Exclusive
20
min

Naucz Ukrainki polskiego. To może być niezły biznes

Ukrainki, które przyjechały do Polski po wybuchu wojny na pełną skalę, całkiem dobrze rozumieją już język polski. Jednak większość z nich poprzestaje na rozumieniu. Brakuje im słownictwa, znajomości zasad gramatycznych — i pewności siebie.

Halyna Halymonyk

22% ukraińskich uchodźców nauczyło się polskiego. Zdjęcie z prywatnego archiwum Magdaleny Goik

No items found.

Poleć szkołę językową do nauki polskiego

Bezpłatne kursy języka polskiego zostały uruchomione w większości polskich miast już na początku inwazji. Pomogły ukraińskim uchodźcom opanować polski na podstawowym poziomie, ale mówić po polsku — już nie. Według badania przeprowadzonego przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Sociologii, tylko 22% Ukraińców ze statusem ochrony czasowej nauczyło się polskiego. Większość z nich ma powierzchowną znajomość, a płynnie komunikować się po polsku potrafi jedynie 10%.

Głównymi przyczynami tej sytuacji są brak czasu (33%) i pieniędzy (33%). Jednak podczas osobistych rozmów Ukrainki mówią również o innych powodach. Między innymi o stresie, „kiedy nic nie przychodzi do głowy”, i jakości organizacji edukacji.

Kapitał na start dla szkoły językowej to 15-25 tysięcy złotych. Zdjęcie z prywatnego archiwum

— Mam doświadczenie w nauczaniu polskiego na różnych kursach, bo tak bardzo chciałam nauczyć się języka, że zapisałam się na kilka kursów jednocześnie — mówi 40-letnia Oksana z Odessy, która obecnie mieszka w Katowicach.

— Najbardziej przydatne były dla mnie kursy na Uniwersytecie Śląskim: system wiedzy, dużo materiałów, codziennie dostawaliśmy pracę domową — przygotowanie opowiadania na określony temat. Wszyscy uczestnicy byli zaangażowani w pracę, regularnie dostawaliśmy różne testy, które zmuszały nas do przygotowania się. Jedyny problem polegał na tym, że kurs był krótki, więc materiały, których moje dziecko uczyło się w szkole przez miesiąc, musieliśmy przyswajać na kursach w ciągu dwóch lekcji na tydzień.

Miałam złę doświadczenia z kilkoma kursami integracyjnymi. Na niektóre uczęszczało trzech studentów, którzy mieli podstawową wiedzę z języka polskiego, a reszta była jak „meble” w pokoju, nie zwracano na nich uwagi. Zdarzały się też kursy, na których połowę lekcji spędzaliśmy na omawianiu jakichś obcych tematów, głównie po ukraińsku, które nauczyciel rozumiał. Mój obecny poziom polskiego jest niski. Oczywiście potrafię się wytłumaczyć w szpitalu czy sklepie, o co mi chodzi, ale to nie wystarcza, żeby poczuć się zintegrowaną z polskim społeczeństwem.

Prośby: „Doradźcie szkołę językową”; „Doradźcie polskiego nauczyciela” są jednymi z najpopularniejszych w internetowych grupach Ukraińców. Zapotrzebowanie jest. Jeśli więc masz odpowiednią wiedzę, umiejętności organizacyjne i kapitał na start, otwarcie własnej szkoły językowej może być dla Ciebie dobrą opcją.

Marketing w stylu „polski w trzy miesiące” tylko Ci zaszkodzi  

Switłana Matasz z Kijowa jest nauczycielką języków ukraińskiego i polskiego. Od wybuchu wojny na pełną skalę mieszka w Krakowie. Jej szkoła online pozycjonuje się jako ukraiński biznes dla Ukraińców, więc jest zarejestrowana tylko w Ukrainie. Obecnie Switłana studiuje polskie prawo, planując rozpocząć działalność również w Polsce.

— Ukończyłam Wydział Filologii Ukraińskiej i Polskiej na Kijowskim Uniwersytecie Narodowym im. Tarasa Szewczenki — mówi. — Wybrałam język polski za radą mojej nauczycielki. Powiedziała mi, żebym nie zwracała uwagi na modny angielski, ale na języki słowiańskie. Wielu Ukraińców pracowało już w Polsce i Czechach i postrzegało je jako rynki dla swojej działalności. Polski wydawał mi się bardziej interesujący, więc go wybrałam.

Switłana Matasz. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Po studiach pracowałam w różnych szkołach językowych i jako korepetytorka. Jakość kursów była różna. Nie podobały mi się niektóre agresywne strategie marketingowe, jak obietnice nauczenia polskiego w trzy miesiące. Uczniowie mieli nierealistyczne oczekiwania, ponieważ opanowanie języka na wysokim poziomie w trzy miesiące jest niemożliwe. Jako nauczycielka widziałem błędy innych i to skłoniło mnie do otwarcia własnej szkoły online.

To było na krótko przed pandemią koronawirusa, kiedy dla potencjalnych studentów i uczniów nauka online była czymś przerażającym. Później, podczas pandemii, wszyscy się do tego przyzwyczaili, a liczba osób chętnych do nauki polskiego wzrosła.

— Musiałam pomyśleć o zwiększeniu skali projektu i szukaniu nowych nauczycieli — wyjaśnia Switłana.

— Przejrzałam zasoby takie jak work.ua. Uczniowie idą na twoje konto, więc ważne jest, aby inni nauczyciele w szkole również byli na wysokim poziomie.

Po opublikowaniu ofert pracy przeprowadzam rozmowę wideo z każdym kandydatem na nauczyciela. Zwracam uwagę przede wszystkim na umiejętności językowe, ponieważ rozmowa prowadzona jest w języku polskim, a także na sposób, w jaki dana osoba się zachowuje. Nawet takie drobiazgi jak odpowiednie tło mają znaczenie. Charyzma jest ważna, bo osobowość nauczyciela odgrywa dużą rolę w nauczaniu. Wszyscy pamiętamy, jak w szkole zaczynaliśmy kochać jakiś przedmiot, do którego wcześniej nie mieliśmy serca, tylko z szacunku i miłości do nauczyciela.

Nie da się nauczyć polskiego w trzy miesiące – uspokaja Ukraińców Switłana Matasz. Zdjęcie z prywatnego archiwum

— Nie nakłaniam ich jednak do porzucenia własnego podejścia — mówi.

— Wręcz przeciwnie, najlepszym rezultatem jest połączenie moich pomysłów i ich twórczego opracowania przez nauczycieli. Są jednak pewne zasady, których należy przestrzegać. Na przykład organizacja przestrzeni do pracy na zajęciach: rozmyte tło, odpowiednie światło, wysokiej jakości sprzęt, schludny wygląd itp.

Cyberatak na stronę szkoły w mediach społecznościowych oznacza straty

Szkoła językowa Switłany to start-up. Dlatego szefowa musi łączyć różne role, pełnić różne funkcje, a także kochać… matematykę.

— Biznes nie polega na tym, że padasz z nóg z przeciążenia, a twój zysk wynosi trzy grosze — mówi Switłana.

— Biznes wymaga dokładnych obliczeń, oceny ryzyka, umiejętności odrzucania tego, co zmniejsza rentowność, i optymalizacji procesów.

Praca z publicznością znajdującą się w Ukrainie to w czasie wojny ryzyko

W zeszłym roku, kiedy Rosjanie ostrzeliwali ukraiński system energetyczny, wielu studentów nie mogło uczestniczyć w zajęciach z powodu braku prądu.

Jednak moją największą porażką nie była nawet ta sytuacja — przyznaje Switłana. — Zdecydowanie radziłabym wszystkim, których biznes zależy od mediów społecznościowych, by zadbali o ochronę swoich stron. W zeszłym roku straciłam dostęp do strony mojej szkoły z powodu cyberataku. Przypadkowo kliknęłam na link — i nasza strona została skradziona. Przywrócenie dostępu wymagało wiele wysiłku, a na dodatek straciliśmy pieniądze z kampanii reklamowej i niektórych klientów, z którymi nie mogliśmy się komunikować.

Język to produkt, który się nie psuje i zawsze jest potrzebny

Ukrainka Natalia Petraniuk, założycielka szkoły językowej „Micna mala”, urodziła się w Krakowie. I choć później jej rodzice wraz z dziećmi przeprowadzili się do Ukrainy, Natalia zachowała miłość do polskiego języka i kultury. To właśnie skłoniło ją do podjęcia studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tam uzyskała tytuł magistra filologii słowiańskiej. Przez wiele lat pracowała jako korepetytorka języka polskiego. Wojna na pełną skalę była impulsem do rozpoczęcia własnej działalności w Polsce.  

Natalia Petraniuk (po prawej). Zdjęcie z prywatnego archiwum

— Ukraina i Polska są mi równie bliskie i drogie. Od pierwszych miesięcy wojny moim wkładem w pomoc Ukraińcom była organizacja klubu konwersacyjnego w Krakowie — mówi Natalia Petraniuk.

Organizowała spotkania, wymyślała tematy i znajdowała niekonwencjonalne sposoby na to, aby „rozmawiać" z Ukrainkami, które mimo silnego stresu zaczęły uczyć się języka polskiego. Z czasem uczestniczki klubu konwersacyjnego zaczęły pytać, czy można by było zorganizować pełnoprawne lekcje polskiego, zarówno indywidualne, jak grupowe. Początkowo takie kursy odbywały się w ramach różnych programów integracyjnych, ale w końcu Natalia zdecydowała się założyć własną szkołę językową.

— Miałam inwestora, który zainwestował swoje pieniądze w uruchomienie szkoły, bo szkoła językowa jako biznes ma potencjał — mówi Natalia. — Ktoś chce poprawić swój polski, by zdać rozmowę kwalifikacyjną, ktoś inny zaczyna uczyć się od zera, bo zdał sobie sprawę, że będzie musiał zostać w Polsce dłużej niż planował. A niektórzy chcą czuć się bardziej komfortowo, komunikując się ze współpracownikami. Sama mieszkałam w dwóch krajach przez długi czas, więc dobrze rozumiem, że język jest jednym z najważniejszych czynników, który pomaga Ci znaleźć podobnie myślących ludzi, znajomych i usuwa bariery.

Język jest głównym narzędziem do osiągnięcia sukcesu, gdy zaczynasz życie w innym kraju

Często kluczem do udanego startu w biznesie jest reputacja właściciela szkoły językowej, jeśli wcześniej dał się poznać jako korepetytor. Jednak aby utrzymać się na rynku, potrzeba wielu czynników.

Natalia zleca prowadzenie księgowości profesjonalistom, choć stara się być na bieżąco ze wszystkimi "papierowymi sprawami”. Zdjęcie z prywatnego archiwum Natalii Petraniuk

— Bardzo ważne jest dla mnie to, że wśród nauczycieli są podobnie myślący ludzie, którzy cenią pracę i dbają o nią tak samo jak ja. Dyskutujemy o tym, co jest niedopuszczalne. Na przykład gdy nauczyciel próbuje uczynić uczniów szkoły swoimi prywatnymi uczniami, obiecując niższe czesne. Wiem, że niestety takie sytuacje są dość powszechne w tej branży.

Wynagrodzenie nauczycieli powinno opierać się na zasadach rynkowych, a oni sami powinni być traktowani po ludzku, by zrozumieli, że szkoła językowa jest podstawą ich osobistego dobrobytu.

Niektórzy uczniowie przychodzą z polecenia. Jednak by szkoła językowa mogła funkcjonować w sposób zrównoważony, potrzebuje dobrej strategii marketingowej i promocji.

— Moją największą porażką było zmarnowanie znacznej ilości pieniędzy na zatrudnienie specjalisty od ukierunkowanej reklamy. Moja rada jest taka: przetestować różne sposoby promocji, inwestując niewielkie kwoty. Jeśli zdecydujesz się zatrudnić specjalistę, powinien ci przynieść natychmiastowe rezultaty, a nie karmić cię obietnicami.

Za edukację VAT-u nie zapłacisz

— Uczenie obcokrajowców polskiego to naprawdę obiecujący biznes — mówi Magdalena Goik, Polka z Bytomia. Od 25 lat uczy Ukraińców języka polskiego. Od wybuchu wojny na pełną skalę spędziła setki godzin, udzielając Ukraińcom korepetycji. I to skłoniło ją do otwarcia własnej szkoły językowej.

Magdalena Goik (w środku) i jej ukraińskie uczennice. Zdjęcie z prywatnego archiwum

— Otwarcie szkoły językowej nie jest szczególnie trudne, ponieważ na usługi edukacyjne nie ma podatku VAT, a płaci się jedynie podatek dochodowy — zaznacza Magdalena. — Do tego dochodzą koszty usług księgowych, żeby samemu nie popełniać błędów.

Magdalena mówi, że najlepiej rozpocząć działalność, gdy masz już podstawy: — Łatwiej jest, gdy jesteś nauczycielem już znanym, a uczniowie przychodzą do ciebie po rekomendacji.

— W szkole językowej ważnych jest wiele rzeczy: od prowadzenia kalendarza programów nauczania i planów lekcji po zakup platform edukacyjnych online. Jak w każdym innym biznesie, kiedy pracujesz dla siebie, jest dużo pracy. Czasami 12 godzin dziennie.

Nie ma ubezpieczenia od tego, że jutro uczeń zmieni zdanie na temat nauki. Niektóre szkoły językowe pobierają miesięczną opłatę z góry. Nie podlega ona zwrotowi, jeśli opuścisz zajęcia bez ważnego powodu. Magdalena nie podpisuje osobnych umów z uczniami. Płacą po każdej lekcji, niektórzy płacą za cały kurs.

Najważniejszą rzeczą w nauce języka jest posługiwanie się nim jak najczęściej. Zdjęcie z prywatnego archiwum Natalii Petraniuk (druga od lewej)

Jak wybrać szkołę i nauczyciela, który pomoże Ci mówić po polsku?

Magdalena Goik:

— Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na osobowość nauczyciela. Powinien pasować do ciebie pod względem intelektualnym i emocjonalnym. Nauczyciel i uczeń tworzą relację, a kiedy ta relacja jest dobra, dobrze się uczysz. Nauka powinna być bezstresowa, z intelektualną zachętą, lekcje powinny być interesujące, czasem nawet ekscytujące, a nauczyciel winien być serdeczny, choć wymagający. Powinien stawiać przed uczniem wyzwania, które ten będzie chciał pokonać.

Natalia Petraniuk:

— Możesz nauczyć się polskiego, jeśli znajdziesz „swoją szkołę” lub „swojego nauczyciela”. Ukrainki przez ostatnie dwa lata pokonały tak wiele trudności, że język zdecydowanie jest w ich zasięgu. Musisz tylko uwierzyć w siebie, poświęcić czas na naukę, wykonać wszystkie zadania. I mówić, mówić i jeszcze raz mówić.

Słowa Natalii potwierdzają dziesiątki opinii na stronach szkoły. Ludzie piszą, że dzięki szkole „Mizna mala” polski w końcu "wszedł im do głowy".

Switłana Matasz radzi:

— Moja rada może zabrzmieć banalnie, ale żeby mówić po polsku, trzeba mówić. Metodologia nauczania języka polskiego w naszej szkole jest skonstruowana tak, że mówimy od pierwszych lekcji. Nawet proste zwroty usuwają obawy i bariery.

Ile możesz zarobić na szkole językowej?

Najpierw policzmy koszty. Jeśli planujesz otworzyć szkołę w pełnym wymiarze godzin, powinnaś uwzględnić w swoim biznesplanie koszt wynajmu sali (najlepiej z meblami), materiały informacyjne, rezerwę na wynagrodzenia dla nauczycieli przez co najmniej kilka miesięcy, dopóki szkoła nie stanie się popularna, oraz opłacenie usług księgowych (konsultacje).

Szukając lokalizacji dla szkoły nie powininaś gonić za najtańszą ceną — powinnaś zastanowić się, czy dana lokalizacja jest dogodna logistycznie. Od tego będzie zależeć, czy studenci i nauczyciele będą do niej przyjeżdżać. Idealnie byłoby, gdyby było to duże i jasne pomieszczenie z własnym terenem, dogodnym węzłem komunikacyjnym w pobliżu, miejscem parkingowym itp. Umowa najmu powinna zostać podpisana po załatwieniu wszystkich formalności, a nawet po rozpoczęciu kampanii szkoły w mediach społecznościowych. Nie chcesz przecież płacić czynszu za pusty lokal, bez uczniów.

Niemal wszystkie rozmówczynie magazynu Sestry doradzały outsourcing rejestracji firmy i księgowości — ponieważ polski system podatkowy jest dość skomplikowany, istnieją dziesiątki różnych opcji rejestracji, a każdy przypadek powinien być rozpatrywany indywidualnie z profesjonalistą. Na początku nowo zarejestrowany przedsiębiorca w Polsce może skorzystać z szeregu korzyści biznesowych.

‍Jednym z najbardziej kosztownych wydatków przy zakładaniu szkoły językowej jest jej promocja w mediach społecznościowych, za pośrednictwem blogerów, projektowanie i regularne utrzymywanie kont na socialach, tworzenie ulotek z informacjami o szkole, które można rozdawać na imprezach dla Ukraińców. Miesięczny budżet na promocję szkoły może zaczynać się od 500 dolarów.

‍To, ile zapłacić nauczycielom, by byli zainteresowani współpracą z tobą, a nie korepetycjami w domu, zależy również od rynku. Jeśli spojrzysz na ogłoszenia o pracę, nauczyciele języka polskiego jako obcego oferują pracę za 45-95 zł brutto za godzinę (chodzi o native speakerów z odpowiednim wykształceniem).

‍Jeśli mówimy o nauczycielach, którzy mogą pracować zdalnie w szkołach internetowych, oferty pracy na stronie takiej jak work.ua wynoszą od 10 do 30 tys. hrywien.

Jeśli mówimy o szkole online, koszty będą znacznie niższe. Obejmują one głównie wynagrodzenia dla nauczycieli, wynajem platformy do prowadzenia lekcji, promocję szkoły i księgowość.

Jaki może być dochód? Sprawdziliśmy koszty kursów językowych w różnych szkołach.

Wszystko zależy od tego, czy: 1) są to lekcje indywidualne, czy grupowe; 2) na jakim poziomie; 3) online czy offline. Koszt kursów indywidualnych waha się od 80 do 150 zł, lekcje grupowe offline od 540 do 800 zł, a online — od 380 do 500 zł za kurs.

‍Oprócz kursów podstawowych szkoła może zaoferować dodatkowe płatne usługi: kursy korporacyjne, konsultacje, przygotowanie do rozmów kwalifikacyjnych z konkretnym słownictwem zawodowym, kursy konwersacyjne, tłumaczenie dokumentów itp.

No items found.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Luty 2022 nigdy się nie kończy

Dla wielu Ukraińców 24 lutego 2022 r. to dzień, w którym wszystko zmieniło się nieodwołalnie. Dla Andżeliki ten moment nadszedł 8 lutego, gdy w wypadku samochodowym zginął jej mąż. W jednej chwili została wdową z dwiema córkami na utrzymaniu: starsza miała 14 lat, młodsza zaledwie 8 miesięcy.

– I tak ten luty 2022 wciąż we mnie trwa – mówi.

Na początku maja 2022 r. postanowiła wyjechać. Z małym bagażem na dwa tygodnie, „żeby to wszystko przeczekać”. Zostawiła swój dom i firmę, zabrała tylko dzieci.

Luty 2022 roku był najstraszniejszym miesiącem w życiu Andżeliki

– Najpierw pojechałam do Dniepru. Wynajęłam pokój w hotelu, ale nie miałam dużo pieniędzy, więc szybko musiałam poszukać innego miejsca na nocleg. Zobaczyłam ogłoszenie, że jedno z sanatoriów na Wołyniu przyjmuje uchodźców wewnętrznych, więc tam pojechałam.

Rodzice jej męża zostali w Bachmucie, by pilnować domu. W lipcu 2022 r. znaleźli się pod ostrzałem. Teść stracił nogi, teściowa też odniosła obrażenia kończyn.

– Poprosiłam o przewiezienie ich do Łucka, bym mogła się nimi zaopiekować. Bo i jak miałam do nich jechać? Moja młodsza córeczka była bardzo mała. Jedna z fundacji wynajęła mi dom w mieście na rok, więc przenieśliśmy się tam ze schroniska sanatoryjnego.

I tak się razem mozolimy

Starsza córka rozpoczęła naukę w szkole medycznej, młodsza skończyła roczek.

– Przy naszym domu w Bachmucie mąż miał małą wędzarnię. Często wędził ryby dla siebie, przyjaciół i krewnych, ja też mu pomagałam. Kiedy przyjechałam do Łucka, przypomniałam sobie o tym. Za zgodą właścicieli wynajmowanego domu postawiłam małą wędzarnię na podwórku, kupiłam trochę makreli, uwędziłam i zaproponowałam innym przesiedlonym dziewczynom, żeby spróbowały. Stworzyłam grupę w mediach społecznościowych. W tym samym czasie w Łucku odbywały się kursy na temat możliwości zarobkowania dla kobiet, których firmy ucierpiały w wyniku wojny. Uczyli, jak napisać biznesplan, by dostać dotację. Było kilka naborów.

Zapraszano mnie na nie, ale dwukrotnie odmawiałam. Nie mogłam pojechać – moi rodzice wymagali opieki, no i miałam małe dziecko. W końcu poszłam na trzeci nabór, lecz nawet wtedy zamierzałam tylko się uczyć, a nie tworzyć biznesplan

Na początku 2023 roku wzięła udział w kursie „Możliwości ekonomiczne dla kobiet dotkniętych wojną”, prowadzonym przez organizację pozarządową „Rozwój Wołynia”. Projekt był skierowany do osób, które chciały reaktywować swoje firmy lub rozpocząć nową działalność w nowym miejscu. Po studiach napisała biznesplan. Postanowiła przetestować pomysł z wędzeniem ryb.

Na tym kursie poznała Olgę Stonohę z Charkowa, która później została jej wspólniczką. Zrazu Olga chciała sprzedawać odzież damską, lecz wkrótce zdecydowała się wesprzeć Andżelikę – chociaż nie miała większego doświadczenia z wędzeniem ryb. Jej rodzice wędzili mięso, więc jakieś pojęcie miała tylko o tym.

– I tak Olga i ja mozolimy się już razem od dwóch lat – uśmiecha się Andżelika.

Angelica na lokalnym rynku ze swoimi produktami

W 2023 r. wygrały konkurs na projekt biznesowy dla kobiet, zorganizowany przez centrum kariery „WONA” w Łucku przy wsparciu Funduszu Ludnościowego Narodów Zjednoczonych. Ten konkurs dawał kobietom w trudnej sytuacji szansę na realizację pomysłów na własną przedsiębiorczość. Dzięki dotacji mogły kupić sprzęt: zamrażarkę, wagę itp.

Biznes się rozkręcił. Zaczęły od kilku rodzajów ryb, teraz mają w asortymencie ponad 30 pozycji: ryby suszone, wędzone i solone, owoce morza. Dzięki kolejnej dotacji wynajęły warsztat.

Rybne przysmaki Andżeliki Syszczenko

Co do łaźni na przekąskę?

Dziś rybne przysmaki Andżeliki i Olgi można teraz kupić na targach rolniczych i w ich zakładzie.

– W każdą sobotę przyjeżdżamy na targ w Łucku, a w czwartki jeździmy do Kiwerc [miasteczko na Wołyniu – red.]. Kiedy docieramy na targ, zawsze jesteśmy w świetnym nastroju, wszyscy do nas podchodzą, bo już nas znają. Oferujemy degustację różnych rodzajów ryb. Dzwonią do nas i pytają: „Jesteśmy 10 dziewczynami, idziemy do łaźni. Co radzicie nam wziąć ze sobą na przekąskę?”. Regularnie informujemy w mediach społecznościowych, że właśnie przygotowaliśmy nową partię ryb – „więc odwiedźcie nas lub przyjdźcie na targ”. W naszym zakładzie zawsze mamy świeże produkty, jeśli ktoś chce je kupić z odbiorem.

Zrobienie gotowego produktu trwa kilka dni: ryba musi zostać rozmrożona, oczyszczona, posolona, przez chwilę fermentowana, a potem umyta, wysuszona i uwędzona. Wyprodukowanie partii wędzonych makreli zajmuje 3 dni.

– Teraz łatwo o tym mówić, ale nie było nam łatwo: znalezienie sprzętu, dobrych surowców, dostawców. Kiedy zaczynałam działalność, zadzwoniłam do przyjaciół w Awdijiwce, którzy dali mi numer do swoich konkurentów w Kijowie. Ci z kolei poradzili mi, bym skontaktowała się z dostawcami ze Lwowa. Słyszałam, że na Wołyniu, w Okońsku [wioska 80 kilometrów od Łucka – red.], hodują pstrągi. Pojechałam tam i kupiłam żywego pstrąga, żeby spróbować, czy da się go ugotować. Szukałam tu i tam, własnymi kanałami.

Stopniowo miejscowi uzależnili się od ryb Andżeliki.

– Tutaj, na Wołyniu, ludzie jedzą więcej ryb słodkowodnych – szczupaków, karasi, karasi srebrzystych. A my oferowaliśmy im tuńczyki, marliny czy ryby maślane.

Biznes Andżeliki i Olgi urósł już pięciokrotnie. Muszą jednak stale się uczyć, improwizować, testować nowe pomysły i przepisy. Oczywiście wytwarzane przez nie przysmaki są droższe niż te w sklepie. Głównie dlatego, że to produkty naturalne, bez konserwantów.

Nie zamierzam się poddawać

Andżelika i Olga marzą o własnym sklepie stacjonarnym. Napisały już nawet projekt.

– Tego lata wygrałyśmy kilka grantów i napisałyśmy biznesplany dla naszego markowego sklepu. Zalanowałyśmy tam trzy działy: ryby schłodzone i mrożone, produkty gotowe (tarty rybne, sałatki, szaszłyki, rybne fast foody) i trzeci dział: gotowe ryby wędzone, solone, suszone, pakowane próżniowo. W Łucku nie ma sklepów z tak dużym wyborem. Kiedy jednak policzyłyśmy koszty, zdałyśmy sobie sprawę, że jeszcze nas nie stać. Musimy urosnąć jeszcze co najmniej czterokrotnie, by utrzymać taki sklep. Musimy mieć dobry magazyn, dobrą reklamę, dobry szyld i przeszkolić sprzedawców.

Nie chcemy mieć małego sklepiku, jak na rynku. Marzymy o dużym, wysokiej jakości. Dlatego na razie za pieniądze z grantu kupiłyśmy tylko dodatkowy sprzęt

Największym problemem Andżeliki jest brak mieszkania. Jej dom w Bachmucie jest w ruinie. W Łucku wynajmuje mieszkanie, ale to kosztowna sprawa. Nie można zaoszczędzić pieniędzy.

– Ludzie często pytają mnie, dlaczego jestem w Łucku. Moi rodzice przeprowadzili się ostatnio do obwodu kijowskiego, gdzie zapewniono im mieszkanie, i do mnie dzwonią. Koledzy z innych miast opowiadają mi, jak są tam wspierani... Nie wiem, co mnie tu trzyma. Mam wiele pomysłów, jest miejsce na rozwój, ale brak własnego mieszkania bardzo mnie zniechęca. Wydałam wszystko, co zarobiłam. Do tego dochodzą dzieci: jeśli moja najmłodsza córka zachoruje i nie pójdzie do przedszkola, to ja nie pójdę do sklepu. Jeśli nie oszczędzam, nie sprzedaję – a jeśli nie sprzedaję, to nie zarabiam. To takie uwłaczające: miałam dom, ale zniknął w ciągu sekundy i teraz muszę wszystko robić sama. Pracowałam przez pół życia, a w wieku 40 lat znalazłam się na ulicy z dwiema torbami – i muszę zaczynać wszystko od nowa. Ile będę miała lat, gdy zarobię już wystarczająco dużo pieniędzy, by kupić nowy dom? Straciłam świadczenia socjalne, ponieważ jestem indywidualną przedsiębiorczynią. Kiedy więc ludzie zapraszają mnie na różne wydarzenia i mówią mi, jak bardzo są dumni ze mnie i mojej historii, jest to trochę wyzwalające – wyznaje Andżelika. I zaraz dodaje, że nie zamierza się poddawać.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Andżeliki Syszczenko

20
хв

Rybny biznes daleko od domu. Historia Andżeliki z Bachmutu

Julia Malejewa

Biznes z rodzinnej pasieki

Kateryna Wodołażska, współzałożycielka przedsiębiorstwa, mówi, że Faina Bee to firma rodzinna. Rodzina jej męża posiada pasiekę już od kilku pokoleń. Dziś oprócz tradycyjnego miodu produkują wosk do świec i desery miodowe: miód kremowy (miód z liofilizowanymi owocami i jagodami) i orzechy w miodzie. Obecnie pasieka składa się z 90 uli, ale w planach jest 140.

– Planowaliśmy zwiększyć liczbę uli już w 2022 roku – mówi Kateryna. – Wtedy mieliśmy tylko małą pasiekę, z której miód sprzedawaliśmy. Gdy cena hurtowa spadła, postanowiliśmy spróbować wytwarzać miodowe desery. Ale zaczęła się inwazja i musieliśmy się tymczasowo przeniesieść  do obwodu iwanofrankiwskiego.

Pasieki pozostały na Charkowszczyźnie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jednak pasieki ze sobą nie zabrali – zaopiekowali się nią teściowie Kateryny. Wraz z mężem wróciła do Charkowa na początku 2023 r. – by  zacząć produkcję deserów miodowych:

– Jesienią 2023 r. mieliśmy już dobrą sprzedaż, w czym pomogło nam kilka dotacji. Obecnie wszystkie produkty Faina Bee są wytwarzane zgodnie z polityką i procedurami HACCP [system analizy ryzyka, zagrożeń i kontroli produktów – red.]. Dzięki temu mogliśmy wejść na większe rynki, do dużych sieci handlowych.

Generatory nie pomogą

W regionach frontowych, także w rejonie Charkowa, ostrzały są nieustanne. Pszczoły bardzo źle znoszą hałas, więc nie jest łatwo je tam hodować. Co chwilę próbują odlatywać w jakieś cichsze miejsca, więc na czas zbierania miodu pasiekę trzeba przenosić do zachodniej, spokojniejszej części regionu.

Ale problemów jest więcej. Infrastruktura energetyczna Charkowa jest zniszczona. A Faina Bee to kilka zakładów produkcyjnych, sklep z deserami i oddzielny zakład wytwarzania wosku.

– Sklep znajduje się obok placówki medycznej, więc prąd prawie nigdy nie jest tam wyłączany – mówi Kateryna. – Ale tam, gdzie znajduje się zakład produkcji wosku, prądu nie ma bardzo często. Według harmonogramu powinien być wyłączony od godziny 9:00 do 16:00, ale nie ma go od 7:00 do 18:00. Gdybyśmy użyli do produkcji generatorów, koszty byłyby zbyt wysokie.

Bieda i biurokracja

Jako że popyt na produkty miodowe zmalał, Faina Bee polega głównie na nabywcach detalicznych – tyle że w Charkowie jest ich mniej. Jeszcze niedawno charkowianie chętnie kupowali desery miodowe, zwłaszcza dla dzieci, ale wiele rodzin wyprowadziło się z miasta. Poza tym ludzie zbiednieli.

Chcąc przyciągnąć nowych klientów Kateryna i jej mąż umieścili swoje produkty w kilku małych sklepach, ale z powodu ostrzału niektóre z nich zostały zamknięte. Natomiast żeby producent rzemieślniczy mógł dostać się na półki supermarketów, oprócz szeregu zezwoleń i certyfikatów musi przejść długą procedurę zatwierdzania.

– W supermarketach jest dużo biurokracji. Obecnie korespondujemy z jedną z takich sieci. Jednak negocjacje są trudne, mimo że posiadamy wszystkie certyfikaty HACCP – ocenia Kateryna.

W sprzedaży produktu pomaga promocja w mediach społecznościowych. Zdjęcie: archiwum prywatne

Kolejne wyzwanie

Promocja w mediach społecznościowych to kolejny sposób na większą sprzedaż produktu. Ale trzeba do tego zatrudnić specjalistę i zainwestować w reklamę:

– Nasza marża nie pozwala nam promować się na Instagramie tak skutecznie, jakbyśmy chcieli. Cena pozyskania klienta to 3 dolary, a tyle właśnie kosztuje nasz produkt. Poza tym agencje SMM, zatrudniające specjalistów, którzy mogliby nam pomóc, nie chcą współpracować z małymi firmami. Koncentrują się na większych firmach i większych budżetach reklamowych. Dlatego rozwijamy swoją stronę internetową, na której uruchomimy reklamę kontekstową.

Właściciele Faina Bee myślą o eksportowaniu swoich produktów. Wymaga to jednak spełnienia przez firmę kolejnych surowych wymogów, zdobycia wielu licencji i znajomości procedur celnych krajów, na których rynki chcesz wejść. Jednak Kateryna się nie zniechęca – to tylko kolejne wyzwanie, któremu trzeba sprostać.

20
хв

Pszczoły zawsze szukają spokoju: miodowy biznes pod bombami

Julia Malejewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Rybny biznes daleko od domu. Historia Andżeliki z Bachmutu

Ексклюзив
20
хв

Ukrainki na emigracji: adaptacja, strategia przetrwania, czy szansa na emancypację

Ексклюзив
20
хв

Pszczoły zawsze szukają spokoju: miodowy biznes pod bombami

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress