Exclusive
Szkoła bez domu
20
min

Dzieci są takie same, bez względu na paszporty

Powiązanie 800 plus z obowiązkiem szkolnym to bardzo dobre rozwiązanie – mówi Maria Kowalewska, nauczycielka z Wolnej Szkoły i aktywistka.

Anna J. Dudek

01.09.2022 Lodź, początek roku szkolnego w Zespole Szkol Rzemieślniczych przy ulicy Żubardzkiej. Zdjęcie: Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl

No items found.

Maria Kowalewska - pedagożka specjalna i nauczycielka języka polskiego jako obcego, edukatorka praw człowieka i trenerka antydyskryminacyjna, aktywistka związana z inicjatywą Wolna Szkoła.

Maria Kowalewska. Zdjęcie: archiwum prywatne

Od nowego roku szkolnego otrzymanie świadczenia 800 plus dla przebywających w Polsce obywateli/ek Ukrainy będzie uwarunkowane z wypełnianiem obowiązku szkolnego w polskiej szkole przez dziecko. Jak ocenia pani to rozwiązanie?

Powiązanie możliwości otrzymania świadczenia 800 plus z wypełnianiem obowiązku szkolnego to bardzo dobre rozwiązanie, które według mnie wprowadzone zostaje o rok za późno.

Dlaczego?

Są dziesiątki tysięcy dzieci, o których wiemy tylko, że istnieją i są w Polsce, ale nie chodzą do polskiej szkoły. Nikt ich nie widział, nie wiemy, czy wszystko u nich w porządku, nie ma z nimi kontaktu, nie wiemy, jaka jest sytuacja w ich domach. Część uczyła się online w szkołach ukraińskich, ale nie mamy pojęcia, w jakiej są sytuacji. Tu ważna jest czujność, bo nawet zaangażowany, troskliwy rodzic może na przykład nie zauważyć, że dziecko ma depresję. Ważne jest, żeby zadbać o relacje, kiedy te dzieci albo wrócą do polskiej szkoły, albo się w niej dopiero pojawią po raz pierwszy. Chodzi też o profilaktykę.

W jakim sensie?

Przez jakiś czas utrzymywała się niepewność, zarówno ze strony osób, które tu przyjechały, jak i nas: nauczycieli, obywateli, społeczeństwa. Nie wiadomo było, i sami zainteresowani tego nie wiedzieli, jak długo zostaną. Teraz już mniej więcej wiadomo, że duża część tych osób tutaj zostanie. Kiedy mówię o zapobieganiu, mam na myśli takie działanie, które pozwoli nam za kilka lat uniknąć różnych problemów społecznych, które wynikać będą choćby z tego, że część dzieci, która za te kilka lat będzie dorosła, nie będzie znała polskiego, bo nie chodziła do szkoły - polskiej szkoły.

Jeśli będzie grupa ludzi, która nie zna języka, więc nie będzie też wykształcona w miarę swoich możliwości, nie unikniemy problemu gettyzacji

Musimy więc położyć nacisk na edukację, w tym przede wszystkim na naukę języka.

Przykłady znamy z Francji czy Niemiec, krajów, w których migracja była intensywna przez kilka dekad. Jak wobec tego prowadzić mądrą edukację włączającą? Nauczycieli i nauczycielek języka polskiego brakuje.

To jest klucz, przy czym jednorazowe akcje integracyjne, warsztaty, festyny, też są ważne, ponieważ dają dzieciom i młodzież moment do zatrzymania się, refleksji. Mam jednak gorzką refleksję, taką mianowicie, że w lutym 2022 roku i później, szkoły i nauczyciele byli zostawieni sami sobie, przy ogromnym wsparciu organizacji pozarządowych i empatii społeczeństwa. Rząd zrobił niewiele. Boję się, że teraz, kiedy do szkół przyjdą nowe dzieci, będzie inaczej.

Zdjęcie: Shutterstock

Dlaczego?

Wyzwania będą inne. W jednej klasie spotkają się dzieci ukraińskie, które właściwie już biegle mówią po polsku, bo przez dwa lata uczyły się tego języka, nowe dzieci, które wcale go nie znają, oraz dzieci polskie. Miałam w klasie i dzieci, które buntowały się, z jakichś sobie znanych powodów nie chciały się uczyć się polskiego, jak i takie, które w krótkim czasie nauczyły się polskiego na tyle, by egzaminy zdać na 90 proc. Ale teraz przyjdą dzieci, które nie miały właściwie żadnego kontaktu z językiem polskim. Wiele wyzwań przed nami - ponownie. I znowu trzeba będzie w sobie znaleźć cierpliwość i wyrozumiałość, zupełnie jak dwa lata temu.

Od czego zacząć?

Moim zdaniem? Od gron pedagogicznych, które dobrze byłoby, by pamiętały, że te dzieci nie są tutaj z własnej woli. Nie są na wakacjach

W ich kraju wciąż nie jest bezpiecznie - mam uczennice, które wróciły do Ukrainy, i codziennie myślę, czy wszystko u nich w porządku. To są dzieci, spośród których wiele ma za sobą traumatyczne przeżycia. Duża część z nich uciekła przed wojną i myślę, że pierwszą sprawą, która powinna być omawiana na radach pedagogicznych pod koniec sierpnia, jest kwestia pracy w klasach, do których przyjdą nowe dzieci z Ukrainy.

Wiemy, ile dzieci dołączy do szkół?

Nie wiemy, ile dzieci przyjdzie, nie wiemy, do których szkół i klas. A mamy prawie koniec sierpnia. W czerwcu była mowa o ponad 100 tysiącach, teraz mówi się o 20-80 tys.

I?

I mamy potencjalny kłopot, bo może się zdarzyć, że nagle dowiemy się, że dołącza jakaś liczba dzieci, które będą potrzebowały dodatkowej pracy i wsparcia. Ale tego dziś, a my 24 sierpnia, nie wiemy. Nauczyciele mogą się spodziewać wszystkiego i być na wszystko przygotowani, bo to może być jedno dziecko, dwoje, albo kilkoro z różnym stopniem znajomości języka. Nie wiadomo więc, czy dyrektorzy powinni zatrudniać dodatkowych nauczycieli, polonistów, czy nie.

Zdjęcie: Shutterstock

 No dobrze, ale wiemy jedno: będą asystenci.

Osoby zatrudnione na stanowisku asystenta międzykulturowego mają pomagać w sprawach administracyjnych rodzicom dzieci z doświadczeniem migracji - będą znać język dziecka i polski na poziomie komunikatywnym. Mają obserwować czy w klasie zachodzi integracja, jakie problemy spotykają dzieci uchodźcze, wspierać je. Warto dodać, że jest to stanowisko niepedagogiczne, z niskim wynagrodzeniem, dodatkowo osoba zatrudniona na takie stanowisko może mieć wykształcenie średnie, nie kierunkowe. Bardzo liczę na to, że jeśli szkoły zdecydują się na zatrudnienie asystenta, to będą to osoby kompetentne, ale widzę informacje w mediach, że juz są problemy, bo finansowanie pokryć ma samorząd, więc pewnie będzie różnie. jedna osoba na dużą szkołę, kilkadziesiąt osób z Ukrainy to za mało. Nie ma szans ona na dobre poznanie dzieci, prawdziwe wsparcie ich, a dodatkowo sama może wypalić się, być za bardzo obciążona trudnymi sytuacjami uczniów i uczennic.

Ale trzeba podkreślać, że to ważne i potrzebne stanowisko. W mojej szkole mieliśmy zatrudnione dwie nauczycielki z Ukrainy, dzięki wsparciu fundacji. Brały udział w spotkaniach z rodzicami, były tłumaczkami, ale także tłumaczyły rodzicom jak działa polski system oświaty. Udawało się także, aby często wchodziły na lekcje do klas, w których było dużo dzieci z Ukrainy i asystowały uczniom i uczennicom.

Potrzebne jest wsparcie psychologów. Tych jest za mało.

Oczywiście, że za mało, a nawet ci, którzy są, niekoniecznie są przygotowani do pracy z dzieckiem po doświadczeniu traumy. Jeśli w szkole jest - o ile jest - psycholog - który w czasie pracy biega głównie na sytuacje interwencyjne, to trudno mówić o tym, że on będzie miał możliwość nawiązania relacji z dziećmi. A tylko wtedy można mówić o skutecznym działaniu. Gdyby psychologów było więcej, sytuacja byłaby inna, bo takie osoby mogłyby nie tylko działać doraźnie, w sytuacjach kryzysowych, ale też prowadzić lekcje, warsztaty, być osobą rozpoznawalną wśród dzieci, które miałyby zaufanie do niej. Przed nami - wszystkimi - naprawdę duża praca.

Wciąż rozmawiamy o brakach. Idźmy dalej. Brakuje również nauczycieli języka polskiego jako drugiego języka, dla obcokrajowców.

Są nauczyciele, którzy - jak ja - nie są polonistami, ale skończyli kursy, by móc uczyć polskiego. Polonistów i polonistek brakuje. W ubiegłym roku miałam siedem dodatkowych godzin, podczas których uczyłam dzieci polskiego. To dużo, bo to są zajęcia, do których trzeba się porządnie przygotować zwłaszcza, że materiały często nie przystają do tego, jak wygląda grupa, w której mogą być i dzieci już znające polski, jak i takie, które dopiero poznają podstawy. Miałam uczniów i uczennice, którzy potrafili konstruować rozbudowaną wypowiedź, ale, przykładowo, nie znali słowa "garnek". To nie jest tak, jak kurs angielskiego w szkole językowej, kiedy na jednych zajęciach spotykają się uczniowie na jednym poziomie, bo skończyli podręcznik B2. Tu mamy mieszkankę dzieci, które znają polski trochę, wcale i biegle. Nauczyciel musi żonglować i umieć pracować zarówno z dzieckiem, które w Polsce jest dwa lata, ale nie zna polskiego, bo przez ten czas uczyło się w ukraińskiej szkole, oglądało ukraińskie media i otaczało się "swoimi", jak i tym, które funkcjonuje w tutejszym systemie po polsku.

Kiedy wybuchła wojna, ponad dwa lata temu, wszyscy byli zaskoczeni. Tym można było tłumaczyć chaos organizacyjny, który panował. Ale teraz już zaskoczeń raczej nie ma, a mimo to rozwiązań brakuje.

