Exclusive
20
min

Chcecie, by świat poznał ukraińską muzykę? Zadbajcie o nuty

Roman Rewakowicz: – Świat płaci za materiały muzyczne. Jednak Ukraina, ze względu na wieloletni brak zrozumienia, czym są prawa autorskie, nie wykształciła w swoich instytucjach muzycznych świadomości, że nuty mogą przynosić zyski zarówno autorom utworów, jak tym, którzy je drukują. Świat zapłaciłby Ukrainie za wypożyczanie nut, gdyby wiedział, do kogo się zwrócić”

Oksana Gonczaruk

Roman Rewakowicz. Zdjęcie: Robert Michalik

No items found.

Przez większość swojego życia Roman Rewakowicz przybliżał Ukraińcom polską muzykę, a Polakom – ukraińską muzykę akademicką. Jest inicjatorem i dyrektorem artystycznym festiwalu „Dni Muzyki Ukraińskiej w Warszawie” i co roku organizuje koncerty muzyki polskiej w Ukrainie. W rozmowie z Sestrami przyznaje, że chciałby, aby Ukraińcy mieszkający w Polsce uczestniczyli w jego koncertach, pokazując, że jego sprawa jest naprawdę ważna.

Świadomie zaniedbana obecność kultury

Oksana Honczaruk: Inwazja trwa już ponad tysiąc dni. Jak bardzo w tym czasie zmienił się stosunek do ukraińskiej muzyki na świecie, w szczególności w Polsce?

Roman Rewakowicz: Niewiele. Po 24 lutego 2022 roku odebrałem wiele telefonów z różnych polskich instytucji muzycznych z pytaniami o ukraiński repertuar. Ale po sześciu miesiącach zainteresowanie muzyką ukraińską wróciło do poprzedniego poziomu. Czyli zniknęło.

W sezonie 2024-2025 w repertuarze Filharmonii Narodowej nie znajdziecie ani jednego utworu ukraińskiego. Jednak 5 grudnia wystąpiła tam Narodowa Orkiestra Symfoniczna Ukrainy, która wróciła z tournée po Europie, więc na tej scenie wykonano kilka ukraińskich utworów.

I tu ciekawa uwaga: w lutym 2025 r. ukraiński dyrygent Kyryło Karabic wystąpi w tej samej Filharmonii Narodowej, lecz jego koncert nie został jeszcze zaanonsowany jako zawierający utwory ukraińskie. Oznacza to, że dyrygent nie uważa za konieczne, by zaoferować publiczności coś z muzyki swojego ojczystego kraju.

Po rozmowach z muzykami zdałam sobie sprawę, że proces promowania naszej muzyki na świecie jest dziś zadaniem dla osób, które jej nieobecność boli. I że ten proces będzie długi.

By leczyć, musimy określić stan choroby: dziś ukraińska kultura wysoka jest praktycznie na świecie nieobecna

Bez względu na to, jak głośno Ukraińcy, będąc we własnej bańce, mówią, że Ukraina jest ważna i że ukraińska kultura ma znaczenie globalne – tak nie jest. I są ku temu wyraźne powody.

Przez wieki Ukraina nie miała państwowości, a sowieckie rządy wymazały z niej wszystko, co nierosyjskie. A podczas 30 lat ukraińskiej niepodległości nie zrobiono tego, co powinno się zrobić. I bez ogromnych wysiłków ukraińskich instytucji państwowych ta sytuacja się nie zmieni.

Dziś Ukraina głośno mówi światu, że bez jego pomocy w sferze militarnej przestanie istnieć. Na tej samej zasadzie Ukraińcy powinni sygnalizować światu: poznajcie nas, mamy ciekawe i ważne rzeczy, umieramy za nasze wartości, więc dlaczego się nimi nie zainteresować?

Niestety pojedyncze inicjatywy, takie jak moja, nie zmienią sytuacji. Macie Instytut Ukraiński, którego zadaniem jest promowanie ukraińskiej kultury na świecie, ale dotychczas nie udało mi się nawiązać z nim żadnej współpracy.

Co jako menedżer kultury uważa Pan za ważne w promowaniu naszej kultury na Zachodzie?

Pierwszym krokiem w jej promowaniu jest udostępnienie jak największej ilości informacji o kulturze ukraińskiej w języku angielskim i ułatwienie dostępu do nich wszystkim na świecie. Drugą rzeczą, jeśli chodzi konkretnie o muzykę, jest to, że potrzebujemy dużo materiałów muzycznych.

Istnieje strona internetowa ukrainianlive.org, która oferuje nuty. Ale kiedy poprosisz o nuty do konkretnych utworów – to nie ma tego albo tamtego. A powinno być wiele różnych partytur, powinny być odpowiednio wykonane i łatwo dostępne. I oczywiście płatne.

Świat płaci za nuty. Jednak Ukraina, ze względu na wieloletni brak zrozumienia, czym są prawa autorskie, nie wykształciła w swoich instytucjach muzycznych świadomości, że nuty mogą przynosić zyski zarówno autorom utworów, jak tym, którzy je drukują. Świat płaciłby Ukrainie za wypożyczanie nut, gdyby wiedział, do kogo się zwrócić.

Proszę odwiedzić stronę internetową Polskiego Wydawnictwa Muzycznego (PWM), a zobaczy pani zupełnie inny obraz. Miałem w tym roku pięć koncertów w Ukrainie, na których wykonywaliśmy polską muzykę. Fundacja Pro Musica Viva, którą prowadzę od ponad ćwierć wieku, była organizatorką tych koncertów. Wypożyczyliśmy i opłaciliśmy cały materiał nutowy polskich utworów.

Polskie Wydawnictwo Muzyczne jest instytucją państwową i utrzymuje się z wypożyczania istniejących już nut i sprzedaży nowych nut. Polska muzyka ma takie muzyczne „lokomotywy” jak Penderecki, Lutosławski, Kilar czy Górecki. Ci kompozytorzy są wykonywani na całym świecie. W przyszłym roku planuję wykonać III Symfonię Henryka Mikołaja Góreckiego w Ukrainie. Wypożyczenie nut do tego utworu kosztuje 600 euro za jeden koncert.

Skąd bierze Pan nuty, gdy przygotowuje kolejne „Dni Muzyki Ukraińskiej w Warszawie”?

Wykonuję głównie muzykę żyjących ukraińskich kompozytorów, więc podpisuję umowy z nimi. Tylko jeden współczesny ukraiński kompozytor ma poważnego wydawcę – Walentyn Silwestrow. Twórczość Myrosława Skoryka jest obecnie wydawana przez Ołeksandra Piriewa, więc zwracam się do niego. Jeśli chodzi o twórczość Bohdana Froliaka, Zoltana Ałmaszy’ego, Ołeksandra Szymka i innych, w każdym przypadku podpisujemy umowy.

Z muzykiem i kompozytorem Walentynem Silwestrowem. Zdjęcie: Marta Skotnicka-Karska

Rosyjska muzyka a image kremlowskich bandytów

Trwa walka o odwoływanie koncertów muzyki rosyjskiej na świecie. Co Pan o tym sądzi?

Rosyjski repertuar muzyczny powinien być teraz wszędzie odrzucany. Wiem, że to niełatwe, a może nawet niemożliwe. Twierdzę jednak, że konieczne jest maksymalne ograniczenie obecności Rosji w różnych publicznych miejscach kultury, ponieważ im dalej te miejsca znajdują się od Rosji, tym mniej tamtejsi ludzie rozumieją rosyjskie zagrożenie.

Obecność rosyjskiej muzyki na światowych scenach neutralizuje image kremlowskich bandytów. Słuchając na przykład Rachmaninowa człowiek myśli: jak oni mogą być źli, skoro mają tak wspaniałą kulturę? Nie mówię, że należy ją porzucić na zawsze, ale trzeba do czasu klęski Rosji, kiedy Rosja przejdzie taką samą sanację, jaką kiedyś przeszły hitlerowskie Niemcy.

Tylko wtedy Rosja może zostać wpuszczona z powrotem, ale powoli: najpierw na korytarz, a dopiero potem możemy pomyśleć o pokojach

Jednak to nie jest mój dylemat, nie jestem zapraszany na światowe estrady pod warunkiem: „jeśli zagrasz Czajkowskiego, to wystąpisz”. Ale rozumiem, że ukraińscy muzycy, którzy grają w ważnych miejscach, prawdopodobnie są, nawet prowokacyjnie, stawiani w podobnych sytuacjach i nadal w nich będą stawiani. W końcu duża część operacji specjalnych rosyjskich służb jest przeprowadzana w celu zdjęcia z Rosjan piętna bandytów.

Dziś rosyjscy i ukraińscy muzycy ścierają się na wielu wydarzeniach muzycznych. Czy powinniśmy wycofywać się z projektów, w które zaangażowani są Rosjanie? A może taka polityka doprowadzi do tego, że Ukraina nie będzie reprezentowana nigdzie?

Pytanie brzmi, z jak wielkim hukiem Ukrainiec opuszcza taki projekt. Jeśli manifestujesz swoje stanowisko głośno i za pośrednictwem mediów, to takie poświęcenie ma sens. Bo dzięki takiemu stanowisku łączysz się z tymi, którzy bronią wolności Ukrainy na froncie.

Jak image migrantów zarobkowych Ukraińców wpływa na zainteresowanie świata Ukrainą i popularność ukraińskiej kultury?

Raczej pozytywnie. Ukraińcy pokazali, że są uczciwi, pracowici i zdolni. Ale to nie wpływa bezpośrednio na ekspansję ukraińskiej kultury.

Paradoksalnie ta wojna dała światu impuls, by zacząć rozumieć podmiotowość Ukrainy. To jest kultura: literatura, muzyka itp. Teraz powinna nastąpić silna ekspansja tej podmiotowości. I nie ma co mówić, że dbanie o kulturę w Ukrainie to nie ten czas. Pamięta pani słynne zdanie Winstona Churchilla, kiedy poproszono go o obcięcie pieniędzy na kulturę przy tworzeniu budżetu? Powiedział: „Jeśli oszczędzamy na kulturze, to o co walczymy?”.

Z Orkiestrą Symfoniczną Narodowej Filharmonii Ukrainy, 25 października 2024 r.

Niestety w Ameryce czy Kanadzie ekspansja kulturalna Ukrainy pozostaje na dość mizernym poziomie. Tamtejsze ukraińskie społeczności nie bombardują lokalnych orkiestr pytaniami o to, dlaczego nie mają ukraińskiego repertuaru w kontekście utworów symfonicznych lub operowych. I znowu: w kontekście globalnym sam Silwestrow nie wystarczy, by zainteresować świat ukraińską muzyką. Przed wami dużo pracy, choć teraz najważniejszą rzeczą jest utrzymanie frontu.

Dawne zbrodnie to już historia

Od 2014 roku często wracał Pan do Ukrainy. Co Pan czuł, gdy zaczęła się inwazja?

To było straszne – cóż mogę powiedzieć? My, w Polsce, też żyliśmy w strachu, że za trzy dni Ukraina przestanie istnieć, nerwowo przeglądaliśmy wiadomości i cieszyliśmy się, że Ukraina się trzyma. A potem chcieliśmy działać. Przyjechałem do Ukrainy we wrześniu 2022 roku i razem z orkiestrą „Kyiv Camerata” zorganizowaliśmy koncerty muzyki polskiej w czterech miastach: Kijowie, Żytomierzu, Kropywnyckim i Czerkasach. Koncert w Kropywnyckim został przerwany przez nalot – muzycy i publiczność musieli zejść do schronu.

Cieszę się, że wszystkie moje projekty, w których prezentuję polską muzykę w Ukrainie, są wspierane przez polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. I że ukraińskie instytucje muzyczne, w szczególności Filharmonia Narodowa Ukrainy, pozytywnie reagują na moje propozycje i udostępniają swoje orkiestry.

W ten sposób możemy pokazać ukraińskiej publiczności zarówno wartościową polską muzykę, jak polskie zaangażowanie w sprawy Ukrainy.

Już od 30 lat robi Pan świetną robotę, promując ukraińską muzykę w Polsce. Co dziś leży Panu na sercu? I dlaczego Pan to wszystko robi?

Bo moi rodzice są Ukraińcami – jak mogłoby być inaczej? Chociaż prawdopodobnie lepiej mówię po polsku niż po ukraińsku.

Czasami żartuję, że jestem Wschodnioeuropejczykiem, bo żyję w dwóch kulturach. Ale moi rodzice nie mieli wątpliwości, kim są. W naszym domu zawsze mówiło się po ukraińsku, a ja przejąłem od rodziców ukraińskiego ducha.

W latach 90. myślałem o profesjonalnym kontakcie ze sceną muzyczną w Ukrainie, ale jakoś nie doczekałem się odpowiedzi na moje prośby.

Wtedy wpadłem na pomysł Dni Muzyki Ukraińskiej w Warszawie, czyniąc je, że tak powiem, formą mojego życia. Z entuzjazmem organizowałem pierwsze festiwale i miałem jedno życzenie: żeby to się nie skończyło

Uczyniłem z tego festiwalu swój zawód. Od kilku lat wszystkie koncerty są nagrywane i umieszczane na YouTube do bezpłatnego i nieograniczonego użytku. To kolejna forma rozpowszechniania ukraińskiej muzyki.

Próba w Filharmonii Narodowej w Warszawie, 2022 r. Zdjęciet: Bartek Barczyk

W Polsce mieszka tylu Ukraińców, a tylko Pan organizuje Dni Muzyki Ukraińskiej.

Bardzo bym chciał, żeby Ukraińcy mieszkający w Polsce przychodzili na moje koncerty. Kupili bilet i pokazali, że moja sprawa jest ważna. To jest wskaźnik nie tylko dla mnie, ale także dla instytucji, które nas wspierają. Tak, mamy wsparcie miasta Warszawy, które przeznaczyło trzyletnią dotację na festiwal, polskie Ministerstwo Kultury też zapewniło nam trzyletnią dotację. Dla agencji rządowych ważne jest, czy to, co robię, jest pożądane przez publiczność. Tymczasem w warszawskiej sali, w której jest 400 miejsc, są puste krzesła.

Jak zareagowali Pana rodzice, kiedy jako polski dyrygent zaczął Pan koncertować z legendarnym ukraińskim chórem „Żurawli”, a następnie stworzył własny festiwal?

Mój ojciec zmarł w 1986 roku, kiedy pojechaliśmy do Ameryki z „Żurawli” [męski chór Związku Ukraińców w Polsce – red.]. Mama zmarła kilka lat temu, więc miała okazję zobaczyć, jak promuję kulturę ukraińską w Polsce. Dla niej moje stanowisko było naturalne i zdziwiłaby się, gdybym tego nie robił. Ukraińskość była dla niej ważna, żyła nią, prenumerowała ukraińską gazetę „Nasze Słowo” [tygodnik mniejszości ukraińskiej – red.], która ukazuje się w Polsce od 1956 roku. Chodziła do oddalonej o 25 kilometrów cerkwi greckokatolickiej, bo w naszym mieście takiej nie było. Była z pokolenia, które ucierpiało podczas akcji „Wisła” – jej matka została pobita, a ona do końca życia pamiętała ten straszny okres.

Ale choć ukraińskość była dla moich rodziców ważna, to po ukraińsku rozmawialiśmy tylko w domu – a za drzwiami już tylko po polsku. Ta dwoistość była dla mnie zarówno problemem, jak zagadką. Po jakimś czasie tę rodzinną traumę zamieniłem w misję budowania polsko-ukraińskiego porozumienia

I nie jestem wyjątkiem, bo akcja „Wisła” objęła 140 tysięcy ludzi. Wielu z nich się zasymilowało, lecz z tej społeczności wyszło wielu ukraińskich aktywistów – znam na przykład trzech Ukraińców, którzy są posłami na Sejm RP. Są też muzycy – potomkowie ofiar akcji.

Dziś tamte zbrodnie to już historia. Zostawmy historię historykom i pozwólmy naszym współczesnym budować naszą lepszą przyszłość.

No items found.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Przemoc. Obojętność. Wstyd. A może wstyd rodzi się z obojętności wobec przemocy? Albo jest reakcją na przemoc i własną obojętność wobec niej? Przemoc to przecież ból i strach, często także śmierć. Kto chciałby dobrowolnie zanurzyć się w czymś takim? A nawet o tym pomyśleć?

Pięćdziesiąt pięć minut bólu i wstydu, pulsujących w ciele od pierwszych dźwięków „Szczedryka”, którym zaczyna się spektakl, aż po wybawcze, wręcz uzdrawiające słowa jednej z bohaterek: „Ta wojna uczy mnie kochać”. W rzeczywistości w spektaklu „Matki. Pieśń na czas wojny” nie ma bohaterek – a może każda z 21 uczestniczek jest bohaterką? Każda wnosi swoją historię w kilka zdań lub nawet kwestii, w pieśń śpiewaną w swoim języku, w strój czy krok. Jakże one różne! A jak wiele je łączy!

Pierwsze zawstydzenie pojawia się na początku spektaklu, gdy na scenie stoją kobiety w różnym wieku, a głos z offu opowiada, czym jest gwałt w czasie wojny. O tym, że ta forma przemocy jest zazwyczaj publiczna, bo ma świadków; niszczycielska, bo trauma po niej prowadzi nawet do pragnienia śmierci; wieczna, bo przekazywana genetycznie jako trauma kolejnym pokoleniom... Napięcie, strach, chęć ucieczki z sali, a jednocześnie paraliż – tak trudno usłyszeć te słowa, nie mówiąc już o zagłębieniu się w ten ból.

One stoją i patrzą na widownię. Najmłodsza ma 10 lat. Pozostałe – młode, dorosłe, dojrzałe, starsze. Mówią w trzech językach – ukraińskim, białoruskim i polskim. To ich języki ojczyste. Śpiewają w nich, recytują wiersze. Mówią nie tylko o tym, że „nie da się uciec, nie można odwrócić wzroku od cierpienia i bólu i przeskoczyć na memy, koty i psy”. W tle sceny wyświetlane są napisy, więc mimowolnie słowa zostają również przeczytane. Ich głosy wbijają widza w fotel. A potem rozbrzmiewa pieśń o jaskółce, która w rzeczywistości nie jest jaskółką, lecz matką – ale nawet ona nie może ochronić przed bólem i śmiercią...

Jednak jeśli spojrzeć na wojnę, nie odwracając wzroku, i chociaż na chwilę zastanowić się nad historiami o gwałtach, to już wystarczy, by nie być obojętnym.

Reżyserka i aktorki stworzyły wielowarstwowe dzieło, swoisty przepis na terapeutyczną praktykę: kiedy najpierw, w sposób asocjacyjny, bez szczegółów i zanurzenia, tworzy się pole traumy, a potem za pomocą prostych prawd – rad czy wskazówek – proponuje się jej uzdrowienie.

Każda scena spektaklu to osobna emocja o wojnie, którą pokazują aktorki. Gdy w pierwszej opowiadają o gwałtach, wydaje się, że dalej nie może być gorzej. A jednak jest gorzej. Bo jeśli od gwałtu można się zdystansować – „to mnie nie dotyczy” – to od niecierpliwości wobec wojny czy jej ignorowania już nie.

Stawiają widza przed faktem: oto wojna i oto twoja reakcja na nią. Jaka ona jest? Skłamać przed samą sobą nie sposób. Odpowiedź staje się uzdrowieniem. Jeśli jestem obojętna wobec wojny, mogę to zmienić, rozumiejąc swoje reakcje, oczekiwania i możliwości. Jeśli wojna dominuje w moim życiu – mogę się chronić, uświadamiając sobie własne granice.

„Matki. Pieśń na czas wojny” nazywane są dziełem artystyczno-politycznym. Myślę, że jest ono przede wszystkim terapeutyczne. Bo analizuje ból i cierpienie, które niesie wojna

Jego siła tkwi w tym, że w żadnym momencie spektaklu żadna z aktorek, nawet ta najmłodsza, gdy mama pisze na jej plecach flamastrem datę urodzenia, imię, nazwisko i numer telefonu, nie jest ofiarą. Tak, muszą uciekać przed wojną, tęsknią za domem i utraconymi marzeniami, ale są żywe, otwarte i gotowe opowiadać o tej wojnie nie z pozycji ofiar, lecz z perspektywy godności i współczucia.

„Ta wojna uczy mnie kochać”. Głębia tych słów i przeżytego bólu, które za nimi stoją, wywołuje katharsis. Są tak przekonujące w swoich historiach – prawdziwych, niewymyślonych – tak szczere i bliskie, że od razu widzi się ich szczęśliwe życie tutaj, w Polsce. I w końcu można odetchnąć. To również iluzja, ale tak słodka dla serca – że przed wojną można się schronić, ocalić i żyć dalej swoim szczęśliwym życiem.

Pięćdziesiąt pięć minut wierszy, śpiewu i deklamacji, które dają szersze i głębsze zrozumienie wojny niż wszystkie wiadomości, artykuły i reportaże przez ponad tysiąc dni wojny. Bo stawiają w centrum wojny każdego widza. Po spektaklu nie można już pozostać tą samą osobą, którą się było przed nim. „Bo wojna nie ustaje, ładuje się na nowo”. I nawet kiedy się skończy, będziemy ją wciąż analizować, tłumaczyć sobie i przeżywać z tymi, którzy postanowili nie być jej ofiarami.

Zdjęcia: Festiwal Teatralny Boska Komedia

20
хв

Wojna nie ustaje, ale uczy kochać

Olga Pakosz
występy warszawa grudzień 2024

Premiery teatralne dla dorosłych i dzieci w Warszawie, które warto zobaczyć w grudniu 2024 roku:

1. „Mahagonny — Ein Songspiel/Afterparty”

14, 15, 18, 19, 20 grudnia 2024 r., 23, 24, 26 stycznia 2025 r. – Teatr Studio, Pałac Kultury i Nauki, pl. Defilad 1

Na scenie spotykają się dwa miasta: Mahagonny, fikcyjne miasto w Europie lat 30. XX wieku, i współczesna Warszawa.

W XIX wieku Bertolt Brecht i Kurt Weill stworzyli gatunek teatru zwany Songspiel, który wykorzystuje śpiew jako formę ekspresji najgłębszych i najbardziej ukrytych stanów emocjonalnych. Songspiel miał być bardziej przystępny niż tradycyjna opera. Brecht i Weill tworzyli piosenki inspirowane dynamiką miasta i berlińskich pubów, zwłaszcza tych w najgorszych dzielnicach. Bo takie miejsca artyści uważali za najbardziej ludzkie.

Klimat współczesnej Warszawy, która jest tematem drugiej części spektaklu, odmalowuje muzyka Kasi Głowickiej, a teksty, czy – jak mawiał Kurt Weill – numery wokalne, napisał Bartosz Fisz Waglewski.

Reżyserem i scenografem spektaklu jest Krystian Lada.

2. „Szaleństwo we dwoje”

18 grudnia 2024 r. – Teatr Druga Strefa, ul. Magazynowa 14a

Eugene Yonesco w swoim dziele „Szaleństwo we dwoje” (w oryginale „Délire a deux”) stworzył przenikliwe studium ludzkiej natury, osadzone w świecie pełnym absurdu i chaosu. Sztuka, wystawiona po raz pierwszy w 1962 roku w Studio des Champs-Elysées, opowiada historię pary małżonków, którzy po siedemnastu latach małżeństwa nieustannie kłócą się o najdrobniejsze kwestie – takie jak to, czy żółw i ślimak należą do tego samego gatunku. Podczas gdy za oknem szaleje wojna, której przyczyny pozostają nieznane, mieszkanie staje się polem bitwy małżonków.

Dramat ten jest manifestacją absurdu, pokazującą, jak wojna i chaos mogą wypaczyć ludzkie zachowania i relacje w ekstremalnych warunkach. Codzienność staje się groteskowa, a rutynowe czynności nabierają osobliwych znaczeń. Sercem tej historii jest jednak miłość – twarda, szorstka, ale prawdziwa i zdolna przetrwać najbardziej gwałtowne burze.

„Szaleństwo we dwoje” nie tylko uwypukla absurdalność ludzkich działań w czasie wojny, ale także ukazuje paradoksy ludzkiej natury, gdzie okrucieństwo fizyczne konkuruje z okrucieństwem języka. To historia, która uświadamia wpływ wojny na psychikę i relacje międzyludzkie, tworząc niezwykły, a zarazem tragiczny obraz rzeczywistości.

3. „Inne rozkosze”

8, 10, 11 i 12 grudnia – Teatr Narodowy w Warszawie, scena przy ul. Wierzbowej

Reżyser Jacek Głomb wystawia w Teatrze Narodowym sztukę na podstawie powieści Jerzego Pilcha pod tym samym tytułem.

Kochliwy weterynarz musi poradzić sobie z kłopotliwą sytuacją. W drzwiach domu, gdzie mieszka wraz z żoną, rodzicami i babką – wzorcową ewangelicką rodziną – staje kochanka, przybyła, by „zostać z nim na zawsze”.

Autorem scenicznej adaptacji jest Robert Urbański. Jak czytamy na stronie teatru, jest to „opowieść o naszych życiowych apetytach, niezaspokojonych pragnieniach i bólu istnienia, który od czasu do czasu dotyka każdego z nas”.

– Jerzy Pilch był bardzo „naszym” człowiekiem, inteligentnym, oczytanym, z dużym poczuciem humoru. Robię spektakl, przy którym będziecie się śmiać i płakać. Chcę zrównoważyć te dwie skrajne emocje i wierzę, że nam się to uda – mówi reżyser Jacek Głomb.

4. „Zupełnie inne Święta”

8, 10-15 grudnia, 18, 19, 22, 23 stycznia – Teatr Lalka, Pałac Kultury i Nauki, pl. Defilad 1

Bożonarodzeniowa opowieść, która jest zarówno przejmującą, muzyczną i świąteczną podróżą w świat dzieciństwa, jak współczesną historią o rodzinie. Przypomina patchworkową kołdrę.

Jest zimna i świąteczna noc. Opiekunka Krzysia odpływa w sen, Tata ciągle jest w pracy, a Mama spędza święta ze swoją nową rodziną i nowo narodzonym bratem Krzysia. A Krzyś? Krzyś jest samotny. To tak mają wyglądać te Święta? Całe szczęście, że chłopiec ma przy sobie swoje ukochane książki i ulubione pluszaki, które nigdy nie zostawią go samego...

W tej historii dramaturg Artur Pałyga przypomina nam, że prawdziwą wartością Bożego Narodzenia są relacje, a nie dobra materialne, i że nawet w czasie najciemniejszej nocy można znaleźć światło.

Spektakl wyreżyserowała Johanna Zdrada, a muzykę skomponowała Iwona Skwarek.

5. „Samao - łowczyni drzew”

21-22 grudnia – Teatr BAJ, ul. Jagiellońska 28

Teatr BAJ nieustannie poszukuje nowych form z myślą o dziecięcej widowni. W grudniu proponuje dzieciom magiczną opowieść o dzielnej dziewczynce o imieniu Samao (autorką książki „A kiedy zniknie pustynia”, na motywach której powstał spektakl, jest ukraińska pisarka Maria Pawlenko).

Czy wyobrażasz sobie świat bez drzew? Las bez zwierząt? Ogród bez owadów? Lato bez morza, a zimę bez śniegu? Czy możesz sobie wyobrazić, że jedynym dźwiękiem, jaki słyszysz, jest gwizd wiatru i śpiew pustyni? Czy możesz sobie wyobrazić, że woda jest cenniejsza niż złoto? Tak, trudno to sobie wyobrazić, ale właśnie w takiej rzeczywistości żyje Samao, córka łowcy drzew. Dziewczynka marzy o pójściu w ślady ojca i postanawia wyruszyć na pustynię w poszukiwaniu drzew. Co czeka ją na pustkowiu, gdzie jedynymi towarzyszami podróży są Nocne Cienie? Czy odkryje życie, jakiego nigdy nie widziała? Czy doceni wartość utraconego świata przyrody?

Reżyserka i autorka adaptacji, Aneta Płuszka, zaprasza widzów do świata dystopii. Wszystko, co zostanie pokazane, może łatwo stać się rzeczywistością, jeśli zignorujemy problemy środowiska.

6. „Opowieść zimowa”

19-22, 28-29 grudnia – Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera, ul. Jana Zamoyskiego 20

To opowieść o zazdrości króla Leontesa, który podejrzewa swoją ciężarną żonę o niewierność. Jednak w przeciwieństwie do bohaterów Szekspira polski Leontes i Hermiona zdecydowali się na sesje psychoanalizy, by zanurzyć się w przeszłości i spojrzeć na swoje nieuświadomione potrzeby z dystansu. Wizualizacja traumy, która budzi się w bohaterach, pomaga dostrzec skuteczność terapeutycznej rozmowy w związku.

W ubiegłym roku niedokończona wersja „Opowieści zimowej”, oparta na sztuce Szekspira o tym samym tytule, zdobyła nagrodę Nowego Yoricka na 27. Festiwalu Szekspirowskim 2023, przyznawaną młodym, utalentowanym twórcom. „Za metateatralne, krytyczne i satyryczne podejście do terapii jako narzędzia do zrozumienia i uzdrowienia relacji. Za zabawne i ironiczne przepisanie tekstu Szekspira”.

Spektakl został wystawiony w Teatrze Powszechnym w interpretacji reżyserki Pameli Leończyk i dramatopisarki Darii Sobik, która wpadła na pomysł włączenia dramatu Szekspira do sesji terapeutycznej.

7. „Wòlô bòskô”

13, 15, 20 grudnia – Teatr Wielki – Opera Narodowa, pl. Teatralny 1

Język kaszubski jest w muzyce poważnej zupełnym ewenementem. Został on wykorzystany w cyklu pieśni „Wo?lo? Bo?sko?” na baryton i fortepian autorstwa współczesnego kompozytora Łukasza Godyli.

Cykl ten ułożono w spójną historię o nieszczęśliwej miłości Hanuszki i Jaśka. Młodzi zakochali się w sobie, ale rodzice dziewczyny byli przeciwni tej miłości i teraz Hanuszka idzie do ołtarza z innym mężczyzną, wbrew własnej woli.

Sceniczną wersję dramatu przygotował Jarosław Kilian, który podkreśla metafizyczny wymiar opowieści, poruszając wątki miłości, przeznaczenia i śmierci. Zdaniem twórców „W?lô B?skô” może zainteresować zarówno melomanów ceniących tradycję, jak i tych, którzy poszukują czegoś nowego.

<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/6753f01908fd9d2d36f7917c_IMG_20241207_004529_901.jpg">„Przeczytaj także: 7 premier teatralnych Kijowa, które należy zobaczyć w grudniu 2024 r.”</span>

20
хв

Siedem warszawskich premier teatralnych, które warto zobaczyć w grudniu

Oksana Gonczaruk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Paweł Kowal: Nie ma szans na pokój z Rosją

Ексклюзив
20
хв

Mosty gospodarki: jak ukraiński biznes rozwija się w Polsce

Ексклюзив
20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress