Exclusive
20
min

„Nasze miasta są okaleczone, ale żyją”. Historia małżeństwa lekarzy, którzy otworzyli salon fryzjerski 20 kilometrów od frontu

– Na początku mieliśmy tylko dwóch fryzjerów, którzy wcześniej pracowali w zawodzie, resztę przeszkoliliśmy. Dziś zatrudniamy osoby niepełnosprawne, artystkę, matkę sześciorga dzieci i byłą krawcową – mówi Anastazja Jaremczuk

Natalia Żukowska

Anastazja Jaremczuk. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Anastazja Jaremczuk i jej mąż otworzyli już 8 salonów fryzjerskich w obwodzie donieckim. Na fryzjerów przekwalifikowali rzemieślników, artystów i ślusarzy. Anastazja opowiedziała nam, jak do tego doszło.

Życie na walizkach

W 2014 roku, tuż po rozpoczęciu wojny, kończyłam staż w mojej rodzinnej Horliwce w obwodzie donieckim – mówi Anastazja Jaremczuk. – Ale trudno było tam mieszkać z powodu częstych bombardowań. Pewnego dnia wróg ostrzelał centrum, było wielu rannych i zabitych. Udało mi się przeżyć. Ten dzień, 27 lipca, zapamiętam na zawsze – wtedy narodziłam się po raz drugi.

Nasza rodzina postanowiła przenieść się w bezpieczniejsze miejsce. Na prawie dwa lata osiedliliśmy się we wsi Adamiwka, 40 km od Kramatorska. Przez cały ten czas dojeżdżałam z niej do miasta, gdzie pracowałam jako asystentka na Wydziale Onkologii i Radiologii Donieckiego Narodowego Uniwersytetu Medycznego. Syna, Timura, widywałam tylko w weekendy, mieszkał z moimi rodzicami. By być razem, zdecydowaliśmy się przeprowadzić ponownie – tym razem do Drużkiwki w obwodzie donieckim. Tam po raz drugi wyszłam za mąż.

Anastazja z mężem. Zdjęcie: archiwum prywatne

Męża poznałam w pracy, jest chirurgiem urazowym.

O tym, że będziemy mieli drugie dziecko, dowiedzieliśmy się w dniu wybuchu wojny. Mąż nalegał na przeprowadzkę, ale stanowczo odmówiłam.

Przekonaliśmy za to przeprowadzki Timura i moich rodziców; przenieśli się do Umanu w obwodzie czerkaskim. My zostaliśmy, lecz praca i tak nie pozwalała nam na opuszczenie miasta.

Jako lekarze musimy pomagać ludziom. Rozłąka z synem i rodzicami była bardzo trudna, więc po jakimś czasie do nas wrócili. W październiku 2022 roku urodziłam młodszego syna.

To, przez co przeszliśmy w tamtym roku, kiedy przez prawie sześć miesięcy nie było gazu, wody i były nieustanne przerwy w dostawach prądu, zahartowało nas

Dziś ludzie traktują to jak coś powszechnego, bo do wszystkiego można się przyzwyczaić. Najważniejsze, że przetrwaliśmy.

Salon fryzur męskich

W tamtym czasie miasto opuściło wiele kobiet z dziećmi, ich mężowie zostali. Brakowało fryzjerów męskich. Męża długo nie potrafiłam umówić na strzyżenie, to był prawdziwy problem. Pewnego dnia wpadłam więc na pomysł, żeby otworzyć własny salon fryzjerski dla mężczyzn.

Chciałam zrobić coś nietypowego. Damskie salony zawsze nazywały się podobnie: „Elena”, „Natalia”, „Anastazja” itp. My braliśmy pod uwagę różne opcje, np. „ Kaktus” czy „Brzytwa”.

Jednak wybraliśmy inną. Mój mąż pochodzi z rejonu Czernihowa. Kiedyś odwiedziliśmy Niżyn. Jest tam Instytut Pedagogiczny imienia Mykoły Gogola, ulica o tej samej nazwie, a my przypadkowo poszliśmy do kawiarni „U Gogola”. Wszystko w środku nawiązywało do osoby pisarza, było stylowo i tematycznie. Kiedy wyszłam, powiedziałam mężowi, że nazwa salonu fryzjerskiego powinna być związana z jakimś bohaterem. A ponieważ oboje jesteśmy fanami kryminałów, zdecydowaliśmy się na „Sherlocka”. Potem zaczęliśmy myśleć o wystroju.