My, nauczyciele i nauczycielki, po prostu znowu musimy dać radę. Po raz kolejny stawia się nas przed faktem i musimy to ogarnąć. Dlaczego? Po prostu dlatego, że chcemy, żeby dzieci się spokojnie uczyły i jak najwięcej korzystały z zajęć w szkole. Więc znowu się zorganizujemy, choć nie wiem, co się wydarzy, jeśli 1 września nagle pojawi się wielu rodziców z podaniami. Panuje duży chaos i brak informacji.

Jak się w tym wszystkim odnajdą same dzieci?

Dzieci są różne, mają różne potrzeby i możliwości - wszystko to bierzemy pod uwagę. Są i takie dzieci, które się buntują i będą buntować, nie chcą uczyć się polskiego, a brak znajomości języka i możliwości pełnego uczestniczenia w zajęcia powoduje frustrację. Część chce wrócić do domu, część chce uczyć się po ukraińsku i czują, że nauka w polskiej szkole po polsku to próba odarcia ich z narodowości czy tożsamości.

Naszym zadaniem jest działać tak, by wiedziały, że to jest troska o nie i ich przyszłość

Są i takie, które po dwóch latach w polskiej szkole robią na egzaminie analizę "Kamieni na szaniec" i dostają 80 proc. Ale to wiemy tylko o dzieciach, które są w szkole, z którymi mamy kontakt i które możemy wspierać. O tysiącach nie wiemy nic. Nie wiemy nawet, ile ich jest.

Maria Kowalewska. Zdjęcie: archiwum prywatne

Co, jeśli dziecko do szkoły polskiej jednak nie pójdzie, albo zostanie zapisane, ale nie będzie się pojawiało?

Jeśli do szkoły nie zostanie zapisane, rodzice stracą prawo do 800 plus. Jeśli zaś nie będzie chodziło mimo tego, że jest zapisane do szkoły - i będzie kontynuować naukę online w szkole w Ukrainie - nauczyciele będą musieli to zgłaszać, bo nie te dzieci nie będą realizowały obowiązku szkolnego. Trzeba będzie pisać do sądu o wgląd w sytuację rodziny.

Jak reagują polscy rodzice? Są wspierający, otwarci, czy raczej krytyczni?

Różni. Ja akurat nie miałam tego sytuacji, by rodzic wyrażał niechęć do obecności ukraińskich dzieci w klasie, ale w innej jeden z rodziców powiedział, że ma nadzieję, iż do klasy jego dzieci nie dojdą dzieci z Ukrainy, bo zaniżą poziom. Zdarza się przenoszenie dzieci z klasy do klasy. Chcę podkreślić, że to nie obecność dzieci z Ukrainy jest problemem. Problemem jest, że ten system ma mało rozwiązań  i propozycji. Wiele z tych dzieci dorośnie w Polsce, tu zostanie, będą naszymi obywatelami i obywatelkami, będą pracować, płacić podatki, podnosić PKB i zarabiać na emerytury. Więc po prostu inwestujmy w przyszłość Polski. A dzieci są takie same, bez względu, jakie mają paszporty.

No items found.

Dziennikarka, redaktorka, pisarka. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, „Przeglądzie”, OKO.press. W pracy reporterskiej zajmuje się prawami kobiet w kontekście politycznym i społecznym, pisze o systemowym wypychaniu kobiet poza margines. Zrobiła to m.in. w książce „Poddaję się. Reportaże o polskich muzułmankach” oraz ostatnio w „Znikając. Reportaże o polskich matkach”

zdjęcie: Bartek Syta

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
edukacja we frontowych rejonach Ukrainy

Według ukraińskiego ministerstwa edukacji w kraju zdalnie uczy się pół miliona dzieci, a ponad 723 tysiące – w systemie mieszanym: online i offline. Ten drugi system funkcjonuje głównie w regionach frontowych, w których, mimo ciągłego ostrzału i przerw w dostawach prądu, rok szkolny rozpoczął się we wrześniu. Sestry postanowiły sprawdzić, jak wygląda nauka dzieci w pobliżu frontu i co chce zrobić ministerstwo, by zreformować edukację w realiach wojny.

Boję się iść do szkoły, gdy trwa wojna

– Naloty trwające 4-5 godzin, eksplozje, przerwy w dostawie prądu – tak wygląda nasze życie od ponad dwóch i pół roku – mówi Julia, matka ucznia z Dniepru. – Kiedy zaczęła się inwazja, mój syn był w trzeciej klasie. Teraz jest w piątej. Wcześniej były dwa lata pandemii koronawirusa, więc dziecko miało normalną naukę offline tylko w pierwszej klasie.

W pewnym sensie pandemia pomogła szkołom w regionach frontowych dostosować się do realiów wojny, bo proces nauki online był już wszystkim znany.

– Syn i ja nigdy nie opuściliśmy Dniepru – podkreśla Julia. – Jesteśmy przyzwyczajeni do ostrzałów i braku prądu. Jestem dekoratorką, teraz moje girlandy LED, segmenty LED i wstążki są w całym naszym domu. Podobnie jak power banki. Podłączyliśmy się do dwóch operatorów komórkowych, więc gdy jeden straci dostęp do Internetu, możemy przełączyć się na drugiego. Dlatego dla nas brak prądu nie oznacza, że syn przerywa naukę. Jego urządzenia działają jeszcze przez kilka godzin.

Edukacja online stała się normą dla wielu dzieci w Ukrainie. Zdjęcie: Igor Tkachov/AFP/East News

Gdy jest nalot, lekcja online zostaje przerwana. Syn zabiera gadżety i idzie do schronu, gdzie kontynuuje pracę, tyle że samodzielnie. Niektórzy rodzice narzekają, że w takich warunkach ich dzieci nie potrafią się skoncentrować. Mój Andrij nie ma takich problemów, bo nauka online od dawna jest dla niego normą.

Mamy jednak inne problemy. Na przykład mój syn bardzo boi się ostrzału. Jako że pracuję w domu, prawie cały czas jesteśmy razem. Ale jeśli nie ma mnie w pobliżu i dochodzi do ostrzału, Andrij może wpaść w panikę na myśl, że jego mama jest w niebezpieczeństwie. Byliśmy nawet z tym u psychologa. To był jeden z powodów, dla których odmówiłam zapisania syna do klasy offline, która pojawiła się w szkole w zeszłym roku. W związku z tym, że schron w szkole nie może pomieścić większej liczby osób, dzieci w takich klasach uczą się na zmiany: tydzień w klasie, a tydzień zdalnie. Syn powiedział: „Naprawdę chcę chodzić do szkoły. Ale boję się tam iść, gdy trwa wojna”.

W szkole nie ma nawet pielęgniarki, a bomby spadają na miasto 3-4 minuty po ogłoszeniu alarmu. Czy to wystarczająco dużo czasu, by wszyscy zeszli do schronu?

W szkolnej piwnicy zajęcia nie są kontynuowane, bo nie ma do tego warunków. W rezultacie około 150 dzieci po prostu siedzi (czasem godzinami) w wilgotnym, przepełnionym pomieszczeniu i czeka na odwołanie alarmu. A mój syn nadal może się uczyć, bo w naszym bloku jest schron.

Jednak opcję offline wybrało wielu rodziców. Niektórzy z powodu pracy, inni ze względu na socjalizację swoich dzieci. W zeszłym roku mogliśmy kontynuować naukę zdalnie, jednak w tym pojawił się problem: większość rodziców w klasie opowiadała się za nauką offline, więc nie będzie zajęć online.

Musieliśmy znaleźć inną szkołę, która z powodu braku schronu pracuje zdalnie.

Uczą się w Polsce czy w Niemczech, u nas chcą się bawić

W Chersoniu zdecydowana większość szkół działa tylko zdalnie, bo miasto jest pod ciągłym ostrzałem.

– W ciągu ostatnich dwóch miesięcy ataki dronów zrzucających amunicję na przechodniów stawały się coraz częstsze – mówi Andżelika Melnyk, dyrektorka Chersońskiego Liceum Tawrijskiego. – Takie drony już dwukrotnie wleciały na moje podwórko.

Wszystko z lewego brzegu, gdzie okopali się Rosjanie, dociera do nas w ciągu kilku sekund: drony, pociski z armat i moździerzy

Dlatego kwestia edukacji offline nie jest nawet dyskutowana. W naszym liceum uczy się obecnie 412 dzieci. Tylko 76 z nich nie opuściło Chersonia – i faktycznie mieszkają w schronach. Ale liceum działa.

„Im dłużej trwa wojna, tym mniejsza szansa, że instytucje edukacyjne w regionach pierwszej linii przetrwają” - Angelica Melnyk. Zdjęcie: city.kherson.ua

Dzięki sponsorom wielu uczniów ma nowe laptopy z bateriami, które długo utrzymują energię. Routery są podłączone do power banków. Dzięki temu praktycznie nie odwołujemy lekcji.

Jeśli w miejscowości, w której jest nauczyciel, rozlegnie się alarm przeciwlotniczy, przerywa on lekcję, przekłada zajęcia na inny termin i idzie do schronu. Jeśli u nauczyciela alarmu nie ma, ale jest w miejscowości któregoś z uczniów (w klasach offline uczą się dzieci mieszkające w różnych regionach), taki uczeń wyłącza alarm i udaje się do schronu – a lekcja jest kontynuowana przez resztę klasy. Jednak lekcje (zwłaszcza te ich części, w których nauczyciel wyjaśnia nowy materiał) są nagrywane, więc ci, którzy coś przegapili, mogą później obejrzeć nagranie.

Online prowadzimy nie tylko lekcje, ale także zajęcia pozalekcyjne – spotkania dla dzieci, gry, a nawet koncerty

Kreatywność jest wyróżnikiem naszego liceum, dzieci mają zajęcia artystyczne. Choreografowie tańczą, muzycy uczą muzyki, a szkolny teatr wystawia miniprzedstawienia i jednoaktówki. Wszystko to jest teraz dostępne online.

Te zajęcia są prawdziwą terapią zarówno dla uczniów, jak dla nauczycieli. Organizujemy je późnym popołudniem, by mogły do nas dołączyć dzieci przebywające za granicą.

One uczą się w Polsce czy w Niemczech, ale i tak się z nami łączą. W ten sposób staramy się utrzymać naszą szkolną rodzinę razem. A dzieci, które odeszły, ale zechcą później wrócić, będą wiedziały, że zawsze są tu mile widziane.

Staramy się dostosować do każdych warunków. Jednocześnie jednak rozumiemy, że im dłużej trwa wojna, tym mniejsze szanse na przetrwanie mają instytucje edukacyjne w regionach frontowych. Ludzie w Chersoniu codziennie tracą swoje domy. Tylko na mojej ulicy zniszczono już 20, pozostało 6. Coraz więcej rodzin, które wyjechały, nie ma dokąd wrócić. Ludzie decydują się pozostać tam, gdzie akurat są, i posyłają dzieci do lokalnych szkół.

Zniszczona szkoła w Chersoniu, październik 2024 r. W sumie Rosjanie zniszczyli około 4000 ukraińskich szkół. Zdjęcie: Chersońska Regionalna Administracja Wojskowa Ukrainy/Anadolu/Abacapress.com

Od września 2025 r. wejdzie w życie nowe rozporządzenie ministerstwa edukacji, które zobowiąże przesiedlone dzieci do uczęszczania do szkół w miejscu zamieszkania. Oznacza to, że setki uczniów opuszczą nasze liceum (a także inne szkoły miejskie). Szkoły zostaną zamknięte, nauczyciele stracą pracę, dzieci stracą łączność ze swoimi macierzystymi szkołami, a w niektórych przypadkach – z krajem (nie każdy, kto przebywa za granicą, będzie chciał szukać nowej ukraińskiej szkoły online dla swojego dziecka; raczej wybierze szkołę za granicą).

Od formatu online do nauki w schronach

Na czym polega istota nowej inicjatywy ministerstwa? To reforma, którą nazwano „Szkoła offline”. Chodzi o „przywrócenie 300 000 uczniów do bezpiecznej edukacji bezpośredniej”. Aby to się udało, władze obiecują zbudować schrony w szkołach znajdujących się w regionach frontowych.

„Większość z tych, którzy obecnie uczą się zdalnie lub w trybie mieszanym, pochodzi z linii frontu i obszarów przygranicznych z Rosją i Białorusią – informuje nas służba prasowa Ministerstwa Edukacji Ukrainy. – To właśnie społeczności z tych obszarów są priorytetem przy budowie schronów. Rząd przeznaczył na nie łącznie 7,5 miliarda hrywien, pozyskiwane są też fundusze od darczyńców, w szczególności od rządu litewskiego, oraz z projektów realizowanych z naszymi partnerami z United 24 [platforma prowadzona przez ukraiński rząd w celu zbierania pieniędzy dla Ukrainy podczas wojny – red].

Wszystkie budowane przez nas schrony to schrony antyradiacyjne, czyli takie, w których uczniowie mogą kontynuować naukę, mieć przerwy i lekcje. To właśnie w tych schronach będzie można wznowić naukę w tradycyjny sposób”.

Szkoła w charkowskim metrze. W 2024 roku 5,8 tys. dzieci uczyło się w podziemnych salach lekcyjnych. Edukacja w zwykłych szkołach w Charkowie jest zabroniona. Zdjęcie: SERGEY BOBOK/AFP

Kateryna Kopaniewa: Jakie są kryteria określania, czy dzieci mogą bezpiecznie uczęszczać do szkoły w trybie offline?

Ministerstwo: W sierpniu rząd zatwierdził metodologię oceny ryzyka w systemie edukacji. To dokument, który szefowie regionów mogą wykorzystać przy podejmowaniu decyzji o przywróceniu szkół do formatu offline.

Określając poziomy ryzyka, ministerstwo przeanalizowało następujące czynniki: lokalizację instytucji edukacyjnych w poszczególnych społecznościach, liczbę uczniów i pracowników tych instytucji, formy edukacji – a także dodatkowe dane: lokalizację miejsc eksplozji, obiekty infrastruktury, odległość od linii frontu, status każdej społeczności („okupowana”, „aktywna”, „potencjalnie wroga”), bliskość granic państwowych Ukrainy z krajem agresora, Republiką Mołdawii (w regionie Naddniestrza) i Republiką Białorusi.

Jeśli szkoła spełnia kryteria przejścia na edukację offline, a większość rodziców w klasie to przejście popiera, lecz niektórzy są temu przeciwni ze względów bezpieczeństwa – to czy dzieci takich rodziców będą miały możliwość kontynuowania nauki online?

Na prośbę takich rodziców szkoła może otworzyć oddzielne klasy zdalne. Ważne jest jednak, by w takiej klasie było co najmniej 20 dzieci. Dla takich dzieci istnieją inne indywidualne formaty nauki: rodzinny, zewnętrzny lub indywidualny patronat pedagogiczny.

Od września 2025 r. rodzice będą zobowiązani do przeniesienia swoich dzieci do szkół offline w miejscu zamieszkania. Czy to oznacza, że osoby wewnętrznie przesiedlone nie będą już miały możliwości kontynuowania edukacji online w szkole zdalnej?

Dzieci będą mogły kontynuować naukę w swoich placówkach kształcenia na odległość, jeśli w szkole w ich miejscu zamieszkania nie będzie miejsc lub jeśli ze względu na sytuację bezpieczeństwa szkoła ta nie wznowi nauki w pełnym wymiarze godzin.

Minimalna liczba uczniów w klasach zdalnych musi wynosić 20, a w przypadku każdego z roczników musi być co najmniej jedna klasa. W przeciwnym razie szkoła będzie zobowiązana zawiesić swoją działalność na czas trwania stanu wojennego. Szkoła może wznowić działalność w przypadku znalezienia schronu lub zmiany warunków.

Modułowe betonowe schrony mogą być alternatywą dla schronów w piwnicach. Zaczęto je instalować w Odessie. Zdjęcie: odessa-life.od.ua

Jakie opcje będą miały dzieci przebywające za granicą, jeśli w klasie ukraińskiej szkoły, w której uczą się online, nie będzie 20 uczniów?

Kilka: edukację rodzinną, edukację zewnętrzną i kształcenie na odległość z komponentem ukrainistyki.

Komponent edukacji ukraińskiej to skrócony program, w którym uczniowie mogą uczyć się kilku podstawowych przedmiotów, niedostępnych w szkołach zagranicznych. W szczególności są to: język ukraiński, literatura ukraińska, historia Ukrainy, geografia, podstawy prawa i obrona Ukrainy.

Państwo powinno zacząć słuchać rodziców

– Część inicjatywy ministerstwa, mająca na celu przeniesienie jak największej liczby dzieci do nauki offline, jest już wdrażana. Dlatego coraz więcej szkół w regionach frontowych przechodzi na mieszany format edukacji – mówi Kateryna Zwerewa, założycielka organizacji pozarządowej „Chcę się uczyć!”

– W Zaporożu taki format oznacza, że dzieci chodzą do szkoły jeden lub dwa dni w tygodniu, a przez resztę czasu uczą się online. Dzieci uczą się wyłącznie w schronach, ponieważ miasto jest pod ciągłym ostrzałem.

Ponieważ ataki stały się teraz częstsze, rodzice dzieci, które chodzą do szkoły offline, mogą je w każdej chwili przenieść do nauki na odległość.

Budowa podziemnej szkoły w Zaporożu, 2024 r. Zdjęcie: Regionalna Administracja Wojskowa Zaporoże

Rozporządzenie Ministerstwa Edukacji i Nauki Ukrainy, które od września 2025 r. zobowiązuje dzieci do przejścia na edukację offline w miejscu zamieszkania, zostało już zatwierdzone, więc sieć szkół z pewnością ulegnie zmianie. Przesiedlone dzieci będą chodzić do szkół w miastach, w których obecnie mieszkają, a szkoły w regionach frontowych z mniej niż 20 uczniami w klasach zostaną zamknięte lub połączone z innymi placówkami edukacyjnymi. Dzieci, które fizycznie pozostaną w regionach frontowych, zostaną przeniesione do nauczania mieszanego w szkołach ze schronami lub do nauczania online.

Inicjatywę ministerstwa polegającą na przeniesieniu dzieci w stosunkowo bezpiecznych regionach do edukacji offline Kateryna Zwerewa uważa za logiczną. Zastrzega jednak, że próba narzucenia jednolitych warunków całemu krajowi jest błędem. Choćby dlatego, że sytuacja w regionach frontowych jest inna niż w pozostałych częściach kraju.

– Rozporządzenie ministerstwa nie mówi nic o tym, czy rodzice będą głos w takich kwestiach jak przejście z trybu online do offline i odwrotnie. A to przecież kwestia bezpieczeństwa dzieci – mówi Zwerewa. – Informuje tylko, że decyzję w tej sprawie podejmą Rada Obrony i administracja wojskowa lub rada pedagogiczna.

Ale czym będą się one kierować przy podejmowaniu decyzji? Opinią rodziców czy odgórnymi instrukcjami? Obawiam się, że druga opcja jest bardziej niż prawdopodobna

Zrozumiałe jest mówienie o tym, jak ważna jest socjalizacja dzieci. Jednak w miastach takich jak Zaporoże ludzie myślą przede wszystkim o tym, jak przetrwać. Od kilku tygodni Rosjanie atakują Zaporoże artylerią, to prawdziwy koszmar. Jak w takich warunkach można wymagać od szkół przestrzegania surowych standardów? Jeśli nie zostaną opracowane bardziej elastyczne mechanizmy dla regionów frontowych, obawiam się, że doprowadzi to do wyludnienia i wyjazdu z kraju jeszcze większej liczby osób.

A to jest dokładnie to, czego chce wróg: zdewastować nasze miasta i zamienić je w pustynie. Chcę wierzyć, że zostaniemy wysłuchani, a zdanie rodziców zostanie wzięte pod uwagę.

20
хв

Szkoły na krawędzi: edukacja dzieci w miastach przyfrontowych

Kateryna Kopanieva
dzieci, mapa, akcja

Anna Olkhova -  prawniczka, współzałożycielka i prezeska Fundacji “Efekt Dziecka”, lektorka autorskiego kursu o historii ukraińskiej przedsiębiorczości oraz inicjatorka urbanistycznych klubów Urban Club od “Efekt Dziecka” dla dzieci i młodzieży w Ukrainie, Polsce i na Słowacji.

Czym zajmuje się fundacja "Efekt Dziecka"?

Nasza fundacja powstała w 2021 roku w Kijowie. Jej celem od początku było wspieranie rozwoju dzieci i młodzieży poprzez budowanie cennych, choć nieoczywistych kompetencji. Obecnie działamy w zakresie wyposażania naszych podopiecznych w wiedzę z zakresu urbanistyki, przedsiębiorczości oraz dyplomacji kulturowej. Początkowo sądziliśmy, że projekty i zajęcia odbywające się w ramach programu kulturalno-dyplomatycznego będą dotyczyły historii, szeroko pojętej sztuki, wypraw do muzeów, filharmonii czy opery, ale nasza optyka zmieniła się po wybuchu wojny. Teraz priorytetem jest dla nas, by dzieci i młodzież, które przyjechały z Ukrainy do Polski, były ambasadorami i ambasadorkami swojego kraju. Ze względu na sytuację każde dziecko jest małym ambasadorem Ukrainy, a my pragniemy im pomóc w wykonywaniu tej roli.

Pani jest prawniczką, nie pedagożką czy psycholożką. Skąd potrzeba stworzenia fundacji?

Moja praca doktorska poświęcona była prawom dziecka w perspektywie konfliktów wojskowych, przez wiele lat zajmowałam się tą tematyką. Jeszcze przed wojną pracowałam z uchodźcami, bliska jest mi idea współpracy międzynarodowej, wiem, z jakich narzędzi w tym zakresie mogę korzystać. Jako fundacja możemy używać innych instrumentów, można je określić jako "miękkie". Dlatego poszłam w tym kierunku, a wybuch wojny tylko umocnił mnie w moich planach co do fundacji.

Anna Olkhova. Zdjęcie: materiały prasowe

Do Polski przyjechały setki tysięcy dzieci, które trafiły tu wraz z mamami. Jak je wspieracie?

Przede wszystkim musimy sobie zdać sprawę, o czym większość osób prawdopodobnie wie, że to nie jest wycieczka rekreacyjna. Dzieci i młodzież, które trafiły do Polski - ale także do innych krajów - zmagały się z wieloma wyzwaniami, przede wszystkim z barierą językową, ale też trudnościami natury psychologicznej. Z dnia na dzień musiały opuścić swoje domy, szkoły, kolegów, przyjaciół, rodziny. Trafiły w nowe, obce miejsce. To powoduje traumę, a przecież dzieci nie umieją sobie z nią radzić, jak dorośli, którym również jest bardzo trudno. Są zamknięte w sobie, często mają trudności w nawiązywaniu kontaktów. Wspaniale jest patrzeć, jak dzięki udziałowi w różnych inicjatywach organizowanych przez naszą fundację otwierają się, stają się aktywne, jak się zaprzyjaźniają między sobą i z kolegami i koleżankami z Polski.

Jakie to projekty?

Ściśle współpracujemy z urzędem miasta w Lublinie i to właśnie tutaj zorganizowaliśmy pięć wydarzeń. Jednym z nich była "Akcja InteGRAcja", czyli weekend ukraińskiej kultury. Podczas dwóch dni wypełnionych warsztatami, tworzyliśmy dekoracje, wycinanki, dzieci brały udział w grze miejskiej z miastami partnerskimi, oglądaliśmy i tworzyliśmy makiety ukraińskich zamków z kartoników, była też wystawa plakatowa o tych zamkach. Studenci przeprowadzili interaktywną lekcję, podczas której opowiadali różne ciekawostki o Ukrainie, dzięki czemu ukraińskie dzieci czuły się pewniej, komfortowo, a polskie - które często nie były w Ukrainie - dowiedziały się czegoś nowego na temat naszego kraju. Dzieciaki podłapywały ciekawe słówka, porównywały, które są podobne, a które brzmią inaczej. To było bardzo konstruktywne doświadczenie.

Zdjęcie: materiały prasowe

A ta druga akcja?

To była "Randka z kulturą", zorganizowana z okazji Walentynek. Taka ukraińsko-polska randka, można powiedzieć, podczas której były warsztaty tworzenia ilustracji książkowych, mówiliśmy o kinie, literaturze i wątkach miłości, które niewątpliwie są obecne po obu stronach. Nasze wydarzenia cieszą się dużym zainteresowaniem, ostatnio dzwoniła jedna pani, która usłyszała o tym wydarzeniu w radiu i pytała, czy są jeszcze miejsca, bo chciała zapisać wnuka na warsztaty kulinarne, podczas których gotowaliśmy barszcz. Ludzie zostawiają nam kontakty do siebie prosząc, by informować ich o kolejnych akcjach. Nie mogę pominąć wspaniałych wydarzeń, które organizowaliśmy w ramach XVI edycji Festiwalu Ukraina w Centrum Lublina. Łącząc poniekąd dyplomację kulturowa z urbanistyką, która jest równie ważnym kierunkiem naszej działalności, zainicjowałyśmy stworzenie wystawy zdjęciowej pt. “Miasto-Dom”. Na zasadzie konkursu, zostały wybrane najlepsze prace fotograficzne dzieci i młodzieży, które podświetlały nam podobieństwa pomiędzy Lublinem a innymi miastami w Ukrainie. W ten sposób chcieliśmy podkreślić, że warto szukać wspólne cechy między Ukrainą i Polską, budując w ten sposób tzw. mosty międzykulturowe. Obecnie jesteśmy współorganizatorami kolejnej, XVII edycji wspomnianego Festiwalu, i z ogromnym zaangażowaniem tworzymy nowe, ciekawe wydarzenia dla Lublinian.

Dużo się dzieje. W Lublinie przyjemnie jest coś organizować, panuje przyjazna, pełna otwartości atmosfera

A pozostałe kierunki? Urbanistyka i przedsiębiorczość?

W Ukrainie przez ostatnią dekadę rozpoczęły się procesy, dzięki którym  miasta stały się bardziej otwarte na dzieci i młodzież, na ich potrzeby, które przecież są inne od potrzeb dorosłych mieszkańców. Ta duża grupa społeczna, którą są dzieci, została włączona w rozmaite projekty i akcje partycypacyjne. My, jako fundacja, również pragniemy pokazać jak dziecko może korzystać z tego, co oferuje miasto, jak miejska przestrzeń może się rozwijać, jak funkcjonuje. Ale też jakie są władze, jak miasto jest zarządzane, czym są budżety obywatelskie, i jak każda młoda osoba może mieć faktyczny wpływ na funkcjonowanie swojego miasta. Wiedza na ten temat wciąż jest niewielka, dlatego chcemy edukować w tym zakresie.

Chodzi o to, by budować kapitał społeczny?

Oczywiście, ale także o pokazywanie dzieciom architektury, uwrażliwianie na przestrzeń, piękno. W ramach tego kierunku naszych działań robimy programy edukacyjne dla dzieci, ale też szkolenia dla nauczycieli. Poprzez nasze działania w Polsce chcemy też stworzyć warunki ku temu, by miasta mogły korzystać z doświadczeń dzieci i młodzieży, które posiadają wiedzę o funkcjonowaniu ich rodzinnych miast w Ukrainie. Ich głos jest ważny, ponieważ mogą one dołączyć do istniejących inicjatyw w Lublinie czy innym mieście, w ten sposób nadając im nowych znaczeń. My szukałyśmy taki format pracy, który pozwoli nam stworzyć warunki do integracji młodzieży z Ukrainy i Polski, jednocześnie poszerzając ich wiedzę i umiejętności. W takiej formule powstał Urban Club, czyli miejski klub dla dzieci z Polski i Ukrainy, który łączy ich na nieco ponad miesiąc. Raz w tygodniu odbywają się spotkania klubowe ze studentami architektury i urbanistyki oraz ekspertami branży. Bazując na naszej autorskiej metodologii, uczestnicy pogłębiają swoją wiedzę w zakresie procesów miejskich, architektury czy ekologii. Dzięki temu stają się aktywnymi interesariuszami miasta, biorą czynny udział w jego życiu. Co więcej, pracując w zespołach, nastolatkowie z obu Państw w sposób naturalny łamią kulturowe stereotypy poprzez  współdziałanie.

W taki sposób nowe pokolenie będzie już inaczej myślało o mieście jako o wspólnej, przyjaznej dla wszystkich przestrzeni
Zdjęcie: materiały prasowe

W kierunku przedsiębiorczości dla dzieci, byliśmy inicjatorami realizacji lubelskiego projektu "Przedsiębiorcze Dzieciaki” w Łucku, od trzech lat fundacja Efekt Dziecka pełniła rolę organizatora ww. projektu w Ukrainie. “Przedsiębiorcze Dzieciaki” połączyły współpracą na rzecz dzieci urzędy dwóch miast partnerskich, Lublina i Łucka, oraz dwóch ośrodków akademickich: Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i Wołyńskiego Narodowego Uniwersytetu im. Łesi Ukrainki w Ukrainie. Projekt w Ukrainie został wyróżniony w 2023 roku jako przykład dobrej praktyki współpracy NGO, biznesu i samorządów.

W naszej fundacji podkreślamy wartość przedsiębiorczości jako podstawowej kompetencji rozwoju każdego europejskiego państwa 

W czerwcu 2024 roku rozpoczęła się realizacja projektu fundacji Efekt Dziecka “PRO CraftED”, który ma na celu rozwój przedsiębiorczych kompetencji u dzieci i młodzieży na obszarach wiejskich. Edycja pilotażowa odbywała się w miejscowości Nowoworoncowka w obwodzie chersońskim Ukrainy, 17 kilometrów od linii frontu. Projekt pomaga w kształtowaniu nowego pokolenia, które może stanowić bazę tzw. średniej klasy gospodarczej, czyli podstawę demokratycznego i rozwiniętego gospodarczo kraju. Myślę, że w czasach pełnoskalowej wojny dla Ukrainy jest to niesamowicie ważne.

Większość fundacji ukraińskich, które działają w Polsce, zarejestrowana jest w Polsce. Sposób, w jaki działacie, jest dość oryginalny.

Rzeczywiście mamy ciekawą formułę: fundacja zarejestrowana w Ukrainie, która współpracuje z urzędami polskich miast, polskimi NGO oraz instytucjami kulturalnymi. To nam daje inną przestrzeń do działania i inną perspektywę. My skutecznie się uzupełniamy. Tradycyjne fundacje robią zwykle dość standardowe projekty na dużą skalę. Efekt Dziecka działa inaczej: robimy małe projekty, które są dostosowane do potrzeb konkretnej gminy. Staramy się nie wchodzić w sztampowe działania, dlatego inny program ma Urban Club w Bratysławie, a inny w Lublinie. Bierzemy pod uwagę lokalne potrzeby, możliwości, klimat. Stawiamy na indywidualizm i wzajemny szacunek, a naszym celem jest po prostu tworzenie tzw. mostów porozumienia.

20
хв

Prezeska Fundacji "Efekt Dziecka": Wychodzimy poza sztampę

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Lżejsze plecaki i nowe przedmioty. Co przyniesie nowy szkolny rok?

Ексклюзив
Szkoła bez domu
20
хв

Wystarczy być blisko dziecka

Ексклюзив
Szkoła bez domu
20
хв

Śnieg, zakwas i integracja: jak wspólne eksperymenty budują więzi w polsko-ukraińskich społecznościach

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress