Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
"On tam, a ja tutaj". Jak Ukraińcy radzą sobie z rozłąką
Kiedy pytam moje przyjaciółki i znajome, żyjące z dala od swych mężów, jak sobie radzą, słyszę: „Nijak”. Jednak w rzeczywistości nie jest aż tak beznadziejnie. Każda para ma własny sposób na utrzymanie związku. Wypracowuje go intuicyjnie albo metodą prób i błędów – i potem się go trzyma. Dlatego, mimo wyzwań, pozostaje parą
Widzę to u moich znajomych – związki zwieńczone małżeństwem na samym początku inwazji, kiedy zakochani zdali sobie sprawę z kruchości życia i spieszyli się pokazać, że mają poważne zamiary, po cichu się rozpadają. Nawet zahartowane w życiowych próbach małżeństwa powoli dobiegają końca, wpadając w strefę turbulencji na linii: wojna – ewakuacja – rodzina.
Kiedy mężczyzna jest w wojsku lub po prostu przebywa w Ukrainie, a kobieta – za granicą lub w jakimś mieście na tyłach, utrzymanie związku może być bardzo trudne. Jeszcze trudniej jest go rozwijać, pracować nad nimi na odległość.
– Czuję, że mam coraz mniej sił – mówi Iwanna. – 24/7 jestem zajęta pracą, wolontariatem. Oni walczą tam, a my musimy walczyć tutaj, bo wokół jest dużo „rosyjskiego świata”. Język rosyjski opanował miasta i wsie w jeszcze większym stopniu niż wcześniej. Teraz wszędzie go słyszę.
Iwanna mówi o ciągłym poczuciu winy. Wydaje się jej, że nie robi wystarczająco dużo. Skupiła się całkowicie na swoich dzieciach, które z powodu nieobecności ojca cierpią emocjonalnie:
– Nie mam ani ochoty, ani siły, by dołączyć do jakiejkolwiek grupy wsparcia, bo odnoszę wrażenie, że jeśli otworzę przed kimś tę swoją ślimaczą muszlę, to się załamię
Ołena Kuzniecowa, psycholożka z Centrum Edukacji i Rozwoju w Warszawie, pomaga Ukrainkom wyjść ze stanów depresyjnych spowodowanych rozstaniem. Swym podopiecznym radzi szukać wsparcia – choćby w kręgu podobnych do siebie Ukrainek. Teraz szczególnie ważne jest, by skupić się na własnych uczuciach, słuchać siebie i koncentrować się na tym, co najsilniej łączy pary.
Według Kuzniecowej kobiety świadomie lub intuicyjnie starają się znaleźć coś, co pomoże im poradzić sobie z separacją. Czasami nawet spacer albo trening na siłowni z przyjaciółmi ma wpływ na przezwyciężenie smutku.
– Przyjaciółka powiedziała mi, że gdy była rozdzielona z mężem, ćwiczyła jogę, by być spokojniejszą – potwierdza opinię psycholożki Natalia.
– Koncentruję się na tym, na co mam wpływ: sprawach domowych, zdrowiu, dzieciach, pracy. To daje mi możliwość zajęcia czymś umysłu. Kiedy tego nie robię, mój mózg zaczyna zadawać bolesne pytania, na które nie mam odpowiedzi – mówi Iryna.
– Nawet jeśli będę musiała przejechać 700 kilometrów w jedną stronę, by pobyć z mężem przez dwa dni, to pojadę – mówi Alina, której mąż walczy od pierwszego dnia inwazji. – Zarobię potrzebne do tego pieniądze, bo bycie razem jest bezcenne. Staramy się widywać tak często, jak to tylko możliwe.
To jest jej sposób na przetrwanie rozłąki bez utraty uczuć. Bardzo pomocna jest też komunikacja przez Internet – nawet jeśli wiadomości nie były przez niego czytane przez długi czas.
– On jest tam, ja jestem tutaj. Chłonę go wszystkimi zmysłami. Śpię w jego w koszuli, słucham jego głosu w wiadomościach audio, które dla mnie nagrywa – wyznaje Nadia
– Mój mąż opowiada przez telefon naszemu synkowi bajki na dobranoc. Nawet takie drobne rzeczy trochę pomagają – dodaje.
Giennadij Mustafajew, psycholog i terapeuta Gestalt, który zapewnia pomoc psychologiczną parom, uważa, że podczas separacji absolutne zaangażowanie w życie partnera jest jednym z najważniejszych sposobów na zachowanie uczuć. Rozmawiając z ukraińskimi kobietami, które znalazły się w Polsce z powodu wojny, podkreśla ważność wspólnego planowania i omawiania wszystkich aspektów życia w najdrobniejszych szczegółach.
– Kiedy wybieracie kubki, rozmawiajcie o kubkach. Nie ma znaczenia, że dzielą was setki kilometrów – radzi Mustafajew.
Pary, które doszły do tego intuicyjnie, mają wszelkie szanse na utrzymanie swojego związku.
ZDJĘCIE z kwiatem Zdjęcie: Vadim Ghirda/Associated Press/Eastern News
– Mój mąż jest na wojnie od pierwszych dni – mówi Ołeksandra. – Już dawno temu zdałam sobie sprawę, że ona potrwa długo, więc staram się inwestować w nasz związek tu i teraz. Co mi pomaga? Small talks o czymś radosnym. I sprośne rozmowy, seksting, nagie zdjęcia. Cokolwiek, by poczuć tę seksualną więź między nami.
Wysyłam mu też zdjęcia naszego syna ze szczegółami na temat tego, jak spędzamy czas. Słucham męża, kiedy pyta i kiedy opowiada. Nie naciskam, gdy milczy. Staramy się jak najczęściej się widywać – albo on bierze kilka dni wolnego i pędzi do nas, albo ja zabieram ze sobą pracę i jadę do niego „na wakacje”.
Harmonogram i planowanie to kolejny sposób ratowania związku.
– Mój mąż kiedyś z siebie wykrztusił, że gdy pewnego ranka znalazł się ze swoimi towarzyszami broni w środku wielkiej nawałnicy, myśl o tym, że następnego dnia o 10 rano mamy telefoniczne rodzinne „planowanie”, dała mu siłę przetrwać – mówi Nadia.
– A mój wielokrotnie powtarzał, że czuje się tak, jakby był blisko mnie, kiedy opowiadam mu wszystko ze szczegółami i wysyłam zdjęcia, kiedy doradzam mu w codziennych sprawach i dzielę się codziennymi radościami – dodaje Ołeksandra.
Pary, które zdecydowały się pozostać razem mimo problemów i ogólnego wyczerpania, przyznają, że musiały poprawić swoją komunikację
– Najważniejsze jest to, że staram się pomyśleć, zanim coś napiszę i wyślę, zwłaszcza jeśli chodzi o tematy wojskowe – mówi Ołeksandra. – Jeśli chodzi o moje marudzenie, to mąż chce wiedzieć, co mi nie wychodzi, bo wtedy może mnie wspierać. Więc dzielę się tym z nim, ale oczywiście w granicach rozsądku. Często daję też wyraz swojej bezsilności, mówiąc, że chcę być dla niego wsparciem, lecz nie mogę mu pomóc ani go pocieszyć. On też dzieli się ze mną swoją bezsilnością.
Redaktorka i dziennikarka. Ukończyła polonistykę na Wołyńskim Uniwersytecie Narodowym Lesia Ukrainka oraz Turkologię w Instytucie Yunusa Emre (Turcja). Była redaktorką i felietonistką „Gazety po ukraińsku” i magazynu „Kraina”, pracowała dla diaspory ukraińskiej w Radiu Olsztyn, publikowała w Forbes, Leadership Journey, Huxley, Landlord i innych. Absolwent Thomas PPA International Certified Course (Wielka Brytania) z doświadczeniem w zakresie zasobów ludzkich. Pierwsza książka „Kobiety niskiego” ukazała się w wydawnictwie „Nora-druk” w 2016 roku, druga została opracowana przy pomocy Instytutu Literatury w Krakowie już podczas inwazji na pełną skalę.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Temat wojny Rosji z Ukrainą nieoczekiwanie stał się jednym z głównych tematów pierwszej i prawdopodobnie ostatniej debaty między wiceprezydent Kamalą Harris a byłym prezydentem USA Donaldem Trumpem. Stało się tak, chociaż kwestia ukraińska nie jest wiodąca w tej kampanii wyborczej. Kamala Harris pominęła ją nawet w swoim obszernym wywiadzie dla CNN.
Jednak w jej debacie z Trumpem temat wojny pojawił się przede wszystkim jako kwestia wartości i pokazał, jak różne są podejścia kandydatów
Podejście Harris w dużej mierze odzwierciedla nastawienie do wojny administracji Joe Bidena, w dniu debaty po raz kolejny reprezentowanej przez sekretarza stanu Anthony'ego Blinkena w Kijowie. Administracja ta może być ostrożna i opóźniona w podejmowaniu fundamentalnych decyzji, ale jej przedstawiciele są świadomi istoty konfliktu, który obejmuje naruszenie integralności terytorialnej i próbę zmuszenia przez jeden kraj – większy pod względem terytorium i liczby ludności oraz dysponujący ogromnym arsenałem broni jądrowej – innego kraju, mniejszego i bez broni jądrowej, do podporządkowania się jego woli. A najlepiej lepiej – do tego, by zniknął.
Oznacza to, że mówimy o odrodzeniu najgorszego w naszym stuleciu rodzaju imperializmu
To właśnie zwycięstwu tego imperializmu administracja amerykańska stara się zapobiec. I właśnie temu Kamala Harris – której rodzina z pierwszej ręki wie, czym jest imperializm – się sprzeciwia.
Trump – ten prawdziwy, a nie będący produktem strategów politycznych – ma inne podejście, całkowicie pragmatyczne, „trumpowskie”. Ta wojna mu się nie podoba, więc chce ją zakończyć, zmuszając Putina i Zełenskiego, by zasiedli do stołu negocjacyjnego.
Warunki zakończenia wojny, gwarancje bezpieczeństwa, sprawiedliwość – nic z tego od Trumpa nie zależy. On tylko chce, by skończyła się strzelanina. I jest przekonany, że może to z Putinem załatwić
Dlaczego mówię, że taki jest prawdziwy Trump? Ponieważ wiele osób, słysząc przemówienia byłego prezydenta USA lub czytając plan wojenny byłego sekretarza stanu Mike'a Pompeo, opublikowany w mediach, wierzy, że kandydat Republikanów będzie przestrzegał zasad. Tyle że jeśli on wygra, Ameryką nie będzie rządził Trump – produkt technologów politycznych, ale Trump samowystarczalny, który wierzy w to, co sam mówi. A taki Trump będzie problemem dla Ukrainy i całego świata.
Chodzi więc przede wszystkim o argumenty. Jeśli Kamala Harris zostanie prezydentką USA, Ukraina będzie musiała rozmawiać z nią językiem wartości, językiem europejskiego bezpieczeństwa i amerykańskich zobowiązań
Co dziwne, dodatkowy argument został nam „podrzucony” przez samą panią Harris podczas debaty – kiedy wspomniała o Polakach z Pensylwanii, których ojczyzna będzie zagrożona, jeśli Rosja wygra wojnę w Ukrainie. Wspominając o Polakach, a nie Ukraińcach, dała jasno do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kto może być następny.
Jeśli jednak to Trump ponownie zostanie prezydentem, będziemy musieli znaleźć pragmatyczne argumenty, by przekonać go, że wojna w Ukrainie jest jego wojną i nie powinien pozwolić Putinowi wygrać. Bo to byłoby dla Amerykanina publicznym upokorzeniem.
Jeśli zdamy sobie sprawę, że Trump nie jest dla Putina partnerem do zawierania porozumień, a jedynie narzędziem siania chaosu w Ameryce i na świecie, ten argument może zadziałać
Najważniejsze jest, by nie mylić rozmówców. Nie zaczynaj rozmowy z byłą prokurator Kamalą Harris, mówiąc o zyskach – a z narcystycznym miliarderem Donaldem Trumpem, wspominając o wartościach. W swojej historycznej debacie wyraźnie pokazali, jakie podejście naprawdę preferują i jakich politycznych wytycznych się trzymają. Rzecz jasna, to podejście nie dotyczy tylko wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Minął miesiąc od rozpoczęcia przez Ukrainę ofensywnej operacji wojskowej na terytorium Rosji. Gdyby Ukraina miała wszystkie niezbędne zezwolenia od swoich partnerów na użycie zachodniej broni dalekiego zasięgu, takie operacje nie byłyby konieczne. Rosja przygotowywała się do ofensywy w obwodzie sumskim, bezlitośnie ostrzeliwując ukraińskie obszary przygraniczne. Dlatego nie było innego wyjścia, jak przenieść wojnę na terytorium Rosji i stworzyć tam strefę bezpieczeństwa.
Sztuka wojny
Z wojskowego punktu widzenia operacja została mistrzowsko zaplanowana i przeprowadzona przez generała Ołeksandra Syrskiego, głównodowodzącego Sił Zbrojnych Ukrainy. Wróg się jej nie spodziewał. Po stronie ukraińskiej zachowano bezprecedensowy poziom tajności.
Imponująca jest również szybkość, z jaką działało ukraińskie wojsko. Pierwszego dnia operacji kurskiej posunęło się naprzód aż o 14 kilometrów – i to pomimo faktu, że od początku inwazji na pełną skalę armia rosyjska utrzymywała dziesięciokrotną przewagę w uzbrojeniu i liczbie żołnierzy.
Co to oznacza? To, że ukraińska armia doskonale opanowała wojenne rzemiosło
Jednak jako że sytuacja jest dla tej wojny nietypowa, pojawiło się pytanie, jak działania ukraińskiego wojska mają się do prawa międzynarodowego.
Jak zakwalifikować działania Ukrainy?
Ukraińskie wojska przekroczyły granicę Federacji Rosyjskiej i ruszyły naprzód. Czy to działanie ofensywne, czy może defensywne?
Zbrodnicza agresja Rosji rozpoczęła się już w 2014 roku i trwa nadal. Ukraina jest ofiarą agresji i korzysta z przysługującego jej prawa do samoobrony na mocy art. 51 Karty Narodów Zjednoczonych. Zbrodnia agresji (wojny) jest jedyną zbrodnią objętą wyłącznym zamiarem agresora. A w ramach obecnej wojny toczącej się między Rosją i Ukrainą jest tylko jeden agresor – ten, który pierwszy dopuścił się agresji. Mówi o tym Artykuł 2 Rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ z 1974 roku, definiujący pojęcie agresji.
Dlatego ostatnie działania Ukrainy nie mogą być rozpatrywane w oderwaniu od tej wojny – jako oddzielny akt lub oddzielna operacja – ponieważ są one bezpośrednią konsekwencją wojny przeciwko Ukrainie i zostały podjęte wyłącznie w celu militarnego osłabienia wroga i zakończenia wojny. Ukraina nie planuje zajmować terytorium Rosji, jej działania są więc elementem obrony.
Kto powinien powstrzymać wojnę?
Wojna jest międzynarodowym przestępstwem przeciwko pokojowi między państwami i narodami. Dlatego Rosja popełnia zbrodnię nie tylko przeciwko Ukrainie. Rosja narusza porządek międzynarodowy, który ustanawia pokój między państwami. Natomiast Ukraina broni dziś przed rosyjską inwazją nie tylko własnych granic, ale także granic europejskich.
Przeciwdziałanie i zapobieganie tej zbrodni jest obowiązkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, która ponosi główną odpowiedzialność za utrzymanie międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa. Oznacza to, że Ukraina, jako członek ONZ, nie powinna sama powstrzymywać tej wojny. Dopóki Rada Bezpieczeństwa nie podejmie środków niezbędnych do utrzymania międzynarodowego pokoju, zaatakowane państwo może skorzystać z nieodłącznego prawa do samoobrony, zgodnie z art. 51 Karty Narodów Zjednoczonych.
Jak widzimy, Rada Bezpieczeństwa ONZ nie podjęła jeszcze tych środków, dlatego Ukraina korzysta z prawa do samoobrony
Ponadto Ukraina musi bronić swojej wolności w czasach, gdy sądy międzynarodowe nie są w stanie zapobiegać wojnom i pociągać do odpowiedzialności krajów, które atakują inne kraje. Od czasu procesów norymberskich sądy międzynarodowe nie wydawały wyroków za zbrodnię agresji. Skazywano za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, które są pochodną agresji. Oznacza to, że każdy potencjalny dyktator lub agresor wie, że nie zostanie ukarany za wszczęcie wojny.
Obecnie nie ma międzynarodowego mechanizmu, który mógłby powstrzymać wojnę w Ukrainie. Dlatego Ukraina nie ma innego wyboru, jak tylko bronić siebie i swoich obywateli wszelkimi dostępnymi środkami.
Jak się bronić przed agresorem?
Prawo międzynarodowe nie udziela odpowiedzi na pytanie, jak kraj powinien się bronić, gdy jest atakowany przez mocarstwo nuklearne z wielokrotną przewagą w uzbrojeniu i sile żywej. Albo jak się bronić, gdy agresor walczy bez zasad, nie przestrzegając żadnych norm międzynarodowego prawa humanitarnego. Albo jak Ukraina powinna działać w wojnie na pełną skalę, gdy społeczność międzynarodowa nie może powstrzymać agresji wobec niej.
Tymczasem naród ukraiński ma prawo do przetrwania
Wzajemne poszanowanie integralności terytorialnej, granic i suwerenności innego państwa to zasady współistnienia w czasie pokoju. Jeśli jednak konieczne jest przekroczenie granicy kraju agresora w celu ochrony życia setek tysięcy ludzi, jest to konieczna ostateczność, do której broniące się państwo ma prawo się uciec, jeśli nie ma innych sposobów na osłabienie wroga.
W wyborze metod obrony Ukraina jest ograniczona jedynie normami międzynarodowego prawa humanitarnego, którego przestrzega od pierwszego dnia inwazji na pełną skalę.
Reżim prawny obszarów obwodu kurskiego okupowanych przez wojska ukraińskie
Obecnie na świecie nie ma jednego podejścia w definiowaniu cech, które można by wykorzystać do jednoznacznego zakwalifikowania konkretnego przypadku jako okupacji. Istnieje jednak absolutna i oczywista różnica między obecnością wojsk rosyjskich na tymczasowo okupowanych terytoriach Ukrainy a wojskami ukraińskimi w rosyjskim obwodzie kurskim. Dla Ukrainy, w przeciwieństwie do Rosji, okupowane terytorium nie jest niezależnym i ostatecznym celem. Ziemia wroga nie jest w ogóle dla niej celem, a jedynie narzędziem do osłabienia jego zdolności wojskowych.
Sam fakt, że wojska tymczasowo kontrolują określone terytorium, nie daje prawa do tego terytorium, tworzy natomiast szereg zobowiązań wobec miejscowej ludności cywilnej. To jedna z podstawowych zasad prowadzenia wojny: wojsko nie krzywdzi ludności cywilnej i zaspokaja podstawowe jej potrzeby na kontrolowanych terytoriach.
Ukraina przestrzega praw miejscowej ludności obwodu kurskiego zgodnie z prawem międzynarodowym i zapewnia pomoc humanitarną mieszkańcom tych terytoriów
Niewątpliwie operacja kurska jest sukcesem ukraińskiej armii, lecz droga do zwycięstwa jest jeszcze długa i bardzo trudna. Musimy więc pamiętać, że w tej wojnie jest tylko jeden agresor: Rosja. Agresor, który walczy bez zasad i ma obsesję na punkcie zniszczenia Ukrainy. Agresor, przed którym społeczność międzynarodowa nie może Ukrainy ochronić. Dlatego Ukraina ma prawo bronić swojego narodu i państwa wszelkimi dostępnymi środkami.
Mój pierwszy strach po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę był dość banalny. Jak u wszystkich: że gdy nadleci rakieta, kiedy będę pod prysznicem. Widziałam to oczymi wyobraźni - usuwają gruz i wyciągają moje tłuściutkie, nagie i mokre ciało. Nauczyłam się więc brać prysznic w 3 minuty. Wyskakiwałam - i krzyczałam: "Huuuurra, poszło górą".
Mój drugi strach: rakieta i toaleta. Pojawił się wczesnym rankiem, po ataku rakietowym. Obudziło mnie głośne BAHHH, bo uroczyście przespałam alarm. Wybuch, otwieram oczy - i już stoję w korytarzu z dzieckiem na rękach. Potem była seria huków, wszystko się trzęsie. I nagle przerwa... A ja tak bardzo muszę iść do toalety, że aż płaczę. Myślę sobie: pójdę, a co mi tam. Wchodzę i siadam - i jak nie rąbnie. Podrzuciło mnie razem z toaletą. Piękni i silni strażacy sprzątają to wszystko i znajdują mnie na ... białym koniu. A dziennikarze napiszą: "W toalecie znaleźli kobietę bez majtek". Cały Kijów będzie powiększał zdjęcie, wpatrywał się w blizny i znamiona, żeby dowiedzieć się, kto te alarmy przesr..., przepraszam przespał.
A majtki... Wychowałyśmy się w czasach postsowieckich. Dzieci naszego pokolenia nie były zainteresowane zaglądaniem pod spódnice. Bo wszystkie miałyśmy takie same majtki: koszmarnie brzydkie. Takie same - czy to mama Serhija, czy Olija, koleżanka Serhija z klasy. Nowe, ładne majtki nasze matki trzymały na górnych półkach szaf: na wakacje i do lekarza. Bez względu na to, co się człowiekowi przytrafiło, najpierw musiał zadbać o swoje majtki. I wybuchła wojna... Jak tylko się trochę ogarnęłam, kupiłam parę ładnych nowych majtek. Bo spadnie rakieta, ruiny, strażacy, media... I może w końcu napiszą: "Pod gruzami znaleziono ciało kobiety w pięknych majtkach". Muszą to napisać, prawda? Jeśli nie, to znaczy, że są jakimiś agentami Kremla, a nie dziennikarzami. Jedna z moich koleżanek, Lena, kiedy wróciła do domu po wysiedleniu, była wściekła na Rosjan, bo nie dość, że zniszczyli sprzęt AGD, ale ukradli jej beżowe, bezszwowe, niezwykle komfortowe i przez to wysłużone majtki. Dranie.
Moja matka też się bała. Co by było, gdyby w dom uderzyła rakieta, wszystko się roztrzaskało, kury biegały dookoła, kaczki głodne, a ogród zarósł chwastami. Powtarzała: "Dbaj o ogród, córko. Co będzie jak spadnie rakieta, a ja będę miała stonkę na ziemniakach?"
Valya bała się o swoje, jak im tam... chuje. Miała ich w chuj, przepraszam za tautologię. Ludzie z podróży do innych krajów przywozili coś przydatnego, a Valya przywoziła chuje. Otaczała się tak pięknymi, że tak powiem. Gdy wybuchła wojna Valya przeniosła kutasy w pierwsze bezpieczne miejsce, a potem ukryła je w szafie. W jedną ze strasznych nocy ostrzału, kiedy dom dosłownie się przewracał, Valya miała sen - piękni i odważni ludzie, strażacy, odgarniali gruz, a potem jeden z najprzystojniejszych krzyknął: "Chłopaki, w gruzach jest uwięziona kobieta". Rano Valya spakowała swoje skarby do wielkiego pudła i wyniosła na śmietnik. A w miejsce najpiękniejszego kutasa włożyła portret Łesi Ukrainki. Wszystko z tych samych powodów, na wypadek, gdyby coś się stało... Wieczorem Valya wyjrzała przez okno do śmietnik i zobaczyła radosnych kloszardów z kijowskiej Rusanowki niosących jej pudełko, a droga była oświetlona jej najcenniejszym dobytkiem, Henrykiem Czwartym - podświetlanym dildo
31 grudnia Rosjanie spędzili cały dzień odpalając swoje rakiety z życzeniami dobrego Nowego Roku dla nas. Sąsiedzi z wyższych pięter zbierali się w korytarzu pod moimi drzwiami. Narzekali, że przeklęci Rosjanie nie pozwalają im dokończyć strojenia stołów. Ktoś przyniósł szampana, ja przyniosłam kieliszki: "No to za obronę przeciwlotniczą".
-Je śli teraz wejdą do naszego domu i spalę kaczkę, którą przygotowywałam przez trzy dni, nie odpowiadam za siebie - mówi sąsiadka z 9. piętra. I z jakiegoś powodu jej wierzę.
Rankiem 2 stycznia, kiedy Rosjanie rozpoczęli swój największy atak rakietowy na Ukrainę, posyłając na Kijów tony materiałów wybuchowych, moja przyjaciółka Katia grzecznie poszła do metra, gdzie chronimy się przed rakietami. A teraz ludzie trzęsą się od wybuchów w metrze, a Katia pisze do nas na wspólnym czacie:
- Prawie wypadł mi rogalik z ręki.
Jesteśmy oszołomieni pisząc:
- Katia, jaki rogalik? Gdzie jesteś?
A Katia odpowiada spokojnie:
- Wyszłam na kawę i co się stało? Jestem Ukrainką. Chcę kawy i rogalika, i żaden pieprzony rosyjski kalibr mnie nie powstrzyma.
Pomińmy fakt, że pomimo wybuchów w całym mieście, cukiernia z rogalikami działa, co jest tematem na osobną rozmowę. A Katia, jak się okazuje, boi się śmierci bez kawy i chrupiącego rogalika.
Boimy się. Och, jak bardzo się boimy. Podczas najgłośniejszych eksplozji kuliłam się na podłodze i myślałam: "Kurwa, umrę w moim starym szlafroku" i rzucałam pieniędzmi w drony. Boimy się, boimy się, gdy rakiety lecą na inne miasto, boimy się, gdy wiadomości donoszą o ataku powietrznym na linię obrony w pobliżu miasta M. Wydaje się, że boimy się w każdej sekundzie naszego życia. Ale nasze lęki stały się naszymi braćmi - i mówimy im: "to było kurewsko przerażające, a teraz chodźmy zebrać pieniądze na drony". Nasze lęki stały się naszymi mocnymi stronami, nasze lęki stały się naszą odwagą.
I wreszcie, jeśli kiedykolwiek znajdą moje ciało w starym szlafroku, w starych majtkach, w toalecie, jeśli eksplozja rozrzuci moje zabawki erotyczne po okolicy, ktoś i tak napisze "ta kobieta skończyła gotować barszcz, ta kobieta zbierała na drony, ta kobieta jest Ukrainką".
... Chociaż... przecież jesteśmy chronieni przez tytanów. Dlatego istnieje duża szansa, że dożyjemy dziewięćdziesiątki i umrzemy w całkowicie banalny sposób, bez informacji o tym w wiadomościach.
Pewnego dnia osoba, która opuściła Mariupol, Bachmut, Wołnowachę, Sołedar lub inne miasto zniszczone przez Rosjan, będzie chciała wrócić. Niektórzy będą czekać, aż ich ulice zostaną wyzwolone, odbudowane. Kupią bilet w jedną stronę i usiądą na walizkach, niecierpliwie czekając na spotkanie. Niektórzy mogą pomyśleć, że to niemożliwe, bo jak można wrócić do miejsca, w którym doświadczyło się żalu, bólu, było świadkiem strasznych wydarzeń lub straciło rodzinę?
Jednak natura ludzka jest taka, że i tak wrócimy – w rzeczywistości lub w naszych umysłach – aby przejść się znajomymi ulicami, dotknąć klamki czy przejść przez drzwi, które już nie istnieją. I te wspomnienia, które napotkamy, prawdopodobnie nas zranią. Od co najmniej dwóch lat wiele Ukrainek i Ukraińców zadaje sobie pytanie: jak wrócić do powojennych miast nie robiąc sobie krzywdy?
Rozmawiamy o tym z Małgorzatą Wosińską, doktor antropologii (w specjalizacji antropologia ludobójstwa) i psychotraumatolożką, która od ponad 15 lat zajmuje się konfliktami zbrojnymi.
Jej rodzina mieszkała w Warszawie od końca XIX wieku, ale po trudnych doświadczeniach II wojny światowej zdecydowała się wyjechać. Wspomnienia przesiedleń, Zagłady, obozów przejściowych i koncentracyjnych wywoływały rodzinny niepokój i lęk. Warszawa stanowiła dla rodziny krajobraz pamięci traumatycznej.
Pomimo tego, a może właśnie dlatego, Małgorzata Wosińska osiedliła się w Warszawie – w 2017 roku. Mieszka na Muranowie – w dzielnicy, w której podczas wojny znajdowało się żydowskie getto, a która po wojnie została odbudowana z ruin i na ruinach. Historia jej rodziny jest najlepszym przykładem tego, że nie tylko architektura, ale także reintegracja ludzkiej pamięci mogą mieć moc uzdrawiającą.
Rozmawiamy o Mariupolu, choć mamy też na myśli inne miasta skoncentrowanego bólu: Buczę, Izium, Czasiw Jar, Marjinkę, Awdijiwkę. Powrót tam jest możliwy, a nawet konieczny, nawet jeśli miejsca i budynki stały się symbolami zbrodni i ludzkich tragedii.
CO MUSISZ WIEDZIEĆ PLANUJĄC POWRÓT DO DOMU?
Problemy związane z traumą i stratą nie znikają szybko, nie da się tego “zaplanować”, dopisać do listy postanowień noworocznych. Niektórzy ludzie potrzebują wielu lat – dwudziestu, a nawet trzydziestu – by przezwyciężyć traumę i nauczyć się żyć ze stratą. Niektórym nie uda się tego dokonać nawet u kresu życia. Jednakże, każda próba przezwyciężenia bólu, nawet najmniejsza, stoi po stronie życia i sprawczości człowieka.
Oczywiście, deokupacja miast ukraińskich pewnego dnia nadejdzie. W to wierzymy. Ale problem pytań podstawowych dla zdrowia psychicznego, czyli takich jak: „czym jest bezpieczeństwo?”, „czym jest dom?”, „czym jest strata?” nie jest łatwy do rozwiązania, ponieważ dotyka znacznie głębszych warstw ludzkiej kondycji, niż rozwiązania geopolityczne. To zawsze będzie praca w procesie społecznym, rodzinnym, wewnętrznym – czy to za rok, czy za 20 lat.
Nawet jeśli dana osoba nie wróci (do Ukrainy), to pewnego dnia i tak Ukraina zapuka do drzwi, do serca. To będzie doświadczenie symboliczne, transformujące. Człowiek mieszkający w Wielkiej Brytanii, Norwegii czy w jakimkolwiek innym kraju prędzej czy później zapyta siebie: „Gdzie są moje korzenie?”, „Czego mi brakuje?".
Odpowiedź nie przychodzi od razu. Ale pewnego dnia zaczynamy szukać archiwów, które zawierają informacje o złożonej historii naszej rodziny – tak jak po II wojnie światowej, kiedy ludzie szukali (i – tu dodam – wciąż szukają) śladów przeszłości, a kiedy odnajdują cudem zachowane archiwa mają poczucie, że odnaleźli skarb. Bez tego gestu (próby odnajdywania) nie będzie można żyć w spokoju, przeboleć utraty bliskich, utraty domu. Dla Żydów, którzy stracili swoje domy podczas wojny, tak jak moja rodzina, kwestia powrotu jest wciąż aktualna. A ten powrót – zaznaczam – nie oznacza tylko oswojenia przestrzeni “miasta”, miasteczka, wsi, ale i zaproszenie wypartych wspomnień.
CO TO ZNACZY POWRÓCIĆ?
Powrót nie zawsze jest radością. Bywa też smutkiem. W Polsce długo o tym nie rozmawialiśmy. Trauma psychologiczna, trauma jednostki przez ponad 80 lat była tematem tabu, albo była używana jako narzędzie polityczne. Paradoksalnie to właśnie gdy nastąpiła pełnowymiarowa inwazja na Ukrainę, gdy dużo słyszy się o wojennej traumie i stratach “zwykłych” obywateli, uchodźców, stworzyła się przestrzeń na dopuszczenie także i polskich doświadczeń, które trwały w uśpieniu.
Należę do pierwszego pokolenia, które dorastało w wolnej Polsce, i wiele lat zajęło mi przepracowanie rodzinnej traumy. Wojna w Ukrainie pokazała mi, jak ważne jest mówienie o tych sprawach. I myślę, że spotkania Polaków i Ukraińców to nie tylko spotkania w duchu przyjaźni i pomocy, ale także pomaganie Ukraińcom w zrozumieniu polskich traum i na odwrót. To jest podwójna praca.
Wiele Ukrainek i Ukraińców, którzy przyjeżdżają do Polski jako uchodźcy, jest w stanie, który popularnie nazywa się „traumą wojenną”, czy też zespołem stresu pourazowego (PTSD). W Ukrainie ludzie z terenów okupowanych przeżywają doświadczenie wojny jeszcze dotkliwiej. Obserwuję jednak, jak szybko są w stanie przywracając do życia to, co jest im najbliższe: domy, ogrody. Odzyskują poczucie rzeczywistości i sprawczości zajmując się codziennością, sprzątając, odbudowując.
Przez wiele lat pracowałam z ofiarami wojny w Demokratycznej Republice Konga i ocalałymi z ludobójstwa w Rwandzie. Tym co mnie poruszyło było to, że pomimo tego iż tak trudno tam coś trwale odbudować i przywrócić stabilność, ludzie nadal chcą porządkować swoje życie.
Zauważam, że czasem jest to łatwiejsze dla ludzi, którzy prowadzą “tradycyjny” tryb życia, są bardziej przywiązani do ziemi, religii, niematerialnego i materialnego dziedzictwa, czerpią siłę z poczucia wspólnoty sąsiedzkiej, potrzeby opieki nad zwierzętami i pracy fizycznej. Praca w polu, opieka nad żywym inwentarzem, uprawa roślin, pomoc sąsiadom – bycie w takiej roli umożliwia wyciszenie posttraumatycznych symptomów, ponieważ uwaga nie skupia się tylko na samym sobie. Utrzymanie uważności, pozostawanie w pozycji, którą popularnie nazywamy “byciem tu i teraz”, zainteresowanie się np. tym, że kury dobrze się chowają i znoszą jajka, jest wspierającą metodą, o której ludzie na Zachodzie niestety często zapominają.
Żydzi, którzy udali się do Izraela po II wojnie światowej i pracowali na roli, w kibucach, z psychologicznego punktu widzenia postąpili praktycznie. Jednym z najlepszym sposobów na poradzenie sobie z traumą, na rozładowanie napięcia, jest aktywizacja ciała. Zdecydowanie, doradzam, również Polkom i Polakom powrót do ogrodów. Jeśli się nie ma własnego, to można spróbować współtworzyć ogródek pod blokiem, lub kamienicą, albo popracować w “ogrodach społecznych”. Wspomoże to także umacnianie więzi sąsiedzkich, których, zwłaszcza w dużych miastach, nam coraz bardziej brakuje.
JAK NIE CZUĆ SIĘ WINNYM, ŻE JA ŻYJĘ, A KTOŚ INNY NIE?
Poczucie winy osoby pozostającej w roli świadka jest właściwie najtrudniejsze. Bycie ofiarą-ocalałym jest przerażające, dojmujące, ale są ludzie (również ocalali), którzy widzieli śmierć swoich bliskich, choć sami fizycznie nie zostali poszkodowani. Pierwszą reakcją człowieka na straszne wydarzenia jest zamknięcie oczu i odwrócenie wzroku. Mówię to poniekąd metaforycznie, bo można mieć oczy otwarte, ale nie widzieć, nie słyszeć w pełni. Taki stan zamrożenia nazywamy “dysocjacją”. To odruchowy mechanizm obronny, wskazujący, że dana osoba nie jest w stanie unieść sytuacji, w której się znalazła. Odwrócenie wzroku, czy też “zamrożenie” może przekształcić się w inną reakcję: człowiek jest przytłoczony poczuciem bezsilności, rozpaczy, wstydu. Tym, że nie był w stanie nic zrobić. Wszystko to skutkować może rozwinięciem się późniejszej traumy strukturalnej, długotrwałą depresją – stanem, w którym człowiek staje się cichy na wiele lat. Życie ocalałych jest bardzo samotne, ponieważ trudno znaleźć kogoś, kto zrozumie ich historię i emocje.
Jak możesz sobie pomóc? Pierwszym krokiem jest rozmowa z osobami, które miały podobne doświadczenia. Dzięki poufnym rozmowom osoba poszkodowana uświadomi sobie, że nie jest sama. “Owszem, nic nie zrobiłam, ale nie mogłam nic zrobić, tak jak moja rozmówczyni. Ona też jest tym zaniepokojona”.
Dobrze jest spotykać się na terapii grupowej lub w grupie wsparcia z osobami z twojego miasta lub regionu. Wystarczy nawet godzina tygodniowo. Nie musisz opowiadać o swoim życiu a czasem w ogóle nie musisz nic mówić. Wystarczy, że usiądziesz z ludźmi, którzy mają podobne doświadczenia. Nawet kilka słów wypowiedzianych w takiej przestrzeni przez osoby, które rozumieją tę ciszę, może bardzo pomóc. W przeciwnym razie nieprzepracowana trauma, również ta wynikająca z poczucia winy, nie pozwoli ci powrócić do codziennego życia.
Zauważam, ludzie chętniej pomogą klasycznie pojmowanej ofierze. Bo to epickie, „filmowe”, a nawet w pewien sposób romantyczne. Czasem trudniej pomóc osobie, która również ocalała z wydarzeń wojennych, ale której rany i blizny są niewidoczne. Ludzie mają jednak tendencję dwuznacznego patrzenia na świadka wydarzeń traumatycznych. Boją się zbliżyć do jego wstydu i poczucia winy. Te emocje – dodam – są bowiem jednymi z najtrudniejszych emocjonalnie doświadczeń psychicznych.
Trauma bycia ofiarą, ale także świadkiem tragedii narodu i twoich bliskich, którą noszą w sobie Ukraińcy, wpłynie na przyszłe pokolenia. Aby nowe pokolenia były zdrowe, odporne, rodzice muszą pracować nie tylko z żałobą, ale też właśnie ze wspomnianym poczuciem winy i wstydu. I to będzie naprawdę trudne. Ale wierzę, że możliwe.
Czasami najlepszym powiernikiem jest psychoterapeuta, a czasami sąsiad, siostra lub ksiądz. Tu chodzi o to, by móc porozmawiać o swoim bólu w bezpiecznym, wspierającym środowisku. W najgorszej sytuacji są ludzie, którzy udają, że nic się nie stało lub że poradzą sobie sami. Ale to nieprawda. Każdy, kto doświadczył wojny, ma podatność na traumę.
Tak jak mówiłam wcześniej, w Ukrainie jest szansa na przepracowanie bólu w tradycyjny sposób: np. poprzez pracę w ogrodzie, w polu, ze zwierzętami, ale także śpiew, wspólne gotowanie czy rękodzieło artystyczne. Wiem, że Ukraińcy są bardzo mądrzy i będą w stanie wykorzystać wspomniane tradycyjne metody do przepracowania swoich doświadczeń. Być może pójdzie im lepiej niż nam w Polsce, która po II wojnie światowej utraciła swobodny dostęp do źródeł tradycji ludowej (piętno reżimu komunistycznego) a w konsekwencji porzuciła praktyki zbiorowego i spontanicznego przepracowywania trudnej pamięci i żałoby.
JAK RADZIĆ SOBIE Z LUDŹMI, KTÓRZY POZOSTALI?
Ludzie, którzy pozostali w zniszczonym Mariupolu, byli świadkami horroru, dehumanizacji. Ale mogą mieć więcej siły, niż nam się wydaje. Ci, którzy powrócą, będą z kolei innymi ludźmi niż dawniej, ale też innymi niż ci, którzy zostali. Zawsze będzie między nimi różnica doświadczeń, ale z pewnością będzie ich łączyć bliskość traumy.
Myślę, że czasami, paradoksalnie ci, którzy wracają, mogą mieć nawet więcej problemów emocjonalnych, bo te pojawić się mogą w związku z decyzją o wcześniejszym opuszczeniu swoich bliskich. Te emocje w zasadzie bazują na poczuciu winy. Takie osoby także będzie trzeba otoczyć opieką psychologiczną stwarzając bezpieczną przestrzeń dla rozmowy o powodach i konsekwencjach uchodźstwa i repatriacji.
Poszukiwanie bliskości, pomimo różnicy doświadczeń, jest niezwykle ważne. W bezpośrednim następstwie II wojny światowej osoby ocalałe z Holokaustu często chciały mieć bliskie relacje z ludźmi, którzy przeszli przez podobne doświadczenie. Nierzadko zawierały małżeństwa z osobami, które przeżyły np. obóz koncentracyjny, czy w inny sposób ocalały z Zagłady. Z czasem jednak potrzeba życia wśród ludzi o tym samym pochodzeniu etnicznym i współdzielonej pamięci zaczęła maleć. Możliwość większego wyboru oznacza, że tożsamość pourazowa została już ustabilizowana, a ludzie mają więcej wolnej, spontanicznej woli. Tutaj dodałabym tylko, że ludzie żyjący w swojej posttraumatycznej “osobności”, lub współdzielonej odrębności, unikają świata zewnętrznego niekoniecznie dlatego, że są do świata uprzedzeni. Oni po prostu z powodu swoich doświadczeń skupiają się na zupełnie innych sprawach. Jeśli ktoś nie popełnia samobójstwa żyjąc w piekle, czy po wyjściu z piekła, oznacza to, że wybrał życie i na różne (często niezrozumiałe dla postronnych) sposoby pielęgnuje swój wyobrażony, a jednocześnie realny, czujący i współodczuwający ogród wewnętrzny.
W Auschwitz, jednym z największych nazistowskich obozów koncentracyjnych, przebywał Viktor Frankl, wybitny austriacki psychiatra, psychoterapeuta i założyciel tak zwanej trzeciej szkoły wiedeńskiej, czyli logoterapii. Jest to forma psychoterapii, która polega na leczeniu duszy poprzez odnajdywanie sensu życia. Po wojnie Frankl prowadził własny gabinet. Przyjmował wielu byłych więźniów Auschwitz. Pytał ich: „dlaczego nie popełniłeś samobójstwa w Auschwitz? Przecież wszystko się rozpadało, twoja rodzina umierała”. Odpowiadali, że myśleli o tym, ale w ostatniej chwili słyszeli głos matki, ojca lub siostry mówiący: „Tak bardzo cię kocham”. Zrozumienie, że ktoś kocha stało się sensem ich życia, dało siłę do przetrwania. Książka pt. „Człowiek w poszukiwaniu sensu” Viktora Frankla jest właśnie o tym. Bardzo ją polecam.
CZY SĄ LUDZIE, KTÓRZY NIE POWINNI WRACAĆ – NA PRZYKŁAD, BY UNIKNĄĆ PONOWNEJ TRAUMATYZACJI?
Każdy ma szansę na przepracowanie swojej traumy i każdy może to zrobić. Gdybym powiedziała, że ktoś jest zbyt niestabilny psychicznie, zbyt zraniony emocjonalnie, odebrałabym mu szansę na powrót do równowagi. Potrzeba tylko wsparcia: czasem mniejszego, czasem większego.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: żydowski noworodek z getta warszawskiego został cudem uratowany – wyniesiony za mur, oddany na wychowanie po aryjskiej stronie polskiej rodzinie, a następnie – już po wojnie – zabrany do Stanów Zjednoczonych, dzięki adopcji przez rodzinę Żydów amerykańskich (niekoniecznie spokrewnioną). W okresie dorastania taki młody człowiek zaczynał rozumieć, że utrata więzi jest wielostopniowa, wieloetapowa. Że nawet, gdyby chciał, to nie ma oczywistego rozwiązania – jak i do kogo może powrócić. Zaczyna zadawać pytania: “gdzie są ludzie, którzy go uratowali?”, “Gdzie są biologiczni rodzice?”. Te pytania to są wyrwy pamięci biograficznej, których nie da się łatwo zapełnić. Ale może i dobrze. Pewnego dnia, już jako dorosła osoba, być może będzie chciał i będzie gotowy dowiedzieć się więcej: jak wyglądała jego mama, kim był jego tata. Zapragnie odszukać tych którzy uratowali życie, przejść się po rodzinnej ulicy. Ale równocześnie dowie się czym był Holokaust, jak skomplikowane były relacje polsko-żydowskie. Jeśli się nie “wystraszy”, zmierzy się z tą wiedzą. To paradoksalnie ten właśnie proces wspomagać będzie wzrost: duchowy, emocjonalny, intelektualny. Wyrwa się nie tylko zapełni, ale i zacznie stanowić żyzny grunt dla tego co “nowe”.
W psychologii nazywamy to procesem symbolizacji – nawet najtrudniejsze wspomnienie może zostać “opracowane” korzystnie dla podmiotu. Ale musisz wiedzieć, co opracowujesz. Innymi słowy: musisz dostrzec brak, wyrwę. Dlatego nie można powiedzieć, że osoba po traumie nie ma prawa do powrotu. Ma tym większe prawo do powrotu, aby uświadomić sobie co straciła. Bo tylko to pozwoli jej żyć w pełni. Konfrontacja ze stratą jest bardzo trudna, ale możliwa do uniesienia. To co naprawdę człowieka niszczy, to milczenie.
JAK POGODZIĆ SIĘ Z FAKTEM, ŻE MORDERCY MOGĄ POZOSTAĆ BEZKARNI, A ICH POTOMKOWIE BĘDĄ ŻYĆ GDZIEŚ W POBLIŻU?
Odpowiem w sposób nieoczywisty: po II wojnie światowej dzieci zbrodniarzy wojennych w Niemczech również nosiły ten ciężar. Ale zdarzył się mały cud (oczywiście tylko w niewielkiej części społeczeństwa, ale jednak). Dzieci oprawców, tak zwane „drugie pokolenie” były pierwszymi członkami lewicowych partii w Niemczech Zachodnich. Znam takich ludzi – pokolenie Niemców urodzonych pod koniec II wojny światowej czy na początku lat pięćdziesiątych, których rodzice byli nazistami. Byli to pierwsi, którzy otworzyli żydowskie muzea w Niemczech i przetłumaczyli żydowskie książki. Mierzyli się z poczuciem winy i wstydu. Chcieli coś zmienić, nie tyle w świecie, co przede wszystkim w sobie samych.
Ale musieli zapłacić za to cenę – skonfrontować się ze swoimi rodzicami, często oddzielić się, odizolować od swoich rodzin. Utrata kontaktu z najbliższymi to zresztą kolejna trauma. Jednak powojenne pokolenie poniekąd sobie poradziło. Dziś badania nad Holokaustem w Niemczech są na wysokim poziomie. Nie oznacza to jednak, że sprawy rodzinne są tam jakoś świetnie uregulowane. Biorąc jednak pod uwagę, że praca z traumą to proces, dobrą szansę na wydobycie się z pozycji traumatofilicznej mają tam kolejne pokolenia.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie to możliwe w przypadku Rosji.
Faktycznie dużym problemem (myślę już tu bezpośrednio o Rosji) są straumatyzowane dzieci oprawców. Niewielu terapeutów chce pracować z tymi, którzy stoją po stronie przemocy. Dzieci żołnierzy rosyjskich już mają lub będą miały traumę, ich życie zostanie zniszczone przez autoagresję i agresję ojca wracającego z frontu, przemoc domową, używki.
Ale by zapobiec złu, nie możesz odwracać od niego głowy. Aby wyjść z własnej traumy, człowiek musi stworzyć perspektywę, w której jest miejsce na dostrzeżenie oprawcy, który żyje w tobie. Trauma nie jest twoją winą, nie wynika z ciebie, ale jest w tobie, kolonizuje duszę i ciało, jest takim “cerberem” – oddziela od miłości, od życia w zgodzie z samym sobą w teraźniejszości. Zadaję sobie pytanie: czy jeśli pochylamy się nad bólem ofiar i świadków przemocy, to czy powinniśmy też myśleć o autodestrukcji którą niosą agresorzy wobec siebie samych i swoich najbliższych. Nie tu mam jasnej odpowiedzi.
Ale jeśli ktoś mówi, że praca z traumą jest oczywista, bo dotyczy tylko ofiar, to nie mogę się z tym zgodzić. Jest dużo bardziej skomplikowana, bo dotyczy kolejnych pokoleń w rodzinach sprawców, w tym dzieci i wnucząt. Oczywiście – i chcę to podkreślić – w czasie wojny i zaraz po wojnie to ofiary i ich rodziny są dla nas na pierwszym miejscu. Jednak niezbędne jest także przepracowanie traumy agresora, ale jest to zapewne możliwe w dalszej perspektywie – co najmniej dziesięcioleci.
JAK POWINNA WYGLĄDAĆ ODBUDOWA?
Przetrwanie, jak już ustaliłyśmy, zawsze jest bolesne. Jeśli przeżyjesz, nie oznacza to, że od razu będziesz szczęśliwa / szczęśliwy. Rozpocznie się proces “odmarzania” (wychodzenia ze stanu dysocjacji) oraz proces symbolizacji – a ten związany jest z odczuciem bólu. Czasem towarzyszy mu autoagresja, generalna niezgoda, pozycja depresyjna. Symbolizacja oznacza tu, że dana osoba odczuwa emocje i nie ma w tym nic złego. Pytanie tylko, jak sobie poradzić, by taki stan nie przerodził się w społeczną i indywidualną katastrofę. Powtórzę po raz kolejny: musimy stworzyć przestrzeń, w której możesz płakać i wykrzyczeć ból. Lub chociażby wyszeptać. I nie powinna to być przestrzeń mediów społecznościowych, czy innego rodzaju przestrzeń publiczna. Praca z traumą, to proces intymny. Nawet jeśli dzieje się w grupie, w danej społeczności, to z zasady powinien być chroniony, osłaniany i oddzielany od zewnętrznych ocen, krytyki i medialnych oraz politycznych nadużyć.
I w tej perspektywie (intymności, bliskości) trauma staje się też mądrością, uczy. Cerbera bowiem można oswoić, udomowić, przemienić. Nic dziwnego, że starsi ludzie (czy może lepiej byłoby powiedzieć: “starszyzna”) wiedzieli, jak sobie z tym poradzić, i nie potrzebowali klasycznie pojmowanego terapeuty. Tradycyjne społeczności tworzyły przestrzeń, w której ludzie mogli się zwyczajnie wypłakać. We współczesnym świecie zachodnim tego z reguły brakuje.
W procesie odbudowy Ukrainy przestrzeń na żałobę będzie bardzo ważna. Myślę, że miejsca pamięci powstaną obok budynków mieszkalnych a żałoba będzie szła w parze z odbudową. To się może wydawać dziwne, prawda? Ludzie myślą, że najpierw trzeba opłakać, a potem budować coś nowego, ale ja uważam, że mierzenie się z żałobą może trwać całe życie, i jeśli jest to lekcja (w tym: dla przyszłych pokoleń) a nie autoagresja, to nic w tym złego.
Zadajesz sobie pytanie: „Jak to możliwe, by jednocześnie opłakiwać i odbudowywać?”. Myślę, że człowiek nie byłby w stanie się odbudować, gdyby nie zbliżył się do pozycji żałoby, gdyby nie zauważył “wyrwy, braku” o których wspominałyśmy. Największa zagadka psychotraumatologii jest taka, że zyskujesz siłę do życia, gdy masz dostęp do swojego bólu. Kiedy wydaje ci się że jesteś silny, a utrata nie istnieje, to często izolujesz się od swoich emocji. Taka siła jest jednak wyimaginowana – zewnętrzna może tak, ale niekoniecznie wewnętrzna. Izolacja tak naprawdę odbiera realną energię i sprawczość. Wyimaginowana siła karmi cerbera, ale nie wspomaga uzyskania równowagi ocalałemu.
CZY ŻYCIE WRÓCI NA ULICE, NA KTÓRYCH BYŁY IMPROWIZOWANE POCHÓWKI?
Stanie się to naturalnie i bardzo szybko. Za rok, dwa, dzieci będą się bawiły piłką na tych ulicach i w tych miastach, które będą wystarczająco bezpieczne, aby żyć. Jestem pewna, że już tak się zresztą dzieje, pomimo iż wciąż mierzmy się z pełnoskalową agresją rosyjską w Ukrainie. Tak jak dzieci polskie bawiły się na Muranowie, zaraz po II wojnie światowej, na byłym terenie żydowskiego getta w Warszawie. To normalne.
Najważniejsze jest to, że wieś czy miasto ma pomniki, grobowce, miejsca pamięci. Dobrze jest mieć izbę pamięci w domu kultury, gdzie ludzie mogą oglądać zdjęcia, wspólnie organizować wystawy, dopisać się do księgi pamiątkowej, zaplanować śpiewanie, tańce, czy modlitwy. Najważniejsze aby to, co wydarzyło się w danym mieście lub wiosce, nie zostało zapomniane.
Powinny istnieć przestrzenie dla spełniania dwóch potrzeb: zabawy i upamiętnienia. Dzieci na pewno będą uczyły się w szkole o tym, kto mieszkał w tym mieście, o co i przeciw komu walczyli Ukraińcy, a ich wiedzę wesprą pomniki. Nie chcemy, żeby dzieci bały się tej historii, ale żeby chciały ją zrozumieć. Aby chciały ją zrozumieć, musimy stworzyć miejsce, gdzie będą mogły przyjść, posłuchać, a potem pójść się pobawić. Musi być równowaga, balansowanie między przestrzenią życia i pamięci; czy inaczej: życia i śmierci.
W Europie Środkowo-Wschodniej mamy wiele upamiętnień (w tym miejsc śmierci realnej, jak byłe obozy koncentracyjne i Zagłady, czy groby masowe). Nie wiem czy powinnam o tym mówić, ale znam to z wieloletniego doświadczenia zawodowego – w Stanach Zjednoczonych i w Izraelu trochę nam “zazdroszczą” możliwości empirycznego obcowania z tym co utracone. Zauważam, że osobiste dotknięcie miejsc pamięci lepiej pozwala przepracować rodzinną traumę. Możliwe jest wtedy poruszenie wypartych, lub zamrożonych fragmentów biografii, które jeśli nie zapisane w pamięci, to z pewnością obecne są w ciele. Muzea zbudowane na symbolach, operujące wystawami narracyjnymi nie do końca na to pozwalają. Warszawie udało się przenieść pamięć Zagłady w żywą przestrzeń miejską. Sacrum zderza się tu z profanum. Coś się porusza. Pielimy wspólnie muranowskie ogródki. Chodząc po Muranowie wiem, że chodzę po byłym getcie, ale moje kroki są pewne. Tylko tak niesiona może być pamięć. Ze świadomością gestu i ruchu.
NA CZYM POWINNI SKUPIĆ SIĘ POWRACAJĄCY UKRAIŃCY?
Musimy odejść od myślenia o wyzwoleniu, deokupacji i powrocie jako czymś romantycznym czy heroicznym. Ktoś będzie musiał wrócić do miast-ruin i wszystko posprzątać, rozminować, odbudować. Ktoś wróci do masowych grobów i będzie musiał się nimi zająć. Historia musi zostać zachowana i opowiedziana. Powrót nigdy nie będzie łatwy. Często oznacza rozczarowanie, ukazuje zmiany i różnice społeczne, rodzinne, o których wolelibyśmy nie wiedzieć, ale to jest właśnie część procesu – mówiłyśmy już o tym.
Najważniejszą rzeczą dla Ukraińców jest zbudowanie społeczeństwa opartego nie na roli ofiary, ale także zwycięzcy (bez względu na to jak długo miałaby trwać wojna). Myślę bowiem o zwycięzcy, który jest obecny na poziomie serca i duszy. Na zwycięzcy dnia powszedniego, który jest autorefleksyjny i wrażliwy. I dzięki temu – silny. Pozycja ofiary przekazywana przez trzy pokolenia, jak w Izraelu, nie jest najlepszym pomysłem. Podobnie z rolą cynicznego zwycięzcy, który rozlicza historię przegranych (a takie przypadki też przecież znamy).
Nie chodzi o zapomnienie kolonialnych postzależności. Chodzi o skupienie się na roli mądrego, silnego obywatela.
Wiele lat zajęło mi, by przestać myśleć o sobie jako o jednej z rzędu ofiar Holokaustu. Dlaczego ja, jako trzecie pokolenie, tak długo o tym myślałam? Ponieważ moja babcia i mama milczały przez ponad 70 lat. To nie jest ich wina. Tak potoczyły się losy historii. Ale uczymy się na błędach. I to dlatego tak bardzo chcę, abyście mówili głośno, wyraźnie, w możliwie bezpiecznych warunkach.
Powrót zaczyna się tam, gdzie człowiek wybiera życie. Nawet jeśli mieszkasz w miejscu, w którym jest masowy grób. Nawet jeśli twoi bliscy zginęli, nadal możesz być po stronie życia. Dlatego, też tak bardzo dziękuję Pani, że dała mi Pani głos. To jest – jak mówiłyśmy wcześniej – wzajemna praca i przyjaźń.
"Lesnaja Polana" to państwowy ośrodek opieki psychologicznej i psychiatrycznej dla wojskowych. Od około 30 lat zajmuje się leczeniem bojowników i rodzin poległych w Afganistanie.
W 2018 roku Ksenia Voznitsyna zabrała się za zreformowanie przestarzałej instytucji. W ciągu 5 lat intensywnej pracy przekształciła Lisową Polanę z postsowieckiego sanatorium w Puszczy Wodyckiej w nowoczesny ośrodek.
Voznitsyna jest neurolożką, założycielką i dyrektorką Centrum Zdrowia Psychicznego i Rehabilitacji w Lisowej Polanie oraz autorką modelu organizacyjnego tworzenia ośrodków rehabilitacji zdrowia psychicznego dla ofiar wojny w Ukrainie. Pracuje z ludźmi, którzy przeżyli doświadczenie wojny od 2014 roku i ma unikalne doświadczenie w pracy rehabilitacyjnej i wsparciu psychologicznym dla weteranów obojga płci.
W wywiadzie dla Sestry, Ksenia Voznitsyna opowiedziała, jakie wysiłki musiała podjąć, aby postawić ośrodek na nogi, jak przebiega rehabilitacja wojskowych i jak społeczeństwo powinno spotykać się z osobami powracającymi z wojny.
Oksana Szczyrba: Jak udało się Pani przełamać archaiczny system i zreformować ośrodek?
Ksenia Voznitsyna: Można o tym napisać książkę. To było trudne i trwa nadal, ponieważ musieliśmy całkowicie zmienić zasady pracy zespołu. Oprócz lekarzy pracują z nami pracownicy socjalni i menedżerowie. To zupełnie nowa sytuacja dla tej instytucji. Czasami ludzie nie rozumieją, że wybraliśmy jedną specjalizację i chcemy być w niej ekspertami. Chcą jak wcześniej leczyć tu wszystko: ręce, stopy, serce, nerki.
Początkowo spotkaliśmy się z ogromnym oporem. Nawet w 2019 roku, kiedy otwieraliśmy ośrodek, szef Ukraińskiego Związku Weteranów Afganistanu zebrał ludzi, którzy protestowali i żądali odebrania nam pieniędzy. Dopiero ja ich przekonałam.
OS: Czym jest dziś Lisowa Polana? Co robi dla wojska?
KV: Jesteśmy centrum eksperckim nie tylko w zakresie udzielania pomocy w przypadku stanów psychotraumatycznych, depresji, lęków, poczucia winy ocalałego, ale także po szoku pourazowym.
Chociaż ten ostatni termin jest przestarzały i walczymy z nim. To tak naprawdę wstrząs mózgu, kiedy dochodzi do urazowego uszkodzenia mózgu, które pozostawia konsekwencje w zachowaniu, psychice i objawach cielesnych.
Naszą odrębną specjalizacją są ludzie, którzy przeżyli niewolę i tortury. Jest to najwyższy stopień ludzkiego okrucieństwa, więc stale się doskonalimy i wciąż szukamy metod, które działają.
Przewinęły się przez nasze ośrodek setki byłych jeńców wojennych - i nie jest to przesada. Teraz liczba takich osób rośnie, więc nasze doświadczenie w niesieniu pomocy jest bardzo ważne. Ośrodek jest przeznaczony dla 220 osób, ale obecnie stale przebywa tu 230-240 osób. Istnieje zapotrzebowanie na większą liczbę pacjentów, więc mamy pomysł, aby otworzyć podobne ośrodki. Jest to projekt pilotażowy i planujemy otworzyć 5-6 kolejnych oddziałów w regionach w oparciu o nasz model.
OS: Jaki procent pacjentów stanowią kobiety, a jaki mężczyźni?
KV: Właściwie nie mamy wielu dziewczyn. Jest 5-7 kobiet na 220 osób, czasami 10. Często są to ratowniczki medyczne i partnerki żołnierzy. Są też żony zmarłych, zaginionych lub uwolnionych. Kiedyś mieliśmy okazję przyjąć grupę 15 dziewcząt z Azowa. Zorganizowaliśmy dla nich program na trzy tygodnie.
OS: Często kontaktuję się z wojskowymi i wiele razy słyszałam, że psychologowie na Ukrainie nie są w stanie zapewnić im wykwalifikowanej pomocy i radzą, by wyjechali do Europy. Czy naprawdę są problemy z terapią wojskowych na Ukrainie?
KV: To jest po prostu wielka głupota. Oczywiście istnieje problem, że niektórzy psychologowie nie są gotowi do pracy z wojskowymi. Dlatego Lisowa Polana jest nie tylko instytucją medyczną, ale także metodologiczną - mamy centrum szkoleniowe. Od pięciu lat z rzędu szkolimy dużą liczbę psychologów - organizujemy dla nich seminaria i kursy szkoleniowe. W ubiegłym roku udało nam się zorganizować pięć pięciodniowych szkoleń. Zapotrzebowanie na takie szkolenia jest ogromne. Rejestrację zamykamy już pierwszego dnia, bo na 25 miejsc jest 50-70 chętnych.
OS: Istnieją międzynarodowe doświadczenia w zakresie życia i powrotu do zdrowia psychicznego po wojnie. Jest doświadczenie Stanów Zjednoczonych, krajów bałkańskich i Izraela. Czy należy je zastosować na Ukrainie?
KV: Ma to swoje plusy i minusy.
Doświadczenia innych krajów powinny być wykorzystywane. Ale z uwzględnieniem kontekstu ukraińskiego
Nawet przykład Izraela, który jest nam stale podsuwany, mówiąc, że nasze doświadczenie jest podobne, nie jest teraz odpowiedni. Praktyki rozwijane w Izraelu przez 70 lat, jeszcze do nas nie dotarły. My, na przykład, w ogóle nie prowadzimy profilaktyki. Zagraniczni terapeuci często mówią, że terapia powinna być prowadzona w cichym miejscu. Ale na Ukrainie nie ma spokojnych miejsc do terapii. Wielu żołnierzy ma krewnych pod ostrzałem rakietowym, sam żołnierz jest stale w niebezpieczeństwie, cierpi na urazy psychiczne, martwi się o swoich ludzi na tyłach.
Staramy się stosować kilka metod. Używamy nawet specjalistycznej jogi uczącej spania - tego w szczególności nauczyliśmy się w Amerykańskim Instytucie Jogi. Chłopcy chętnie ćwiczą, a ich sen się poprawia. Możemy się wiele nauczyć od naszych zagranicznych partnerów, ale rezultaty zależą od jednostki i warunków, w jakich żyje.
OS: Jak przebiega rehabilitacja personelu wojskowego?
KV: Zazwyczaj nie można tego nazwać rehabilitacją, ponieważ to proces medyczny. Jeśli żołnierze są ranni, najpierw przechodzą leczenie chirurgiczne lub urazowe, a następnie przenoszą się na oddział, gdzie pracują z fizjoterapeutami. Jest to klasyczne podejście rehabilitacyjne. W naszym ośrodku proces leczenia trwa 3-4 tygodnie i obejmuje szereg zabiegów medycznych i niemedycznych, wsparcie społeczne - to nasze holistyczne podejście biopsychospołeczne.
Oznacza to, że pracujemy nie tylko z umysłem i ciałem, ale także z tzw. komponentem społecznym. Błędem jest przekonanie, że trauma psychiczna powinna być leczona tylko przez psychologów, ale w rzeczywistości trauma dotyczy nie tylko stanu psychicznego, ale całego ciała, trauma wpływa na mechanizmy neuroendokrynne i hormonalne, ciało i mięśnie.
Dlatego oprócz neurologów i dużego zespołu specjalistów zdrowia psychicznego, pierwsze piętro skrzydła rehabilitacyjnego zajmują sale rehabilitacji ruchowej. Podczas leczenia pacjent ma określony program, który trwa prawie cały dzień. Daje to bardzo dobre efekty. Ważne jest kompleksowe podejście, ponieważ jest najbardziej skuteczne. Nawiasem mówiąc, metody leczenia żołnierzy płci żeńskiej i męskiej są prawie takie same. Nie ma większych różnic, ponieważ traumatyczne doświadczenie jest dość złożone i tylko potrzeby mogą się różnić. Jednak podejście do leczenia jest ujednolicone i znormalizowane niezależnie od płci.
OS: Jak można do Was trafić?
KV: Przyjmujemy ludzi tylko ze skierowaniem, a biorąc pod uwagę, że są to wojskowi, musi to zrobić odpowiednia jednostka wojskowa.
OS: Czyli sam żołnierz nie może się zgłosić?
KV: Nie. Oczywiście mogą się ubiegać o przyjęcie, ale musimy to skonsultować z władzami wojska. Do 2022 roku zwykli obywatele przychodzili do nas ze skierowaniem od lekarza rodzinnego. Mogli też aplikować na własną rękę, pod warunkiem, że był to stan krytyczny - na przykład mieli myśli samobójcze.
OS: Jaka jest różnica między waszym ośrodkiem a innymi?
KV: My zajmujemy się niewidzialnymi ranami. Naszym wyróżnikiem jest ogromny zespół doświadczonych psychologów i psychoterapeutów z szefową, Tatianą Sirenko, która prowadzi z pracownikami superwizje i rozmowy, wspiera ich zdrowie psychiczne, ponieważ pracują z ciężką traumą. Wprowadziliśmy do zespołu menedżerów przypadków klinicznych. Dziś jest to pięć dziewczyn, naszych wyjątkowych asystentek. Teraz nie wyobrażam sobie, jak możemy pracować bez nich, ponieważ nasi pacjenci potrzebują znacznie więcej uwagi, wsparcia i pewnego rodzaju wyjaśnienia, co i gdzie się znajdują. Dlatego ważne jest, aby zarządzać tym ogromnym programem, aby się w nim nie zgubić.
Menedżerowie mogą przyjść na oddział i przypomnieć, że o 10:00 są zajęcia. Lekarz i psycholog nie mają na to czasu, wykonują swoją wysoce specjalistyczną pracę polegającą na leczeniu lub sesjach psychoterapii, a w międzyczasie pacjent porusza się w naszej przestrzeni i musi wiedzieć, o której godzinie i jakie ma zajęcia.
Osoby z szokiem pourazowym mają pewne zaburzenia poznawcze, ludzie, którzy przeżyli niewolę i tortury, mają zaburzone poczucie czasu, zwłaszcza gdy byli w niewoli przez długi czas, więc często mogą się spóźniać lub przychodzić wcześniej.
Tacy pacjenci potrzebują wsparcia. I to jest naprawdę fantastyczne doświadczenie. Wszystkie szpitale wojskowe w Ameryce mają takich menedżerów przypadków. Menedżerowie ci organizują również przedterapeutyczne zajęcia rekreacyjne: pacjenci grają w gry poznawcze, pamięciowe i uważności; rysują, uczestniczą w konkursach na świeżym powietrzu. Zaprezentowaliśmy nawet naszych case managerów, a w przyszłym roku chcemy opracować dla nich opis stanowiska pracy. Bo teraz wszyscy chcą takich menedżerów w szpitalu, ale trzeba ich jakoś zatrudnić.
OS: Czy finansowanie Centrum jest wystarczające?
KV: Jesteśmy instytucją państwową i należymy do Ministerstwa Zdrowia. Ministerstwo bardzo nas wspiera. W 2021 roku po raz pierwszy od wielu lat otrzymaliśmy bardzo dużą kwotę. Następnie dokonaliśmy pewnych napraw w skrzydle rehabilitacyjnym i zakupiliśmy prawie cały niezbędny sprzęt. Nadal musimy wyremontować poradzieckie pomieszczenia. Nasza instytucja jest objęta programem naprawczym Banku Światowego. Istnieje program, który zapewnia fundusze na naprawę i przywrócenie infrastruktury w takich instytucjach. Dlatego jesteśmy w trakcie prac remontowych. Otrzymaliśmy grant w wysokości 250 tys. euro od Ambasady Belgii i 350 tys. euro od Ambasady USA. Przeprojektowujemy starą bibliotekę - będzie to nasza przestrzeń do coworkingu i warsztatów artystycznych; obok będzie kawiarnia z częścią wypoczynkową. Robimy to wszystko dzięki funduszom z Ambasady Amerykańskiej i kończymy remonty dużych sal rehabilitacyjnych na koszt Belgów, ponieważ mamy wielu pacjentów i wykonujemy dużo pracy grupowej, gdzie musimy zgromadzić 20-40 osób jednocześnie. Na szczęście ciągle dostajemy coś z różnych źródeł.
OS: W dzisiejszych czasach psychologowie bardzo lubią używać terminu PTSD, mówiąc, że prawie wszyscy wojskowi i cywile mają z nim do czynienia. W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że rzadko diagnozujesz PTSD i że to zaburzenie rozwija się znacznie dłużej u niewielkiej liczby osób. Dlaczego tak jest?
KV: Nie mamy jeszcze wielu statystyk, ale globalne statystyki jasno pokazują, że 10-20% ludzi może rozwinąć PTSD. Są to ludzie, którzy doświadczyli wojny, utraty bliskich, zagrożenia własnego życia, ataków rakietowych. PTSD nie rozwija się w wyniku rozwodu lub utraty pracy. Ogólnie rzecz biorąc, przy dobrym wsparciu osoba może dość szybko wyleczyć się z PTSD.
Oczywiście wszyscy doświadczamy traumatycznych wydarzeń, wyczerpania emocjonalnego i zaburzeń snu, ale to nie jest PTSD. Dlatego bardzo nieprofesjonalne i niepoprawne jest twierdzenie, że każdy będzie miał PTSD.
OC: Powiedziała Pani, że społeczeństwo jest straumatyzowane, ale czy społeczeństwo wie, jak radzić sobie ze stresem?
KV: Zdecydowanie tak, w przeciwnym razie byłoby więcej zaburzeń. Tak, przeżywamy traumę, ale w większości przypadków jesteśmy w stanie ją "przetrawić".
Ogólnie rzecz biorąc, Ukraińcy mają spore doświadczenie z traumatycznymi wydarzeniami - w naszej historii wiele się wydarzyło.
Jeśli już żyjemy w tym koszmarze, to nie będzie możliwe po prostu przeżycie go ponownie, musimy sprawdzić, czy dobrze śpimy, ponieważ wiele procesów regeneracyjnych zachodzi podczas snu. W dzisiejszych czasach wiele osób stara się chodzić na siłownię, biegać, aby wspierać się fizycznie i komunikować się z przyjaciółmi i podobnie myślącymi ludźmi. Bardzo ważne jest, aby mieć ludzi, z którymi można porozmawiać o wszystkim, ponieważ często zamykamy się w sobie z powodu traumatycznych wydarzeń. Obecnie jest coraz więcej zmęczonych ludzi, ponieważ minęły dwa lata od rozpoczęcia wojny na pełną skalę. Widzę to zmęczenie u moich kolegów, więc staramy się wychodzić w piątki, na przykład do teatru, w małej grupie 10-15 osób. Prowadzimy superwizje, aby wspierać zdrowie psychiczne tych, którzy pracują z traumą. Bardzo ważne jest, aby nie bać się dbać o siebie. Nie odkładaj swojego życia na później. Nie wiadomo, kiedy ten czas nadejdzie i czy w ogóle nadejdzie. Musisz czerpać z życia jak najwięcej. Wszystko to pomaga walczyć ze stresem.
Jeśli wrócisz do domu z pracy i położysz się na kanapie, aby oglądać telewizję, to nie pomoże. Idź na spacer, idź na wystawę z przyjaciółmi, zmień otoczenie w domu. To proste rzeczy, ale bardzo dobrze wpływają na stan psychiczny
OS: Dużo pisze się o tym, że społeczeństwo jest kompletnie nieprzygotowane na spotkanie z tymi, którzy wrócą z wojny - straumatyzowanymi chłopcami i dziewczętami. Nawet dzisiaj nasze społeczeństwo nie wie, jak rozmawiać z żołnierzami. Dlatego przede wszystkim ludność cywilna musi być przygotowana psychicznie do komunikacji z tymi, którzy są na wojnie. Czy rzeczywiście tak jest?
KV: To rażące nieporozumienie, że rehabilitacja psychologiczna jest konieczna i wszyscy powinni być leczeni, ponieważ nie wszyscy będą jej potrzebować i nie wszyscy wrócą w stanie wymagającym takiej pomocy. Będzie pewna liczba osób, które naprawdę będą potrzebowały profesjonalnej pomocy. Wiodącą rolę w ich powrocie do zdrowia i rozwoju bardziej złożonych stanów psychicznych będzie odgrywać wsparcie społeczeństwa. Powszechnie przyjmuje się, że sposób, w jaki się spotykasz, decyduje o tym, czy trudny stan się rozwinie. Ludzie wracają z frontu z różnymi doświadczeniami i powinni być traktowani z szacunkiem i wdzięcznością. Będzie to swego rodzaju baza dla całego powrotu do zdrowia.
Lepiej jest unikać wszelkich kłótni i konfliktów. Nie bój się ludzi, patrz im w oczy, pytaj, jeśli czegoś nie wiesz. Zapytaj: Czy jest coś, co mogę zrobić, aby pomóc? Nawet jeśli jest to osoba niepełnosprawna, nie spiesz się z pomocą od razu, ale najpierw zapytaj. Musisz pamiętać, jaką wyjątkową służbę wykonali dla nas ci ludzie, co przeżyli w straszliwym mrozie, z odmrożeniami, w ciągłym strachu przed ostrzałem, w niewoli itp.
Po prostu pamiętaj o każdym, kogo spotkasz, co zrobił dla ciebie na froncie
OS: Jak dochodzisz do siebie?
KV: Sen jest bardzo ważny. Upewniam się, że śpię 7-8 godzin. Kładę się spać o 21-22 razem z moim dzieckiem. Jeśli śpię 3-4 godziny, natychmiast odczuwam wpływ na moją wydajność i emocjonalność. Jestem bardzo towarzyską osobą i zawsze szukam kogoś, z kim mogłabym się spotkać w weekend, wyjść na miasto, wypić kieliszek prosecco. To jest moje wsparcie i pomaga mi dojść do siebie. Moja praca również pomaga, ponieważ ilość wdzięczności, którą słyszę w pracy, natychmiast mnie doładowuje. Kiedy nasi podopieczni są wypisywani i mówią, że nigdzie indziej nie otrzymali takiej opieki i dziękują nam, wszystko co złe rozpływa się w powietrzu.