Fajka, skrzypce, koc, biurko, maszyna do pisania, szkło powiększające, mikroskop. Tak zaczęliśmy tworzyć lokal w angielskim stylu
Anastazja: – Naszemu salonowi nadaliśmy angielski styl. Zdjęcie: archiwum prywatne

Pierwszy „Sherlock” był bardzo małym pokojem, o wymiarach 2 na 3 metry: jedno krzesło, miejsce do pracy i zlew. Był w nim m.in. plakat angielskiej królowej żującej gumę, dywan w szkocką kratę, kilka książek o Sherlocku Holmesie, zdjęcia Beatlesów i plakaty Londynu. W poczekalni stała mała, zabytkowa szafa, na ścianie zawiesiliśmy maszynę do pisania. Projekt przytulnej męskiej toalety wymyśliłam sama.

Mąż i ja pracujemy jako indywidualni przedsiębiorcy, działalność pomogły nam uruchomić mikrogranty z „E-pomocy”: on dostał grant na usługi fryzjerskie, ja na rozwój kawiarni. Dlatego mamy też kawę od „Sherlocka”. Salon działa od ponad roku, kawę sprzedajemy od 7 miesięcy.

Najbardziej kosztowną częścią biznesu były wysokiej jakości maszynki do strzyżenia, golarki i trymery. W lokalu musieliśmy też dokonywać drobnych napraw. Strzyżenie męskie kosztuje u nas od 100 hrywien, ceny mamy bardzo przystępne.

Anastazja: – Najwięcej kosztowały maszynki do strzyżenia, golarki i trymery. Zdjęcie: archiwum prywatne

Problem z fachowcami

Pierwszym problemem było znalezienie fachowców – prawie ich nie było. Szukaliśmy wszędzie, w końcu zdecydowaliśmy się szkolić tych, którzy chcieli pracować – w Dnieprze lub w Kijowie. Pierwszy nowego zawodu nauczył się Danyło. Zgłosił się na ochotnika, miał już dziecko i szukał sposobu na utrzymanie rodziny. Facet jest utalentowany i miał już pewne doświadczenie w strzyżeniu, gdy służył w wojsku. Szybko wszystkiego się nauczył.

W pierwszym salonie fryzjerskim „Sherlock”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Później zgłosiło się do nas dwóch mistrzów z innych salonów – i tak zaczęliśmy się rozwijać. W Drużkiwce mamy już cztery zakłady, tyle samo było w Kostiantyniwce. Jednak ze względu na nasilenie ostrzałów jesteśmy zmuszeni przenieść działalność do Kramatorska. Na razie działa tam tylko jeden salon. W sumie mamy ich 16 w dwóch miastach.

Zatrudniamy też osoby niepełnosprawne. Jest artystka, która pracuje jako fryzjerka, a kobieta z sześciorgiem dzieci jest baristką w kawiarni. Jest też krawcowa, która przekwalifikowała się na kolorystkę i fryzjerkę

Kobiety są zachwycone jej talentem. Były tylko dwie fryzjerki, które wcześniej pracowały w zawodzie, pozostałe przyuczyliśmy. Szkolenie zorganizowaliśmy na własny koszt, co wiązało się z ryzykiem, bo niektórzy nasi ludzie przeszli do konkurencji. Ale każdy ma prawo wyboru. Jeśli jedna osoba odejdzie, na jej miejsce są dwie inne. Nie musimy nikogo zatrzymywać.

Sieć „Sherlock” zatrudnia 16 fryzjerów i fryzjerek . Zdjęcie: archiwum prywatne

Klientów mamy wystarczająco wielu, a nasi pracownicy są uniwersalni. Oprócz fryzur, dziewczyny zajmują się rzęsami, brwiami i paznokciami. Jeśli chodzi o przerwy w dostawach prądu i wody, przyzwyczailiśmy się. W tej chwili mamy mniej więcej stabilną sytuację, tym bardziej że pracujemy z urządzeniami bezprzewodowymi. Wodę przechowujemy w zbiornikach, dlatego możemy myć ludziom głowy albo brody nawet wtedy, gdy w mieście jej nie ma.

20 kilometrów od frontu

Czasiw Jar, przez który przebiega linia frontu, jest bardzo blisko, jakieś 20 kilometrów. Czasami ludzie pytają mnie, czy to nie straszne, że otworzyliśmy biznes tak blisko strefy walk. Straszne, ale jeśli nic nie robisz, to jest jeszcze gorzej. Miałam już doświadczenie budowania życia od zera – w 2014. Nie chcę więc już myśleć, że znów spotka nas to samo i znowu będziemy musieli wyjechać. Nie spotka, wierzę w to. W tej chwili nie mam już wątpliwości, że region przetrwa. Tym bardziej że nawet będąc tak blisko frontu, ludzie myślą o tym, by mieć ładne fryzury.

Czy ludzie opuszczają miasto? Nie, wręcz przeciwnie. Są tacy, którzy wracają. Dom to dom. Każdy trzyma się swojego domu, swojej szansy na bycie w nim

Mamy bardzo czyste i zadbane ulice. Są ostrzały, ale gdy ich nie ma, wcale mniej się nie boisz, bo wtedy jest oczekiwanie. To ciąży na psychice, ale wszyscy się dostosowują i starają się jakoś żyć. To są żywe miasta. Tak, są okaleczone, ale wszystko nadal w nich działa, jest wielu przedsiębiorców.

Jak radzę sobie z tym wszystkim psychicznie? Po prostu się uspokajam, mój drugi stopień studiów to psychologia. Spokój odnajduję też w moich dzieciach i pracy.

Anastazja z synami. Zdjęcie: archiwum prywatne

Gdy jestem zajęta, nie analizuję wszystkiego, co dzieje się wokół mnie 24/7. Nie patrzę na mapę wojny. Przecież i tak nie mogłabym ogarnąć całego świata, by upewnić się, że wojna się skończy. Szczęście i równowagę musimy odnaleźć w tym, co mamy, w byciu razem.

Obecnie pracuję jako radiolożka w Centralnym Miejskim Szpitalu Klinicznym w Drużkiwce, a także w Kramatorsku, w niepełnym wymiarze godzin w przychodni onkologicznej. No i prowadzę salon fryzjerski

Marzenie o własnej szkole

Teraz jesteśmy o krok od otwarcia piątego salonu w Drużkiwce, w sumie będzie ich 7. Kiedy kupowaliśmy lustro i małą sofę do poczekalni, mój mąż powiedział: „Wszyscy rzeczy wynoszą, a my je kupujemy i przywozimy”. Mam nadzieję, że ta kanapa posłuży nam przez wiele lat.

Moim marzeniem jest otwarcie szkoły fryzjerskiej. Moglibyśmy tam szkolić personel dla siebie i dla innych. Konkurencja musi być, bo jeśli jej nie ma, to cię rozleniwia, a nie hartuje. Chciałabym rozwijać się w regionie, otworzyć placówki w Kramatorsku i Słowiańsku. Mam też plan na kawiarnię – nie taką z rzeczami na wynos, ale z prawdziwego zdarzenia.

To wszystko jest jednak bardzo wyczerpujące. Poza tym jestem matką dwójki dzieci, które potrzebują uwagi. Na szczęście pomagają nam moi rodzice. Czasami zdarza mi się zapomnieć o dostarczeniu czystych ręczników czy odebraniu zamówienia. Na szczęście mam szefa, mojego męża, który też wspiera mnie we wszystkim. Działamy jak jeden organizm. To, czego nie mogę zrobić ja, robi on. Dobrze jest być nie tylko mężem i żoną, ale także przyjaciółmi i partnerami w pracy.

Anastazja: – Mam szefa, mojego męża, który pomaga mi we wszystkim. Pracujemy jako jeden organizm. Zdjęcie: archiwum prywatne

Trudno mi mówić o przyszłości i perspektywach. Reaguję bardzo spokojnie na każdą sytuację i staram się rozwiązywać problemy na bieżąco. Musimy mieć kilka opcji „b”, ale nie możemy zapominać, że życie jest tu i teraz. Trzeba dalej pracować i żyć. Wojna nauczyła mnie doceniać bliskich i każdą minutę mojego życia. Nawiasem mówiąc, nauczyła mnie tego również moja praca na onkologii.

Kiedy zaczęłam pracować w klinice onkologicznej, miałam 25 lat. To straszne, gdy widzisz, że człowiek może stracić życie nie tylko z powodu wojny

Dlatego cenisz każdą minutę, starając się zrobić coś dobrego dla swojej rodziny. W tej chwili nie rozważam przeprowadzki, ale jeśli życie mojej rodziny będzie zagrożone, wybiorę dla niej bezpieczeństwo. Mimo wojny uważam, że mamy najlepszy kraj, z silnym systemem edukacji, niesamowitą przyrodą i oczywiście lekarzami. Myślę, że ludzie mieszkający teraz w Europie zdali sobie z tego sprawę już dawno temu. Prawdopodobnie nie zmieniłabym więc niczego w Ukrainie, w jakiś sposób stymulowałabym tylko jej rozwój. Marzę o zakończeniu wojny i o normalności.

Po wszystkim wyślę dzieci do rodziców i pojadę z mężem do Wenecji albo do Portugalii. Bo potrzebuję odrobiny romantyzmu.

No items found.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Podczas otwarcia pierwszego butiku ANDRE TAN w Warszawie projektant zorganizował ekskluzywny pokaz nowej kolekcji Fenix, inspirowanej niezłomnością ukraińskich kobiet

Dla większości ukraińskich firm Polska jest pierwszą zagraniczną lokalizacją i początkiem drogi do Europy – ale w tym przypadku jest odwrotnie. Kolekcje Andre Tana znane są już w Nowym Jorku, Paryżu, Mediolanie, a także w tak egzotycznych miejscach jak Malediwy, Kuwejt czy Australia.

Projektant mody Andre Tan

Inwazja i milion euro długu

– Przed inwazją mieliśmy 53 sklepy, współpracowaliśmy z 30 znanymi osobami i produkowaliśmy linię pończoch, odzieży dziecięcej, obuwia, akcesoriów, a nawet sprzętu AGD pod marką ANDRE TAN – mówi Andre.

Kiedy zaczęła się inwazja, wiele naszych sklepów ucierpiało, bo działaliśmy w Charkowie, Chersoniu, Zaporożu, Dnieprze i w mniejszym stopniu także w zachodniej Ukrainie.

Niektóre sklepy zostały spalone, a te na terytoriach okupowanych okradziono. Straciliśmy też magazyn, w którym przechowywaliśmy tkaniny.

Musieliśmy całkowicie zmienić podejście do biznesu, zamknąć linie odzieżowe i zwolnić 30% pracowników. A potem przyjechała wcześniej zamówiona ciężarówka z 24 tonami tkanin o wartości miliona euro. Dwa lata spłacaliśmy ten dług.

Przetrwaliśmy, bo jestem dobrym menedżerem kryzysowym. Już dwa razy byłem bankrutem i powiedziałem sobie, że trzeciego już nie przeżyję.

Zamknąłem sklepy, które nie przynosiły zysków. Chociaż wcześniej wyremontowaliśmy cztery butiki w centrach handlowych, zdecydowaliśmy się nie otwierać ich ponownie. Promocja nowego sklepu trwa co najmniej 3-4 miesiące, a nie wiadomo, co będzie dalej.

W pierwszym tygodniu inwazji zaczęliśmy szyć ciepłe ubrania dla naszych żołnierzy. Za darmo. Cały kraj był jak wielka rodzina

Prosiłem o tkaniny naszych bogatych klientów we Włoszech, a oni dawali mi je za darmo. Pisałem też np. na Instagramie: „Kto może wysłać nam zamki błyskawiczne z Odessy do Winnicy?” A wtedy ktoś, kogo nie znałem, odpisywał: „Ja mogę”.

W 2022 roku wypuściliśmy małe kolekcje i nawet osiągnęliśmy zysk.

Teraz mamy w Ukrainie 20 sklepów, wkrótce otwieramy cztery kolejne. Mamy osiem międzynarodowych showroomów, m.in. w Mediolanie, Paryżu i Dusseldorfie. Współpracujemy na zasadzie B2B z hurtowniami, które kupują nasze towary i sprzedają je w sklepach multibrandowych. Butik w Warszawie działa na zasadzie franczyzy.

Nic jak wszyscy

Kiedy wszyscy zaczęli oferować haftowane koszule „takie jak wszyscy”, my uszyliśmy koszule z haftem pikselowym i zorganizowaliśmy współpracę z Jewhenem Kłopotenko. To człowiek, który lubi wkładać kurczaka do arbuza i twierdzić, że jest pyszny.

Wyszywanka z haftem pikselowym Andre Tana

Powiedziałem: „Nie chcę czegoś standardowego”. Bo dla mnie Ukraina jest bardzo smaczna, to fajny serwis, fajni ludzie. A co lubię? Zawsze barszcz. Dlatego na naszych wyszywankach umieściliśmy duże zdjęcie rentgenowskie barszczu, cebuli i wszystkich innych jego składników. To było bardzo fajne.

Wszystkie koszule sprzedały się w trzy dni. Otrzymaliśmy nawet nagrodę marketingową i pierwsze miejsce za niestandardową promocję kultury ukraińskiej.

W 2023 roku wszyscy byli już zmęczeni bluzami z kapturem i spodniami z rozciągniętymi kolanami. Chcieli piękna, to normalne. Nawet podczas II wojny światowej dziewczyny chciały malować usta czerwoną szminką, nosić szpilki i wyglądać kobieco. Zdaliśmy sobie sprawę, że znakiem rozpoznawczym ANDRE TAN jest sukienka – piękna i trochę elegancka. Możesz w niej iść do pracy, a potem wyjść na miasto. Więc kiedy wszyscy oferowali niższe ceny, zdaliśmy sobie sprawę, że musimy podnieść ceny i stworzyć ekskluzywne kolekcje.

Warszawa – mój Charków

Kiedy przyjechałem do Polski, zdałem sobie sprawę, że to mój dom. Architektura w Warszawie jest bardzo podobna do charkowskiej, szerokie aleje są mi znajome. Powiedziałem sobie: „Oto Charków, moje rodzinne miasto! Tu jest ulica Danilewskiego, a tu ulica Sumska”. Poczułem się, jak w domu.

Po drugie, mentalność Polaków jest trochę podobna do naszej. Myślę, że nawet języki są podobne

Byliśmy bardzo ostrożni w wyborze centrum handlowego. Chciało nas osiem, ale my chcieliśmy tylko Westfield Mokotów – tyle że ono nas nie chciało. Dopiero kiedy Polacy dowiedzieli się, że mamy pokazy w Paryżu, showroomy w Mediolanie, że byliśmy na wystawach mody w Ameryce, powiedzieli: „OK, jesteście tego warci”.

Dla Westfield Mokotów zmieniliśmy nawet format – stworzyliśmy wnętrze premium. Nasza strategia zakłada otwarcie dwóch kolejnych sklepów w Polsce: w Krakowie i Szczecinie. Następnym krokiem będą Niemcy.

Standardy, czyli koszula ekspedienta

W Ukrainie, jeśli podpiszesz umowę, twój sklep jest otwarty w ciągu miesiąca. W Polsce tak nie jest. Negocjacje z centrum handlowym trwały jakieś trzy do pięciu miesięcy. Umowa ma 150 stron, wszystko jest w niej wyszczególnione, nawet to, jak sprzedawca powinien mieć zapiętą koszulę. Uzgodniliśmy każdy szczegół: farbę, tapetę, zasłony, oświetlenie, sprzęt. Na przykład nie przeszedł nasz nowy komputer. Powiedzieliśmy: „Ale tu jest paragon, kupiliśmy go tutaj, w Polsce”. Nie: okazało się, że musi być specjalny hologram, który poświadcza, że to sprzęt przyjazny dla środowiska. Więc zmieniliśmy ten komputer.

Okazało się też, że Warszawa ma bardzo duży problem z firmami, które robią remonty w miejscach premium. A my mieliśmy bardzo skomplikowany projekt – chcieliśmy, żeby to był specjalny sklep.

W końcu, po zmianie ośmiu polskich firm remontowych, znaleźliśmy Ukraińców, którzy pracują tu od dawna. Podjęli się, bo byli szaleni, jak my, a na dodatek chcieli, by nasz butik był ich wizytówką.

Ze względu na polskich strażaków kilka razy przeprojektowywaliśmy projekt, przeszliśmy przez kilkanaście zatwierdzeń, trzy razy przemalowywaliśmy ściany. Oni nie spieszą się ze swoimi obowiązkami.

Polska: kupowanie z premedytacją

W Polsce mieszka wielu Ukraińców, ale jeśli otwierasz tu biznes i polegasz wyłącznie na ukraińskiej klienteli, popełniasz bardzo duży błąd. Teraz mamy podział 50-50, ale naszą strategią jest docieranie do 20% ukraińskich nabywców i 80% polskich.

Praca z polskimi klientami jest jednak trudniejsza. Polki, podobnie jak Francuzki i Włoszki, przychodzą, dotykają – i wychodzą. Za drugim razem przychodzą z przyjaciółmi i przymierzają ponownie. Dopiero za trzecim kupują.

Pomimo wojny kobieta chce być kobieca

Tylko w Ukrainie zdarza się, że kobieta idzie po bochenek chleba, a kupuje suknię wieczorową, zaciągnąwszy kredyt. W Europie nie ma „natychmiastowej inspiracji”, wszystkie zakupy są starannie planowane, z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.

To jest marka, to rozumiem

Kiedy otwierasz sklep w Ukrainie, wszystko jest proste. Zapraszasz blogerów, osoby publiczne i robisz targetowanie. Tu mieliśmy nadzieję, że najsłynniejsi blogerzy przyjdą i wszystko łatwo pójdzie. Ale – nie.

W Polsce to tak nie działa. Do reklamowania sklepu wykorzystuje się radio, którego na Ukrainie chyba nikt już nie słucha. Są też billboardy, na które w u nas nikt nie zwraca uwagi.

Jednak tutaj dobrze działa poczta pantoflowa, informacje są przekazywane z ust do ust. Więc jeśli wchodzisz na polski rynek, musisz to wszystko zaakceptować.

Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o nasz sklep w Westfield Mokotów, ludzie wpisują w Google: „Kim jest Andre Tan?” – i widzą wiele publikacji, bo piszą o nas „Vogue Scandinavia”, „Vogue Italy”, koreańskie „Elle”. I wtedy ludzie mówią: OK, to jest marka, to rozumiem.

Bo możesz krzyczeć o sobie tyle, ile chcesz, ale jeśli nie ma cię w Internecie – to przykro mi bardzo.

W Polsce, czyli historia od nowa

Zawsze musisz znaleźć swoją niszę, robić jedną rzecz i doskonalić się w niej. Weszliśmy na polski rynek z kolekcjami kapsułowymi. Polscy projektanci pracują dla kobiet 30+, które potem wyglądają na 45+. ANDRE TAN sprawia, że w wieku 40 lat wyglądasz jak trzydziestka. To moje główne zadanie jako projektanta.

Wprowadziliśmy na polski rynek kolekcję gorsetów i sukienek z gorsetami. Na świecie to teraz bardzo modne, ale z jakiegoś powodu lokalni projektanci tego nie oferują. Na rynku nie ma gorsetów, więc konsumentki kupują je u nas.

Pomimo całego naszego doświadczenia, w Polsce zaczynamy nową historię, bo my tu jesteśmy start-upami, studentami. Tak, marka ANDRE TAN ma fajny background, ale wciąż zaczynamy tu od zera. Jak sprawdzimy się na rynku, tak będzie.

Zdjęcia: biuro prasowe Andre Tana

20
хв

Andre Tan: „Już dwa razy byłem bankrutem. Trzeciego nie przeżyję”

Olga Gembik

Ewakuacja, czyli gdzie oczy poniosą

Mąż Oksany Makarowej jest na wojnie od pierwszego dnia inwazji. Ona i syn zostali w Mariupolu. Ukrywali się w piwnicy, topili śnieg, bo nie było wody. Nie mieli kontaktu ze światem, więc nie wiedzieli, co się dzieje poza ich miastem. I czy Kijów prztrwał.

Mieszkali w pobliżu Teatru Dramatycznego. Zanim został zbombardowany przez Rosjan 16 marca 2022 r., Oksana wciąż miała nadzieję, że twierdza Mariupol się utrzyma. Aż nadszedł dzień, gdy na ulicach pojawiły się rosyjskie czołgi. Okna w ich domu zostały wybite, na dom sąsiadów spadła bomba. Musiała przenieść się z synem do znajomych, lecz i tam nie było bezpiecznie. Codziennie dowiadywali się o śmierci kogoś, kogo znali.

Kiedy usłyszała, że rosyjskie wojsko ma listy mieszkań, w których były rodziny ukraińskich żołnierzy, i zaczęło robić naloty, zrozumiała, że musi uciekać

W samochodzie było ledwie pół baku paliwa, a na rękach miała małego synka i psa. Na okupowanym terytorium przejechali przez 18 punktów kontrolnych, nie miała pojęcia, gdzie trafią. Na szczęście pewien mężczyzna z Wołynia odpowiedział na jej prośbę o pomoc w mediach społecznościowych i zaoferował bezpłatne zakwaterowanie w swoim domu, we wsi Miłusze niedaleko Łucka. Spędzili tam siedem miesięcy, potem przenieśli się do Łucka.

Zaczęło się od maszyny do szycia

Jeszcze przed inwazją Oksana szyła rzeczy dla męża, wytwarzała też różne rzeczy z żywic epoksydowych. A on w wolnym czasie szył portfele i teczki ze skóry.

– Opuściliśmy Mariupol, ale postanowiłam zostać w Ukrainie – mówi Oksana. – Ołeh jest na wojnie, a ja chcę być blisko niego. Jeśli zostanie ranny, muszę szybko do niego dotrzeć. W Łucku zaczęłam szukać dotacji, myślałam o otwarciu warsztatu, chciałam zająć się rękodziełem i coś sprzedawać. Ale mąż ciągle dzwonił i mówił, że potrzebuje wyposażenia.

W tamtym czasie zakup takich rzeczy był nierealny. Napisałam do kilku wolontariuszy, ale odpowiedzieli, że nic nie ma

Zgłosiła się do programu „Warto”, dla żon wojskowych i weteranów. Dzięki grantowi, który zdobyła, kupiła maszynę do szycia i zaczęła szyć rzeczy dla męża i jego towarzyszy broni. Od tej maszyny zaczęła się historia „Tetrapod”. Tetrapody to falochrony, które kiedyś chroniły linię brzegową Mariupola przed falami. Po 2014 roku były wykorzystywane do fortyfikowania punktów kontrolnych w Mariupolu.

Torby na drony firmy „Tetrapod”

– Na początku szyłam kamizelki kuloodporne. Mąż opuszczał Mariupol w zimowym umundurowaniu, więc gdy zrobiło się ciepło, potrzebował letniego. Uszyłam mundury dla niego i jego przyjaciół – wspomina Oksana. – Jesienią zaczęłam szyć płaszcze przeciwdeszczowe i zdałam sobie sprawę, że nie jestem już w stanie robić tego wszystkiego sama. 11 listopada 2022 r. zatrudniłam więc pierwszą szwaczkę. Teraz firma zatrudnia dziesięcioro pracowników, osiem to szwaczki.

Pierwszą partię materiału przysłała jej przyjaciółka z Polski. Później, gdy firma się rozrosła, trzeba było poszukać stałych dostawców tkanin, specjalnych nici i odpowiednio trwałych dodatków.

Sprzęt dla „Tetrapod” kupiła za pieniądze zarobione przez firmę – i z żołdu męża, bo dotacji z funduszy międzynarodowych na szycie rzeczy dla wojska niesposób było zdobyć.

– Inwestowaliśmy w firmę wszystko, co zarobiliśmy. Teraz planuję kupić maszynę, dzięki której będziemy haftować nasze logo; do tej pory robili to za nas nasi partnerzy. Tyle że wszystko jest coraz droższe: jedna naszywka kosztowała kiedyś 3 hrywny, a teraz kosztuje 11.

Nowe pomysły i rządowe zamówienia

Firma rozpoczęła działalność w 2022 roku od produkcji 10 elementów. Teraz to już ponad 50. Większość pomysłów pochodzi od Ołeha.

– Potrzeby na froncie szybko się zmieniają – wyjaśnia Oksana. – W pewnym momencie potrzebowaliśmy kamizelek kuloodpornych, potem nosideł dla dronów i osobnych toreb na piloty. Kiedy mąż przyjeżdża na urlop, pojawiają się nowe produkty. To jego projekt, ja tylko pełnię rolę menadżera.

Teraz szyją pasy szturmowe, futerały na broń, pokrowce na gogle FPV, drony i piloty. Były też zamówienia indywidualne.

– Wiele modeli opracowaliśmy na podstawie informacji zwrotnych od żołnierzy, którzy mówili nam, jakich funkcjonalności potrzebują, na przykład dodatkowych kieszeni lub miejsca na karabin. Bardzo odpowiedzialnie dobieramy też osprzęt, na przykład rzepy, by się nie zużywały z powodu intensywnego użytkowania. Karabińczyki mogą wytrzymać duży ciężar, nici są wzmocnione. Do przenoszenia amunicji mamy kilka rodzajów toreb.

Największe wzięcie mają torby na baterie do dronów. Zimą muszą utrzymywać ciepło, dlatego opracowaliśmy specjalne, z izolacją termiczną. Dostępne są mniejsze, na 10 baterii, i większe, na 20
Torby na baterie do dronów są bardzo poszukiwane przez wojsko

– Pamiętam, jak zaczęliśmy produkować torby na drony FPV. Chłopaki przynieśli nam te drony i powiedzieli: „Potrzebujemy dla nich toreb”, a my zaczęliśmy się zastanawiać, jak je uszyć, a potem – ulepszać. I tak jest przez cały czas: oni nam coś przynoszą, a my opracowujemy rozwiązanie, zanim ktokolwiek inny zrobi coś podobnego. Czasami proszą o etui na stacje ładujące albo specjalne pokrowce na anteny, bardzo wrażliwe i delikatne. Robimy, co się da.

W tym roku „Tetrapod” wygrał kilka przetargów rządowych.

– To dla nas nowy poziom, wielka odpowiedzialność – zaznacza Oksana. – Ale to jest też trudne, ponieważ w przypadku zamówień rządowych możesz otrzymać zapłatę pod koniec roku budżetowego. Inwestuję więc w surowce i pensje, a potem czekam, chociaż nie mam dużego kapitału obrotowego. Ostatnio mieliśmy szczęście. Jeszcze przed przetargiem zapytałam, jak długo będziemy czekać na pieniądze, bo od tego zależało, czy weźmiemy w nim udział. Wygraliśmy, ponieważ ustaliliśmy minimalną marżę: na przykład jeden z pasów taktycznych, który na rynku kosztuje co najmniej 3 900 hrywien, w „Tetrapod” sprzedajemy za 1 900 hrywien.

Mój mąż przez całe życie sam kupował sobie wyposażenie, więc wiem, jakie to drogie. Jeśli więc uda się nam zaoszczędzić jakieś pieniądze, żołnierzy będzie stać na więcej

Teraz firma przez połowę miesiąca szyje na zamówienia rządowe, a przez drugą połowę – na regularną sprzedaż. Dzięki temu opóźnienia w płatnościach można na bieżąco rekompensować.

Asortyment w sklepie „Tetrapod” w Łucku

Gdy nastanie pokój, Makarowowie planują przeformatować swój biznes – na przykład na produkcję wyposażenia turystycznego. Oksana mówi, że właśnie dlatego zaczęli szyć spodnie i ubaksy [koszulki taktyczne – aut.] – by w razie potrzeby szybko móc się przestawić:

– Marzę o tym, że pewnego dnia przestaniemy szyć rzeczy dla wojska, a zaczniemy dla turystów.

Miejsce na odpoczynek duszy

Drugą miłością Oksany jest jej pracownia „Oranż”. Tworzy w niej produkty z żywicy epoksydowej: stoły, obrazy i zegary na zamówienie. Tu atmosfera jest zupełnie inna, można poczuć ducha artystki. Jej wielkim marzeniem jest ożywienie biznesu, który prowadziła jeszcze przed inwazją. Jest zapotrzebowanie na jej prace i wiele osób chciałoby złożyć zamówienie, tyle że jej brakuje czasu. Mówi, że teraz nie pora, by zajmować się sztuką:

– Gdybym mogła poświęcić „Oranż” tyle czasu, ile bym chciała, odniosłabym taki sukces, jak „Tetrapod”. Stąd czerpię inspiracje, to tutaj trochę rozładowuję głowę. Co roku w moje urodziny wygrywam mały grant dla „Oranż”, bo wszyscy widzą w tym potencjał. Wszystko, co tu jest: krzesła, stół, sprzęt – jest za pieniądze z dotacji. Ale nie mogę być tu i tam.

Toczy się wojna, a ja muszę robić to, co niezbędne na pierwszej linii frontu. Dlatego mam bardzo mało czasu na kreatywność
Doniczki z żywicy epoksydowej powstałe w „Oranż”

Jej szczególną miłością są epoksydowe obrazy z motywami Morza Azowskiego, za którym bardzo tęskni. Wiele przekazała na aukcje charytatywne. W grudniu 2024 r. obraz wraz z epoksydowym modelem F-16 i ukraińską flagą, podpisaną przez wojskowych instruktorów lotnictwa, został sprzedany na aukcji za 15 000 dolarów. Pieniądze poszły na potrzeby wojska.

Oksana mówi, że aby biznes odniósł sukces, nie wystarczy mieć chęci czy pomysł. Trzeba zainwestować cały swój czas. Marzy o czasach, w których nie będzie żyła w ciągłym napięciu, martwiąc się o syna, męża, przyjaciół i kraj.

Wszystkie zdjęcia: archiwum autorki

20
хв

Mąż walczy, a żona szyje mundury

Julia Malejewa

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress