Pomysł opuszczenia kraju nigdy tak naprawdę nie chodził mi po głowie. Tymczasowo do innego regionu? Już raz to zrobiłam i skończyłam z tym. Zdałam sobie sprawę, że jedynym wyjściem jest wypędzenie okupantów z mojej ziemi. Przez osiem lat czekałam na okazję, by dać im po gębach”.
Takie były uczucia 32-letniej Olgi Bihar w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji, kiedy w towarzystwie matki i dwóch młodszych braci poszła do biura werbunkowego. Olga jest oficerem artylerii w Siłach Zbrojnych Ukrainy, zastępcą dowódcy batalionu i szefem wspólnej grupy wsparcia ogniowego. Ma pseudonim „Wiedźma”, bo jak sama mówi, „wie, jak podpalić niebo”.
Jak podpalić niebo
Powiedziałaś kiedyś, że w pewnym sensie rozpętanie przez Rosję wojny na pełną skalę było dla Ciebie ulgą. Co miałaś na myśli?
Rozumiałam nieuchronność tej wojny. A oczekiwanie śmierci, jak wiadomo, jest gorsze niż sama śmierć. Kiedy wszystko się zaczęło, to była ulga również dlatego, że tym razem Rosja zaatakowała otwarcie i mogliśmy dać wrogowi odpowiednią odpowiedź. Do lutego 2022 r. rosyjscy wojskowi, którzy zajęli Donbas, nie nosili szewronów – formalnie „ich tam nie było”. W oczach społeczności międzynarodowej był to raczej konflikt wewnętrzny, a my nie byliśmy w stanie odpowiednio zareagować.
Na własne oczy widziałam wszystko, co działo się w Donbasie w 2014 roku, bo pochodzę z Kramatorska. Brałam udział w oporze przeciwko okupantom. Zabrałam rodzinę do Kijowa i poszłam na studia prawnicze, ponieważ zdałam sobie sprawę, że muszę wiedzieć, jak chronić swoje prawa. W tym czasie miałam już dyplom z neurobiologii. Podczas zdobywania drugiego dyplomu pracowałam w kancelariach prawnych, potem założyłam własną firmę. W 2016 roku urodziłam syna.
Lubiłam swoją pracę, ale wiedziałam też, że kiedy zacznie się wielka wojna, pójdę służyć.
Czy Twoi bracia i mama też się zmobilizowali?
25 lutego do biura werbunkowego poszła cała rodzina. Teraz służymy w różnych jednostkach sił obronnych. Jeden brat jest sanitariuszem, drugi zwiadowcą. Mama też służy w siłach zbrojnych
Jeśli chodzi o mnie, nie wybrałam oddziału armii – na początku wielkiej wojny większość tych, którzy przyszli do biura werbunkowego, została przydzielona do obrony terytorialnej. Zostałam zastępcą dowódcy kompanii piechoty. Później dowodziłam plutonem, a po kampanii kijowskiej przeprowadziliśmy pierwszą poważną operację wojskową na obrzeżach Bachmutu.
Dużo się uczyłam – tak w praktyce, jak w teorii. Zostałam operatorem moździerza. Przydzielili mnie do plutonu z 4 operatorami moździerzy i przekonałam się, jak dobrze zaprojektowany system kierowania ogniem może zmienić sytuację na polu bitwy. Skupiłam się więc na wsparciu ogniowym. Niektórym może się to wydawać skomplikowane, ale dla mnie to było dość łatwe i bardzo interesujące.
Praca artylerzysty to liczby i obliczenia?
Potrzebna jest znajomość matematyki (podziękowania dla wydziału biologii), topografii. Tu nie ma wyższej matematyki, ale jest trygonometria: obliczasz balistykę i odległości.
To te same sinusy, cosinusy i cotangensy, których uczysz się w szkole i myślisz, że nigdy nie będziesz ich potrzebować w życiu. Dla artylerzysty ta wiedza jest niezbędna
By pocisk trafił w odpowiednie miejsce, trzeba go wyregulować, obliczyć kąt odchylenia, przeliczyć go na tysięczne, nanieść na mapę i wymyślić, jak zmienić ustawienia strzelania. Mamy już unikalne zautomatyzowane systemy, ale nadal sami wykonujemy wstępne obliczenia. Dostosowujemy nie tylko jedną broń, ale kilka naraz.
Raz miałam dziesięć pozycji strzeleckich naraz. Wróg atakuje. Planuję ogień, dostosowuję go, przydzielam cele, wydaję komendy do strzału, rejestruję przerwy w instalacjach i prowadzę wszystkie statystyki. Obraz z drona często pozostawia wiele do życzenia, ale trzeba określić współrzędne eksplozji, pamiętać, kto strzelał, szybko wprowadzać poprawki i zapisywać to wszystko w dzienniku. Mam przed sobą kilka monitorów, krótkofalówkę i słuchawkę, jednocześnie wykonuję obliczenia, zapisuję współrzędne, odpowiadam przez radio...
Moje umiejętności są stopniowo szlifowane. Na początku miałam trzy moździerze, potem sześć, a potem dostałam karabiny. Ponieważ nie mamy dni wolnych ani świąt, proces szkolenia i pracy jest praktycznie ciągły. Mój odpoczynek polega na sprawdzaniu pozycji. Postrzelać sobie, sprawdzić stan broni, rozmieszczenie ziemianek. To również należy do moich obowiązków.
Moździerze są bardzo ciężkie. Musisz je dźwigać?
Oczywiście, że tak. Ale musisz zrozumieć, że sama ich nie przenoszę. Zazwyczaj moździerz dowożą do miejsca, w którym można do niego dotrzeć, a następnie przewozi go quad albo moi towarzysze i ja ciągniemy go na pozycję za pomocą pasów.
Ta praca ma wiele niuansów, ale daję radę. Jesienią 2023 roku zostałam pełniącą obowiązki oficera wsparcia ogniowego, a w grudniu zastępcą dowódcy batalionu ds. artylerii.
Powiedziałaś, że czasami artylerzysta moździerzowy musi wykonywać zegarmistrzowską robotę, by trafić własnych ludzi. O jakich sytuacjach mówisz?
Teraz wojna się zmieniła: nie jest manewrowa, lecz pozycyjna. Jesteśmy w defensywie, a odległość między naszymi okopami a okopami wroga może wynosić nawet 25 metrów. Zgodnie z doktryną artyleria nie może prowadzić ostrzału wielkokalibrowego z odległości mniejszej niż 400 metrów. Ale jeśli wróg zajmie pozycję tak blisko naszej, jak to tylko możliwe, biorę odpowiedzialność za ochronienie naszej piechoty, a potem pracujemy jak chirurdzy. Obliczamy 10 000 razy, oddajemy kilka celnych strzałów i zachowujemy pozycję dla siebie. Z zewnątrz bitwa może wydawać się niekontrolowana, ale w rzeczywistości to jest złożony i starannie zaplanowany proces.
Co jest dla Ciebie najtrudniejsze na wojnie?
Kiedy nie ma połączenia z pozycją i zdajesz sobie sprawę, że możesz stracić ludzi. Jako dowódca rozumiesz, że jeśli tak się stanie, będzie to oznaczało, że praca została wykonana nieprawidłowo – i będzie to twój błąd. Ale nawet jeśli to nie będzie twój błąd, nadal trudno będzie sobie wmówić, że utrata ludzi to coś normalnego.
Najtrudniej jest z chłopakami w wieku 20-25 lat – kojarzą mi się z młodszymi braćmi. Ostatnio jeden z naszych najlepszych dowódców granatników znalazł się pod ostrzałem, a ja zareagowałam zbyt emocjonalnie, trzęsły mi się ręce. Moi podwładni nie powinni mnie widzieć w takim stanie.
Od nastroju i zachowania dowódcy dużo zależy, zwłaszcza jeśli dla niektórych podwładnych to pierwsza bitwa.
Około 70 procent ludzi ma taką samą reakcję na stres związany z pierwszą bitwą: zamykają się w sobie. Nie są w stanie odbierać informacji ani wykonywać rozkazów. Instynkt każe im uciekać – bez względu na to, dokąd mają iść
W takiej sytuacji spokojny dowódca może odegrać decydującą rolę, uśmiechając się, uspokajając, a nawet żartując. Stoi wojownik na mojej pozycji i sprawdzamy moździerz. I wtedy zaczynają się „przyloty”. Zdaję sobie sprawę, że jeśli pierwszy pocisk spadł sto metrów przed nami, to drugi nas ominie. Ale trzeci może trafić. Mamy więc trzy minuty na powrót na nasze pozycje.
Mówię żołnierzowi, żeby wyjął rurę z moździerza, ale on nie może tego zrobić – trzęsą mu się ręce, panikuje. Ja, siedząc spokojnie na ziemi i pokazując całą sobą, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego, zaczynam go uspokajać. Nawet jeśli wróg uderza w naszą pozycję lub dach płonie, nie panikujemy: zakładamy maski, szmaty na twarze i czekamy, aż ostrzał się skończy, abyśmy mogli bezpiecznie wyjść.
W ogóle się boisz?
Tak. Pamiętam, że kiedy jedna z pozycji zgłosiła, że trzy wrogie KAB-y [udoskonalone radzieckie bomby lotnicze - red.] lecą w kierunku drugiej, poczułam chłód w środku, oddech uwiązł mi w gardle... Szybko zebrałam zespoły ewakuacyjne i kazałam im przynieść łomy i kilofy, żebyśmy mogli kogoś wykopać, gdyby się zawaliło.
Podejście do kobiet w wojsku jest już inne
Czy jako kobieta dowódca spotkałaś się z uprzedzeniami lub seksizmem?
Do 2016 roku w ukraińskiej armii nie było stanowisk bojowych dla kobiet. Z wybuchem wojny na pełną skalę pojawiło się wielu młodych dowódców zorientowanych na NATO, a stosunek do kobiet w armii zmienił się.
Oczywiście czasami słyszę coś w rodzaju: „Kobieta dowódcą? No cóż”. Ale nie traktuję tego jako osobistej zniewagi. Nie wszyscy ludzie są wykształceni i dobrze wychowani. A jeśli jesteś zbyt wrażliwa i nie potrafisz obrócić sytuacji w żart, to wojsko nie jest dla ciebie.
W mediach społecznościowych są filmy, na których robisz sobie manicure pod lampą, choć jesteś w strefie walk.
Prawdę mówiąc, nienawidzę tego robić, ale to konieczne. Manicure na wojnie to nie kwestia piękna, ale przede wszystkim wygody. Powłoka lakieru żelowego lepiej chroni płytkę paznokcia przed zimnem i urazami, przed agresywnymi substancjami używanymi do czyszczenia broni. Pod wpływem adrenaliny możesz nawet nie zauważyć, że się zraniłaś. Możesz uderzyć się w rękę, upaść – przepraszam za szczegóły – na zwłoki. Potem się stamtąd wydrapujesz, ręce w ziemi, nie ma gdzie ich umyć... Gdy paznokcie są chronione lakierem, istnieje większe prawdopodobieństwo, że skóra pod nimi przetrwa.
Długie paznokcie mają wiele zalet. Na przykład ułatwiają cięcie paczki z prochem strzelniczym. Niedawno użyłam długiego paznokcia do usunięcia odłamka z nogi... Lakier żelowy i lampa są też potrzebne – do klejenia plastiku lub lutowania jakichś detali.
Mówisz, że adrenalina blokuje odczuwanie bólu. Jak to działa?
Adrenalina sprawia, że tętno wzrasta i czujesz, że możesz zrobić wszystko. Ten stan jest euforyczny. Ale potem przychodzi to, co nazywamy wycofaniem.
Ostatnim razem, gdy trafiłam pod atak Gradów w Czasiw Jarze, byłam w stanie przebiec 10 kilometrów na adrenalinie. Ale potem byłam całkowicie znokautowana – spałam przez trzy godziny i nie słyszałam, jak uderzają w nas KAB-y. To jest wycofanie – ciało zbiera swoje żniwo.
Potem przez dwa tygodnie jesteś w fatalnym nastroju, nie możesz jeść ani spać, masz mdłości i bóle głowy. W takich momentach lepiej pozostać w bazie i zająć się rutynową pracą. A jeśli dostaniesz urlop, powinnaś pojechać do rodziny później, kiedy już dojdziesz do siebie psychicznie.
Masz siedmioletniego syna. Powiedziałaś, że czasami czujesz potrzebę zdystansowania się od rodziny, a nawet dziecka. Co to oznacza?
Może to zabrzmi szalenie, ale rozumiem, że mogę umrzeć. Moje życie jest teraz poświęcone państwu, a nie rodzinie. A moje wysiłki mają uczynić mojego syna tak niezależnym, jak to tylko możliwe. Tak, by jeśli coś mi się stanie, mógł to względnie dobrze przetrwać.
Inną kwestią jest to, że nie zawsze dobrze jest dzielić się swoim nastrojem i stanem z dzieckiem, które jest jeszcze niedojrzałe psychicznie. Przed wizytą u syna staram się jak najbardziej wyrzucić z głowy wojskowe tematy.
Czym jest dla ciebie Ukraina?
Dla mnie Ukraina to nie tylko granice na mapach topograficznych i geograficznych. To kod kulturowy. To tradycje, język, wynalazki. Mamy wiele powodów do dumy.
Jednocześnie gdy Ukraińcy przyjeżdżają do Polski, Niemiec czy Wielkiej Brytanii, są mile zaskoczeni doskonałymi drogami i poziomem życia. Kiedy przyjeżdżamy do baz NATO na szkolenia, jesteśmy pod wrażeniem organizacji wszystkich procesów. Dlatego teraz walczę o to, abyśmy mogli zbudować taki sam komfort, pokój i demokrację w naszym kraju.
Ale aby to zrobić, musimy najpierw pokonać wroga. Będziemy mogli normalnie żyć i rozwijać się tylko wtedy, gdy odgrodzimy się od Rosji i Białorusi drutem kolczastym i 10-kilometrowym polem minowym. Musimy wypędzić okupantów z naszej ziemi. I ja i moi bracia mocno nad tym pracujemy.
Zdjęcia z prywatnego archiwum Olgi Bihar
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!