Exclusive
20
min

Nazywają je „trabajador” – czyli „pracowite”. Jak się żyje ukraińskim uchodźczyniom w Hiszpanii

Hiszpania udzieliła tymczasowej ochrony przed wojną 209 748 Ukraińcom i stała się czwartym krajem w Europie z największą liczbą ukraińskich uchodźców. Tylko Polska, Niemcy i Czechy wyprzedzają ją pod tym względem. Niektórzy spośród tych, którzy otrzymali tymczasową ochronę w innych krajach, myślą o przeprowadzce do Hiszpanii, gdzie „jest ciepło i morze”...

Kateryna Kopanieva

W Hiszpanii schroniło się ponad 200 tysięcy Ukraińców. Fot: Shutterstock

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Wskaźniki zatrudnienia wśród Ukraińców w Hiszpanii wciąż nie są najlepsze: od 2023 r. znalazło tu pracę zaledwie 15% ukraińskich uchodźców. Głównymi przeszkodami są bariera językowa i skomplikowana procedura potwierdzania dyplomów. Doświadczenia ukraińskich kobiet w Hiszpanii, z którymi rozmawiały Sestry, dowodzą jednak, że oba problemy można rozwiązać. Wiolina z Odessy, która obecnie mieszka w Barcelonie, i Natalia z Irpienia, która w momencie wybuchu wojny na pełną skalę przeprowadziła się do Sewilli, opowiadają o zaletach i wadach życia ukraińskiej migrantki w Hiszpanii.

Wiolina: Na wizytę u mnie nie czeka się miesiącami

– Przed inwazją pracowałam jako ginekolożka w Odessie – mówi Wiolina Wołkowa. – Wyjechałam do Hiszpanii, bo chciałam tu napisać pracę doktorską i na krótko przed wybuchem wojny wysłałam tutaj swoje dokumenty. Planowałam pracować jako lekarka w Ukrainie i prowadzić badania w Europie.

W trzecim roku pobytu w Hiszpanii Wiolina wciąż nie ma uprawnień do wykonywania zawodu, ale już udziela konsultacji w lokalnej klinice. Zdjęcie z prywatnego archiwum

– Zaczęłam uczyć się hiszpańskiego zaledwie sześć miesięcy przed wyjazdem, więc kiedy przyjechałam do Barcelony, nie byłam jeszcze nawet na poziomie A2. Pomógł mi angielski. Barcelona jest miastem turystycznym i wiele osób rozumie tu angielski (w Madrycie i Walencji o to trudniej), choć sam ten język nie wystarczy do podjęcia pracy. Zaczęłam intensywnie uczyć się hiszpańskiego. Chodziłam na zajęcia online z ukraińską nauczycielką, oglądałam specjalne programy i starałam się otaczać tym językiem tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Według Wioliny, jeśli chodzi o zakwaterowanie, większość Ukraińców w Hiszpanii polega na sobie:

– Przyjechałam z przyjaciółmi i na początku mieszkaliśmy w mieszkaniu, które wynajęliśmy na Airbnb. Mieliśmy nadzieję, że szybko znajdziemy coś na długoterminowy wynajem, ale okazało się, że bez hiszpańskiej umowy o pracę i poświadczenia stabilnego miesięcznego dochodu to prawie niemożliwe.

W Barcelonie znajduje się ośrodek dla uchodźców, w którym Ukraińcy otrzymują pomoc w załatwianiu formalności. Zaproponowali mi zakwaterowanie sto kilometrów od Barcelony, lecz kiedy zobaczyłam te tłumy matek z małymi dziećmi, które nie miały gdzie spać, pomyślałam, że oni potrzebują tego bardziej. Nawiasem mówiąc, kiedy szukałam mieszkania, ktoś rozbił szybę mojego samochodu i ukradł mi walizkę z rzeczami. W Barcelonie to nic niezwykłego.

Kradzieże i przestępstwa są tu powszechne. W restauracji miejscowy nie pójdzie do łazienki, pozostawiwszy torbę przy stoliku

Po miesiącu poszukiwań Wiolinie udało się znaleźć małe mieszkanie w Barcelonie za 900 euro. Znajomy właściciela pierwszego mieszkania, do którego trafiła, zgodził się wynająć je Ukraince bez historii kredytowej i pracy.

– Nie ubiegałam się o żadne zasiłki od państwa, od razu zaczęłam szukać pracy. Wydrukowałam swoje CV i obeszłam wszystkie piętnaście klinik w okolicy. Wszędzie informowałam, że mówię po angielsku, niemiecku, ukraińsku, rosyjsku, trochę po hiszpańsku. Zdawałam sobie sprawę, że nikt nie zatrudni mnie z dyplomem lekarskim, który nie został potwierdzony w Hiszpanii, miałam jednak nadzieję, że uda mi się dostać np. pracę recepcjonistki. Wszystko na nic. I wtedy przypadkowo spotkałam dziewczynę, która pracowała w prywatnej klinice leczenia niepłodności. Porozmawiała z kierownictwem i zaprosili mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Tak dostałam swoją pierwszą pracę w Hiszpanii. Jako asystentka lekarza.

Do moich obowiązków należało wypełnianie historii chorób, kierowanie pacjentów na badania i pełnienie roli tłumaczki dla ukraińsko- i rosyjskojęzycznych pacjentów – tłumaczącej jeśli nie na hiszpański, to przynajmniej na angielski. Wśród pacjentek było wiele Ukrainek, które musiały przerwać leczenie reprodukcyjne w kraju z powodu wojny i kontynuowały je za granicą.

Koledzy bardzo mi pomogli. Hiszpanie są niesamowicie otwartymi i życzliwymi ludźmi. Pamiętam, jak pewnego razu przyszłam do pracy w depresji i rozpłakałam się, bo nie potrafiłam nic powiedzieć po hiszpańsku. Monserat, pielęgniarka, przytuliła mnie i uspokoiła... Teraz pracujemy w różnych klinikach, ale nadal utrzymujemy ze sobą kontakt.

Przykład Wioliny podważa powszechne przekonanie, że nostryfikacja dyplomu medycznego w Europie może zająć nawet dziesięć lat. Potwierdziła już bowiem jedną ze swoich kwalifikacji:

– W Hiszpanii najpierw musisz potwierdzić dyplom z praktyki ogólnej (co już zrobiłam), a następnie specjalizację (w moim przypadku ginekologię). Na pierwszym etapie musiałam tylko zdać egzamin z hiszpańskiego. Ale aby potwierdzić specjalizację, być może konieczne będzie studiowanie i zdawanie egzaminów w danej specjalności.

Dyplom lekarza rodzinnego dał mi prawo do praktykowania ginekologii terapeutycznej. Nie mogę operować, ale mogę przyjmować pacjentów, kierować ich na badania i wypisywać recepty. Teraz mam własną praktykę lekarską w prywatnej klinice.

Nie ma już bariery językowej, dobrze mówię po hiszpańsku. Rozumiem też kataloński, który w Barcelonie można usłyszeć wszędzie. Większość moich pacjentów to Ukraińcy. Około 60 procent pochodzi z Ukrainy, kolejne 30 procent z krajów takich jak Estonia, Litwa, Gruzja i Armenia. Reszta to Hiszpanie i mieszkańcy Ameryki Łacińskiej.

Jako że Wiolina pracuje w prywatnej klinice, pacjenci nie muszą czekać miesiącami na wizytę:

– Można się ze mną spotkać w ciągu tygodnia od umówienia wizyty. W sektorze publicznym na wizytę możesz czekać nawet sześć miesięcy (zwłaszcza u wąskiego specjalisty).

Hiszpania ma bardzo dobrą medycynę ratunkową. Jak często żartują moi pacjenci, tu nie pozwolą ci umrzeć: udzielą pomocy szybko i na wysokim poziomie

Ale jeśli to coś pilnego, nikt nie przyjmie cię w ciągu dnia czy tygodnia. W Hiszpanii krajowy system opieki zdrowotnej jest finansowany wyłącznie z podatków. Podobnie jak w wielu innych krajach europejskich, jest przeciążony i brakuje w nim specjalistów. Osoby, które mogą sobie na to pozwolić, trafiają do prywatnych klinik. Tyle że średnia cena takiej choćby wizyty ginekologicznej z podstawowymi badaniami wynosi tam około 300 euro (płaca minimalna w Hiszpanii to około 1400 euro). I nie jest to jedyna rzecz, która zaskakuje Ukraińców.

Jedną z najczęstszych skarg, jakie słyszę od moich pacjentek z Ukrainy, jest: „Ja tu nie mogę zrobić USG!”

Jako lekarka mogę powiedzieć, że nie każdy, kto chce zrobić USG, rzeczywiście go potrzebuje. W Ukrainie często nadużywa się diagnostyki – gdy na przykład pacjent jest wysyłany na setki kosztownych badań bez jakichkolwiek wskazań, a następnie leczony nie z powodu choroby, a wyników tych badań. Takie podejście może tylko zaszkodzić.

W Hiszpanii lekarze ściśle trzymają się procedur, co zazwyczaj jest uzasadnione. Ale są też niuanse. Na przykład miałam pacjentkę z wczesną menopauzą, której hiszpańscy lekarze zgodnie z procedurą przepisali terapię hormonalną. Tyle że to nie poprawiło, a wręcz pogorszyło jej stan. Co więcej, okazało się, że wcześniej chorowała na nowotwór – a w takim przypadku hormony mogą być szkodliwe. Wybrałam inną terapię i stan kobiety się poprawił. I hiszpańskie, i ukraińskie podejście mają swoje plusy i minusy. Osobiście jestem za medycyną opartą na procedurach opartych na dowodach, ale wciąż z indywidualnym podejściem do pacjentów.

Według Wioliny hiszpańskie podejście do pracy, zwłaszcza do równowagi między pracą a domem, różni się od ukraińskiego:

– Większość Hiszpanów jest zrelaksowana, nikt nie lubi się przemęczać. Jeśli dniówka trwa do 6, to o 6:05 nikogo w pracy już nie ma.

Hiszpanie mówią na Ukraińców: „trabajador”, co oznacza „pracujący”, „pracowity”. Sami nie zaharowują się dla oszałamiających karier czy dużych zarobków. O wiele ważniejsze jest dla nich dbanie o siebie i cieszenie się życiem. Są również bardzo otwarci. Dla Hiszpanów nie jest problemem zagajenie rozmowy z nieznajomym na ulicy. Nieznajoma kobieta przechodzi obok, zaczyna rozmowę i w ciągu dziesięciu minut gada z tobą tak, jakbyś była jej najlepszą przyjaciółką.

Natalia: lekcje bachaty i panowie w perukach

Natalia z Irpienia przyjechała do Sewilli, gdy rozpoczęła się inwazja. Ona też mówi o otwartości Hiszpanów. W Ukrainie miała własną herbaciarnię, w Hiszpanii została trenerką tańca bachata.

– W Ukrainie taniec był moim hobby – przyznaje. – Tutaj też zaczęło się od hobby: najpierw tańczyłam dla siebie, potem zaprosiłam inne Ukrainki do tańca na świeżym powietrzu, w parku. To był sposób na odwrócenie uwagi od problemów i wymianę energii.

Z czasem zaczęła regularnie organizować takie tańce.

W Hiszpanii Natalia uczy Ukrainki tańczyć bachatę. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Natalia przyjechała do Sewilli wiosną 2022 roku. Początkowo państwo pomogło jej z zakwaterowaniem.

– Są trzy fazy, przez które przechodzą nowo przybyli Ukraińcy – mówi. – W fazie zerowej ludzie są umieszczani w hostelach lub hotelach. Ja trafiłam do hotelu w centrum Sewilli. Zakwaterowanie i posiłki były darmowe. Mieszkałam tam przez miesiąc, ale niektórzy przebywali tam nawet do 10 miesięcy.

W fazie pierwszej Ukraińcy są dzieleni na grupy i umieszczani w mieszkaniach, najczęściej po kilka rodzin w jednym. Mieszkałam w takim mieszkaniu z ukraińską rodziną.

Druga (ostatnia) faza to przeprowadzka do stałego mieszkania, które wynajmujesz. Niektórzy znajdują je na własną rękę, innym pomaga państwo lub organizacja charytatywna. Jeśli Ukrainiec zgłosił się do programu socjalnego i został uznany za bezrobotnego, ma prawo do pomocy w opłaceniu czynszu.

Oprócz pomocy w czynszu, niepracujący Ukraińcy mogą otrzymać około 450 euro na osobę na pokrycie kosztów utrzymania (kwota może się różnić w zależności od składu rodziny i innych okoliczności). Kiedy dana osoba idzie do pracy (co jest obecnie aktywnie wspierane przez władze lokalne), płatności ustają.

Natalia szybko znalazła swoją pierwszą pracę. Została sprzedawczynią w sklepie:

– W Hiszpanii networking jest bardzo rozwinięty. Możesz znaleźć pracę szybciej przez znajomych niż wysyłając CV

– Jestem bardzo towarzyską osobą, więc mimo słabej znajomości hiszpańskiego szybko nawiązałam przyjaźnie. To dzięki nim dostałam pracę w sklepie.

Nie mogę jednak nazwać tego doświadczenia szczególnie udanym. Nie znałam hiszpańskiego, nie rozumiałam wielu rzeczy, a to wpłynęło na sprzedaż – chociaż ta praca zdecydowanie pomogła mi podszlifować język. Równolegle uczyłam się hiszpańskiego: najpierw na bezpłatnych kursach, potem brałam prywatne lekcje.

Obecnie wynajmuję pokój w centrum Sewilli za 350 euro miesięcznie (mieszkanie w tym miejscu może kosztować około 1300 euro). Mówi się, że niektórzy Ukraińcy dostają mieszkania socjalne, których wynajem jest tańszy. Na przykład mój znajomy wynajmuje mieszkanie socjalne za jedyne 400 euro, tyle że znajduje się ono na obrzeżach Sewilli.

Jak już wspominałam, zajęcia z bachaty zaczęły się od spotkań Ukrainek, które chciały potańczyć na świeżym powietrzu. Potem dziewczyny zaczęły prosić mnie, bym nauczyła je tańczyć – i taka była geneza treningów. Nawiasem mówiąc, wiele lat temu pracowałam jako trenerka fitness, więc miałam pewne doświadczenie w nauczaniu.

Bachata to popularny taniec w Hiszpanii. Specyfika zajęć, które prowadzę, polega na tym, że tańczymy bachatę bez partnerów. To rzadkość w Hiszpanii. Teraz wśród moich uczniów są nie tylko Ukrainki. Przez grupy na Facebooku skontaktowały się ze mną kobiety z Polski i Kazachstanu.

Jeśli chodzi o stronę hiszpańską, to do tej pory tańczyła z nami tylko jednak Hiszpanka. Natomiast duże zainteresowanie naszymi zajęciami wykazują Hiszpanie (śmiech). Wciąż mnie pytają, czy mogą dołączyć. Kilku przyszło nawet na zajęcia w perukach i hidżabach.

Gdy im odmawiam, nie obrażają się – ludzie są tu naprawdę bardzo otwarci i przyjaźni. Uściski i pocałunki, nawet z nieznajomymi, to tutaj norma.

Kiedy kogoś poznawałam, z powściągliwością podawałam mu rękę. A w zamian słyszałam: „Natalia, dos besos!”, czyli: „Natalia, dwa buziaki!”

Większość Hiszpanów podchodzi do życia na luzie. Wielu poniżej czterdziestego roku życia mieszka z rodzicami. Są zrelaksowani i nie myślą o tym, jak szybko rozpocząć samodzielne życie. Być może to przez ten klimat. Na południu Hiszpanii latem upały sięgają 50 stopni, a w takiej temperaturze trudno myśleć o pracy. Ludzie robią wszystko powoli, czekając na sjestę lub okazję do relaksu przy lampce wina.

Kuchnia w Sewilli jest bardzo smaczna, głównie to owoce morza. Sardele i krewetki w cieście są przepyszne, gazpacho pije się tu jak sok. Bardzo popularne jest też salmorejo – coś jak gazpacho, ale z plasterkami jamonu, gotowanym jajkiem i czosnkiem. Restauracji, do których jesteśmy przyzwyczajeni w Kijowie – z wyszukanymi wnętrzami i kontami na Instagramie – tu nie ma. W Hiszpanii najbardziej popularne są miejsca, które wyglądają jak zwykłe knajpki, ale tutejsza kuchnia jest niesamowita.

Sewilla to ciekawe i autentyczne miasto. Nawiasem mówiąc, nadal odbywają się tu corridy, tyle że teraz są to tylko przedstawienia z udziałem byków, bez krwi i zabijania.

W maju Hiszpania odnotowała wzrost liczby nowo przybyłych Ukraińców. Nowa fala uchodźców została przypisana przez hiszpańską gazetę „Aleteia” zwiększonemu ostrzałowi ukraińskich miast. Gazeta zacytowała też alarmujące oświadczenie organizacji charytatywnej The Madrina Foundation, że niektórzy nowo przybyli Ukraińcy byli „zmuszeni spać na ulicy, także z małymi dziećmi”.

Organizacja wezwała władze, a także hotele i hiszpańskie rodziny, by zwróciły uwagę na ten problem i pomogły Ukraińcom, tak jak zrobiły to w 2022 roku.

Zdjęcia: FB Barcelona info, e_t_ennelin, farinasfoto, elpapelon/sewilskie jedzenie

No items found.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Ukraińcy pomagają Amerykanom z Los Angeles dotkniętym pożarem

Los Angeles płonie. Pożary w stanie Kalifornia są jednymi z największych w historii regionu. Ogień objął obszar 12,5 tysiąca hektarów, zmuszając setki tysięcy ludzi do ewakuacji. Zginęło co najmniej 25 osób, spłonęło ponad 10 tysięcy budynków. Strażacy pracują bez wytchnienia, lecz najpotężniejsze pożary nie zostały jeszcze w pełni opanowane.

Tragedię spowodowało samoczynne zapalenie się lasu po długiej suszy, swoje zrobił też huraganowy wiatr. Zewsząd płynie wsparcie dla osób dotkniętych przez katastrofę, powstają inicjatywy wolontariackie. W pomoc włączają się również Ukraińcy. Sestry rozmawiały z przedstawicielami ukraińskiej społeczności w Kalifornii, którzy pracują w jednym z centrów wolontariackich w pobliżu Los Angeles.

Ołeksandra Chułowa, fotografka z Odesy, przeprowadziła się do Los Angeles rok temu. Mówi, że kiedy wybuchły pożary, wciąż pojawiały się kolejne wiadomości o tym, ile osób straciło swoje domy. Ukraińcy natychmiast zaczęli się organizować:

– Aleks Denisow, ukraiński aktywista z Los Angeles, szukał wolontariuszy do pomocy w dystrybucji ukraińskiej żywności wśród poszkodowanych – mówi. – Posiłki są przygotowywane przez Ukrainki z organizacji House of Ukraine w San Diego. Przygotowały już ponad 300 litrów barszczu ukraińskiego i około 400-500 krymskotatarskich czebureków. Zebraliśmy się z naszymi przyjaciółmi i postanowiliśmy przyłączyć się do tej inicjatywy.

Rozwoziliśmy jedzenie w okolicach tej części miasta, w której doszło do pożarów. Na obóz dla wolontariuszy udostępniono nam duży parking. Było nasze jedzenie, był duży ukraiński food truck z Easy busy meals – serwowano z niego pierogi. Inni rozdawali ubrania, pościel, produkty higieniczne itp. Każdy robił, co mógł. Naszym zadaniem było nakarmienie ludzi. Zaczęliśmy o 10.00 i skończyliśmy o 20.00.

W sumie było nas około 30. Panią, która smażyła chebureki przez 10 godzin bez odpoczynku, w pełnym słońcu, żartobliwie nazwaliśmy „Generałem”. Jak przystało na prawdziwą Ukrainkę, wzięła sprawy w swoje ręce i przydzieliła każdemu z nas zadanie. To silna, lecz zarazem miła kobieta.

Rozdaliśmy około 1000 talerzy barszczu. Obszar, na którym działaliśmy, był dość rozległy, więc chodziliśmy po nowo utworzonym „centrum pomocy” z głośnikiem, przez który informowaliśmy, że mamy pyszne ukraińskie jedzenie – za darmo. Na początku miejscowi trochę obawiali się jeść nieznane im potrawy, ale kiedy spróbowali, nie mogli przestać. Czebureki bardzo im zasmakowały, przypominały im lokalne danie empanadas. Ustawiła się po nie bardzo długa kolejka.

Anna Bubnowa, wolontariuszka, która uczestniczyła w inicjatywie, napisała: „To była przyjemność pomagać i proponować ludziom nasz pyszny barszcz. Wszyscy byli zachwyceni i wracali po więcej”.

Aleks Denisow, aktor i aktywista, jeden z organizatorów pomocy mieszkańcom Los Angeles dotkniętym kataklizmem, mówi, że społeczność ukraińska w południowej Kalifornii jest liczna i aktywna. Dlatego była w stanie szybko skrzyknąć wolontariuszy, przygotować posiłki i przybyć na miejsce.

Na swoim Instagramie Aleks wezwał ludzi do przyłączenia się do inicjatywy: „Przynieście wodę i dobry humor. Pomóżmy amerykańskiej społeczności, która przez te wszystkie lata pomagała społeczności ukraińskiej”.

– Wielu Ukraińców, jak ja, mieszka na obszarach, z których ewakuowano ludzi – lub na granicy z takimi obszarami – mówi Aleks. – Trudno nam było się połapać, co się naprawdę dzieje. To było tak podobne do naszej wojny i tego żalu po stracie, który odczuwamy każdego dnia. To Peter Larr, Amerykanin w trzecim pokoleniu z ukraińskimi korzeniami, wpadł na ten pomysł, a my wdrożyliśmy go w ciągu zaledwie 24 godzin.

Niestety mieliśmy ograniczone możliwości, więc musieliśmy podziękować wielu osobom, które chciały pomagać wraz z nami. Amerykanie byli niesamowicie wdzięczni i wręcz zachwyceni naszym jedzeniem. Rozmawiali, dzielili się swoimi smutkami i pytali o nasze.

Naszego barszczu, pierogów, chebureków i innych potraw spróbowało 1000, a może nawet 1500 osób. Jednak wiele więcej było tych, którzy podchodzili do nas, by po prostu porozmawiać, zapytać o wojnę w Ukrainie, o nasze życie, kulturę.

Lokalni mieszkańcy masowo opuszczają niebezpieczne obszary, powodując ogromne korki na drogach. Pożary ogarnęły już 5 dzielnic miasta, wszystkie szkoły są zamknięte. Już teraz ten pożar został uznany za najbardziej kosztowny w historii. Swoje domy straciło też wiele hollywoodzkich gwiazd, m.in. Anthony Hopkins, Mel Gibson, Paris Hilton i Billy Crystal.

Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Ołeksandry Chułowej i Aleksa Denisowa

20
хв

Barszcz dla pogorzelców. Jak Ukraińcy pomagają ofiarom katastrofy w Los Angeles

Ksenia Minczuk

Starszy dżentelmen na rowerze zatrzymuje się przy kawiarni „Krajanie” na obrzeżach Tokio. Wchodzi do środka, kłania się, wyjmuje z portfela banknot o największym nominale, 10 tysięcy jenów (2700 hrywien), wkłada go do słoika z ukraińską flagą, ponownie się kłania i w milczeniu wychodzi.

– O mój Boże, on spróbował naszego barszczu wczoraj na festiwalu! – wykrzykuje Natalia Kowalewa, przewodnicząca i założycielka ukraińskiej organizacji non-profit „Krajanie”.

Ukraińska kawiarnia „Krajanie” na obrzeżach Tokio

To właśnie dzięki jedzeniu na wielu festiwalach, które są w Japonii niezwykle popularne, miejscowi nie tylko dowiadują się o Ukrainie od samych Ukraińców, ale także chętnie im pomagają. W ciągu ostatnich 2,5 roku w tej skromnej kawiarni i na imprezach charytatywnych organizowanych przez „Krajan” zebrano prawie 33 miliony hrywien (3,3 mln zł). Pieniądze zostały przeznaczone na odbudowę domów w Buczy i Irpieniu, zakup leków, generatorów prądu, karetek pogotowia i pojazdów ewakuacyjnych do Ukrainy.

Przed inwazją w 127-milionowej Japonii mieszkało zaledwie 1500 Ukraińców. Jednak w 2022 r. ten kraj, tradycyjnie zamknięty dla obcokrajowców, wykonał bezprecedensowy ruch, przyznając zezwolenia na pobyt kolejnym 2600 Ukraińcom. To trzykrotnie więcej niż liczba uchodźców ze wszystkich innych krajów w ciągu ostatnich 40 lat.

Uchodźcom z Ukrainy zapewniono zakwaterowanie, ubezpieczenie zdrowotne i wynagrodzenie wystarczające na utrzymanie. Ponadto ponad stu ukraińskim studentom, którzy uczą się japońskiego lub kontynuują naukę na uniwersytetach, umożliwiono naukę bezpłatną.

Japonia organizuje również rehabilitację fizyczną i psychiczną dla ukraińskich żołnierzy i opłaca zakładanie im protez bionicznych

Dla ukraińskich imigrantów Japończycy byli niezwykle serdeczni . Gdy do Komae, 83-tysięcznego miasta w prefekturze Tokio, przybyła Ukrainka ubiegająca się o azyl, lokalna społeczność zapewniła jej m.in. ogród warzywny – bo Japończycy dowiedzieli się, że Ukraińcy uwielbiają uprawiać warzywa w ogródkach. Stało się tak, mimo że większość japońskich domów ogródków nie ma, ponieważ ziemia tam jest bardzo droga.

– W maju 2022 r. burmistrz Komae zorganizował nawet ukraiński festyn – mówi Natalia Kowalowa. – Wszyscy zostali poczęstowani barszczem, było też pudełko na datki. Za te pieniądze „Krajanie” byli później w stanie uruchomić projekty wolontariackie, także w Ukrainie. Idąc za przykładem Komae, inne japońskie miasta też zaczęły organizować podobne imprezy. Zaczęliśmy prowadzić wykłady, ponieważ wielu Japończyków poprosiło nas o wyjaśnienie, dlaczego wybuchła ta wojna. „Jesteście braterskim narodem” – mówili, a my opowiadaliśmy o głodzie, represjach, historii Krymu. Japończycy są pełni troski, współczują i chcą pomóc.

Rodzina Natalii mieszka w Kraju Kwitnącej Wiśni od ponad 30 lat. Z zawodu jest nauczycielką. Uczyła w japońskiej szkole i wraz z mężem założyła ukraińską szkołę niedzielną „Dżerelce” [Źródło – red.] – oraz „Krajan”. W 2022 roku postanowiła bez reszty poświęcić się działalności społecznej i wolontariackiej.

Japonia to kraj festiwali. „Krajanie” reprezentują swoją ojczyznę na różnych takich wydarzeniach w całym kraju niemal co tydzień, a czasem nawet 5-6 razy w miesiącu. Rozdają ulotki, współpracują z lokalnymi mediami, częstują Japończyków barszczem i gołąbkami

– Droga do japońskiego serca wiedzie przez jedzenie – mówi Natalia. – Bo jedzenie to ich największa rozrywka i ulubione zajęcie. Na festiwalach jesteśmy jedynymi, którzy prezentują coś z zagranicy, reszta to jedzenie japońskie. Na początku myślałam, że nasze dania będą dla miejscowych zbyt ciężkie. W przeciwieństwie do kuchni japońskiej, my gotujemy długo i jemy dość tłuste potrawy. Ale nie – im to smakuje. Zazwyczaj ostrożnie podchodzą do wszystkiego, co nowe, ale kiedy już spróbują, szczerze to doceniają. W zeszłym roku niechętnie próbowali ukraińskiego jedzenia na festiwalach, ale w tym są już kolejki: „Byliście tu w zeszłym roku! Chcemy zamówić jeszcze raz, tak nam zasmakowało”.

Chociaż Japończycy z natury są ostrożni wobec wszystkiego, co nowe, bardzo polubili ukraińską kuchnię

Natalia wspomina, jak niedawno „Krajanie” wzięli udział w festiwalu o trzystuletniej historii w tokijskiej dzielnicy Asakusa. Podeszła do nich japońska rodzina, kobieta dużo wiedziała o Ukrainie. Powiedziała, że ugotowała już barszcz ukraiński według przepisu z Internetu, nawet pokazała zdjęcie. A żegnając się, zakrzyknęła: „Chwała Ukrainie!”.

To właśnie po jednym z takich festiwali pewna 80-letnia Japonka podeszła do Ukraińców i zaproponowała im otwarcie kawiarni w lokalu, którego była właścicielką. Na początku bez czynszu, a potem – w miarę możliwości.

– Oczywiście na początku nic nam nie wychodziło, ale z czasem zaczęliśmy sobie radzić – wspomina Natalia Łysenko, wiceszefowa „Krajan”.

Przyjechała do Japonii 14 lat temu – i wyszła tu za mąż. Szukała ukraińskiej szkoły dla swojej córki i tak poznała Natalię Kowalową, założycielkę szkoły „Dżerelce”. Dziś nadzoruje pracę kawiarni, choć jej głównym zajęciem jest nauczanie angielskiego w japońskiej szkole.

Napływowi Ukraińcy natychmiast zaczęli szukać pracy, choć nie mówili po japońsku. Dlatego kawiarnia od razu ustaliła priorytety: zatrudni osoby ubiegające się o azyl, nawet jeśli nie są profesjonalnymi kucharzami. I tak nawet te Ukrainki, które nigdy wcześniej nie gotowały, po pracy w kawiarni zaczęły uszczęśliwiać swoje rodziny domowym jedzeniem.

W kawiarni Japończycy mogą skosztować tradycyjnych ukraińskich potraw

W menu znajdziesz barszcz, gryczane naleśniki, pierogi z pikantnym i słodkim nadzieniem, a także naleśniki, racuchy, kotlet po kijowsku i zestawy obiadowe. Ciasto z dżemem jagodowym jest niezwykle popularne, szczególnie na festiwalach. Ceny są ukraińskie: pierogi – 700 jenów (160 hrywien), naleśniki – 880 jenów (200 hrywien), barszcz ukraiński – 1100 jenów (260 hrywien).

Buraki kupują od lokalnych rolników, kaszę gryczaną można dostać w sklepie Ukrainki, która importuje ją z Europy. Koperek pochodzi od innej Ukrainki, która uprawia go specjalnie dla tej kawiarni

Robią też własny smalec, a zamiast kwaśnej śmietany używają japońskiego jogurtu bez dodatków. Warto również wspomnieć o doskonałym wyborze ukraińskich win, które nawet w ukraińskich restauracjach nieczęsto są oferowane. Jest więc „Beykush”, jest „Stakhovsky”, „Biologist”, „Fathers Wine”, są miody pitne „Cikera”. Wszystko importowane z drugiego krańca świata przez dwie firmy.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat. Znajduje się daleko od centrum Tokio, nawet nie w pobliżu stacji metra. Ale ludzie przychodzą tu nie tylko z sąsiednich dzielnic – przyjeżdżają także z innych miast i regionów, czasem oddalonych o setki kilometrów. Raz nawet przyjechali w czasie tajfunu! Japończycy chcą spróbować egzotycznej kuchni, ale także wziąć udział w organizowanych tu wydarzeniach.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat

„Krajanie” marzą o ukraińskim centrum w Japonii, założyli już zresztą mały ośrodek kulturalny – właśnie w kawiarni. Co miesiąc odbywają się tu wystawy fotograficzne, warsztaty i wykłady w języku ukraińskim i japońskim: jak malować w stylu petrykiwki [Petrykiwka to osiedle w obwodzie dniepropietrowskim, które słynie z malowideł z motywami roślinnymi i zwierzęcymi – red.], jak robić ukraińską biżuterię i diduch [ukraińska dekoracja świąteczna ze słomy – red.]. Czasami nawet Ukraińcy są zszokowani. Niektórzy mówią, że musieli przyjechać aż do Japonii, by nauczyć się robić symbole ukraińskiego Bożego Narodzenia.

Kuchnia kawiarni przygotowuje również dania do degustacji na festiwalach. By wziąć udział w takich wydarzeniach, musisz najpierw dostarczyć organizatorom plan pomieszczenia, w którym będziesz gotować, a także listę wszystkich produktów – bo na przykład latem gotowanie potraw z mlekiem jest zabronione. Kuchnia „Krajan” uczestniczyła też w przygotowaniu potraw na przyjęcie z okazji Dnia Niepodległości w Ambasadzie Ukrainy w Japonii.

Osobną pracą są kulinarne kursy mistrzowskie dla Japończyków. Cieszą się ogromną popularnością

– Kuchnia w kawiarni jest na to za mała, dlatego tanio wynajmujemy kuchnie miejskie, przygotowane do prowadzenia zajęć kulinarnych – zaznacza Natalia Łysenko. – W tym miesiącu zorganizujemy trzy takie wydarzenia, każde dla 20 osób. Oznacza to, że 60 Japończyków będzie mogło ugotować sobie nasz barszcz we własnym domu. Wybór dań na kursy mistrzowskie jest różnorodny: pierogi, zrazy, naleśniki, kapuśniak, grochówka z grzankami, faszerowana papryka, sałatka z buraków i fasoli. Rozpoczęliśmy również współpracę z kawiarnią „Clare & Garden”. Ten lokal w stylu angielskim został otwarty przez Japonkę na dziedzińcu jej domu i zaprasza Ukraińców na ukraiński lunch dwa razy w miesiącu.

Najnowszą innowacją jest dostarczanie jedzenia przez Uber Eats. Yuki Tagawa, menedżerka ds. obsługi klienta, przyszła do kawiarni, by omówić szczegóły współpracy. Mówi, że zrobiła to z własnej inicjatywy. Chce, by Japończycy nie tylko próbowali nowych potraw, ale też bardziej zainteresowali się Ukrainą – poprzez jedzenie.

– Kuchnia ukraińska ma bardziej wyraziste smaki niż japońska – wyjaśnia Yuki Tagawa. – Czuję w niej smak warzyw, np. pomidorów czy kapusty. Ogólnie rzecz biorąc, te smaki są zupełnie inne, bo podstawą kuchni japońskiej jest bulion rybny dashi, pasta miso lub sosy, które mają specyficzny smak. Wiem, że większość Japończyków, którzy nigdy wcześniej nie próbowali ukraińskich potraw, mówi, że mieli o nich zupełnie inne wyobrażenie. Nie sądzili, że aż tak przypadną im do gustu.

Dla tych, którzy chcą zagłębić się w ukraińską kuchnię, „Krajanie” we współpracy z Instytutem Ukraińskim przetłumaczyli książkę „Ukraina. Jedzenie i historia”. Opowiada o przeszłości i teraźniejszości kuchni ukraińskiej, przedstawia przepisy na dania, które każdy może ugotować, lokalne produkty i specjały Ukrainy

– Praca nad tłumaczeniem była ciekawa, lecz niełatwa – mówi Natalia Kowalowa. – Po pierwsze, chcieliśmy, by nazwy były jak najbardziej zbliżone do ukraińskiego brzmienia. Po drugie, nie wszystkie produkty można kupić w japońskich sklepach. Bo gdzie tu znaleźć rjażenkę [ukraiński napój powstały w wyniku fermentacji mleka – red.]? To była najtrudniejsza część: opisanie niezbędnych produktów, dostosowanie ich do realiów Japonii, zastąpienie ich podobnymi smakami.

Część dochodu ze sprzedaży książki, a także ze wszystkich działań „Krajan” przeznaczana jest na projekty wolontariackie na rzecz Ukrainy.

Natalia Kowalewa (z lewej) i Natalia łysenko
20
хв

Jak Ukraińcy rozkochali Japończyków w barszczu i diduchu

Darka Gorowa

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress