Exclusive
20
min

„Masz pieniądze na życie - zostań. Jeśli nie, wracaj do domu”. Jak żyją Ukraińcy w Bułgarii

Bułgaria przyznała status tymczasowej ochrony 175 tysiącom Ukraińców. Mimo braku programów integracyjnych dla uchodźców, wielu Ukraińcom, którzy przybyli do tego kraju, udało się znaleźć pracę. Niektórzy zdołali nawet zdobyć pracę w swojej specjalności lub założyć własną firmę. Sestry sprawdziły, z jakimi problemami borykają się ukraińscy uchodźcy w Bułgarii i jak sobie z nimi radzą

Kateryna Kopanieva
No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Latem czynsz jest 4-5 razy wyższy niż zimą

Ołesia Marczuk z Kijowa przyjechała do Bułgarii w marcu 2022 roku – z matką, synem w wieku szkolnym i kotem. Zamieszkali w mieście Sweti Włas, ponieważ wcześniej często spędzali tam wakacje.

Ołesia Marczuk z synem

– Znaliśmy miasto i mieliśmy dobre relacje z mieszkającą tam bułgarską rodziną – mówi Ołesia. – Gdy przyjechaliśmy w marcu 2022 r., spotkali się z nami i pomogli nam znaleźć hotel, w którym lokalne władze kwaterowały nowo przybyłych Ukraińców. Wtedy wszystkie hotele na wybrzeżu były puste, więc było mnóstwo miejsca. Uprzedzono nas jednak, że będziemy mogli zostać w hotelu do 1 czerwca, czyli do rozpoczęcia sezonu turystycznego.

Zakwaterowanie było bezpłatne. Jedzenie również miało być darmowe, ale w naszym hotelu, „Czajka”, mogli nam dać na przykład tylko startą marchewkę albo jedną miseczkę zupy na trzy osoby na lunch. Sami więc zapewnialiśmy sobie jedzenie. Naszej trzyosobowej rodzinie przydzielono jeden pokój. Wiem, że niektórzy Ukraińcy mieszkali w hotelu także latem, ale wtedy płacili już dodatkowo kwotę, która niewiele różniła się od kosztu wynajmu mieszkania. Co więcej, administracja hotelu mogła umieszczać w ich pokojach inne osoby – jeśli na przykład pokój był przeznaczony dla trzech osób, a mieszkało w nim dwoje Ukraińców.

Latem ceny w Bułgarii gwałtownie rosną. Dotyczy to zarówno hoteli, jak apartamentów.

Nawet jeśli jesteś stałym najemcą, który wynajmuje to samo mieszkanie od lat, cena może się różnić w zależności od sezonu

Na przykład miesięczny czynsz za nasze małe mieszkanie z jedną sypialnią i kuchnią typu studio poza sezonem wynosi 250 euro (plus media). Natomiast za każdy letni miesiąc musimy zapłacić ponad tysiąc euro. Wynajmujący może zaproponować 5 lub 6 tysięcy euro za rok z góry i wtedy koszt jest nieco niższy. Ale nie każdy jest w stanie dać takie pieniądze naraz.

W Bułgarii nie ma żadnych regularnych świadczeń socjalnych dla ukraińskich uchodźców

Przez cały czas pobytu w Bułgarii tylko raz wypłacono nam 350 lewów (około 175 euro). Ponieważ moja matka i ja jesteśmy uważane za różne rodziny, ona otrzymała taką samą kwotę. I to wszystko. W Bułgarii nie ma zasiłku dla bezrobotnych Ukraińców, więc nikogo nie obchodzi, czy pracujesz, czy nie.

Podobnie jest z edukacją dzieci: jeśli ukraińskie dziecko nie chodzi do szkoły, nikt go do tego nie zmusi.

Rząd nie pomaga Ukraińcom, ale też im nie przeszkadza. Jeśli masz pieniądze na wynajęcie mieszkania i utrzymanie się, zostań. Jeśli nie – wracaj do domu. Dlatego większość Ukraińców, których znam, pracuje. Nieznajomość bułgarskiego nie jest tu dużym problemem – zwłaszcza teraz, gdy na ulicach naszego miasta częściej słyszysz ukraiński niż bułgarski. Ukraińcy otworzyli tu już własne restauracje, centra rozrywki, świetlice dla dzieci, kawiarnie, sklepy, salony piękności i studia jogi.

Większość Bułgarów rozumie rosyjski, a teraz także ukraiński. Po angielsku nie mówią. Po przyjeździe zaczęłam uczęszczać na kursy bułgarskiego i zdałam egzamin na poziomie A1. Nie widziałam jednak potrzeby dalszej nauki języka, ponieważ cały mój krąg społeczny tutaj to Ukraińcy.

Ołesia jest z zawodu ginekolożką, ale w Bułgarii pracuje jako masażystka:

– Ukończyłam kursy masażu jeszcze w Ukrainie, podczas pandemii koronawirusa. Od tego czasu pracuję w niepełnym wymiarze godzin, masując koleżanki i przyjaciół. Od dawna chciałam odejść z ginekologii. Przeprowadzka do Bułgarii mi w tym pomogła.

Na początku zaoferowałam swoje usługi masażystki Ukraińcom, z którymi mieszkałam w tym samym hotelu. Kupiłam stół do masażu i inne niezbędne rzeczy – i zaczęłam szukać klientów w ukraińskich grupach. Razem z synem wydrukowaliśmy też ulotki z moim numerem telefonu i wkładaliśmy je pod wycieraczki samochodów z ukraińskimi tablicami. Moja baza klientów zaczęła rosnąć. Teraz zarabiam wystarczająco dużo, by utrzymać rodzinę.

Latem każdy mój dzień jest zaplanowany, bo mam wielu klientów. Zimą jest inaczej. W Bułgarii nawet biznesy takie jak mój zależą od pory roku.

Jeśli mieszkasz w hotelu, pracujesz 24/7

– W Bułgarii bez znajomości bułgarskiego i potwierdzonego dyplomu albo pracujesz w sektorze usług nastawionym na Ukraińców, albo sprzątasz. Ta druga opcja jest powszechna – mówi Ołesia Szykirlycka z regionu Odessy, która przeprowadziła się ze swoim synem w wieku szkolnym do Warny.

– Latem 2022 r., kiedy trzeba było albo wyprowadzić się z hoteli albo zapłacić więcej za dalszy pobyt, administracja hotelowa oferowała Ukrainkom pracę przy sprzątaniu lub w kuchni. Obiecywano ośmiogodzinny dzień pracy z zakwaterowaniem.

Wiele dziewcząt zgodziło się, ale później żałowały: okazało się, że jeżeli mieszkasz w hotelu, to tak naprawdę pracujesz 24 godziny na dobę.

Jeśli na przykład coś trzeba posprzątać w nocy, zrobisz to – nawet gdy nie ma tego w grafiku i to nie twoja zmiana

Początkowo też chciałam dostać pracę w hotelu. Ale kiedy powiedziałam, że przyjadę o wyznaczonej godzinie (mieszkałam już w wynajętym mieszkaniu), nie zgodzili się. Potrzebowali ludzi, którzy będą pod ręką przez całą dobę.

W pewnym sensie rynek pracy w Bułgarii jest bardziej podobny do ukraińskiego niż zachodnioeuropejskiego

Podobnie jak rynek wynajmu. Łatwo znaleźć lokum nawet na wynajem długoterminowy – nikt nie prosi o zaświadczenia o dochodach ani referencje od poprzedniego właściciela. Jeśli masz pieniądze, możesz się wprowadzić choćby jutro. Ale w każdej chwili możesz zostać eksmitowany. Sami teraz szukamy innego mieszkania, ponieważ to, w którym mieszkamy, właściciel obiecał swoim przyjaciołom. Znam dziewczyny, których właściciele weszli do ich mieszkań pod ich nieobecność i poprzestawiali rzeczy. Wszystko zależy od tego, na jaką osobę trafisz.

Wielu Bułgarów sympatyzuje z Ukraińcami i jest do nich przyjaźnie nastawionych. Ale nie wszyscy. Możesz tutaj spotkać też ludzi przychylnych Rosji – z wdzięczności za to, że niegdyś Rosja wyzwoliła ich przodków spod tureckiego jarzma. No i są Ukraińcy o prorosyjskich poglądach.

Wśród rodziców kolegów z klasy mojego syna byli Ukraińcy, którzy martwili się, że ich dzieci nie będą już mogły studiować literatury rosyjskiej w Ukrainie. Niektórzy oglądają rosyjskie kanały, niestety dostępne w Bułgarii. Z tego powodu nie mogę powiedzieć, że czuję się tu komfortowo.

Zgodnie z prawem Bułgarii Ukraińcy z bułgarskimi korzeniami mogą, przeszedłszy odpowiednią procedurę, otrzymać bułgarski paszport. Znam ludzi, którzy już to zrobili. Ja nie, bo nie planuję tu zostać

Olesia pracuje teraz w kawiarni:

– Na początku zmywałam naczynia, teraz jestem pomocniczką kucharza. Zespół i nastawienie są dobre. Jeśli chodzi o bułgarską kuchnię, to ona jest dla koneserów: dużo smażonych potraw, przyprawy dość specyficzne. Najlepszym daniem w miejscowych lokalach są smażone ziemniaki z serem. Często używają tu też syntetycznych przypraw, jak je nazywam, które nie są sprzedawane w Ukrainie już od dziesięciu lat.

Pomoc dla Ukraińców w Bułgarii pochodzi od wolontariuszy

Anastazja Bordejewa, lekarka z Odessy, jest jedną z niewielu Ukrainek, którym udało się nostryfikować dyplom lekarski w Bułgarii. Przyjmuje już pacjentów w Warnie i czeka na egzaminy potwierdzające jej specjalizację.

– Pierwszym warunkiem potwierdzenia mojego dyplomu była znajomość bułgarskiego – mówi Anastazja. – Poszłam więc na intensywne kursy, uczyłam się przez pięć godzin dziennie. Jednocześnie korzystałam z edukacyjnych aplikacji, oglądałam programy telewizyjne i czytałam po bułgarsku. Po sześciu miesiącach zdałam egzamin – i to był pierwszy etap mojej długiej podróży. Był bezpłatny, ale aby zostać do niego dopuszczonym, potrzebowałam poświadczonych notarialnie kopii mnóstwa dokumentów, za co musiałam sporo zapłacić.

Potem musiałam zdać pięć egzaminów z szóstego roku studiów; każdy kosztował 250 euro. Wolontariusze pomogli mi opłacić trzy z nich

Pod koniec tego roku czekają mnie jeszcze egzaminy potwierdzające moją specjalizację. Samo złożenie dokumentów do tych egzaminów (wraz z niezbędnymi tłumaczeniami i procedurami notarialnymi) kosztowało mnie już tysiąc euro. A mogłam do nich przystąpić tylko dlatego, że studiowałam na ukraińskim uniwersytecie w systemie bolońskim. Znam lekarzy z dużym doświadczeniem, którzy ukończyli ukraińskie uniwersytety wcześniej niż ja (kiedy nie mieliśmy jeszcze systemu bolońskiego) i kazano im studiować od początku – przez co najmniej pięć lat.

Na razie mam prawo do pracy w charakterze lekarza ogólnego, bez specjalizacji. Przyjmuję pacjentów w gabinecie lekarza rodzinnego. W Bułgarii lekarze rodzinni otwierają prywatne gabinety, które potem działają w ramach ogólnego systemu opieki zdrowotnej.

Opieka zdrowotna w Bułgarii jest objęta ubezpieczeniem, składka zaczyna się od 20 euro miesięcznie (dzieci i emeryci nie płacą). Jeśli masz ubezpieczenie, wizyta u lekarza wraz z badaniami, których zakres jest dość szeroki, kosztuje około półtora euro. Ale jeśli ubezpieczenia nie masz, sama wizyta będzie cię kosztować 25-30 euro.

Nie ma długich kolejek. Ze skierowaniem od lekarza rodzinnego często możesz umówić się na wizytę u specjalisty już następnego dnia. Ukraińcom trudno przyzwyczaić się do pewnych niuansów – na przykład nie rozumieją, dlaczego nie są im pokazywane wyniki badań (widzi je lekarz rodzinny, ale nie pacjent). Nieporozumienia często wynikają z bariery językowej, dlatego nasi pacjenci starają się szukać ukraińskich lekarzy.

Państwo nie zapewnia tłumaczy – tylko wolontariusze mogą tu pomóc. W rzeczywistości cała pomoc dla Ukraińców tutaj pochodzi wyłącznie od wolontariuszy, a nie od władz.

W Bułgarii przetrwać niełatwo. Musisz polegać tylko na sobie i swoim portfelu. Ale ten, kto szuka, znajduje możliwości

69 procent zadowolonych

W lipcu 2024 r. Agencja ONZ ds. Uchodźców opublikowała międzyagencyjny raport na temat ochrony i odpowiedzialności uchodźców z Ukrainy, w którym przeanalizowano warunki przyjmowania ukraińskich migrantów w siedmiu krajach europejskich: Bułgarii, Czechach, Węgrzech, Mołdawii, Polsce, Rumunii i Słowacji. Na podstawie wyników ankiet opracowano ocenę zadowolenia Ukraińców z warunków panujących w krajach przyjmujących. Bułgaria zajęła przedostatnie miejsce w tym rankingu (69 procent zadowolenia). Na ostatnim miejscu znalazła się Rumunia – z 61 procentami.

W raporcie zauważono, że Bułgaria nadal przyjmuje ukraińskich uchodźców, a jeśli ktoś nie ma gdzie mieszkać, nawet latem, musi zostać tymczasowo zakwaterowany w obiekcie komunalnym lub hotelu w ramach programu rządowego. Jeszcze w lutym 2024 r. w bazach i hotelach mieszkało 5 600 Ukraińców. W raporcie stwierdzono, że nowo przybyli uchodźcy mają takie same prawa jak ci, którzy przybyli bezpośrednio po rozpoczęciu inwazji.

Jeśli chodzi o świadczenia socjalne, mogą oni otrzymać jednorazową pomoc finansową w wysokości 1578 lewów (806 euro) rocznie, ale tylko w nagłych przypadkach. Według oficjalnych danych, taką pomoc otrzymało 142 Ukraińców. Innych zasiłków w Bułgarii nie ma. Jedynie osoby niepełnosprawne mogą liczyć na wsparcie państwa (od 19 do 152 euro miesięcznie, w zależności od stanu danej osoby), ale w praktyce otrzymanie takiej pomocy jest bardzo trudne.

Waria Dobrewa, wolontariuszka z Warny, powiedziała lokalnemu serwisowi „Mediapool”, że tylko kilku osobom udaje się uzyskać taką pomoc – i podała przykład Ukrainki z czwórką dzieci, z których jedno ma porażenie mózgowe i epilepsję (samo jedzenie dla tego dziecka kosztuje 2000 lewów miesięcznie). Dopiero po licznych skargach i wnioskach rodzinie udało się otrzymać miesięczny zasiłek w wysokości 1250 lewów.

Wśród problemów, z jakimi borykają się ukraińscy uchodźcy, Dobrewa wymienia także brak pomocy i ulg podatkowych na dzieci oraz niedostępność szkoleń, które mogłyby pomóc Ukraińcom w szybszym znalezieniu pracy

Nawiasem mówiąc, oficjalne statystyki dotyczące zatrudnienia ukraińskich uchodźców w Bułgarii nie są imponujące. Według rejestru zatrudnienia Krajowego Urzędu Skarbowego na dzień 30 czerwca 2024 r. tylko 14 786 ze 175 000 Ukraińców było oficjalnie zatrudnionych. Większość z tych osób mieszka w rejonach Burgas, Sofii i Warny. W raporcie stwierdzono, że większość Ukraińców pracuje w hotelach i restauracjach, w handlu i produkcji. „Jednocześnie odsetek Ukraińców zatrudnionych w szarej strefie kraju pozostaje nieznany” – czytamy w dokumencie.

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterek, Shutterstock

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska
ołeksandr kanibołocki wolontariat ukraina

Najtrudniej, gdy konto jest puste

Oksana Szczyrba: Jak się Pan dziś czuje? Wiem, że ostatnie wyprawy znacznie podkopały Pana zdrowie.

Ołeksandr Kanibołocki: Przejechałem na rowerze około 400 kilometrów z otwartym wrzodem. Jechałem z Jaremcza do Użhorodu, a potem przez obwód lwowski. Teraz jestem pod opieką lekarską. Przygotowuję się do kolejnej przejażdżki. Może już w maju, zależy od zdrowia.

Kiedy postanowił Pan zbierać pieniądze na wojsko?

W 2014 roku, gdy zaczęła się rosyjska agresja na Krymie. Rozumiałem, że nie będę w stanie walczyć, bo to już nie te lata, ale chciałem pomóc. W 2019 roku po raz pierwszy zacząłem zbierać pieniądze dla wojska w mojej wsi. Wysłałem dwie przesyłki do batalionu Szejka Mansura.

Ale samo tylko chodzenie i proszenie to nie moja bajka. W 2022 roku postanowiłem więc połączyć pomaganie wojsku z czymś, co mnie uspokaja. A uspokaja mnie jazda na rowerze. Wtedy odbyłem swoją pierwszą przejażdżkę: 500 km na rowerze „Ukraina”, 250 km do Baturyna i z powrotem. Zebrałem 12 000 hrywien, które przeznaczyłem na zakup opon dla samochodów 72 brygady.

Angażował się Pan w politykę?

W 2018 roku byłem zastępcą szefa rady sołeckiej. Chciałem służyć ludziom i kontrolować władze, lecz spotkałem się z presją i groźbami. Na przykład wtedy, kiedy ujawniłem, że podczas kampanii wyborczej w 2018 roku jeden ze sztabów przekupywał wyborców, dając im po 300-400 hrywien, i zamawiał brudne artykuły o przeciwnikach. By ukoić nerwy, jeździłem na rowerze po okolicy. A potem pomyślałem: dlaczego nie połączyć tego z wolontariatem?

Mój rower jest dla mnie niezawodnym pomocnikiem. Jest prosty, bez przerzutek, ale bardzo wytrzymały. Ma ponad 40 lat, mam go bodaj od 1982 roku. Jeśli coś pójdzie nie tak, coś dokręcę, coś nasmaruję – i jadę dalej. Zawsze mam ze sobą części zamienne. Nigdy mnie nie zawiódł.

Podobno chciał Pan wstąpić do wojska, ale Pana odrzucili.

Zadzwoniłem do batalionu ochotniczego „Słoneczko”. Poradzili mi, żebym pozostał na tyłach i robił to, co robiłem wcześniej.

Bliscy nie próbowali Pana odwieść od pomysłu z rowerem?

Próbowali. „Masz wnuki, masz dzieci” – mówili. Ale ja się uparłem.

Pierwsza przejażdżka była testem. Kiedy dotarłem do Romn [miasto w Ukrainie – red.], zacząłem szukać miejsca na nocleg. Dzwoniłem do znajomych, ale nikt nie odbierał, bo był dzień wolny. Postanowiłem więc jechać dalej, do Łypowej Dołyny. Tyle że jakieś 3-4 kilometry przed nią mój organizm przestał funkcjonować, serce zaczęło mi walić. Zatrzymałem się, a potem próbowałem dojść z tym rowerem do jakichś ludzi, ale nie miałem siły.

Stanąłem na poboczu, położyłem rower na ziemi. Było ciemno, padał deszcz, a ja na kolanach, nie wiedząc, co dalej robić

Wtedy zadzwoniła córka. Zapytała, gdzie jestem. Zrazu nie byłem w stanie odpowiedzieć, ale gdy doszedłem do siebie, powiedziałem jej, że wszystko w porządku, że jestem już prawie w Łypowej Dołynie. Tyle że ona zrozumiała, że nie wszystko jest w porządku.

Tak czy inaczej, bez względu na to, jak było ciężko, pedałowałem dalej. Bo nie mogłem strzelać, a chciałem pomóc.

Dotarłem do szpitala w Łypowej Dołynie, wolontariusze załatwili mi przyjęcie. Zbadali mnie. Deszcz nie przestawał padać, więc zostałem na dwa dni. A gdy pogoda się poprawiła, wróciłem na rower i kontynuowałem podróż. Tym razem bez komplikacji.

Planuje Pan swoje trasy?

Tak, ale czasami zmieniam je w zależności od sytuacji. Pytam miejscowych, gdzie jest najlepsza droga, gdzie mogę się zatrzymać. Wolontariusze pomagają mi znaleźć miejsca na nocleg.

Czasami nocowałem na posterunkach policji, w szpitalach albo hotelach opłacanych przez ludzi wspierających moją sprawę. Nawet przez posłów

Która wyprawa była najdłuższa?

Trzecia, 1200 km. Zebrałem wtedy około 1,6 mln hrywien.

Nie spodziewałem się, że uzbieram aż tyle. Przeżyłem nawet pewne rozczarowanie, gdy na początku nie było na koncie niemal nic. Ale wtedy niewiele osób o mnie jeszcze słyszało. Później dziennikarze zrobili o mnie materiał. I zadzwonił jakiś mężczyzna, który powiedział: „Chcę ci pomóc”. Ludzie zaczęli przekazywać darowizny.

Zbieram fundusze na własnych kontach. Nigdy nie daję pieniędzy komuś innemu, bo widziałem już, że czasami dary trafiają w niepowołane ręce. Wszystko sam mam pod kontrolą.

Gdy wolontariusze prosili o jakiś materiał o moich wyprawach, płaciłem za jego produkcję. Mam wszystkie rachunki, paragony, raporty – wszystko upubliczniam, pełna przejrzystość. Za zebrane przeze mnie pieniądze kupowaliśmy opony, drony, a nawet samochody. Ludzie to widzą i ufają.

Ile w sumie kilometrów przejechał Pan na rowerze?

Pierwsza przejażdżka to 500 km, druga 850 km, trzecia 1200 km, a czwarta 1100 km. Łącznie ponad 3600 kilometrów. Zebrałem już ponad 2 mln hrywien. Jedna wyprawa trwa 10-12 dni, w zależności od trasy. Przemierzyłem już wiele dróg.

Co jest najtrudniejsze podróży?

Moment kiedy sprawdzasz konto i nic tam nie ma. To bardzo trudne psychicznie. A fizycznie – podjazdy w Karpatach. Drogi są tam dobre, ale jest dużo zjazdów i podjazdów, a mój rower nie ma przerzutek, więc często muszę go nieść.

Bywa, że spędzam w trasie nawet 12 godzin dziennie. Czasami ludzie mi pomagali i mnie karmili, ale takie przekąski w pośpiechu podkopywały moje zdrowie.

Muszę jeździć w różnych warunkach pogodowych, także w ulewnym deszczu albo w upale. Ale zawsze jadę dalej, bo robię to dla tych, którzy trzymają front

Wyznaczam sobie cel, na przykład: „Dziś muszę dojechać do Sum”. Jak komputer – ustawiasz program i go wykonujesz. Czasami wyjeżdżałem w trasę o 2 nad ranem. Był też taki dzień, kiedy przejechałem 186 km. Wszystko jest możliwe, gdy masz cel.

To jest nasza Ukraina

Co Pan odkrył w czasie tych podróży?

Dużo piękna, wielu dobrych ludzi. To zmieniło mój ogląd spraw. Lecz chociaż podarowali mi rower sportowy, nadal jeżdżę na mojej starej, dobrej „Ukrainie”.

Jak ludzie reagują, gdy dowiadują się o Pana misji?

Bardzo dobrze. Szczególnie dobrze pamiętam okolice Iwano-Frankiwska. Sceneria była niesamowita – piękne domy, zadbane drogi. Zatrzymałem się i zacząłem robić zdjęcia. I wtedy z podwórka wyszedł mężczyzna: „Kim jesteś?”. Potem wyszedł kolejny, z sąsiedniego podwórka. Zanim zdążyłem to wyjaśnić, zaczęli przynosić mi pomidory, smalec, herbatniki. Podziękowałem, ale nalegali: „Bierz, jesteś wolontariuszem”.

Innym razem jechałem z Kijowa do Niżyna. Był ranek, miałem ochotę na coś gorącego. Zobaczyłem kobietę i zapytałem ją, gdzie mogę zjeść śniadanie. Była zaskoczona: „Co się stało?”. Wyjaśniłem, kim jestem, a ona otworzyła swoją torbę i wyjęła kilka kawałków domowego ciasta: „Weź, jeszcze gorące, właśnie upiekłam”. To było bardzo wzruszające. Tacy ludzie są prawdziwi, to jest nasza Ukraina. I to daje mi siłę, by iść dalej.

Jakieś zabawne historie?

Z Boryspola do Żytomierza wyjeżdżałem o 2 nad ranem, chciałem zdążyć przed końcem godziny policyjenj. Jechałem autem, w punkcie kontrolnym zatrzymała mnie policja. „A ty kto, dokąd, dlaczego tak wcześnie?” Wyjaśniam, że jestem wolontariuszem, jadę do Żytomierza. „A ty w ogóle wiesz, gdzie jesteś?”.

Już miałem im pokazać moje dokumenty, strony w Internecie, na których o mnie pisali, ale jeden mnie rozpoznał: „Więc to jest ten wolontariusz, który jeździ po całej Ukrainie!”. Pośmialiśmy się, zrobiliśmy sobie zdjęcie i ruszyłem w dalszą drogę.

Nieraz sprawdzali moje bagaże i pytali, czy nie mam w nich czegoś niebezpiecznego. Zawsze mam tylko ubrania i jedzenie.

Nie myślał Pan o jeżdżeniu w grupie?

Myślałem, ale nie każdy pojedzie na takim rowerze, jak mój. To nie jest rower sportowy. Kiedy jeździsz z kimś, musisz się dostosować, a ja jestem przyzwyczajony do własnego tempa. Gdy poczuję się źle, siadam, odpoczywam, piję wodę, a potem wracam na drogę. Jestem swoim własnym szefem.

Czuje Pan satysfakcję?

Tak. Naprawdę chciałem być przydatny i udało mi się. Zebrałem sporo pieniędzy, więcej niż mogłem sobie wyobrazić. Wolontariusze dzwonili i prosili mnie o pomoc dla różnych jednostek, a ja pomagałem.

Ludzie w Pana wsi są teraz życzliwsi?

Tak. Wiele osób podchodzi do mnie, dziękuje i życzy sukcesów. Są jednak tacy, którzy nadal wspierają lokalne władze, a te, delikatnie mówiąc, nie zawsze działają otwarcie. W mojej wsi sytuacja wciąż jest trudna: dużo polityki, opozycja pod presją, władze mi groziły. Ale ja zawsze mówię ludziom prawdę, dlatego większość mnie popiera.

Kiedyś zapytano mnie, dlaczego pensje w radzie sołeckiej są tak wysokie. Gdy oficjalnie poprosiłem o informacje na ten temat, zaczęła się nagonka. Poszedłem na policję. Jednak odkąd zacząłem działać jako wolontariusz, wszystko się uspokoiło.

Jak wolontariat zmienił Pana życie?

Przywrócił mi godność. Ci, którzy mnie atakowali lub kłamali na mój temat, przestali to robić. Bo poznali moją sprawę.

Ale najbardziej wzruszające jest to, że nawet wojskowi mi dziękują.

Gdy byłem w szpitalu, zadzwonił do mnie pewien żołnierz i powiedział: „Dziękuję za to, co zrobiłeś”. To dla mnie ważniejsze niż jakikolwiek medal

Zdjęcia: prywatne archiwum bohatera

20
хв

Ołeksandr Kanibołocki: – Wolontariat przywrócił mi godność

Oksana Szczyrba

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress