Exclusive
Oblicza wojny
20
min

„Na wojnie manicure chroni paznokcie przed urazami i tym, czego używamy do czyszczenia broni”. Olga Bihar, artylerzystka

„Nawet jeśli wróg uderza w naszą pozycję albo płonie dach, nie panikujemy: zakładamy maski, szmaty na twarze i czekamy, aż ostrzał się skończy, abyśmy mogli bezpiecznie wyjść”

Kateryna Kopanieva

Żołnierka Olga Bihar w specjalnym projekcie „Twarze wojny. Młodzi”. Zdjęcie: Maria Senovilla

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Pomysł opuszczenia kraju nigdy tak naprawdę nie chodził mi po głowie. Tymczasowo do innego regionu? Już raz to zrobiłam i skończyłam z tym. Zdałam sobie sprawę, że jedynym wyjściem jest wypędzenie okupantów z mojej ziemi. Przez osiem lat czekałam na okazję, by dać im po gębach”.

Takie były uczucia 32-letniej Olgi Bihar w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji, kiedy w towarzystwie matki i dwóch młodszych braci poszła do biura werbunkowego. Olga jest oficerem artylerii w Siłach Zbrojnych Ukrainy, zastępcą dowódcy batalionu i szefem wspólnej grupy wsparcia ogniowego. Ma pseudonim „Wiedźma”, bo jak sama mówi, „wie, jak podpalić niebo”.

Jak podpalić niebo

Powiedziałaś kiedyś, że w pewnym sensie rozpętanie przez Rosję wojny na pełną skalę było dla Ciebie ulgą. Co miałaś na myśli?

Rozumiałam nieuchronność tej wojny. A oczekiwanie śmierci, jak wiadomo, jest gorsze niż sama śmierć. Kiedy wszystko się zaczęło, to była ulga również dlatego, że tym razem Rosja zaatakowała otwarcie i mogliśmy dać wrogowi odpowiednią odpowiedź. Do lutego 2022 r. rosyjscy wojskowi, którzy zajęli Donbas, nie nosili szewronów – formalnie „ich tam nie było”. W oczach społeczności międzynarodowej był to raczej konflikt wewnętrzny, a my nie byliśmy w stanie odpowiednio zareagować.

Na własne oczy widziałam wszystko, co działo się w Donbasie w 2014 roku, bo pochodzę z Kramatorska. Brałam udział w oporze przeciwko okupantom. Zabrałam rodzinę do Kijowa i poszłam na studia prawnicze, ponieważ zdałam sobie sprawę, że muszę wiedzieć, jak chronić swoje prawa. W tym czasie miałam już dyplom z neurobiologii. Podczas zdobywania drugiego dyplomu pracowałam w kancelariach prawnych, potem założyłam własną firmę. W 2016 roku urodziłam syna.

Lubiłam swoją pracę, ale wiedziałam też, że kiedy zacznie się wielka wojna, pójdę służyć.

Czy Twoi bracia i mama też się zmobilizowali?

25 lutego do biura werbunkowego poszła cała rodzina. Teraz służymy w różnych jednostkach sił obronnych. Jeden brat jest sanitariuszem, drugi zwiadowcą. Mama też służy w siłach zbrojnych

Jeśli chodzi o mnie, nie wybrałam oddziału armii – na początku wielkiej wojny większość tych, którzy przyszli do biura werbunkowego, została przydzielona do obrony terytorialnej. Zostałam zastępcą dowódcy kompanii piechoty. Później dowodziłam plutonem, a po kampanii kijowskiej przeprowadziliśmy pierwszą poważną operację wojskową na obrzeżach Bachmutu.

Dużo się uczyłam – tak w praktyce, jak w teorii. Zostałam operatorem moździerza. Przydzielili mnie do plutonu z 4 operatorami moździerzy i przekonałam się, jak dobrze zaprojektowany system kierowania ogniem może zmienić sytuację na polu bitwy. Skupiłam się więc na wsparciu ogniowym. Niektórym może się to wydawać skomplikowane, ale dla mnie to było dość łatwe i bardzo interesujące.

Praca artylerzysty to liczby i obliczenia?

Potrzebna jest znajomość matematyki (podziękowania dla wydziału biologii), topografii. Tu nie ma wyższej matematyki, ale jest trygonometria: obliczasz balistykę i odległości.

To te same sinusy, cosinusy i cotangensy, których uczysz się w szkole i myślisz, że nigdy nie będziesz ich potrzebować w życiu. Dla artylerzysty ta wiedza jest niezbędna

By pocisk trafił w odpowiednie miejsce, trzeba go wyregulować, obliczyć kąt odchylenia, przeliczyć go na tysięczne, nanieść na mapę i wymyślić, jak zmienić ustawienia strzelania. Mamy już unikalne zautomatyzowane systemy, ale nadal sami wykonujemy wstępne obliczenia. Dostosowujemy nie tylko jedną broń, ale kilka naraz.

Raz miałam dziesięć pozycji strzeleckich naraz. Wróg atakuje. Planuję ogień, dostosowuję go, przydzielam cele, wydaję komendy do strzału, rejestruję przerwy w instalacjach i prowadzę wszystkie statystyki. Obraz z drona często pozostawia wiele do życzenia, ale trzeba określić współrzędne eksplozji, pamiętać, kto strzelał, szybko wprowadzać poprawki i zapisywać to wszystko w dzienniku. Mam przed sobą kilka monitorów, krótkofalówkę i słuchawkę, jednocześnie wykonuję obliczenia, zapisuję współrzędne, odpowiadam przez radio...

Moje umiejętności są stopniowo szlifowane. Na początku miałam trzy moździerze, potem sześć, a potem dostałam karabiny. Ponieważ nie mamy dni wolnych ani świąt, proces szkolenia i pracy jest praktycznie ciągły. Mój odpoczynek polega na sprawdzaniu pozycji. Postrzelać sobie, sprawdzić stan broni, rozmieszczenie ziemianek. To również należy do moich obowiązków.

Moździerze są bardzo ciężkie. Musisz je dźwigać?

Oczywiście, że tak. Ale musisz zrozumieć, że sama ich nie przenoszę. Zazwyczaj moździerz dowożą do miejsca, w którym można do niego dotrzeć, a następnie przewozi go quad albo moi towarzysze i ja ciągniemy go na pozycję za pomocą pasów.

Ta praca ma wiele niuansów, ale daję radę. Jesienią 2023 roku zostałam pełniącą obowiązki oficera wsparcia ogniowego, a w grudniu zastępcą dowódcy batalionu ds. artylerii.

Powiedziałaś, że czasami artylerzysta moździerzowy musi wykonywać zegarmistrzowską robotę, by trafić własnych ludzi. O jakich sytuacjach mówisz?

Teraz wojna się zmieniła: nie jest manewrowa, lecz pozycyjna. Jesteśmy w defensywie, a odległość między naszymi okopami a okopami wroga może wynosić nawet 25 metrów. Zgodnie z doktryną artyleria nie może prowadzić ostrzału wielkokalibrowego z odległości mniejszej niż 400 metrów. Ale jeśli wróg zajmie pozycję tak blisko naszej, jak to tylko możliwe, biorę odpowiedzialność za ochronienie naszej piechoty, a potem pracujemy jak chirurdzy. Obliczamy 10 000 razy, oddajemy kilka celnych strzałów i zachowujemy pozycję dla siebie. Z zewnątrz bitwa może wydawać się niekontrolowana, ale w rzeczywistości to jest złożony i starannie zaplanowany proces.

Co jest dla Ciebie najtrudniejsze na wojnie?

Kiedy nie ma połączenia z pozycją i zdajesz sobie sprawę, że możesz stracić ludzi. Jako dowódca rozumiesz, że jeśli tak się stanie, będzie to oznaczało, że praca została wykonana nieprawidłowo – i będzie to twój błąd. Ale nawet jeśli to nie będzie twój błąd, nadal trudno będzie sobie wmówić, że utrata ludzi to coś normalnego.

Najtrudniej jest z chłopakami w wieku 20-25 lat – kojarzą mi się z młodszymi braćmi. Ostatnio jeden z naszych najlepszych dowódców granatników znalazł się pod ostrzałem, a ja zareagowałam zbyt emocjonalnie, trzęsły mi się ręce. Moi podwładni nie powinni mnie widzieć w takim stanie.

Od nastroju i zachowania dowódcy dużo zależy, zwłaszcza jeśli dla niektórych podwładnych to pierwsza bitwa.

Około 70 procent ludzi ma taką samą reakcję na stres związany z pierwszą bitwą: zamykają się w sobie. Nie są w stanie odbierać informacji ani wykonywać rozkazów. Instynkt każe im uciekać – bez względu na to, dokąd mają iść

W takiej sytuacji spokojny dowódca może odegrać decydującą rolę, uśmiechając się, uspokajając, a nawet żartując. Stoi wojownik na mojej pozycji i sprawdzamy moździerz. I wtedy zaczynają się „przyloty”. Zdaję sobie sprawę, że jeśli pierwszy pocisk spadł sto metrów przed nami, to drugi nas ominie. Ale trzeci może trafić. Mamy więc trzy minuty na powrót na nasze pozycje.

Mówię żołnierzowi, żeby wyjął rurę z moździerza, ale on nie może tego zrobić – trzęsą mu się ręce, panikuje. Ja, siedząc spokojnie na ziemi i pokazując całą sobą, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego, zaczynam go uspokajać. Nawet jeśli wróg uderza w naszą pozycję lub dach płonie, nie panikujemy: zakładamy maski, szmaty na twarze i czekamy, aż ostrzał się skończy, abyśmy mogli bezpiecznie wyjść.

W ogóle się boisz?

Tak. Pamiętam, że kiedy jedna z pozycji zgłosiła, że trzy wrogie KAB-y [udoskonalone radzieckie bomby lotnicze - red.] lecą w kierunku drugiej, poczułam chłód w środku, oddech uwiązł mi w gardle... Szybko zebrałam zespoły ewakuacyjne i kazałam im przynieść łomy i kilofy, żebyśmy mogli kogoś wykopać, gdyby się zawaliło.

Podejście do kobiet w wojsku jest już inne

Czy jako kobieta dowódca spotkałaś się z uprzedzeniami lub seksizmem?

Do 2016 roku w ukraińskiej armii nie było stanowisk bojowych dla kobiet. Z wybuchem wojny na pełną skalę pojawiło się wielu młodych dowódców zorientowanych na NATO, a stosunek do kobiet w armii zmienił się.

Oczywiście czasami słyszę coś w rodzaju: „Kobieta dowódcą? No cóż”. Ale nie traktuję tego jako osobistej zniewagi. Nie wszyscy ludzie są wykształceni i dobrze wychowani. A jeśli jesteś zbyt wrażliwa i nie potrafisz obrócić sytuacji w żart, to wojsko nie jest dla ciebie.

W mediach społecznościowych są filmy, na których robisz sobie manicure pod lampą, choć jesteś w strefie walk.

Prawdę mówiąc, nienawidzę tego robić, ale to konieczne. Manicure na wojnie to nie kwestia piękna, ale przede wszystkim wygody. Powłoka lakieru żelowego lepiej chroni płytkę paznokcia przed zimnem i urazami, przed agresywnymi substancjami używanymi do czyszczenia broni. Pod wpływem adrenaliny możesz nawet nie zauważyć, że się zraniłaś. Możesz uderzyć się w rękę, upaść – przepraszam za szczegóły – na zwłoki. Potem się stamtąd wydrapujesz, ręce w ziemi, nie ma gdzie ich umyć... Gdy paznokcie są chronione lakierem, istnieje większe prawdopodobieństwo, że skóra pod nimi przetrwa.

Długie paznokcie mają wiele zalet. Na przykład ułatwiają cięcie paczki z prochem strzelniczym. Niedawno użyłam długiego paznokcia do usunięcia odłamka z nogi... Lakier żelowy i lampa są też potrzebne – do klejenia plastiku lub lutowania jakichś detali.

Mówisz, że adrenalina blokuje odczuwanie bólu. Jak to działa?

Adrenalina sprawia, że tętno wzrasta i czujesz, że możesz zrobić wszystko. Ten stan jest euforyczny. Ale potem przychodzi to, co nazywamy wycofaniem.

Ostatnim razem, gdy trafiłam pod atak Gradów w Czasiw Jarze, byłam w stanie przebiec 10 kilometrów na adrenalinie. Ale potem byłam całkowicie znokautowana – spałam przez trzy godziny i nie słyszałam, jak uderzają w nas KAB-y. To jest wycofanie – ciało zbiera swoje żniwo.

Potem przez dwa tygodnie jesteś w fatalnym nastroju, nie możesz jeść ani spać, masz mdłości i bóle głowy. W takich momentach lepiej pozostać w bazie i zająć się rutynową pracą. A jeśli dostaniesz urlop, powinnaś pojechać do rodziny później, kiedy już dojdziesz do siebie psychicznie.

Masz siedmioletniego syna. Powiedziałaś, że czasami czujesz potrzebę zdystansowania się od rodziny, a nawet dziecka. Co to oznacza?

Może to zabrzmi szalenie, ale rozumiem, że mogę umrzeć. Moje życie jest teraz poświęcone państwu, a nie rodzinie. A moje wysiłki mają uczynić mojego syna tak niezależnym, jak to tylko możliwe. Tak, by jeśli coś mi się stanie, mógł to względnie dobrze przetrwać.

Inną kwestią jest to, że nie zawsze dobrze jest dzielić się swoim nastrojem i stanem z dzieckiem, które jest jeszcze niedojrzałe psychicznie. Przed wizytą u syna staram się jak najbardziej wyrzucić z głowy wojskowe tematy.

Zdjęcie: Dmytro Demyanets

Czym jest dla ciebie Ukraina?

Dla mnie Ukraina to nie tylko granice na mapach topograficznych i geograficznych. To kod kulturowy. To tradycje, język, wynalazki. Mamy wiele powodów do dumy.

Jednocześnie gdy Ukraińcy przyjeżdżają do Polski, Niemiec czy Wielkiej Brytanii, są mile zaskoczeni doskonałymi drogami i poziomem życia. Kiedy przyjeżdżamy do baz NATO na szkolenia, jesteśmy pod wrażeniem organizacji wszystkich procesów. Dlatego teraz walczę o to, abyśmy mogli zbudować taki sam komfort, pokój i demokrację w naszym kraju.

Ale aby to zrobić, musimy najpierw pokonać wroga. Będziemy mogli normalnie żyć i rozwijać się tylko wtedy, gdy odgrodzimy się od Rosji i Białorusi drutem kolczastym i 10-kilometrowym polem minowym. Musimy wypędzić okupantów z naszej ziemi. I ja i moi bracia mocno nad tym pracujemy.

Zdjęcia z prywatnego archiwum Olgi Bihar

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
Ołena Chochłatkina

Wojna dopadła ją dwukrotnie. W 2014 roku wyrwała ją z Doniecka, zmuszając do ucieczki do Kijowa. Potem zrównała z ziemią jej rodzinną Biłozerkę, wieś w obwodzie chersońskim.

Chersoń to jej ból, Donieck to jej ból, a Kijów – po prostu miejsce, w którym teraz pracuje. Gra główne role w teatrze i filmach.

– Nie mogę pojąć, dlaczego dziennikarze podczas wywiadów mówią: „Ołeno Anatoliwna, boimy się pani – zastanawia się Chochłatkina, znana m.in. z roli czarownicy konotopskiej wiedźmy w sztuce, która stała się sensacją w Ukrainie i za granicą.

Ołena Chochłatkina jest łagodna i uśmiechnięta, ale gdy podczas rozmowy jej oczy zaczynają mrugać, zaczynam czuć jej siłę. Rozmawiamy, a potem się przytulamy. Chcę ją wesprzeć, a jednocześnie czerpać z tej siły...

Zdjęcie: Kateryna Kozinska

Tylko ja i kwiaty

Oksana Gonczaruk: Wojna zaczęła się dla Pani 11 lat temu. Jak się Pani w tym wszystkim czuje? Co daje Pani siłę do grania, działania, życia?

Ołena Chochłatkina: Teraz często słyszę od ludzi, że nie chce im się dla siebie gotować, pracować czy w ogóle wychodzić z domu. W moim przypadku tak nie jest, bo mam wielką motywację: zobaczyć, jak to wszystko się skończy. Chcę też być z moimi dziećmi jak najdłużej, patrzeć, jak idą przez życie, iść razem z nimi.

To jest moja siła, mój życiowy napęd, to mnie trzyma i nie pozwala mi wpaść w otchłań użalania się nad sobą. Bo czasami mam ochotę się nad sobą poużalać; w moim życiu zaszło tyle zmian, że wystarczyłoby na dziesięć żyć innych ludzi. Nigdy nie sądziłam, że zobaczę wojnę na własne oczy.

Rok 2014 był dla mnie bardzo stresujący.

Przyjechałam do Kijowa z Doniecka z tą swoją wojną – i po miesiącu zdałam sobie sprawę, że dla ludzi w Kijowie wojna nie istnieje. W pewnym sensie tak jest do dziś

I ja na wolności o tym myślę. Nawet kwiaty, które mieszkają ze mną pod jednym dachem, czują ciężar moich myśli.

Rozmawia Pani ze swoimi kwiatami?

Tak, rozmawiam. Nie mam ich wiele, bo to wynajęte mieszkanie i nie mogę zapuścić w nim korzeni. Lubię mieć u siebie coś żywego i zielonego. Mam na przykład kwiat, który dostałam od przyjaciół w 2014 roku. Miałam też psa, który przyjechał ze mną z Doniecka, ale niedawno umarł, przeżył 16 lat. Więc teraz w domu jestem tylko ja i kwiaty.

Dzieci mówią, że teraz powinny dać mamie psa na urodziny, żeby nie była smutna. Ale powiedziałam im, żeby tego nie robiły, bo to duża odpowiedzialność. Nie bez powodu „Mały Książę” Exupery'ego to moja ulubiona książka. Otwieram ją i od razu płaczę – zupełnie jak wtedy, gdy czytałam ją moim dzieciom na dobranoc. Zawsze byłam bardzo odpowiedzialna. Tak zostałam wychowana.

Aktorska rodzina: Ołena Chochłatkina, Wiktor Żdanow i ich córka, Oksana Żdanowa. Zdjęcie: Arthouse Traffic

Nie jest Pani smutno samej w domu?

Nigdy nie jest mi smutno. Czasami się nudzę, gdy nie mam pracy, ale nigdy nie jestem smutna. Ostatnio pomyślałam sobie: „Dzięki niech będą bogom internetu, bo nie czujemy się samotni, kiedy nasze dzieci i przyjaciele nas opuszczają”. Mam dwie przyjaciółki, ale są bardzo daleko, więc nie możemy spotkać się na kawie, żeby poplotkować. Obie pochodzą z Chersonia i są teraz za granicą. Innych przyjaciół nie mam.

Prowadzi Pani życie wędrowne: prawie dziesięć lat w teatrze w Chersoniu, potem 14 lat w teatrze w Doniecku, od 11 lat pracuje Pani w Kijowie. Lubi Pani ruch?

Zawsze trudno mi się przeprowadzać, bo jestem domatorką. Nie rozumiem, dlaczego tak ciągle podróżowałam.

Kocham swój dom. Uważam, że on powinien być taki, jak to jest w zwyczaju Ukraińców: wiśniowy sad, majowe chrabąszcze... I nikt nie powinien wchodzić bez pozwolenia! Jeśli będzie trzeba, to sama wyjdę i go wpuszczę.

Wszyscy Ukraińcy tacy są: „Mój dom to moja twierdza”. Zbudowalibyśmy to nasze państwo, gdyby nie to, co nadeszło z zewnątrz

Jednak nigdy nie było mi trudno dowieść swojej wartości w nowym miejscu. Jestem dobrą aktorką, znam swoją wartość, mogę zagrać wszystko. Pod tym względem jest mi łatwo. Za to nie jest łatwo osobom z mojego otoczenia, gdy mówią, że przyszłam z prowincjonalnego teatru – i zaczyna się ferment. Mnie to nie przeszkadza, bo może myślałabym tak samo, gdyby ktoś przyszedł z ulicy, a ja byłabym lokalną artystką, która zrodziła się w tym teatrze. Ale jestem wolna od teatralnych uprzedzeń i wdzięczna wszystkim teatrom, które pojawiły się w moim życiu.

„Wiedźma konotopska” na gościnnych występach w Warszawie. Zdjęcie: Teatr Iwana Franki

Chersoń: życie bez marzeń i bez nadziei

W Chersoniu ma Pani wielu krewnych. Jak im się tam żyje?

Są tam teraz moi kuzyni i trzej bracia. Zostali i jakoś przetrwali. To przerażające, bo ciągłe niebezpieczeństwo stało się dla nich codzienną rutyną. Są wyczerpani, ale pracują, planują zasadzić ogród i karmić kury. Takie jest ich życie – bez marzeń, bez nadziei.

Kiedy [Rosjanie – red.] wysadzili w powietrze elektrownię wodną w Kachowce, jeden z moich braci wysłał mi filmik ze swojego domu, w którym woda sięgała sufitu. Powiedział: „Wiesz, czego mi teraz najbardziej brakuje? Moich pomidorów. Bo krzaki już urosły, nawoziłem je i podlewałem, i miałem nadzieję, że je zbierzemy i zjemy ”. Powiedział tak, chociaż, oprócz pomidorów został zniszczony też jego dom. Zawalił się i musiał go odbudować od zera.

A co dzieje się teraz w Pani Biłozerce?

Prawie wszystko zostało tam zrównane z ziemią, zwłaszcza to co było blisko wody – linia frontu oddziela nas od orków, biegnąc wzdłuż Dniepru i terenów zalewowych. W tym pięknym miejscu nie ma teraz ani jednego nienaruszonego domu. Dom mojego szkolnego kolegi został już cztery razy trafiony, okna są zabite deskami. To poraniony dom, jest jak sito. Ale oni tam zostali.

Moja przyjaciółka mówi, że nie może wyjechać, bo w Biłozerce zostało wielu starych ludzi, którymi nie ma się kto zająć.

Niedawno zadzwoniła do mnie i mówi: „Lena, co się dzieje w Kijowie? Dlaczego w telewizji macie programy rozrywkowe, dlaczego tam się cieszą, kiedy w Chersoniu i Biłozerce są takie tragedie?”

Wtedy zdałam sobie sprawę, że tego samego doświadczyłam w 2014 roku.

Nie potępiam ludzi, którzy występują w tych programach, bo wszyscy żyjemy w momencie tworzenia i sztuki. Wyjdę na scenę i zagram klauna, zaśpiewam i zatańczę, a potem zmyję makijaż i wrócę do domu, gdzie czekają na mnie nowe zbiórki na wojsko, tragedie ludzi, których znam, siedzących w piwnicach i bojących się wyjść – bo nie ma syren, a czas między wystrzeleniem pocisku a wybuchem to 10-15 sekund.

Zdjęcie: archiwum prywatne

Wstydzę się tego, choć nie powinnam. Nie wybraliśmy takiego życia. Wylądowałam w Kijowie w 2014 roku, bo moja córka tu studiowała.

Była możliwość pozostania w Doniecku...

Wie pani, są takie chwile, które wydają się nic nie znaczyć, ale pamiętasz je do końca życia. Miałam taki moment w Doniecku, kiedy poszłam do sklepu kupić chleb, a sprzedawczyni powiedziała mi: „Zbieramy na naszych chłopców”. Zbierali pieniądze na tych, którzy przyjechali okupować Donbas! Zabrałam dziecko, wróciłam pozałatwiać swoje sprawy i wyjechałam – dzień przed tym jak Girkin [Igor Girkin, ps. Igor Striełkow, rosyjski oficer i zbrodniarz wojenny, uczestnik aneksji Krymu, wojny w Donbasie i inwazji Rosji na Ukrainę – red.] wkroczył do miasta. Od tego czasu słowo „chłopcy” jest dla mnie przerażające.

Chociaż było o wiele więcej przerażających momentów, np. gdy Rosjanie mierzyli do mnie z karabinów, a Czeczeni na punktach kontrolnych mogli decydować o moim losie

Jak się Pani czuje w Kijowie?

Kiedy byłam młoda, uwielbiałam Kijów, przyjeżdżałam tu odwiedzać przyjaciół. Podobał mi się nastrój tego miasta, jak to się teraz mówi: vibe. Mój dzisiejszy Kijów to droga z pracy do domu. Teraz mieszkam na lewym brzegu, w Trojeszczynie [dzielnica Kijowa – red.], i lubię te miejsca, ponieważ przypominają mi, gdzie kiedyś mieszkałam. Gdzieś mogę rozpoznać Donieck, gdzieś indziej znaleźć kawałek Chersonia. Dużo zieleni, rzeka jest blisko. Dobrze się tu czuję.

Pensja w teatrze wystarcza na życie?

Tylko wtedy, gdy robię jeszcze coś dodatkowego, na przykład filmy. Gdy jest sesja zdjęciowa, możesz sobie pozwolić nie tylko na chleb i masło, ale także np. na drogie kiełbaski – chociaż ja nie jem kiełbasy.

W 2014 roku przeprowadzano ze mną wiele wywiadów i wszyscy pytali o to samo: „Przeprowadziła się pani z Doniecka. Jacy są tamtejsi ludzie?”. A tam byli normalni ludzie. Mieliśmy proukraiński wiec na taką skalę, o jakiej nikomu się nie śniło.

Ale potem zwieźli tych lumpów od sąsiadów i woda w regionie stała się mętna

Byłam bardzo zirytowana, gdy mówili, że mam szczęście, że dostałam pracę w Kijowie, że zostałam przyjęta do takiego teatru. Po pierwsze, długo starałam się o pracę tutaj. Nikt mnie nie zatrudnił ot tak po prostu. A po drugie, to gadanie o szczęściu tam mnie wzburzało, że odpowiadałam: „Zamieńmy się, skoro mam takie szczęście. Jestem gotowa na zamianę, bo ja nie chciałam tego wszystkiego”. Miałam udaną karierę w teatrze w Doniecku, ogromne mieszkanie, ulubioną daczę... Miałam życie, miałam przyjaciół. I nie wiem, co to za szczęście, że musiałam uciekać do Kijowa. Mam szczęście, że żyję. Tyle.

Zdjęcie: Anastasia Vodchenko

Pani matka, która mieszka w pobliżu Chersonia, na była z Panią w Kijowie 24 lutego 2022 r. Jak się teraz czuje?

Tak, była tutaj, ponieważ zawsze zabieraliśmy ją tu na zimę, a wiosną wracała do domu. Ale już nie wróci, miała wylew. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłam. Robię to po to, żeby pani wiedziała, jak wygląda zawód aktora. Siedzę w kostiumie i makijażu, do występu mam 15 minut, a tu dzwoni telefon i moja mama krzyczy do słuchawki, że był wybuch. Okazało się, że w moim mieszkaniu wybuchł kanister z gazem i ją poparzył. Dzięki niech będą mojemu sąsiadowi – ten młody mężczyzna szybko zareagował, ugasił wszystko i wezwał karetkę. Ale mama była bardzo zdenerwowana – i wtedy dostała udaru. Jednego, a potem drugiego. Teraz jest przykuta do łóżka.

Dlatego wykonanie piosenki „Śpiewaj, Lola, śpiewaj” jest teraz dla mnie bardzo wyzwalające. Bo za każdym razem, gdy zakładam kostium klauna do mojej roli, słyszę krzyk matki. Wtedy cała rodzina bardzo szybko przyjechała na pogotowie, a ja grałam dalej. Taki jest ten zawód. Jest wiele piękna, gdy coś tworzysz, a jednocześnie wiele strasznych rzeczy.

Między dobrem a złem, światłem a ciemnością

Ale utrzymuje Pani tak zwany front kulturalny...

Zgadza się. Robimy dużo dla wojska, bo zbieramy sporo pieniędzy; każdy z nas organizuje jakąś zbiórkę. Robimy wszystko, by jak najwięcej chłopaków wróciło do domu żywych. Bo moje zwycięstwo będzie wtedy, gdy wszystkie chłopaki wrócą do domu. To właśnie będę świętować.

Życie pomaga mi odnaleźć sens w tej pracy. Niedawno na naszym najpopularniejszym przedstawieniu, „Konotopskiej wiedźmie”, na widowni znalazł się ważny człowiek – żołnierz bez nóg, na wózku inwalidzkim. Siedział, taki przystojny i młody, taki dumny, oglądając przedstawienie ze swoją dziewczyną. Po spektaklu aktorzy zostali, by się z nim przywitać. A on powiedział, że jest nam wdzięczny i teraz już rozumie, że nie bronił nas i nie ryzykował życia na darmo. Boże, byłam rozdarta na kawałki. Cały czas jestem rozdzierana przez tych chłopców na strzępy.

Bo jestem jednym z tych durnych ludzi, którzy widząc mężczyzn w mundurach i z plecakami w metrze, podchodzą i dziękują. Chciałabym, żeby wszyscy tak robili...
„Konotopska wiedźma”. Zdjęcie: Teatr im. Iwana Franki

Z „Konotopską wiedźmą” objechała już Pani pół Europy, otwierając ukraiński teatr na świat i zbierając pieniądze dla wojska. Jak przyjęli was w Europie?

Gdy byłam na tournée w Warszawie i Krakowie, prawie wszyscy widzowie byli Ukraińcami. Płakali i śmiali się, bo słyszeli ojczysty język i widzieli to piękne przedstawienie.

Dla mnie takie trasy są okazją do utrwalania naszej ukraińskiej kultury. To też okazja dla Europejczyków, by usłyszeć, czym jest współczesna Ukraina, czym jest ukraińska kultura wysoka. To dyplomacja kulturalna.

Z wywiadów, których Pani udzieliła, wywnioskowałam, że wierzy Pani w mistycyzm. Czy granie czarownicy w teatrze i filmie nie jest zbyt obciążające.

Nie. Lubię być wiedźmą. Lubię karać głupców, którzy przychodzą z głupimi pragnieniami. „Czy mogę sprawić, żeby mnie pokochała?”. Możesz, ale to się zemści. I może ci się nie spodobać to, co dostaniesz.

Czasami myślę, że gdybym był wiedźmą, to zamieniłbym naszych wrogów w popiół. Pani też tak ma?

Zdarza się, oczywiście. Wyobrażam sobie wroga, gdy nasz występ przerywa jakiś nalot. Jest wiele prawdziwych wiedźm (takich od słowa „wiedzieć”), które pracują nad przybliżeniem zwycięstwa, ale są też siły działające z zewnątrz. Walka między dobrem a złem, światłem a ciemnością – trwa.

My dokonaliśmy swojego wyboru, ale po ciemnej stronie jest wielu ludzi na świecie
20
хв

Ołena Chochłatkina: – Lubię być wiedźmą

Oksana Gonczaruk
Julia „Kuba” Sidorowa

– To była moja pierwsza misja podczas inwazji – wspomina Julia Sidorowa. – Pojazd naszych chłopaków znalazł się pod ostrzałem czołgów. Ja i „Alaska”, ratowniczka medyczna, z którą pracowałam w tej samej ekipie, ruszyłyśmy na pomoc. Na miejscu zobaczyłyśmy płonący samochód, ale chłopaków nigdzie nie było. Zaczęłyśmy ich szukać – i wtedy rosyjski czołg otworzył do nas ogień. Ukryłyśmy się w jedynym „schronie”, jaki mogłyśmy znaleźć – między przystankiem autobusowym a uliczną toaletą. Czołg strzela, za nami spadają pociski, a do mnie dociera, że zaraz zginiemy. Mimo to zaczynamy się śmiać: co za haniebna śmierć – umrzeć koło kibla na pierwszej akcji. „Alaska” nagrywa ten moment na wypadek, gdyby telefon przetrwał i ktoś kiedyś to obejrzał. Pyta mnie, jakie będą moje ostatnie słowa. Więc nagrywamy, a w tle eksplozje…

Ten filmik stał się wiralem w mediach społecznościowych. Dziś jest częścią filmu dokumentalnego „Kuba i Alaska”, nakręconego przez reżysera Jehora Trojanowskiego we współpracy z francuskimi, belgijskimi i ukraińskimi studiami produkcyjnymi. Ukaże się w tym roku. Opowiada historię ratowniczek medycznych Julii Sidorowej – „Kuby” i Ołeksandry Łysytskiej – „Alaski”, które ratują życie ukraińskich żołnierzy na froncie. „Kuba” robi to już od 2014 r., kiedy pojechała do Donbasu jako sanitariuszka, choć z medycyną nie miała wtedy jeszcze nic wspólnego.

Jest projektantką, jej kolekcje były pokazywane na Ukraińskim Tygodniu Mody – i w Paryżu. Teraz jej szwalnia szyje kobiece mundury wojskowe, a ona jest szefową służby medycznej „Veteranka”. Zaczynała od „Szpitalników”, potem wraz z Aliną Mychajłową stworzyła służbę medyczną „Ulf”. Serhij Żadan zadedykował jej wiersz „Szpitalniczka”.

„Czasami czuję się, jak w filmie: bohaterka ma bardzo ciężko, ale to, co przeżywa, jest bardzo interesujące”

Najważniejsza pierwsza godzina

– Żadan nam pomaga – mówi Julia. – Podczas wieczoru artystycznego w Kijowie zebrał pieniądze na projekt, który obecnie realizujemy: naziemnego robota do ewakuacji rannych. Wojna się zmienia, więc musimy szukać nowych rozwiązań.

Istnieje coś takiego jak „złota godzina”. To pierwsza godzina po tym jak ktoś został ranny. W tym czasie taka „trzysetka” [ranny – red.] musi zostać przewieziona do szpitala.

Kiedyś to było łatwiejsze, ale przy obecnej gęstości ognia rannych często można ewakuować w najlepszym wypadku w ciągu jednego dnia. W takiej sytuacji robot naziemny jest szansą, by podejść jak najbliżej i zabrać tego człowieka

Oczywiście wróg może go zniszczyć, jak każdy inny pojazd, ale kiedy używaliśmy quadów, straciliśmy kierowcę. Zaletą robota jest to, że nie potrzebuje kierowcy. Jeśli testy zakończą się sukcesem, będziemy pracować nad zwiększeniem liczby takich maszyn.

Szkolimy też nasz personel w zakresie medycyny taktycznej. W warunkach, w których nie można szybko przeprowadzić ewakuacji, ważne jest, by żołnierze wiedzieli, jak sobie nawzajem pomagać, i mogli na sobie polegać. Nie musisz mieć wykształcenia medycznego, by nauczyć się radzić sobie z urazami. Ja nie miałam, ale w czasie Majdanu pomagałam ludziom w bibliotece parlamentarnej przy Hruszewskiego, gdzie wtedy był szpital.

Kateryna Kopanieva: – Przed Majdanem mieszkałaś w Charkowie?

Julia „Kuba” Sidorowa: – Tak. Po tym jak studenci zostali pobici przez siły bezpieczeństwa po prostu wsiadłam do pociągu i pojechałam do Kijowa. Nawet mamie nie powiedziałam, dokąd jadę i po co. Podobną sytuację miałam jesienią 2014 r., kiedy zdecydowałam się pojechać na front. Rwałam się tam od pierwszego dnia wojny w Donbasie, choć przyjaciele zniechęcali mnie, a ja nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Jednak zdałam sobie sprawę, że nie mogę dłużej pozostawać na tyłach... Przez przyjaciół skontaktowałam się z Marią Berlińską, a ona przedstawiła mnie Janie Zynkewycz – i tak trafiłam do „Szpitalników”. Bardzo chciałam być przydatna na froncie, chociaż wątpiłam, że będę w stanie tam przetrwać.

„Czasami musisz jechać na trzech kołach”

Psychicznie?

Fizycznie. Myślałam, że od razu mnie zabiją. W 2022 roku, kiedy po trzyletniej przerwie wróciłam na front, też miałam takie myśli. Ale jak widzisz, okazałam się całkiem odporna (śmiech).

Pamiętasz moment, który mogłabyś nazwać swoim chrztem bojowym?

Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do bazy, przywieziono ciało „Sewera” - najmłodszego „cyborga” z donieckiego lotniska [Serhij Tabała „Sewer” zginął w listopadzie 2014 roku, miał 18 lat – aut.].

Ale największy chrzest bojowy przeszliśmy, gdy wróg zniszczył dwa nasze pojazdy; byłam wtedy na misji z Kateryną Pryjmak [ratowniczką medyczną i późniejszą współzałożycielką Ruchu Kobiet Weteranów – aut.]. I kiedy Jewhen Tytarenko [filmowiec, który pojechał na front w 2014 r. – aut] i ja znaleźliśmy się pod ostrzałem, a odłamki trafiły w moją kamizelkę kuloodporną.

Nawet się cieszę, że to stało się od razu, bo szybko zrozumiałam, że śmierć zawsze jest blisko

Zdałam też sobie sprawę, że wiem, jak w krytycznym momencie się pozbierać i działać. Kiedy później wspominam to, co się wydarzyło, mam wrażenie, jakby wszystko zwolniło – choć w rzeczywistości to wszystko działo się bardzo szybko.

Nawet w ekstremalnej sytuacji potrafisz zdobyć się na humor.

Humor pomaga, to reakcja obronna. Pamiętam, jak ciągnęliśmy za sobą rannego kolegę o pseudonimie „Hipopotam”. Wokół była strzelanina, wybuchy. Gdy dociągnęliśmy go do pewnego punktu, wydyszał: „Wow, to cud, że przeżyliśmy”. „Jeszcze nie przeżyliśmy” – mówię. I nagle wszyscy poczuliśmy wesołość. Leżymy w trawie i się śmiejemy, choć perspektywa śmierci jest bardzo realna. Albo jak w tej sytuacji przy ulicznej toalecie, gdzie byłyśmy z „Alaską”. Nawiasem mówiąc, nasi chłopcy też wtedy przeżyli – kilku zostało tylko lekko rannych.

„Alaska” i „Kuba”

To niejedyna sytuacja, którą udało się Tobie i „Alasce” sfilmować podczas wojny.

Mamy wiele takich krótkich filmików z frontu. To był pomysł „Alaski”, która pracowała w mediach – chciała nagrywać, co się z nami dzieje. Po tym jak opublikowaliśmy kilka filmików w Internecie, reżyser Jehor Trojanowski powiedział, że chce nakręcić pełnometrażowy film. Od tego czasu każdą akcję filmujemy kamerką go-pro. Nasze filmiki pojawią się w tym filmie.

Zdarzyło Ci się stracić kontrolę nad emocjami?

Nigdy podczas misji bojowych. Ale potrafię wpaść w histerię przez niekompetentnych ludzi i ich nieodpowiednie decyzje. Potrafię się kłócić i krzyczeć, nawet w obecności przełożonych. Często powtarzam, że na wojnie to nie wróg mnie zabije, ale jakiś lokalny dowódca, który będzie miał „dość tej Kuby”.

Najgorszy dzień

Mówi się, że praca medyka bojowego jest jedną z najtrudniejszych pod względem psychologicznym. Ciągle widzisz śmierć i musisz zaakceptować to, że nie da się pomóc wszystkim.

Trudno tracić swoich, tych, których znałaś osobiście. Jednocześnie na wojnie przyzwyczajasz się do śmierci jako zjawiska. Tylko do śmierci bliskich nie można się przyzwyczaić. Naprawdę nie możesz uratować wszystkich. Jeśli umiera osoba, której obrażenia uniemożliwiały przeżycie, nie mam się o co obwiniać. Rozumiem to i skupiam się nie na tym, czego nie mogę zrobić, a na tym, co mogę. Na przykład wciąż pracujemy nad usprawnieniem procesu ewakuacji, nad radiomedycyną – kiedy medyk instruuje żołnierza przez radio, jak pomóc rannemu towarzyszowi.

A Twój najgorszy moment wojny?

Śmierć narzeczonego, zginął na froncie 8 czerwca 2023 roku. Straszne były też dni, kiedy ginęli moi przyjaciele, na tej wojnie straciłam wiele drogich mi osób. Ale ekstremalne sytuacje, ostrzał, naloty – to wszystko nigdy nie było dla mnie czymś przerażającym. Postrzegam to bardziej jako przygodę.

Wiesz co to strach przed śmiercią?

Nie sądzę. Czasami – znowu: nie podczas walki – jestem w złym nastroju i mam myśli, że nie chciałbym teraz umrzeć. Ale nie boję się śmierci.

„Wciąż pracujemy nad usprawnieniem procesu ewakuacji”

W 2019 r., po pięciu latach na froncie, zdecydowałaś się wrócić do cywila. Dlaczego?

Opuściłam armię w złym stanie psychicznym: wypalenie, PTSD, depresja. Nie chciałam widzieć ludzi, nawet odgłos kroków za drzwiami mógł wywołać atak paniki. Niesamowite osłabienie dosłownie wykręcało mi mięśnie. Cywile mnie denerwowali (czasami denerwują mnie nawet teraz). Po powrocie do Charkowa poszłam do psychoterapeuty – i pomogło. Radzę to wszystkim, nie tylko tym, którzy byli na froncie.

Główny problem z cywilami polega na tym, że zrzucają całą odpowiedzialność na wojsko. W ich rozumieniu my najpierw musimy walczyć, a potem się leczyć, adaptować, dostosowywać do społeczeństwa, żeby nikogo nie denerwować. Tyle że oni też powinni pracować ze specjalistami, by nas zrozumieć

To ci, którzy nie byli na wojnie, podzielili społeczeństwo na „wojskowych” i „cywilów”. Moim zdaniem powinniśmy być jednością. Dziś ja jestem na froncie, wy na tyłach – a jutro będzie na odwrót. Chciałabym, żeby ludzie tak na to patrzyli. Żeby zdali sobie sprawę, że czas z dala od wojny jest dla nich okazją do przygotowania się, biorąc udział w kursach medycyny taktycznej, zdobywając nowe umiejętności. Boisz się, że wezmą cię do piechoty? To naucz się czegoś innego – teraz. Na przykład latania dronami. Zostań specjalistą w jakiejś dziedzinie, a będziesz w wojsku mile widziany. Tymczasem wiele osób lubi narzekać i obwiniać wojsko za wszystkie problemy.

Kiedy mam czas, rysuję szkice

W 2019 r. wróciłaś do projektowania, stworzyłaś własną markę odzieżową i miałaś wiele planów. Wierzyłaś, że dojdzie do inwazji?

Wierzyłam w latach 2014-2016. Byłam pewna, że to się stanie, przygotowywałam się. Ale w 2022 roku nie byłam już tego taka pewna. Przed wybuchem wojny na pełną skalę byłam na Ukraińskim Tygodniu Mody, występując tam w imieniu szkoły projektowania, w której studiowałam. Zaczęłam tworzyć własny zakład krawiecki.

Wielka wojna złapała mnie w Kijowie. Z Kateryną Pryjmak natychmiast utworzyłyśmy sztab szybkiego reagowania. Za zebrane pieniądze zaczęłyśmy kupować kamizelki kuloodporne, apteczki i kamery termowizyjne. Nauczyciel ze szkoły projektowania został moim partnerem w warsztacie krawieckim, który również został przekształcony w punkt pomocy wojsku. Potem wygrałyśmy grant na zakup nowego sprzętu, zwiększyłyśmy nasze moce przerobowe, zatrudniłyśmy kolejny zespół i teraz warsztat pracuje na pełnych obrotach. Szyjemy kobiece mundury, torby i pokrowce. Stworzyłyśmy markę Cubitus Dei i w 2023 roku pokazałyśmy w Paryżu naszą kolekcję charytatywną Fire of Liberty.

W mundurze kobiecym

Kiedy w maju 2022 roku zdałam sobie sprawę, że nasza centrala logistyczna może pracować beze mnie, poszłam na front.

Co było trudniejsze: być na froncie po raz pierwszy – czy po trzyletniej przerwie i terapii?

Pierwszy raz jest trudniejszy, bo nie rozumiesz, jak tam jest. ATO [operacja antyterrorystyczna przeciw separatystom z obwodów Ługańskiego i donieckiego i wspierającym ich Rosjanom, rozpoczęta w 2014 r. – red.] w porównaniu z wojną na pełną skalę to poligon, skala i intensywność walk są nieporównywalne. W 2022 roku byłam już w pełni wyposażona, mój samochód był wypełniony torbami medycznymi.

Kolejna różnica polega na tym, że w 2014 roku to był naprawdę wybór, a w 2022 roku – wybór bez wyboru. Podczas inwazji opcja niepójścia na wojnę po prostu dla mnie nie istniała, nie mogłam sobie tego nawet wyobrazić. Co to znaczy nie bronić swojego kraju w takim czasie, wyjechać za granicę? Straciłabym szacunek do samej siebie.

Teraz jestem na swoim miejscu. Nie tylko robię swoją robotę, ale mogę też uczyć innych, a to pomaga ratować więcej istnień ludzkich. Kiedy mam czas, rysuję szkice. To moje ujście

Co jeszcze trzyma Cię w pionie?

Mój pies Arbuz, pochodzi z Chersonia. Od roku towarzyszy mi wszędzie. I ludzie, których kocham i którzy kochają mnie. Na wojnie spotykasz ludzi, których trudno spotkać w cywilu. Zwykle potrzebujemy dużo czasu, by się z kimś zaprzyjaźnić, szukamy wspólnych zainteresowań. Na wojnie wszystko dzieje się znacznie szybciej. Świadomość, że ktoś może odejść w każdej chwili, wyostrza uczucia, a ludzie szybko stają się rodziną. Nie bez powodu mówimy do siebie: „bracie”, „siostro”. Oni zawsze są kimś więcej niż tylko przyjaciółmi.

Z Serhijem Żadanem i „Tajrą” (z prawej)

***

Szpitalniczka
(Serhij Żadan)

Powinni nazywać cię siostrą.
Zmarli po prostu nie pamiętają swoich rodziców ani wykształcenia.
Prawda o świecie jest za mała,
by pomieścić wszystko, czego od świata chcesz.

A kiedy nosisz ich na plecach, szpitalniczko,
i odbijasz ich życie w ich śmierci,
śmierć mówi – ze mną nigdy nie jest łatwo,
ci, którzy mają ze mną sprawę, rzadko są szczerzy.

I ci, którzy naprawdę nie znają twojego imienia,
znają twój znak wywoławczy i do niego wołają.
Wykrzykują ból, jakby przerywali tamy,
jakby krzykiem chcieli powstrzymać morderczą krew.

I opuszczają ten świat z obowiązkami i prawami,
i mówią o świecie jak o największej stracie.
Ale prawda o świecie została zapisana w tych słowach:
że musimy usprawiedliwiać naszą prawdę.

Prawda o świecie jest taka, że nawet wiersze,
które czytasz, są propagandą i czyjąś grą.
Propaganda to nie to, co chce, byś porzuciła tych, w których wierzysz.
Propagandą jest to, co nazywa cię siostrą.

Polityka to nie umiejętność rzucania monetą,
ani umiejętność negocjowania ze złodziejami.
Polityka to uczeń czytający swój elementarz,
to pielęgniarka w szpitalu, która opatruje rany.

Polityka to dalsze życie w twoim kraju.
Kochanie go takim, jakim jest naprawdę.
Polityka to szukanie słów: trudnych słów, jedynych słów,
i naprawianie strzaskanych niebios życia.

Polityka to kochać, kiedy się boisz
to samo słowo miłość, gdy nie ma litości dla jeńców.
Religia to poczuć dotykiem, własnymi rękami,
jak zdejmuje się szwy komuś, komu nie dano szansy.

Religia to telefony wyprodukowane w Chinach.
księża z przestrzelonymi paszportami.
Wojna, jak suka, karmi szczenięta, które w nią wrzucają,
na zawsze czyniąc z nich siostry i braci.

Twoi bracia z groźnymi pseudonimami.
Twoi poeci z niedokończonymi wierszami.
Pod nimi ziemia z rozgrzanymi kamieniami.
Za nimi apostołowie z książkami i nożami.

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Nie bez powodu na wojnie mówimy do siebie: „bracie”, „siostro”

Kateryna Kopanieva

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Nie bez powodu na wojnie mówimy do siebie: „bracie”, „siostro”

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Olga Jehorowa: Możesz przetrwać wszystko. Straty – nie

Ексклюзив
20
хв

Gdybym poległa w Mariupolu, nie byłoby takich komentarzy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress