Exclusive
20
min

Dla Polaków "Dziady" to historia. Dla Ukraińców rzeczywistość

Przełomowy spektakl "Dziadów" słynnej polskiej reżyserki Mai Kleczewskiej w wykonaniu ukraińskich aktorów i aktorek jest grany w teatrze od 13 do 15 grudnia w Krakowie. Sestry.eu objęły to niezwykłe wydarzenie swoim patronatem medialnym

Maria Syrczyna

Spektakl "Dziady", 2023 r. Fot: Jurij Paliwoda

No items found.

Wiosną znana polska reżyserka Maja Kleczewska wystawiła w Teatrze Dramatycznym w Iwano-Frankiwsku sztukę "Dziady", opartą na dramacie Adama Mickiewicza pod tym samym tytułem. Nie są to klasyczne "Dziady", których polskie dzieci uczą się w szkole, ale ich współczesna interpretacja, osadzona w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej. To antywojenna sztuka ze scenami niewoli - i festiwalu w Cannes, grana wyłącznie przez ukraińskich aktorów.

Dramat Mickiewicza został opublikowany w 1822 roku, lecz jest mało prawdopodobne, że ktoś go czytał po ukraińsku. Pierwsze ukraińskie tłumaczenie "Dziadów", autorstwa Wiktora Humeniuka, ukazało się dopiero w zeszłym roku. Ciekawym zbiegiem okoliczności, dokładnie dwieście lat po publikacji oryginału - w 2022 roku.

Od 13 do 15 grudnia Dziady są inscenizowane w Krakowie na Międzynarodowym Festiwalu Boska Komedia, uznawanym za jedno z najważniejszych wydarzeń teatralnych w kraju. Następnie spektakl, wystawiany w ramach festiwalu pod patronatem serwisu sestry.eu, zostanie pokazany w Niemczech i Francji. Co ciekawe, został stworzony "na eksport" i apeluje do sumień tych, którzy twierdzą, że są zmęczeni wojną, lub wciąż mówią: "To nie nasza wojna" albo: "Jestem pacyfistą". Ma jednak ogromną szansę na pozyskanie ukraińskiej publiczności, ponieważ tematy poruszane w "Dziadach" są dla nas nie tylko interesujące, lecz także bardzo bolesne i wymagające katharsis.

Scena niewoli w "Dziadach", 2023 r. Fot: Jurj Paliwoda

"Chcę skonfrontować europejską publiczność z jej obojętnością"

Reżyserka Maja Kleczewska zaczerpnęła z "Dziadów" Mickiewicza tylko cztery sceny: więzienie, monolog Konrada, egzorcyzmy oraz sceny salonowe i balowe. Więźniami są wzięci do niewoli żołnierze z Azowstalu, egzorcyzmy odprawia nie ksiądz, lecz moskiewski metropolita Cyryl, natomiast scena salonowa bardzo przypomina zeszłoroczne wydarzenia z festiwalu w Cannes, gdzie do finału dostał się film rosyjskiego reżysera Cyryla Serebrennikowa, a akcja protestacyjna Ukrainki wywołała wśród widzów jedynie znudzenie i irytację.

- Chcę skonfrontować europejską publiczność z tym spektaklem, z tą obojętnością - wyjaśnia Maja Kleczewska, reżyserka "Dziadów". - Moją inspiracją była scena, która miała miejsce w zeszłym roku w Cannes: pięknie ubrani ludzie pijący szampana, parkujący swoje rolls royce'y na Lazurowym Wybrzeżu - a tu nagle wkraczają ukraińscy aktywiści z krwawymi transparentami, walczący o uwagę dla Ukrainy. Z jaką reakcją się spotykają? Po pierwsze, niemal wszystkie europejskie media milczą o tym wydarzeniu. Po drugie, wszyscy ci ludzie są po prostu oburzeni i nie rozumieją, dlaczego zepsuto im tak miły wieczór. Chciałabym rozpocząć rozmowę z publicznością z Europy Zachodniej: "Jak to was to nie dotyczy? Co to w ogóle za kategoria myślenia? Jak możecie odwracać wzrok od tego, co dzieje się tak blisko was?". Chcę zrozumieć, dlaczego ci ludzie dbają tylko o własny komfort i spokój ducha. A co z empatią?

Impreza w Cannes w "Dziadach", 2023 r. Fot: Jurij Paliwoda

Stary, romantyczny tekst Mickiewicza brzmi w Ukrainie bardziej aktualnie niż kiedykolwiek. Na przykład scena w celi z jeńcami wojennymi jest postrzegana przez Polaków jako historyczna: odnosi się do wydarzeń, które miały miejsce w Polsce w przeszłości. W Ukrainie jest to jednak rzeczywistość, scena z teatru dokumentalnego. Każdy z ukraińskich aktorów biorących w niej udział stracił na wojnie kogoś bliskiego, a aktorzy nie muszą tłumaczyć, co czują grane przez nich postaci.

- W spektaklu poruszam dwa bolesne dla Ukraińców tematy - mówi Maja Kleczewska. - Pierwszy z nich ukraińscy aktorzy nazwali "procesem egzorcyzmowania rosyjskiego języka, kultury i dramatu". Kultura rosyjska była głęboko zakorzeniona również w Polsce, ale w Ukrainie ten wpływ był znacznie silniejszy i głębszy. Do tego dochodzi rosyjska Cerkiew, której wpływy trzeba radykalnie ograniczyć. Drugi temat to zależność Ukrainy od Zachodu i jego pomocy. Ukraina zawsze prosi i zawsze dziękuje. Ten stan proszenia i dziękowania jest dla mnie nie do zniesienia. Wiem, że Ukraińcy nie mogą tego powiedzieć wprost, ale ja mogę. Otóż Ukraina nie powinna prosić i dziękować. Zachód powinien sam pomagać, bez proszenia, bo cena, jaką Ukraina płaci, jest zbyt wysoka. Na froncie zginęło już około 500 tysięcy ludzi. Ukraina broni nie tylko siebie, ale całej Europy przed imperialistycznym potworem. To my powinniśmy dziękować Ukraińcom, a nie odwrotnie. Zamiast tego temat Ukrainy pojawia się coraz rzadziej na TikToku i Twitterze wśród Niemców i Francuzów.  

- Ukraina graniczy z siedmioma krajami, ale większość Ukraińców ciągle ceni rosyjską dramaturgię i literaturę, nie znając kultury pozostałych naszych sąsiadów - zastanawia się Roman Łuckij, aktor Teatru Dramatycznego w Iwano-Frankiwsku i odtwórca głównej roli w "Dziadach". - Ja na przykład nie czytałem Mickiewicza przed przedstawieniem, ale kiedy to już zrobiłem, byłem pod wielkim wrażeniem. Dla Polaków Mickiewicz jest symbolem narodowym, tak jak dla nas Szewczenko. Co więcej, Szewczenko i Mickiewicz nawet się spotkali, jak powiedział mi badacz Szewczenki Ołeksandr Denysenko. Pili razem kawę lub coś innego.    

Scena egzorcyzmów w "Dziadach", 2023 r. Fot: Jurij Paliwoda

"Najważniejsza scena sztuki opowiada o granicach ludzkiej cierpliwości"

Perłą spektaklu jest monolog Konrada, czyli Wielka Improwizacja, w interpretacji aktora Romana Łuckiego. Bohater stoi na scenie i rozmawia z Bogiem.  

- To najważniejsza scena, ponieważ dotyczy granic ludzkiej cierpliwości - mówi Maja Kleczewska. - Czy można znieść cierpienie, którego doświadczają ludzie? Co myśli o tym Bóg i co z kosmicznego punktu widzenia może być usprawiedliwieniem dla tego cierpienia? Konrad tego nie rozumie. Chciałby sam mieć Moc i uszczęśliwiać świat. I to jest dla mnie zawsze bardzo wzruszające, bo pokazuje całkowitą bezradność człowieka, ale też jego wielką walkę i troskę, współczucie. Konrad mówi: "Na imię mam Milion", co oznacza, że nie cierpi sam, że są z nim miliony innych. I to też jest dla mnie taki trudny moment. Aktorzy mieszkają na zachodniej Ukrainie, ich ciała są na scenie, ale umysły, emocje i dusze w Awdijiwce.  

- Monolog Konrada w polskim dramacie jest jak monolog Hamleta w angielskim - wyjaśnia odtwórca roli Konrada. - To dar dla aktora i wielka odpowiedzialność. Kiedy po raz pierwszy pokazano mi tekst - który w skróconej wersji ma około dziewięciu stron - na początku nie wiedziałem, jak do niego podejść. Stopniowo odkrywałem go dla siebie, linijka po linijce. Robiłem notatki. Dyrektor naszego teatru Rostysław Derżypilski poradził mi, żebym nie traktował tego jak monolog zastraszonego człowieka, ale jak dialog. Powinien być powiedziany nie w sposób zdystansowany, ale tak, jakby to była rozmowa na żywo. I jakby za każdym razem aktor mówił: "Ten monolog jest o mnie!".

Monolog Konrada w wykonaniu Romana Łuckiego. Zdjęcie: Jurij Paliwoda

Wydarzenie artystyczne i wzór dla innych polskich teatrów

Współpraca polskiej reżyserki z ukraińskim teatrem jest interesująca zarówno pod względem kulturowym, jak politycznym.

- Byłem zdumiony, kiedy dowiedziałem się, że Maja Kleczewska zdecydowała się pojechać do Ukrainy i zrobić tam spektakl - mówi Bartosz Szydłowski, dyrektor festiwalu Boska Komedia - Ta decyzja oznacza, że pomoc Ukrainie wykracza poza sferę socjalną i praktyczną. I przenosi się w sferę idei, interpretacji, wymiany opowieści kulturowych. Udział "Dziadów" w tegorocznym festiwalu jest bardzo ważny nie tylko jako wydarzenie artystyczne, ale także dlatego, że festiwal powinien zachęcać do pewnych działań, przedstawiać je jako wzorcowe.

- Martwiliśmy się, jak będziemy w stanie pracować w środku wojny i nalotów - wspomina reżyser. - Okazało się, że podczas prób nawet wojna nie była w stanie nas powstrzymać. Nie jesteśmy żołnierzami, tylko artystami, a sztuka jest naszą jedyną bronią w walce z Rosją. Czułem się jak na poligonie.

I podsumowuje:

- Ten dialog w ukraińsko-polskiej sztuce jest bardzo twórczy: dwa narody i dwa języki wzajemnie się inspirują i wzbogacają. Mamy sobie coś do przekazania. A zbliżające się spotkanie na festiwalu w Krakowie, we wspólnej przestrzeni artystycznej, daje mi ogromną siłę i nadzieję, że sztuka w końcu zwycięży.

Polska reżyserka Maja Kleczewska wśród aktorów i publiczności Teatru Dramatycznego w Iwano-Frankiwsku, 2023 r. Fot: Jurij Paliwoda

Дивіться також відео про виставу тут: https://fb.watch/oU3Iczcb4N/

-----------------------------------------------

Nie tylko Dziady - ukraińska sekcja Boskiej Komedii

14 grudnia o godz. 15.30 w Teatrze im. Juliusza Słowackiego (scena Dom Machina) odbędzie się pokaz ukraińskiego dramatu "Owad". Następnie widzowie będą mogli wziąć udział w dyskusji na temat tego, jak zmienia się ukraiński teatr pod wpływem rosyjskiej inwazji. Wieczorem tego samego dnia na scenie głównej odbędzie się pierwszy wieczorny spektakl, "Dziady" w reżyserii Mai Kleczewskiej. - To będzie emocjonalny, intensywny spektakl - mówi Bartosz Szydłowski, dyrektor artystyczny festiwalu Boska Komedia. - Być może ta sztuka wejdzie do repertuaru, co byłoby ciekawe jako wizytówka ukraińskich autorów na europejskich scenach teatralnych. A potem porozmawiamy o popularyzacji ukraińskiej dramaturgii za granicą, pracy teatru w realiach wojny i jej konsekwencjach. W dyskusji wezmą udział autorka dramatu Lena Kudajewa i reżyser sztuki Tomas Friesel. W rolę owada wcieli się Nina Batowska, ukraińska aktorka, która przyjechała do Polski po inwazji, a obecnie pracuje w Teatrze Śląskim w Katowicach. Podczas spotkania będzie można kupić przekład dramatu "Owad", dokonane w ramach programu Instytutu Ukraińskiego Transmission.UA: drama on the move.

Bilety na spektakle "Dziadów" i "Owada" dostępne są na stronie festiwalu www.sklep.boskakomedia.pl

BoskaKomedia to międzynarodowy festiwal teatralny, który odbywa się w dniach 8-16 grudnia w Krakowie.

No items found.

Redaktorka informacyjna w sestry.eu.

Ukraińska dziennikarka. Pracowała jako felietonistka gazety „Fakty i komentarze”, autorka „Companion”, „Business Journal” i „Events and People”. Współpracowała z niemieckim Ministerstwem Kultury przy serii wykładów i materiałów na temat psychologii mas i wychodzenia społeczeństw z kryzysu psychicznego i gospodarczego. Organizatorka ogólnoukraińskiej imprezy charytatywnej „Kolory życia”.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
muzycy, żołnierzy, występ

Czarny van podskakuje na wybojach. Polna droga zaczyna schodzić stromo w dół, a sprzęt muzyczny w bagażniku buja się we wszystkie strony. GPS dawno zgubił drogę, więc kierowca jedzie „na czuja”.

– Dobra, złapałem trochę zasięgu, weź się zatrzymaj!– krzyczy Dmytro z przedniego fotela pasażera. Odwraca się do nas: – Chwilka przerwy!

Wysiadamy w szczerym polu, do moich uszu dociera cykanie koników polnych, a szum ciepłego, jesiennego wiatru przyjemnie otula. Za mną z vana wyskakuje Witalij Kyryczenko, wokalista rockowego zespołu Numer 482. W ręku ma maleńką mandolinę.

– Witamy państwa na dzisiejszym występie! – wykrzykuje i robi ukłon, a potem szeroko się do mnie uśmiecha: – Publika dziś trochę inna niż zwykle.

Witalij wskazuje palcem na pole, na którym pasą się krowy. Niektóre przyglądają się nam z zaciekawieniem. Witalij zaczyna delikatnie szarpać za struny i nucić coś pod nosem. Jest dobrą duszą zespołu, zawsze z uśmiechem, zawsze z naładowanymi na maksa bateriami. Jeszcze niedawno w sieci można było zobaczyć jego zdjęcia z okopów wokół Bachmutu, zmarzniętego i umorusanego w błocie. Służył tam ramię w ramię z żołnierzami 59. Samodzielnej Brygady Piechoty imienia Jakuba Handziuka. Dziś mówi, że gdyby nie poszedł wtedy walczyć, odebrałoby mu to głos jako artyście. Bo i oczym miałby później opowiadać? Jak mógłby mówić o wojnie, gdyby jej nie dotknął, nie przeżył? Ale przekonali go, że sztuka jest tym, co buduje tożsamość narodową przyszłych pokoleń, i artyści muszą żyć, muszą leczyć muzyką i sztuką tych, którym na froncie jest trudno. A potem Witalij z powrotem zamienił karabin na gitarę – i teraz służy w Desancie Kulturowym.

Witalij Kyryczenko. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Terapia sztuką

Desant Kulturowy to projekt niezwykły. Łączy artystów, którzy w poprzednim życiu byli muzykami, aktorami, reżyserami, a nawet lalkarzami. Pracowali na scenie w pięknych kostiumach, które dziś zamienili na mundury w barwach multicam. Szlak bojowy niektórych z nich, jak Witalija, wiódł przez najgorętsze odcinki frontu. 

Dmytro Romanczuk jest diabelsko zdolnym bandurzystą. Kiedy zaczęła się inwazja, od razu dołączył do ochotniczego batalionu broniącego Kijowa. Gdy go pytam o szczegóły, mówi jedynie: „było ciężko” – a jego wzrok ucieka w drugą stronę.

Ale kiedy rozmowa schodzi na bandurę, jego ciemne oczy zaczynają błyszczeć i prostuje się na krześle, gotowy do opowieści. Bo dla Dmytra ukraińska dusza ma dźwięk bandury

– Bandura jest integralną częścią tradycji pieśni epickiej, wyjątkowego zjawiska wędrownych śpiewaków, muzyków, kobziarzy, bandurzystów, liryków, bez których trudno sobie wyobrazić naszą kulturę i przestrzeń historyczną poprzednich pokoleń– mówi z przekonaniem. – To jest sedno, te rzeczy ukształtowały naszą naszą duchową integralność, nasze przekonania. To właśnie te rzeczy dają odpowiedź na pytanie, kim jest Ukrainiec.

Na podwórzu przed domem powoli gromadzą się żołnierze. Siadają na długich ławkach, jak uczniowie przed apelem. Na ich twarzach widzę zmęczenie i kompletny brak zainteresowania tym, co ma się za chwilę wydarzyć. Jakby ktoś kazał im tam usiąść za karę. Mężczyzn jest może ze trzydziestu. To jedna ze szturmowych brygad, które zasłużyły się bojach na wielu odcinkach frontu – często tych najgorętszych. Po ciężkich bojach w okopach trudno im się odnaleźć, a tym bardziej czekać na jakieś występy. Komu to niby potrzebne?

Dmytro Romanczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Do swojego magicznego koncertu Dmytro przygotowuje się w ciszy. Znajduję go w sadzie, pomiędzy drzewami, gdzie w samotności, cichutko stroi bandurę. Przez chwilę obserwuję z oddali, jak w skupieniu skrupulatnie sprawdza każdą ze strun. A są ich dziesiątki, nie jestem w stanie nawet policzyć. W zależności od typu bandury, liczba strun różni się. Niektóre instrumenty mają dwadzieścia, inne ponad sześćdziesiąt. Sam wygląd bandury imponuje, budzi respekt i zadumę. Dlatego kiedy Dmytro staje na przeciwko tej nietypowej publiki, natychmiast zapada milczenie.

– Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie słyszał bandury? – Dmytro rozgląda się po widowni. W górę nieśmiało unosi się kilka rąk, a on zaczyna swoje magiczne przedstawienie.

Jest w tym instrumencie coś wyjątkowego,pozaziemskiego. Kojące dźwięki dumki granej kilka kilometrów od miejsca, w którym ci dzielni wojownicy walczą o niepodległość – to przeżycie zostaje w tobie na zawsze. Obserwuję, jak twarze żołnierzy łagodnieją. Niektórzy wyciągają telefony i zaczynają nagrywać, inni skrywają twarze w dłoniach, jakby zawstydzeni, że tak łatwo poddali się tej przedziwnej terapii. Viva l’arte!

 Wciąż jesteśmy ludźmi

W swoim poprzednim życiu Dmytro Melniczuk był nauczycielem aktorstwa, a także reżyserem teatralnym w Teatrze Dramatycznym w Kołomyi. Dziś jest głównodowodzącym kramatorskiego „oddziału” Desantu Kulturowego. Odpowiada za to, by artyści bezpiecznie i na czas dotarli na występ, zresztą na każdym wydarzeniu jest też swego rodzaju wodzirejem. Głęboko wierzy, że to, co robią, ma sens.

– Sztuka leczy, a bez sztuki nie byłoby niczego –twierdzi. – W tym, co my robimy, muzyka ma znaczenie terapeutyczne. Piękna muzyka tworzy wibracje w organizmie, w środku, w duszy. To jak medytacja, która człowiekowi pomaga. Tak jak sztuka wizualna. Gdy człowiek obserwuje jakieś piękne obrazy, może wrócić do pięknych wydarzeń iwspomnień. Naszym zadaniem jest przypomnienie tym dzielnym ludziom, za co walczymy. To nie są puste słowa czy zwykłe piosenki. My budzimy w żołnierzach różne wspomnienia, np. z dzieciństwa, przywołujemy te najdroższe. Pośród tego brudu, który wojna na nich naniosła, wyciągamy to wszystko z piwnicy ich świadomości.

Przypominamy im, kim jestem Ja. Przywracamy im świadomość, że wciąż jesteśmy i pozostaniemy LUDŹMI

Zdaniem Melniczuka najważniejszym zadaniem Desantu Kulturowego jest dbanie o zdrowie psychiczne żołnierzy. Bo wojna pokazała, że nie byliśmy na to wszystko psychicznie gotowi. Choć na froncie żołnierze radzą sobie świetnie, walczą zacięcie i dzielnie, poprawiając swoje umiejętności z każdym tygodniem, to na poziomie psychicznym jest bardzo ciężko. Brakuje motywacji, morale słabnie, czas spędzony w okopach dłuży się tak bardzo, że ludzie często zapominają, po co tam w ogóle są. Wojna to najgorsza rzecz, jaka mogła spotkać ludzkość. Naraża na niebezpieczeństwo i skrajne emocje, po których trudno wrócić do równowagi. Podczas występów przed wojskowymi Dmytro zauważył, że ludzie ci wracają z wojny nie tylko z ranami na ciele, ale też z ranami duszy, ze zrujnowaną psychiką. A występów jest niemało.

Dmytro Melniczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

– Jest ciężko: cztery, pięć, a nawet sześć występów dziennie – przyznaje Dmytro. – Ale my dobrze rozumiemy, że żołnierzom to jest bardziej potrzebne niż nam wypoczynek. Nie mamy prawa okazać słabości, zmęczenia. Wiemy, że tam ludzie są zmęczeni jeszcze bardziej od nas, że na froncie jeszcze ciężej pracują. Na dodatek prawie wszyscy w Desancie Kulturowym mamy doświadczeniasceniczne sprzed wojny; ja sam w teatrze spędziłem trzydzieści lat. Napięcie, stres przed występem, pęd i nieprzespane noce – my jesteśmy przyzwyczajeni do życia w zmęczeniu. A nasi żołnierze są dla nas najważniejsi.

Służba w Desancie Kulturowym nie ma nic wspólnego z gwiazdorskim życiem, choć gwiazdy często do „desantowców” dołączają. Niemal od początku istnienia projektu pojawiają się wśród nichsławy, które na kilka dni porzucają życie w mieście, by przyjechać do przyfrontowych wiosek. Regularnie pojawiają się między innymi Alyona Alyona, Chrystyna Sołowij, Skofka czy Vivienne Mort. Przyjeżdżają, choć bywa niebezpiecznie. Dmytro wspomina, jak kiedyś w pogoń za ich czarnym vanem puścił się rosyjski dron kamikadze. Kilka dni przed naszą rozmową bardzo blisko miejsca, w którym występowaliśmy, spadła kierowana bomba lotnicza FAB. 

Muzyka na wojnie

Sztuka i muzyka towarzyszą żołnierzom, odkąd ludzie toczą wojny. Wielu znanych muzyków brało udział w działaniach zbrojnych jako żołnierze, inni, występując, dbali o morale walczących. Bo muzykazbawiennie wpływa na zdrowie psychiczne i emocjonalne, na przykład redukując stres i lęk. Słuchanie spokojnej muzyki, zwłaszcza klasycznej, może wpłynąć na obniżenie poziomu kortyzolu, nazywanego hormonem stresu. Muzyka może pomóc w tworzeniu chwilowego poczucia bezpieczeństwa i normalności pośrodku chaosu wojennego, co pozwala na chwilę odpocząć. A to ma bezpośrednie przełożenie na morale. 

Jak wspomniał Dmytro, znane i lubiane piosenki mogą przypominać żołnierzom o domu, rodzinie i przyjaciołach, wzmacniając ich poczucie celu i motywację do dalszej walki. Z kolei pieśni patriotyczne czy piosenki wojskowe wzmacniają poczucie jedności i tożsamości narodowej, przypominając, po co i za co walczymy. 

Muzyka jest też doskonałym narzędziem pomagającym w regulacji emocji, a nawet w terapii poważnych traum, jak zespół stresu pourazowego. Regularne słuchanie muzyki może łagodzić jego objawy, jak flashbacki, koszmary senne czy nadpobudliwość.

20
хв

Desant kultury, czyli z bandurą na froncie

Aldona Hartwińska

„Kwiaty Ukrainy”, „Dwie siostry” i „Pod wulkanem” – trzy polskie filmy na jednym festiwalu. Ich obecność na tegorocznej imrezie była potrzebna. We wszystkich tych trzech filmach narodowe niuanse przeplatały się w tak zabawny sposób, że można się tylko zastanawiać, dlaczego polsko-ukraińskich koprodukcji jest tak mało, a jeszcze mniej – dobrych.

Adelina Borets, reżyserka „Kwiatów Ukrainy”, ukończyła wydział reżyserii Warszawskiej Szkoły Filmowej, a następnie kurs scenariopisarstwa w Szkole Wajdy i studia magisterskie w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego.

Jako że pochodzi z Mariupola, nie mogła pozostać z dala od zbrodni, których od zimy 2022 roku Rosjanie dopuszczają się w jej domu.

Producent filmu Glib Łukianets i reżyserka Adelina Borets

Chociaż jej „Kwiaty Ukrainy” nie są o Mariupolu, to są dla Ukrainy. Dokumentalny charakter tego filmu tylko dodaje mu wartości – „Dwie siostry” były filmem całkowicie fikcyjnym, a „Pod wulkanem” naśladował dokument. Czysty dokument to inny, mocniejszy i jednocześnie trudniejszy sposób mówienia o rzeczywistości.

Kino dokumentalne pozbawione jest możliwości kręcenia według gotowego scenariusza, jak to ma miejsce w filmach fabularnych. Nie da się wymyślić i przewidzieć życia ze wszystkimi jego możliwymi zwrotami akcji. Dlatego jeśli historia wybrana przez reżysera jako godna filmu zaczyna nabierać własnej, niewymyślonej fabuły, możemy już mówić o sukcesie.

A jeśli dodatkowo fabuła zyskuje wartościowe momenty i zwroty narracyjne, gdy pojawiają się postacie z własnymi historiami, pełnymi prawdziwego napięcia i dramatyzmu, to film staje się Filmem. Takich dzieł jest niewiele, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, że reżyserowi musi dopisać szczęście w trzech sprawach: a) znalezieniu odpowiedniej historii; b) posiadaniu w sobie odpowiedniej dozy cierpliwości, by czekać na jej rozwój; c) uzyskaniu pełnoprawnej fabuły ze znaczeniami, uogólnieniami i zakończeniem.

„Kwiaty Ukrainy” to właśnie taki szczęśliwie udany film, zrodzony z nadziei reżyserki na coś wielkiego.

W rzeczywistości na początku pomysł na ten film nie był taki jak ten, który rozwinął się podczas pracy nad nim. Historia 65-letniej Natalii, mieszkanki darnyckich [rejon Kijowa w okolicach stacji metra „Darnycja” – red.] slumsów, miała opowiadać o jej walce o miejsce pod słońcem i sprzeciw wobec przyszłych deweloperów.

Mieszkając w dole dawno temu wykopanym pod jakiś dom, zamieniła go w ogród pełen kwiatów, który latem kwitnie witalnym pięknem i siłą

Oczywiście, wraz z rozwojem Kijowa każdy kawałek ziemi stawał się coraz bardziej interesujący dla lokalnych latyfundystów i budowniczych – a tutaj jest dół, który był już przeznaczony pod budowę, tyle że porzucony i przypadkowo zagospodarowany przez spontaniczny akt samoosiedlenia. Nie mając podstaw prawnych do życia w otoczeniu wieżowców kijowskiej Darnycji, Natalia walczy o swoje prawa jako osoba, która już tu mieszka i już powołała wokół siebie do życia wiele roślin.

Ponadto mieszka tu jej dziwny przyjaciel (mąż?) o imieniu „Kotik”, chory i bezdomny. I jeszcze jeden mężczyzna (pomocnik), który pomaga Natalii w pracach domowych. Przychodzi też tutaj wnuczka Natalii. Wokół róże, ziemniaki i łąki – a obok opuszczone garaże, jakieś ruiny. I w tym wszystkim tkwi jej bajkowy dom w kształcie grzyba. W jednej ze scen Natalia mówi do kierowcy ciągnika wysłanego tu do wyburzenia wszystkiego, co się da: „Poczekaj, przyniosę solarium i spalę ci ten traktor”.

Natalia od razu staje się centralną postacią filmu – w nie tyle ze względu na jej specyficzne miejsce zamieszkania, ile z uwagi na osobistą charyzmę. Nie wygląda na 65-latkę, kopie w ziemi, sadzi kwiaty, bez przerwy gada, śmieje się, jak młoda kobieta, i opowiada o seksie. Jest prawdziwą fontanną emocji i słów – zarówno przy stole, prowadząc z zaangażowaniem rozmowy z mężczyznami czy ze swoją wnuczką, jak też rozmawiając o niepodległości Ukrainy, wolności i prawach.

Ma jakieś niesamowite, naturalne usposobienie, łączące siłę ciała z siłą ducha, z poczuciem humoru jako trzecim elementem w trójcy fundamentów jej życia

Gwałtownym zwrotem akcji i ratunkiem dla filmu przed monotonią jest początek inwazji Rosji na Ukrainę. O ile do tej pory można było sporadycznie reagować na żarty dziwnych ludzi i dziwny śmiech wiecznie pobudzonej Natalii w oczekiwaniu, aż w końcu coś się stanie – to od pierwszych pocisków, które spadły 24 lutego 2022 roku, następuje zmiana.

Natalia włazi do ciasnej i przerażającej piwnicy ze swoimi konserwami, przeznaczonej do ich przechowywania, a nie do ratowania życia podczas bombardowania. To jest początek prawdziwego filmu, a wszystko, co wydarzyło się wcześniej, było tylko lirycznym prologiem w oczekiwaniu na dramatyczne wydarzenia. Bohaterka uaktywnia się: wysyła swojego „Kotika” do Warszawy, odwiedza miejsca, w których zbombardowano domy, zapisuje się do obrony terytorialnej, zaczyna wyplatać siatki maskujące...

Jej życie, podobnie jak tło zdarzeń, wypełniają odgłosy wybuchów i syren, napięcie i telefony od córki i destrukcja otaczającej przestrzeni

Kalejdoskop wydarzeń całkowicie porywa ekran i duszę widza, który już został podbity przez bohaterkę i głęboko zaangażowany przez kompetentny montaż, bez długich ujęć, z krótkimi cięciami, dodatkowo udramatyzowany przez dynamiczną i nerwową muzykę zespołu DachaBracha.

Rok mija, jak w tytule filmu Kim Ki-duka: „Wiosna, lato, jesień, zima... i znowu wiosna”. Rok to prawdziwe życie, wypełnione wirem wydarzeń, wyraźnie ilustrującym wzloty i upadki człowieka. Adelinie Borets i jej zespołowi udało się znaleźć interesującego człowieka, dogadać się z nim i przejść przez to wszystko razem z nim, mimo wojny. A zakończenie filmu jest tak słoneczne – dosłownie – że „Kwiaty Ukrainy” stają się rodzajem nadziei nas wszystkich na radość ze zwycięstwa życia nad śmiercią.

Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe

20
хв

Kino życia zwycięża śmierć

Jarosław Pidhora-Gwiazdowski

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Desant kultury, czyli z bandurą na froncie

Ексклюзив
20
хв

Dlaczego wracam na wschód

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress