają nie tylko podręcznik w formacie PDF, ale też podręcznik interaktywny. Mogą z niego korzystać również dzieci przebywające za granicą. Tak więc teraz jednocześnie publikujemy zarówno książki papierowe, jak ich wersje elektroniczne.
Jeśli chodzi o audiobooki, eksperymentujemy ze sztuczną inteligencją, ponieważ nagrywanie dźwięku nie jest tanie: studio, miksowanie, narrator. Nagranie audiobooka trwającego 3-4 godziny zajmuje około tygodnia, co przekłada się na duże koszty.
Jaki jest popyt na ukraińskie książki za granicą teraz, gdy z kraju wyjechało wielu Ukraińców z dziećmi?
Eksport naszego wydawnictwa znacznie wzrósł. Wcześniej eksportowaliśmy 5-10 tysięcy książek, teraz ponad 100 tysięcy. Nasze książki trafiają do prawie wszystkich krajów europejskich: Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii.
Czytelnicy mogą kupować je na naszej stronie internetowej, ale niemal wszystkie zagraniczne strony internetowe mają książki w języku ukraińskim. Rozmawiamy z urzędnikami konsularnymi i bibliotekami za granicą, aby również mogli kupować książki dla Ukraińców tam mieszkających.
Chciałbym więc zaapelować do Ukraińców, którzy zostali zmuszeni do wyjazdu do innych krajów.
System biblioteczny zamawia książki, o które proszą ludzie. Jeśli więc mieszkasz za granicą, przyjdź do lokalnej biblioteki i poproś o książki w języku ukraińskim. Jeśli będzie wiele takich próśb, biblioteki będą musiały je kupić
Bo to ważne, by nasi rodacy, którzy wyjechali, rozmawiali ze swoimi dziećmi po ukraińsku – by one ukraińskiego nie zapomniały. Te dzieci są przecież przyszłymi ambasadorami Ukrainy.