Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
53. Kijowski Międzynarodowy Festiwal Filmowy „Mołodist” zakończył się tak samo, jak się rozpoczął – silnym polskim akcentem, co jest wyrazem hołdu Ukrainy dla Polski. Film otwierający wydarzenie, polskie „Dwie siostry”, opowiada o Polakach, którzy wyjechali do Ukrainy, by walczyć na wojnie. Z kolei „Pod wulkanem” to polski film traktujący o Ukraińcach, którzy stanęli w obliczu wojny, przebywając z dala od swojej ojczyzny
„Pod wulkanem” był filmem zamykającym festiwal „Mołodist”
No items found.
Lustrzane odbicia z początku i końca festiwalu nie są zaskakujące. To raczej przewidywalny, zrozumiały i pełen szacunku akt wdzięczności narodu ukraińskiego dla narodu polskiego, który na początku rosyjskiej inwazji masowo i bezwarunkowo pomógł milionom uchodźców z Ukrainy. Ta napaść mocno poruszyła również Polaków, dlatego na temat ukraińskiej imigracji nakręcili dwa filmy fabularne z rzędu (nie licząc dziesiątek dokumentów). Co więcej, jeden z nich, „Pod wulkanem” Damiana Kocura, został oficjalnie zgłoszony przez Polskę do Oscara.
I nic w tym dziwnego, bo migracja zmienia nie tylko migrantów, ale i tych, do których się udają, przez których ziemie przechodzą
Podobnie jak „Dwie siostry”, „Pod wulkanem” ma charakter metaforyczny, mimo swojej dosłowności. Oto rodzina Ukraińców, przebywająca na wakacjach na hiszpańskiej Teneryfie, pod zastygłym wulkanem, żyje w cieniu znacznie potężniejszego wulkanu: wulkanu wielkiej wojny, który eksplodował w Ukrainie. Ten wulkan zmienia wszystko, niosąc śmierć i zniszczenie.
Wygląda na to, że reżyser Damian Kocur chciał nakręcić dokument, lecz stworzył paradokumentalną fikcję. Bohaterowie w rzeczywistości nie grają (w ścisłym tego słowa znaczeniu), a kiedy już grają, lepiej byłoby, gdyby tego nie robili. W pewnym momencie łapiesz się na tym, że myślisz o sztuczności wszystkiego, co widzisz, i nie jest to zbyt przyjemne. Bo artysta wcielający się w rolę ojca rodziny, Romy (Roman Łucki), wygląda jak kiepski aktor, jego żona Nastia (Anastazja Karpenko), nie gra w sposób znaczący. Ich młodszy syn Fiodor (Fiodor Pugaczow) to po prostu dziecko, a córka Sofia (Sofia Berezowska) w ogóle nie jest aktorką – ani grającą, ani umiejącą grać.
I tu przydaje się zmiana optyki: spojrzenie na film nie jak na film fabularny. Ten sposób filmowania, nawiązujący do dawnych filmów Jean-Luc Godarda, z jego „Do utraty tchu”, pozwala na inne spjrzenie, zamieniając to, co minimalnie fikcyjne, w to, co maksymalnie dokumentalne.
Bohaterowie tak naprawdę nie powinni być bohaterami, ale ludźmi, którzy muszą być sobą, a nie grać – zwłaszcza że zadanie postawione przez reżysera i scenarzystę umiejscawia aktorów w prokrustowym łóżku życia, gdzie mają własne imiona, a sytuacja dotyczy ich bezpośrednio jako Ukraińców
Prawdopodobnie większość dialogów to improwizacje na zadany temat. Dzięki temu pojawienie się Sofii jest przemyślanym posunięciem mającym na celu pokazanie jej autentyczności. W końcu Sofia zachowuje się jak typowa współczesna ukraińska nastolatka, z nieprzeniknioną pokerową twarzą, całkowitą obojętnością na innych, skupiająca się na smartfonie, Insta i koleżankach. Jest świadoma swojej nieatrakcyjności. Pociąga ją piękno, filmuje ocean, skaczących do niego chłopców i dziewczyny tańczące na rurze. Bez wyrazu, bez emocji, nie kłóci się z nikim, bo jest ukryta za swoim milczeniem i tylko rzuca piorunujące spojrzenia. To ona jest w centrum filmu, mimo że w rolach głównych występują Karpenko i Łucki. To właśnie Berezowska ujawnia sens wszystkiego. W jednym z epizodów, gdy sparaliżowana sytuacją rodzina w milczeniu skubie jedzenie w restauracji, Sofia pyta: „Dlaczego cały czas milczycie?”. I to jest manifestacja nastolatki, a nie logiki. Wiadomo, dlaczego milczą: bo są sparaliżowani. Ale przecież od tego są rodzice, starsi, doświadczeni ludzie, żeby wszystko poukładać.
Kocur celowo przesunął punkt ciężkości filmu na Sofię, której wiek, 16 czy 17 lat, jest punktem zwrotnym, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji, zrobienie kroku naprzód
Jej ojciec, choć decyduje się wywieźć rodzinę do Polski, a samemu wyjechać do Kijowa, by dołączyć do obrony terytorialnej, nie jest wsparciem dla pozostałych. Łatwo wpada w złość, kłóci się z krewnymi i przypadkowymi Hiszpanami, płacze w wannie i pije samotnie piwo w pubie. To jego córka niesie równowagę. Na początku jej naturalnym uczuciem jest ukryta nienawiść do Rosjan, a ciche prześladowanie przez nią jednego z Rosjan w hotelu wywołuje silne emocje wśród publiczności. Ale później uspokaja się, koncentrując własne uczucia w sobie. Dopiero czarnoskóry chłopak, który zaczyna ją podrywać, tworzy nowe akcenty, ujawniając jej ciekawość świata. Jego opowieść o niedawnej przeprowadzce z Afryki do Hiszpanii w poszukiwaniu lepszego życia i o obecnej tułaczce w tym życiu, która jest daleka od idylli, uwydatnia uczucia Sofii i główną ideę filmu: samotność, kiedy twoja ojczyzna jest gdzieś daleko, a ty jesteś tutaj, w miejscu, w którym tak naprawdę nie wiesz, gdzie jesteś, i nie wiesz, jak żyjesz.
Poprzedzające finał fajerwerki wyraźnie to podkreślają: dla niektórych ludzi, turystów lub miejscowych to jest święto. Ale dla migrantów to ból w uszach, oczach i sercach
„Pod wulkanem” opowiada o życiu po erupcji – ale gdy skały, popiół i lawa jeszcze do ciebie nie dotarły, a ty trwasz w bolesnym oczekiwaniu na to, co ma nadejść. Mała historia ukraińskiej rodziny, skurczonej przez wiadomości z ojczyzny, którą niszczy wojna, jest jedną z niezliczonych podobnych historii, historii przymusowych migrantów i przypadkowych ofiar, ludzi, którzy stracili swoją przeszłość i uporządkowane życie.
Jedyne, co mogą zrobić, to śpiewać piękne, tęskne pieśni, w czym Ukraińcy są dość podobni do Afrykanów. Tak właśnie robi czarnoskóry chłopiec, gdy przez telefon wyśpiewuje matce swój płacz migranta.
Dziennikarz, krytyk filmowy, scenarzysta. Został opublikowany w ponad 60 czasopismach, gazetach i stronach internetowych. Opublikował ponad 3 tysiące materiałów. Był redaktorem działu „kina” w magazynie „SHO”, w magazynie „Cinema Digest” był redaktorem naczelnym, a także w ukraińskim przedstawicielstwie międzynarodowego magazynu Total Film. W 2015 roku rozpoczął festiwal „Tydzień Odrodzenia Strzelania” (przy wsparciu finansowym Państwowej Agencji Filmowej). W 2018 roku brał udział w tworzeniu festiwalu „Tydzień Odrodzenia Strzelania” (przy wsparciu finansowym Państwowej Agencji Filmowej). W 2018 roku brał udział w tworzeniu Związków Krytyków Filmowych Ukrainy, festiwalu „Tydzień Krytyków Filmowych”, a później — w tworzeniu nagrody Związku Krytyków Filmowych „Kinokolo”. W 2021 roku był współtwórcą Korosten Street Film Festival. W 2020 roku napisał scenariusz pełnometrażowego filmu fabularnego wojskowego filmu akcji „Prawo do zemsty” (we współpracy z Julią Czerniawską), aw 2021 roku scenariusz pełnometrażowego filmu fabularnego kryminalnego thrillera erotycznego „Klucze do piekła i raju”. Członek Związku Krytyków Filmowych Ukrainy, Ukraińskiej Akademii Filmowej, Związku Dziennikarzy Ukrainy.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Od prawie czterdziestu lat na pustyni Black Rock w Nevadzie, w zachodnich Stanach Zjednoczonych, w ostatnich dniach lata i częściowo we wrześniu odbywa się jedno z największych na świecie wydarzeń artystycznych: festiwal Burning Man. Dziesiątki artystów przyjeżdżają do tego dzikiego miejsca, by zaprezentować swoją sztukę.
W 2024 roku odnieśli na nim sukces Ołeksij Saj i jego zespół. Gigantyczna – 7 metrów wysokości i 32 metry długości – metalowa instalacja I'M FINE zrobiła furorę. Widzowie, którzy rzucili się w kierunku jaskrawego napisu, kiedy się do niego zbliżyli, zdali sobie sprawę, że to nie jest beztroskie: „I'm fine” – lecz dziesięciotonowa, żelazna twarz wojny.
I'M FINE to instalacja ze znaków drogowych, tablic z nazwami miast i drzwi samochodów podziurawionych przez pociski. Wszystkie zostały przywiezione ze strefy frontowej – z miejsc, z których Ukraińcy zostali już ewakuowani. Jedną z liter napisu współtworzy przestrzelona tablica do koszykówki. Zabrano ją z boiska w pobliżu szkoły, z której pozostało tylko półtorej ściany. Dzięki pomocy ukraińskiego wojska i policji do Nevady dotarła również karuzela dla dzieci, zniszczona wskutek bombardowania.
– Dyżurowaliśmy w pobliżu tej rzeźby przez całą dobę, bo ludzie wciąż przychodzili i przychodzili, by ją oglądać – mówi Ołeksij Saj. – Reagowali na nią bardzo emocjonalnie: wpatrywali się, zadawali pytania i niemal wszyscy płakali. Na koniec mówili nam: „Dziękujemy, że przywieźliście to tutaj, naprawdę tego potrzebujemy”.
Współautorem projektu jest Witalij Dejneha, założyciel i szef fundacji charytatywnej „Wróć żywy”. To on wpadł na pomysł promowania Ukrainy na festiwalu Burning Man.
– Chcieliśmy, żeby ludzie poczuli doświadczenie wojny, gdy zetkną się z projektem I'M FINE: nie wiadomości, nie informacji, ale emocji – wyjaśnia Saj. – Żeby to było coś, co mogliby zobaczyć – i dotknąć tego.
Wiedzieliśmy, że nie chcemy pokazać się światu jako ofiara, której należy współczuć. Najważniejszą rzeczą jest wzbudzenie w ludziach zrozumienia i empatii
Przyjaciel Witalija wysłał mi kiedyś mema z psem siedzącym wewnątrz płonącego domu, pijącym piwo – i z podpisem: „Jest w porządku”. Właśnie z tego podpisu zaczerpnąłem wątek do frazy „I’m fine”. I zdałem sobie sprawę, że właśnie to możemy powiedzieć. Już w Ameryce, na festiwalu, tłumaczyłem ludziom, że w naszym kontekście „I'm fine” oznacza: „Nic mi nie jest, nie umarłem. Niedoczekanie wasze”.
– Nasz zespół nazywaliśmy nie „artystami”, ale „budowniczymi”. Na pustyni praca jest tak ciężka, jak na Marsie: w ciągu dnia jest strasznie gorąco, w nocy bardzo zimno. Burza piaskowa towarzyszyła nam zarówno podczas montażu, jak demontażu instalacji. Kiedy jest wietrznie, nie nawet nosisz maski, ale respirator i gogle. A jeśli ta burza złapie cię gdzieś samego rowerze, możesz jeździć cały dzień i nigdzie nie dotrzeć. Bo nic nie widzisz.
Teraz instalację I'M FINE czeka nowa podróż. Jej twórca jest pewien, że gdyby została ustawiona w Nowym Jorku lub Waszyngtonie na co najmniej tydzień, oddźwięk byłby jeszcze większy.
Mykyta Zigura (Ukraina): spokojne niebo i atak dronów
83-metrowy cień naszej „Mrii”, największego na świecie samolotu – An-225, który został zniszczony przez rosyjskich okupantów w pierwszych dniach wojny, oraz inny, naturalnej wielkości, cień rosyjskiego myśliwca SU-27, pojawiły się 24 sierpnia 2022 r. na polu żyta na wyspie Fionia w Danii. Cienie, które można zobaczyć nawet z kosmosu, były dziełem ukraińskiego rzeźbiarza Mykyty Zigury.
„Mrija” jest symbolem zwycięstwa życia i marzeń nad śmiercią, która wisi nad Europą niczym cień. Tyle że to zagrożenie jest widoczne tylko w wiadomościach i często nie jest traktowane poważnie przez ludzi w innych krajach.
Mykyta Zigura, rzeźbiarz z Dniepru, poświęcił swój projekt rocznicy niepodległości Ukrainy, która została uwikłana w wojnę. Według Zigury Dania ma odpowiedni, płaski, teren, gdzie pola są starannie koszone, a zarazem wszystko jest naturalne. Artysta uzgodnił z właścicielem jednego z takich pól, że namaluje na nim dwa obiekty. I tak ściernisko stało się płótnem artysty.
Realizacja pomysłu pochłonęła 300 litrów farby i 10 dni pracy
– Pracowałem tak zwaną „metodą egipską” – wyjaśnia Mykyta Zigura w rozmowie z serwisem Sestry. – Mały szkic jest dzielony na kwadraty, następnie te kwadraty są powiększane dziesięciokrotnie, odciskam je na ziemi i rysuję kontury płaszczyzny. Nawiasem mówiąc, kiedy to zrobiłem, pomyślałem, że być może te geoglify na pustyni Nazca wcale nie zostały wykonane przez kosmitów. Bo, technicznie rzecz biorąc, osoba, która stosuje tę metodę, jest w stanie zrobić coś takiego. Ludzie w Danii zwracają uwagę na wszystko, co się dzieje w Ukrainie. Chociaż Rosja nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla Danii, obywatele tego kraju rozumieją, że ryzyko wojny istnieje, więc nam pomagają. Dania była jednym z pierwszych krajów NATO, które dostarczyły Ukrainie myśliwce F-16. A mój projekt „Spokojne niebo” spotkał się z dużym zainteresowaniem lokalnej prasy, a potem prasy międzynarodowej, co pomogło mu zyskać rozgłos na całym świecie. Duńczycy widzieli naszą „Mriję” kilka razy: po raz ostatni samolot przyleciał do Danii w lutym 2022 roku, tuż przed wybuchem wojny. To było poważne wydarzenie dla ich kraju, które dobrze pamiętają.
W tym roku cienie dronów pojawiły się na luksusowej promenadzie w Nicei, po której ludzie spacerują lub biegają. To nowe dzieło Zigury.
Francuscy i zagraniczni turyści nie reagowali, po prostu przechodzili obok. A Ukraińcy natychmiast to zauważali, rozumieli, że to „Szachidy” – i się zatrzymywali
W Nicei spotkałem ludzi z Mariupola. Rozmawiałem z nimi i zdałem sobie sprawę, że ich rany nigdy się nie zagoją, nawet jeśli pójdą na krańce ziemi, by uciec przed wojną. Chcę przełamać dystans Europejczyków. Chcę, by wiedzieli, że dla Ukraińców te cienie „Szachidów” są codzienną rzeczywistością i zagrożeniem. Po to, by nadal pomagali Ukrainie bronią – podsumowuje artysta.
Kolejny projekt Zigury, poświęcony bohaterskiej obronie Kijowa w 2022 roku, będzie zlokalizowany w pobliżu stacji metra „Bohaterów Dniepru”. Został już zatwierdzony przez miasto i jego premierę zaplanowano na trzecią rocznicę inwazji.
James Colomina (Francja): czerwone rzeźby
Od 22 sierpnia 2024 r. na ulicach Kijowa zaczęły pojawiać się czerwone rzeźby, których autorem jest pochodzący z Tuluzy artysta James Colomina, nazywany „Banksym rzeźby” – ponieważ potajemnie umieszcza swoje prace na ulicach całego świata. Charakterystyczną cechą jego stylu jest intensywny czerwony kolor, nazwany na jego cześć „Rouge Colomina”.
Jego pierwsza praca – głowa i ręka dziecka rysującego ukraiński trójząb – pojawiła się na budynku Poczty Głównej w Kijowie. Kolejna instalacja to postać dziewczynki przystrojonej w słoneczniki na bulwarze Szewczenki. Na budynku stacji metra „Uniwersytet” rzeźbiarz umieścił dziewczynkę z sercem w dłoniach, a obok niej pluszowego misia. Czwarta rzeźba to dziewczynka na huśtawce pod mostem nad aleją Bohaterów. Na głowie ma za duży hełm wojskowy.
Piąta, gołąbek pokoju, znalazła swoje miejsce na okrągłej latarni Majdanu Niepodległości, obok pola żółtych i niebieskich flag powiewających na cześć poległych żołnierzy. Autor mówi, że ten czerwony gołąb jest „hołdem dla ukraińskich bohaterów”.
– Każdą rzeźbę instalowałem w nocy, podczas godziny policyjnej – mówi James Colomina w rozmowie z serwisem Sestry. – Kiedyś prace musiały zostać przerwane, bo pod mostem pojawiła się policja. Ale taka przerwa jest elementem rzeczywistości i nie może mnie powstrzymać. Pomimo przeszkód, robię swoje, bo uważam, że te rzeźby powinny tam być i demonstrować artystyczny opór wobec wyzwań, przez które przechodzi kraj. Sztuka jest bronią. Swoimi pracami chcę pokazać, że ta niesprawiedliwa wojna to nie tylko nie jest odległy konflikt, ale ludzka tragedia, która dotyka niewinnych ludzi. Stworzyłem na przykład rzeźby dzieci w sytuacjach, które akcentują niewinność – by przypomnieć ludziom o kruchości życia i emocjonalnym wpływie wojny.
Tworzenie każdej rzeźby jest złożonym procesem, szczególnie w realiach Kijowa, gdzie nie jest bezpiecznie. Zaprojektowanie, uformowanie, przetransportowanie i zainstalowanie rzeźb w odpowiednich miejscach wymaga czasu, co oznacza kilka dni lub tygodni przygotowań.
Jako że te rzeźby są moją inicjatywą, chciałem umieścić je tak, aby mogło je zobaczyć jak najwięcej osób, zanim zostaną usunięte przez oficjalne władze. Wybrałem symboliczne miejsca, w których moje prace miałyby maksymalny wpływ
Stworzyłem również prace na temat wojny w Ukrainie w innych miejscach na świecie. W szczególności „Władimir” – rzeźba, która podróżuje po całym świecie, potępiając przerażające czyny Putina i lekceważenie przez niego ludzkiego życia. Jest też rzeźba „To dziecko ma różę”, która przedstawia dziecko trzymające pistolet z różą w lufie. Za każdym razem staram się uchwycić uniwersalny aspekt wpływu wojny, mając nadzieję na podniesienie świadomości i zmobilizowanie opinii publicznej.
Dan Barton (Wielka Brytania): ukraińscy uchodźcy, czyli „Chcę żyć”
W marcu 2022 r. na jednej z ulic w Oxfordzie pojawiła się duża stalowa rzeźba wspierająca Ukrainę. Została wykonana przez Dana Bartona, znanego ze stworzenia wielkoformatowej instalacji złożonej z 1475 sylwetek brytyjskich żołnierzy, którzy zginęli podczas lądowania w Normandii.
„Ukraińska” rzeźba to 3,5-metrowa postać ukraińskiego żołnierza trzymającego na ręku dziecko i prowadzącego kobietę z drugim dzieckiem w bezpieczne miejsce. Obok – walizka na kółkach, symbol uchodźców, z napisem: „Oxford standing with Ukraine. Razem z gigantami”.
– Usłyszałem o Ukrainie w radiu. Słuchałem i łzy spływały mi po twarzy – mówi Dan Barton. – Pomyślałem: „To nie może się powtórzyć, nie w Europie”. Tej nocy nie mogłem spać, więc poszedłem do kuchni, wziąłem kartkę papieru i zacząłem spisywać swoje pomysły. Często honorujemy ludzi dopiero po ważnych wydarzeniach, kiedy jest to bezpieczne. A ja wierzyłem, że gdybyśmy mogli stworzyć obrazy teraz, to moglibyśmy podzielić się nimi ze światem, wysyłając wiadomość o niezachwianej solidarności z Ukrainą i nadziei dla tych, którzy cierpią.
Jako autor instalacji upamiętniających tych, którzy przez lata oddawali życie za naszą wolność, czułem, że musimy dostrzec ból 14 milionów przesiedleńców dotkniętych niszczycielską agresją Rosji
Wkrótce potem zobaczyłem w wiadomościach obraz, który chciałem stworzyć: żołnierz pomagający chłopcu, jego matce i innym uchodźcom, oddzielonym od niego przydrożnym płotem. Sfotografowałem tę chwilę i z pomocą kolegów zaadaptowałem obraz do instalacji. Po wystawieniu jej w Oksfordzie zacząłem otrzymywać maile od Ukraińców. Niektóre nadeszły z piwnic ukraińskich miast. „Proszę, powiedz światu, co się tutaj dzieje” – prosili.
Inni pytali, dlaczego wydaję pieniądze na instalację artystyczną, a nie przeznaczam ich na bieżące potrzeby Ukraińców. Tyle że moim zamiarem było wykorzystanie instalacji jako sposobu na zbiórkę pieniędzy. Przenosiliśmy ją z miasta do miasta, wzdłuż południowego wybrzeża (w tym Salisbury, Bournemouth, Portsmouth, Southampton, Brighton i Eastbourne) – i w drugą rocznicę inwazji wylądowaliśmy w Brukseli.
Spotkałem ukraińskie kobiety i dzieci, które dziękowały wolontariuszom i mnie za nasze wysiłki. Pewnego razu, po wysłuchaniu kilku ukraińskich historii, poczułem potrzebę ukrycia się, by płakać. To bardzo bolesne widzieć, jak ludzie tracą w tej daremnej wojnie wszystko, czym żyli i na co pracowali.
Niestety instalacja była prezentowana w Brukseli tylko przez jeden dzień. Teraz jest przechowywana na jednym z tamtejszych dziedzińców, bo Unia Europejska odmówiła nam na jej pokazywanie więcej czasu. Powiedzieli, że współpracują tylko z europejskimi partnerami.
W tym roku spotkałem się z królem i królową Wielkiej Brytanii oraz premierem Rishi Sunakiem. Zapytałem Rishiego, czy mógłbym przywieźć swoją instalację na Downing Street – na trzecią rocznicę, a on się zgodził. Niestety w związku z niedawną zmianą rządu nie jestem pewien, czy do tego dojdzie.
„Bohaterowie”: minirzeźba na grobie Askolda w Kijowie
W tym roku na dzwonnicy cerkwi św. Mikołaja Cudotwórcy przy grobie Askolda w Kijowie zainstalowano maleńką, wielkości dłoni, rzeźbę o nazwie „Bohaterowie”. Jest poświęcona żołnierzowi, który ukląkł przed ukraińską flagą.
Zgodnie z koncepcją zespołu autorów, rzeźba znajduje się bardzo nisko i aby ją zobaczyć, trzeba uklęknąć. W ten sposób oglądający czczą pamięć poległych
Rzeźba „Bohaterowie” jest częścią szerszego projektu kulturalno-historycznego „Szukaj!”, stworzonego przez słynną „menedżerkę Kijowa” Julię Bewzenko. Jej projekt opowiada historię Kijowa w minirzeźbach z brązu, których jest już 46.
Wybór grobu Askolda jako miejsca dla „Bohaterów” nie jest przypadkowy. W XIX wieku miejsce to było nekropolią słynnych kijowian, a w XX wieku pochowano tu bohaterów bitwy pod Krutami. Teraz to miejsce dla nowych herosów. W czasie wojny spoczęli tu Bohater Ukrainy Dmytro Kociubajło (dowódca „Wilków Da Vinci”), Pawło Petryczenko i Andrij Pilszczykow (pilot wojskowy ze znakiem wywoławczym „Dżus”)
– Kiedy zobaczyłam, że podczas ceremonii pochówku Bohatera Ukrainy Da Vinci były Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy Walerij Załużny ukląkł przed rodziną zmarłego, zechciałam uwiecznić to w brązie – mówi Julia Bewzenko, autorka projektu „Szukaj!”. – Po raz pierwszy w rzeźbie z brązu użyliśmy koloru, ponieważ w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że gdyby flaga była tylko z brązu, nie byłoby jasne, czyja ona jest. A trudno za każdym razem tłumaczyć obcokrajowcom, że flaga jest żółto-niebieska, ukraińska. Pomalowaliśmy więc tę część rzeźby, by zawsze przypominała zarówno Ukraińcom, jak obcokrajowcom, której flagi bronią nasi bohaterowie w tej wojnie.
1 listopada 2024 r. w ramach projektu „Szukaj!” na kijowskim Dworcu Centralnym zainstalowano nową rzeźbę „Powrót do domu”. Na ten sam peron wjeżdżają dwa pociągi: jeden z Kramatorska, z wojskiem, drugi z zagranicy. Minirzeźba jest dedykowana milionom Ukraińców – by przypomnieć im, jak ważny jest powrót do domu.
Materiał został przygotowany przez Marię Syrczynę i Oksanę Gonczaruk
Reżyser Łukasz Karwowski oraz odtwórczyni głównej roli Karolina Rzepa zaprezentowali film w kijowskim „Domu Kina”. Publiczność, nieco pobudzona szampanem wypitym podczas powitalnego drinka, wypełniła salę po brzegi.
Karwowski stworzył film drogi, ale linia przemieszczania się bohaterów z punktu A do punktu B daleka jest od prostej; bardziej przypomina zygzaki przez poligon. Próbując przetrwać, musisz przejść rodzaj inicjacji – zrozumieć to, czego nie rozumiałeś, i zdobyć doświadczenie potrzebne do przetrwania w przyszłości.
Dlatego ruch między punktami A i B to nie tylko ruch pomiędzy miastami i miejscami. To także ruch między ludźmi
Jasmina, grana przez Karolinę Rzepę, po ośmiu latach bez kontaktu przyjeżdża nagle do swojej przyrodniej siostry Małgosi (Diana Zamoyska) i prosi ją, wręcz żąda, by ta natychmiast wyjechała z Warszawy do Charkowa. Została poinformowana, że ich ojciec, ochotnik, został ranny i musi zostać jak najszybciej przewieziony do szpitala. Małgosia uznaje to żądanie za absurdalne, co wynika z jej traumatycznej przeszłości i przekonania o winie ojca wobec niej. A mimo to się zgadza.
W uwierzeniu w powody tej zgody pomaga widzowi świetna gra aktorska Rzepy. Jest jednocześnie ekspresyjna i powściągliwa, emocje ma w oczach, a przekonanie w kurczowo zaciśniętych dłoniach, które chwyciły siostrę. Zapewne podczas próby tej kluczowej sceny reżyser zalecił aktorkom robienie dłuższych pauz, kiedy ważniejsze jest nie to, co aktorki do siebie mówią, ale to, jak w milczeniu mierzą się nawzajem wzrokiem.
Ich komunikacja to radość dla widza, gdy nie ma spięć i aktorskich pomyłek, gdy jest harmonia przeciwieństw
Gra aktorska, psychologiczna i dramaturgiczna jest mocną stroną filmu. Główne bohaterki układają sobie wzajemne relacje, mają skomplikowaną przeszłość, więc ich konflikt jest trudny do rozwiązania, a jego rozwiązanie – ciekawe. Wszystkie kolejne osoby, które siostry spotykają na swojej drodze, są elementami pomocniczymi w przejściu tego wspólnego poligonu, który urządziła im wojna. Pierwszą osobą, którą spotykają, jest podróżująca do Irpienia Sołomija (Marina Koszkina). Dziewczyna jest zmuszona okłamywać swą córkę przez telefon, że ich dom jest cały, choć został całkowicie zbombardowany. I że tata jest z mamą, mimo że już dawno poszedł na front.
Drugim ukraińskim bohaterem jest mężczyzna o imieniu Sasza (Ołeksandr Rudinsky) – wstrząśnięty i zrozpaczony, ale przy tym wesoły i bezpośredni. Właśnie taki, jakiego Małgosia potrzebuje, by wyjść z długoterminowej traumy poprzedniego związku.
Trzecią ukraińską postacią jest Łarysa (Irma Witowska), która niczym Charon zabiera swoje siostry do Ruskiej Łozowej [wieś w Ukrainie – red.], jakby do Hadesu, do ich ojca. A co więcej – sprowadza je z powrotem, pozwalając im spędzić razem bezcenny czas.
Dzięki mistrzowi zdjęć Romualdowi Lewandowskiemu (m.in. „Psy 2”) „Dwie siostry” mają jeszcze jedną zaletę: film został nakręcony kamerą „z ręki”, co jest wyrazem logicznego podejścia do sytuacji trzech bohaterek i drżenia samej przestrzeni, przez którą się przemieszczają – najpierw do Irpienia i Kijowa, a następnie do Ruskiej Łozowej i Charkowa.
Kamera jest tu żywa, a życie w filmie jest napięte i na skraju końca. Tutaj liczy się tylko wsparcie i wiara
I na szczęście wiele osób to rozumie: przewoźnik, który zgadza się zabrać siostry za darmo, bo „wiemy, jak bardzo wy, Polacy, pomagacie nam, Ukraińcom”; pewien wujek w Kijowie, który z tego samego powodu daje pieniądze jednej z sióstr; i nasz wojskowy, który, opuszczając posterunek kontrolny (?), odwozi siostry na dworzec kolejowy. Wsparcie Polaków dla Ukraińców, którzy uciekali do Polski i przez Polskę do Europy przed rosyjską inwazją, jest nie do przecenienia. Bo cóż może być bardziej szlachetnego, bardziej ludzkiego, niż ratowanie ich przed śmiercią? To niemal bezpośredni cytat z biblijnych instrukcji Jezusa. Oto współczesny humanizm wobec uchodźców i emigrantów. A wdzięczność okazywana w filmie przez kilka ukraińskich postaci to w rzeczywistości przywołanie uczuć wszystkich Ukraińców. To wdzięczność za uratowanie dzieci i żon, matek i ojców, podczas gdy inni poszli w przeciwnym kierunku – na spotkanie z wrogiem.
Te momenty wdzięczności w filmie, czasem nieco pretensjonalne, są nie tylko konieczne. To momenty rozdzierającego serce dramatu, znaczące i zmysłowe. Siostry początkowo są tym wszystkim wyraźnie zaskoczone, ale akceptują to. Bo kiedy jesteś na poligonie, każde wsparcie jest warte zachodu. A już szczególnie wtedy, gdy poligonem jest wojna.
Owszem, w filmie jest kilka głupich rzeczy, jak scena z żołnierzem opuszczającym swój posterunek czy nieobecność syren w miastach podczas wojny – w bo w Kijowie słychać je co chwilę, a w Charkowie nie milkną prawie nigdy. Albo przeprawa sióstr do Ruskiej Łozowej przez zaminowany las.
Ale już pomysł, by siostry podróżowały ze spokojnej Polski do ogarniętej wojną Ukrainy bez map, kontaktów, pieniędzy, ubrań czy ekwipunku, wcale nie jest bezsensowny. Reżyser – który wraz z Dmytro Szyrobokowem napisał również scenariusz – zwraca uwagę na wyraźny kontrast między Polską, spokojnym i pokojowym krajem, w którym siostry mieszkają i który opuszczają, a Ukrainą – krajem rozdartym wojną, w którym wszystko może się zdarzyć. Przez cały film reżyser skupia się na specyfice wojny i konieczności odpowiedniego jej traktowania. „Szanujcie ją!” – zdaje się mówić.
„Jeśli zdecydowałeś się stawić jej opór, uratować innych i pomóc im, to przygotuj się, czekaj, obserwuj i bądź szybki, kompetentny, silny, odważny; wiedz, jak ludzie przezwyciężają wojnę, kto i gdzie ją rozpoczął i jak zachować się w sytuacji spotkania z tymi, którzy ją rozpoczęli i prowadzą”
Siostry nie miały pojęcia, że schodzą do Hadesu w pełnym tego słowa znaczeniu, bo Hades brały za mit, a wojnę za obrazki w książce lub materiał filmowy. „Dwie siostry” w najszerszym znaczeniu to nie tylko dwie spokrewnione ze sobą osoby. To zarazem różne osoby. I to nie tylko dwa kraje historycznie bliskie w miłości i wrogości, jak to często bywa w przypadku rodzeństw. To także dwa układy współrzędnych rozdzielone sytuacją. Jak to jest, gdy nie ma wojny, a jak jest, gdy ona trwa. Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się na wojnę. Bez względu na to, co szykuje dla ciebie los, przygotuj się. Bo naiwność nie jest już w modzie, a ten, kto jest przygotowany, jest uzbrojony. A jeśli jest was dwóch, to już jesteście silni.
Hiszpania próbuje stanąć na nogi po huraganie Dana, który pochłonął co najmniej 217 ofiar śmiertelnych (wciąż poszukuje się setek zaginionych). 29 października 2024 r. we wspólnocie autonomicznej Walencji doszło do niespodziewanej i bardzo gwałtownej powodzi. Deszcz padał przez całą noc, rzeki wystąpiły z brzegów, niektóre mosty zostały zniszczone, a miejscowości – odcięte od świata. Połączenie kolejowe między Madrytem a Walencją usa się przywrócić najwcześniej za dwa tygodnie. Rząd wysłał do regionów dotkniętych kataklizmem największą liczbę żołnierzy w historii kraju.
Deszcz wciąż pada – ogłoszono alarm w regionach Murcji, Katalonii i Wspólnoty Walenckiej. Intensywne opady są spowodowane przez zjawisko o nazwie „gota fria”. To rodzaj burzy spowodowanej przez zimne powietrze, które odłącza się od głównego prądu powietrznego na dużych wysokościach i przemieszcza się niezależnie. Gdy to zimne powietrze spotyka się z ciepłym i wilgotnym powietrzem w niższych warstwach atmosfery, może wywołać gwałtowne burze, silne opady deszczu, a nawet grad.
W 1957 roku Walencja doświadczyła już podobnej katastrofy. W powodzi zginęło wtedy ponad 300 osób. Tym razem zmiany w infrastrukturze rzeki Turia pomogły miastu uniknąć powtórzenia się tragedii. Niestety, nie uratowało to wielu mniejszych miejscowości i wsi.
Sestry rozmawiały z Ukraińcami, którzy znaleźli się w epicentrum katastrofy. A także z tymi, którzy zaangażowali się w pomoc poszkodowanym Hiszpanom.
Jakby ktoś odkręcił wielki kran
Wiktoria Ilczi, uchodźczyni wojenna z Kijowa, mówi, że w samej Walencji nie było wcześniej żadnych oznak nadchodzącego huraganu. Wieczorem 29 października pojechała do sklepu IKEA, 10 kilometrów od Walencji.
– Dotarłam tam około 20:00, było cicho i spokojnie – wspomina. – 20 minut później w sklepie podali komunikat, że proszą ludzi o przeniesienie samochodów na górny parking, ponieważ woda się podnosi. Nie od razu zrozumiałam, o co chodzi, ponieważ mój hiszpański nie jest jeszcze za dobry i nie znałam słowa „inundacion”, które oznacza „powódź”. Kiedy poszłam przestawić samochód, woda na dolnym parkingu sięgała już kolan. A gdy wjeżdżałam na górny poziom, sięgała już szyb.
Woda podnosiła się bardzo szybko. Było jej tak dużo, jakby ktoś odkręcił wielki kran. Zalała mój samochód – myślę, że już nic z niego nie będzie. Ale najważniejsze, że żyję. To, że trafiłam do tego marketu, było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się wtedy przytrafić.
Bo ci, którzy byli wtedy na drodze, ucierpieli najbardziej. Samochody stały się pułapkami dla wielu z nich. Gdybym wyjechała trochę wcześniej, być może nie rozmawiałbym teraz z panią
W markecie spędziłam noc, na podłodze. Pracownicy zapewnili nam wszystko, czego potrzebowaliśmy: ubrania na zmianę, materace do spania, koce, poduszki, kapcie. Nakarmili nas ciepłym jedzeniem. Wykonali fenomenalną robotę. Ściągali też do środka ludzi z ulicy – jak tylko mogli: rzucając im liny, ciągnąc ich za ręce… Wszyscy byli zaangażowani w akcję ratunkową. Niektórych udało się uratować, innych niestety nie. Widziałam ludzi trzymających się słupa przez 7 godzin, w zimnej wodzie. Krzyczeli: „Pomocy!”, ale byli za daleko. Woda niszczyła wszystko na swojej drodze.
Do sklepu pojechałam sama, moje dzieci zostały w domu z nianią. Mieszkamy w samej Walencji, gdzie nic się nie stało, ale i tak było strasznie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że w tym sklepie będę musiała spędzić noc, zadzwoniła do przyjaciół i poprosiłam ich, by zabrali dzieci do siebie. Mój młodszy syn nie był zbyt przestraszony, ale córka nie spała całą noc. Martwiła się.
Rano, gdy woda ustąpiła, ludzie zaczęli się ewakuować – przed ustąpieniem wody nie prowadzono akcji ratunkowych. Jednak droga była zablokowana, nie można było wyjechać, więc czekaliśmy. Udało mi się wyjechać około 13.00. To, co zobaczyłam, to był armagedon. Tysiące rozbitych, porozrzucanych na drodze samochodów. I wszędzie błoto. Poczucie katastrofy. Znam ludzi, którzy wciąż nie odnaleźli swoich bliskich.
Teraz wszyscy przyłączyli się do pomocy. Zarówno Hiszpanie, jak Ukraińcy, bardzo wielu Ukraińców. Zbierają ubrania, jedzenie, pieniądze. Zapewniają tymczasowe zakwaterowanie tym, którzy stracili domy. Albo po prostu wychodzą na ulice, by uprzątnąć gruzy.
Horror widziany z balkonu
Igor z obwodu żytomierskiego pracuje w Hiszpanii od kilku lat. Mieszka w gminie Benetusser, w prowincji Walencja. Podczas powodzi wraz z sąsiadem uratował dziewczynę. Nie chce podać swojego nazwiska, bo nie uważa się za bohatera.
– My, Ukraińcy, jesteśmy narodem, który wydaje się być przygotowany na wszystko – mówi. – Ogromny strumień wody złapał mnie w domu. Oglądałem wiadomości, ale nie zwracałem większej uwagi na to, co się dzieje na zewnątrz. Dopiero gdy w mieszkaniu wysiadło zasilanie, wyszedłem na balkon; mieszkam na 4. piętrze. Zobaczyłem wodę płynącą ulicami, sięgała już do kolan. 5 minut później rwący potok zaczął niszczyć samochody. Wszystko działo się bardzo szybko.
Wkrótce nie było już ani prądu, ani internetu, ani wody w kranach. Zostałem uwięziony w mieszkaniu, obserwowałem ten horror z balkonu. I nagle zobaczyłem, że woda zalała już parter naszego budynku – a mój sąsiad Wołodymyr, też Ukrainiec, próbuje wyciągnąć z wody dziewczynę, którą porwał nurt. Trzymała się jednego z okien na naszym parterze, który był już zalany prawie po sufit.
Próbowaliśmy wybić szybę w drzwiach wejściowych. Była z utwardzonego szkła, więc walczyliśmy z nią jakieś 5 minut – w pewnym momencie pomyślałem nawet, że nam się nie uda. Ale się udało – i wciągnęliśmy tę dziewczynę do środka. Okazało się, że jest Hiszpanką, zabraliśmy ją więc do naszych hiszpańskich sąsiadów.
Tysiące ludzi z pomocą
Hanna Kriuczkowa z Krzywego Rogu jest wstrząśnięta skutkami huraganu. Też przyłączyła się do pomocy.
– O 6.00 rano zabrałam dziecko do szkoły, po czym pojechałam do pracy – mówi. – Pierwsza syrena zawyła około 8 rano. W tym czasie trwała już powódź, choć u nas nie spadła ani kropla deszczu – wiał tylko silny wiatr. O tym, co się dzieje gdzie indziej, czytaliśmy w mediach społecznościowych.
Moja szefowa jechała wzdłuż portu w Kartagenie. Powiedziała mi, że woda płynęła tam ulicami bardzo rwącym nurtem, a syreny wyły bez przerwy. Ledwo udało jej się wydostać.
Dopiero gdy przyjaciele, koledzy i znajomi zaczęli wysyłać filmy pokazujące, co się dzieje na przedmieściach, zdałam sobie sprawę, że żywioł mógł zabić setki ludzi. Tej pierwszej nocy nie mogłam spać. Nie mogłam też nic zrobić, by pomóc. Zżerało mnie poczucie bezsilności.
Następnego ranka zebraliśmy się w biurze – ci, którzy mogli do niego dotrzeć. Postanowiliśmy, że pomożemy Hiszpanom. Zaczęliśmy wydzwaniać do Czerwonego Krzyża, do szpitali i punktów gromadzenia pomocy, by dowiedzieć się, co jest potrzebne. Wszędzie panował chaos – nikt nie wiedział, co robić. Udaliśmy się nawet do ukraińskiego konsulatu, by się dowiedzieć, jak możemy pomóc. Ostatecznie otworzyliśmy punkty zbiórki pomocy humanitarnej w trzech miastach – pracuję dla dużej agencji nieruchomości, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Jedną z naszych ekip budowlanych wysłaliśmy, by pomogła ukraińskim firmom uprzątnąć gruzy powstałe w wyniku huraganu. Kupiliśmy narzędzia i prowiant. Wszystko, co było potrzebne.
Widzę, że wielu Ukraińców jest teraz zaangażowanych w pomoc dla Hiszpanii
Przedsiębiorcy zbierają pomoc i dostarczają ją ofiarom, pomagają oczyszczać drogi. Komunikacja między miastami jest zakłócona, na drogach pozostawiono setki samochodów – to wygląda jak cmentarzysko aut. Zginęło wiele zwierząt. W epicentrum kataklizmu ludzie noszą maski, bo wszędzie czuć woń zwłok. Próbowaliśmy się tam dostać, lecz policja nas nie wpuściła.
To wszystko wygląda jak horror, ale ludzie są niesamowici. Tysiące z nich idzie teraz pieszo do zniszczonych miast, niedostępnych dla samochodów, by pomagać.